sobota, 23 listopada, 2024

Polska i świat z Ukrainą w tle?

Robert Strybel

Trudno nie zgodzić się z noworoczną wypowiedzią premiera Mateusza Morawieckiego, który miniony rok 2022 nazwał „rokiem, który zmienił świat”. Agresja na Ukrainę rozregulowała różne mechanizmy gospodarcze, wywołując m.in. kryzys energetyczny i inflację, zwiększyła widmo głodu w krajach najuboższych i spowolniła walkę ze zmianami klimatycznymi. Jednocześnie skupiony wokół NATO i Unii Europejskiej wolny świat nigdy nie był tak zjednoczony jak obecnie. 

Wiele na to wskazuje, że agresja przeciw Ukrainie nadal pozostanie w centrum uwagi nie tylko polskiej, ale także ogólnoeuropejskiej, a nawet światowej opinii publicznej, choć świat się już trochę zmęczył tym tematem. Warto przy okazji przypomnieć genezę problemu. W 1994 r. Rosja, Ukraina, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania podpisały Memorandum budapeszteńskie, zapewniające bezpieczeństwo i integralność terytorialną Ukrainy, jeśli odda swój postsowiecki arsenał jądrowy Rosji. Strona ukraińska z umowy się wywiązała, ale dziś wielu Ukraińców tego żałuje. 

Memorandum jest porozumieniem niższego rzędu, zaledwie rodzaj przypomnienia. Ale przy takiej formule obstawali Amerykanie, nalegając na termin „assurances” (zapewnienia) zamiast „guarantees” (gwarancje). W języku dyplomacji wyraz „guarantees” sugerowałby, że USA zareagowałyby militarnie, gdyby Rosja nie uszanowała niepodległości czy integralności terytorialnej Ukrainy. Ale w dobie nuklearnej takie rozwiązