sobota, 23 listopada, 2024

Widziałam śmierć Baczyńskiego

Paweł Grabalski

„Był bardzo miły, ale w ogóle to był bardzo smutny; bardzo źle wyglądał, jakby był człowiekiem przerażonym…” – tak zapamiętała Krzysztofa Kamila Baczyńskiego przedborzanka Halina Żelaska, pseudonim „Halinchen”, uczestniczka Powstania Warszawskiego. Dzień później widziała, jak poetę sięgnęła kula niemieckiego snajpera.

Wydarzenia z okresu okupacji pani Halina do dziś doskonale pamięta, mimo podeszłego wieku. Widziała śmierć, stosy ludzkich ciał na ulicach, widziała, jak płonie Warszawa. Sama niejednokrotnie miała śmierć przed oczyma. Jedną z dat, które najbardziej utkwiły w jej pamięci, był 4 sierpnia 1944 roku, wtedy zginął znakomity polski poeta Krzysztof Kamil Baczyński, a ona była świadkiem jego śmierci.

Halina Żelaska, z domu Dobska, urodziła się 4 marca 1923 roku w Przedborzu, w rodzinie Wiktora Dobskiego (1894-1974) i Stefanii z Jezierskich (1902-1944). Miała dwóch braci i siostrę. Rodzina Dobskich mieszkała najpierw na ul. Pocztowej, a potem na rogu Kościelnej i Prześcianki. Wiktor Dobski posiadał bryczkę i zajmował się głównie transportem ludzi. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Przedborzu, w wieku 13 lat pani Halina wyjechała do Gdyni, gdzie mieszkała siostra jej matki. Tam, w zamian za opiekę nad dziećmi i pomoc w domu ciotki, mogła uczęszczać do gimnazjum kupieckiego, ale po ukończeniu trzech klas gimnazjum edukację przerwała wojna. Wrzesień 1939 roku zastał panią Halinę w Przedborzu, spędzała tam wakacje ze swoją przyjaciółką z Gdyni. Na początku 1940 roku postanowiła wyjechać do ciotki do Warszawy. Mąż ciotki był przyjacielem prezydenta Stefana Starzyńskiego, kończyli tą samą uczelnię. W Warszawie pani Halina zaczęła się rozglądać za szkołą i pracą, która umożliwiłaby jej dalszą edukację. Początkowo opiekowała się salą podchorążych w Szpitalu Ujazdowskim, ale była to praca w ramach wolontariatu, miała zdobywać jedzenie dla rannych. Przypadkiem spotkała w Alejach Ujazdowskich koleżankę, z którą uczęszczała do gimnazjum w Gdyni. Matka koleżanki pracowała w kantynie wojskowej, gdzie obie się zatrudniły, dzięki temu pani Halina mogła zorganizować pożywienie dla żołnierzy ze szpitala. Kiedy szpital zaczął otrzymywać przydziały żywnościowe, dziewczyny przeniesiono do pracy w kawiarni dla oficerów, otrzymały też mieszkanie w pobliżu. Wkrótce szefowa kawiarni o nazwisku Jungmeyer, która była Niemką, przeniosła się do Pałacu Blanka, gdzie została szefem stołówki, i zabrała ze sobą panią Halinę w charakterze tłumacza, dlatego, że w pałacu był polski personel, a pani Halina znała język niemiecki; nauczyła się go dobrze podczas edukacji w gimnazjum. Niemka chciała, aby dziewczyna była tam zatrudniona i otrzymywała wynagrodzenie, jednak w pałacu brak było wolnych etatów, dlatego panią Halinę zatrudniono w ratuszu, a na cztery godziny dziennie miała przychodzić do Pałacu Blanka.

XVIII-wieczny Pałac Blanka znajdował się (i dziś także się znajduje) przy ul. Senatorskiej, w sąsiedztwie Pałacu Jabłonowskich, w którym wówczas mieścił się stołeczny ratusz. Przed 1939 rokiem Pałac Blanka był budynkiem reprezentacyjnym prezydenta miasta Stefana Starzyńskiego, gdzie przyjmował swoich gości, a potem do 1944 roku w pałacu siedzibę miał niemiecki starosta Warszawy Ludwig Leist.

W ratuszu pani Halina z początku pracowała w dziale gospodarczym, gdzie m.in. księgowała przychodzące oraz wydawane z magazynu produkty żywnościowe, podlegała służbowo Romanowi Dawidowskiemu, intendentowi, a później także szefowi konspiracji warszawskiego ratusza. Potem zajmowała się odpisywaniem na różnego rodzaju pisma. W ratuszu pani Halina pracowała przez całą wojnę, aż do końca Powstania Warszawskiego. Dawidowski zaproponował pani Halinie przynależność do konspiracji. Oczywiście uświadomiono ją, czym to grozi, ale mimo to się zgodziła i złożyła przysięgę.

– Ratusz miał własną konspirację, podległą AK, myśmy pewne rzeczy sami robili, jak zresztą z Dawidowskim zwalnialiśmy na przykład ludzi ze Skaryszewskiej z łapanki, ja chodziłam do Leista z tymi listami. Zanim powstanie wybuchło, to ja przynajmniej trzy razy z tymi listami chodziłam. Gdy z pierwszą listą Dawidowskiego zapytałam: „Jak ty sobie wyobrażasz, jak ja mam to zrobić?”, on powiedział: „Gówno mnie to obchodzi, masz rozkaz i masz to zrobić”. W ogóle nie wiedziałam, jak mam to ugryźć, ale załatwiłam to – wspomina pani Halina.

Przygotowywano listy osób, które konspiracja chciała uwolnić przed wywiezieniem do Niemiec i wymyślano im fikcyjne choroby i dolegliwości. Z polecenia Leista lekarz niemiecki miał te osoby badać, pani Halina miała być przy tym jako tłumacz, a jednocześnie podpowiadała, kto jaką chorobę miał symulować.

W międzyczasie udało jej się skończyć szkołę i zdać maturę. W 1942 roku rozpoczęła studia medyczne na tajnych kompletach, do wybuchu powstania udało jej się ukończyć tylko 2 lata. Dzięki zdobytej wiedzy mogła pomagać rannym, razem z koleżanką nosiły rannych do punktu opatrunkowego w ratuszu i do Szpitala Maltańskiego. Była także sanitariuszką. Jak wspomina, na studiach uczono ich tego.

– Przewidywano na pewno, bo profesorowie byli również w tajnych organizacjach, uczyli nas wszelkiego bandażowania, tamowania krwi i tak dalej, więc ja byłam do wszystkiego. Ale również nosiłam rannych. Potem jak zobaczyłam na filmie, że trzech facetów niesie rannego, a myśmy we dwie nosiły do szpitala maltańskiego, to ja się zastanawiam, jak ja to robiłam – mówi.

Gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, pani Halina miała 21 lat. Niedługo przed 1 sierpnia 1944 roku Leist i jego ludzie opuścili Pałac Blanka i wyjechali z Warszawy, został jedynie polski personel. Według relacji pani Haliny pierwsza zbiórka powstańcza w ratuszu miała miejsce jeszcze 27 lipca, jednak powstanie, jak wiadomo, wybuchło pięć dni później.

Działając w konspiracji, pani Halina musiała mieć pseudonim.

– Mówię do Dawidowskiego: „To ja wezmę pseudonim »Zośka«”, a on na to: „»Zosiek« już mamy za dużo, nie, wymyśl sobie inny. A potem mówi: „Wszyscy mówią do ciebie Halinchen, już takiego pseudonimu to nie rozszyfrują, bo pomyślą, że jesteś raczej Niemką, a nie Polką”. W pałacu, tam, gdzie tłumaczyłam, Niemcy nazywali mnie Halinchen. Dobrze, może być Halinchen. I byłam Halinchen – opowiada.

Powstańcy zdobyli Pałac Blanka już 3 sierpnia. W tym dniu w pałacu zjawił się Krzysztof Kamil Baczyński. Wraz z dwoma kolegami chcieli się przedostać na Wolę, ale im się nie udało. Pani Halina wiedziała o tym od Dawidowskiego. Tego dnia była bardzo zmęczona, wraz z pielęgniarką przez prawie cały dzień we dwie nosiły rannych do szpitala.

– Chciałam gdziekolwiek kawałek jakiegoś biurka znaleźć, gdzie bym mogła chociaż 15 minut przespać się, a Dawidowski mówi do mnie: „O nie, spać jeszcze nie pójdziesz niestety, bo trzeba napisać, już teraz nie pamiętam, ile to było odezw do mieszkańców Warszawy. I to jeszcze na Rotaprincie, takiej maszynie starej, która taki hałas robiła straszny, i to trzeba dzisiaj wydrukować, bo ja to na rano muszę mieć”. Ja już tam zasypiałam przy tym, robiłam te odezwy, no i nagle trzech facetów przyszło, i któryś z nich powiedział: „Nooo, nareszcie tego dzięcioła znaleźliśmy, cały czas chodzimy po gmachu i słyszymy, że ktoś stuka i stuka i stuka, a to pani na tej maszynie tak stuka”. Ja mówię: „O, jakie szczęście, żeście przyszli, to może mi pomożecie, a ja dosłownie tu na podłodze, tylko dosłownie 15 minut się tutaj położę i prześpię, a wy za mnie…”. „A co pani robi?”. Ja mówię, że odezwy do mieszkańców Warszawy piszę, nawet treści nie znam, tak jestem już zmęczona, że już nawet czytać nie jestem w stanie – opowiada pani Halina.

Wśród tych trzech mężczyzn pani Halina rozpoznała Baczyńskiego, znała też jego twórczość. Jej chłopak, a późniejszy mąż Janusz Żelaski ps. „Będzisz” uczył minerki w konspiracyjnej Szkole Podchorążych Rezerwy Piechoty „Szarych Szeregów” o kryptonimie „Agricola”, do której uczęszczał również Baczyński. Przepisywał i przynosił pani Halinie jego wiersze, ponieważ lubiła poezję.

– Miał szaro-brązową marynarkę, koszulę w delikatną krateczkę, spodnie z zielonego sukna, jakie nosili Niemcy, i buty z cholewami i znaczek „Agricoli” w marynarce. I mówię: „O, pan ma Agricolę, widzę”. On na to: „A pani skąd wie, że to jest Agricola?”. „Bo mój chłopak ma taką samą”. „Pani chłopak? A jak się…”. Więc ja: „Czy panu chodzi o nazwisko, czy o pseudonim?” A on mówi: „Nie, nie, my po nazwiskach się nie znamy w ogóle”. Więc powiedziałam mu, jaki ma pseudonim, i on mówi: „Zaraz, przecież to jest mój szef od minerki. On mnie uczył minerki”. Ja na to: „Tak, to jest możliwe, bo on uczył na Agricoli minerki”. „No tak, no przecież znam go! No widzi pani, to tym bardziej dziewczynie mojego szefa będę pomagał, to już staję do maszyny i niech pani się kładzie. Ale po co na podłodze, tam są w tym pokoju biurka, to może chłopaki zestawimy pani dwa biurka razem, żeby się położyła, nie na podłodze”. Ja mówię: „Nie, nie, nie trzeba, ja się tu zwinę cichutko i prześpię się i zaraz panowie pójdą, a tu już nie dużo jest do dokończenia…”. No i porozmawialiśmy. Ja jeszcze do Baczyńskiego mówię: „Nawet pan nie wie, że mam od pana wiersze napisane dla dziewczyny”. „Aaa, to właśnie dla pani, a to z całą przyjemnością, że widzę dziewczynę mojego szefa od minerki, no i jak mi miło” – wspomina pani Halina pierwsze spotkanie z poetą i opowiada ze szczegółami, jakby to się wydarzyło dzień wcześniej.

– I był bardzo miły, ale w ogóle to był bardzo smutny; bardzo źle wyglądał, jakby był przerażony. I jeszcze powiedziałam: „Zbliża się trzeci dzień, trzy dni powstania, a my nie kończymy jakoś”. A on na to (dosłownie): „W cholerę rozwalą całe miasto, a my powstania nie skończymy”. „Skończymy, proszę pana, przecież to łatwo skończyć, przecież przewaga Niemców jest tak kolosalna, że szkoda ludzi, przecież trzeba to skończyć, potrzeba porozmawiać z jakimś dowództwem, no więc trzeba uruchomić kogoś, wy tutaj nic nie robicie, uruchamiajcie kogo trzeba”. A on mówi: „Chyba pani ma rację, że to jest jedyne wyjście, żeby więcej ludzi nie leciało, bo wszyscy pomrą, a w ogóle nie skończymy powstania… jeżeli nie złożymy broni” – dodaje.

Po rozmowie pani Halina położyła się spać, a Baczyński z kolegami wydrukowali odezwy i odeszli. Następnego dnia, to był pamiętny 4 sierpnia 1944 roku, pani Halina spotkała po raz drugi Baczyńskiego, drugi i ostatni. Szukała łazienki, potrzebowała trochę wody, aby się umyć. Chwilę wcześniej słyszała, jak kucharz Stanisław Koperski krzyczał, aby nie dochodzić do okien i ich nie otwierać, gdyż niemiecki snajper, ukrywający się prawdopodobnie w budynku znajdującego się naprzeciw Teatru Wielkiego, zastrzelił już dwie osoby, które znalazły się w oknach pałacu.

– Ja idę i patrzę, oni mają otwarte okno i siedzi Baczyński na tym oknie. Ja krzyknąć chciałam: „Z okna! na dół!”. A on już leci… Tamci złapali go i ja mówię: „Tu na dywanie połóżcie”. Był taki duży czerwony dywan i oni go na tym dywanie od razu położyli, pochyliłam się nad nim, wzięłam puls… Jak tak go położyli, to miał z lewej strony dziurę, i nawet nie krwawiącą bardzo, tak sobie pomyślałam: „Głowa nie krwawi? Jak to jest?”. Było troszkę krwi, ale nie lała się. No i nagle zjawili się zawiadomieni – i pielęgniarki, i lekarz. Bardzo szybko był lekarz, przyszedł z Teatru Wielkiego, bo jakoś się przedarł, i był na miejscu, a ja mówię do niego: „Tu, panie doktorze, już pan nic nie pomoże, bo on właśnie skonał”. A on mówi: „A pani to skąd wie?”. „No niech pan sam weźmie rękę i zobaczy puls”. „Tak…”. I jeszcze tylko oczy zobaczył. Mówię: „Panowie, przeniesiemy go na dół do pokoju sanitarnego. No to mamy dzisiaj nowy pogrzeb…” i wtedy się rozpłakałam – tak pani Halina zapamiętała moment śmierci poety, z którym jeszcze dzień wcześniej rozmawiała.

Pogrzeb Baczyńskiego odbył się na tyłach pałacu, według relacji pani Haliny uczestniczyło w nim 19 osób i trwał około pół godziny. Nie było księdza, była krótka modlitwa, ktoś po cichu zaintonował hymn narodowy.

– Nie byłam do końca. Ciągle mi tkwiła przed oczami ta dziura w jego głowie – mówi pani Halina na zakończenie.

Dopiero po wojnie ciało poety przeniesiono na warszawski Cmentarz Wojskowy na Powązkach.

Pałac Blanka został wraz z większą częścią miasta zniszczony pod koniec wojny, a po wojnie odbudowany jako pierwszy budynek w mieście. Obecnie jest siedzibą Ministerstwa Sportu i Turystyki. Tragiczną śmierć poety upamiętnia tablica znajdująca się na frontowej ścianie od strony ul. Senatorskiej, pod oknem, w którym zginął.

Najnowsze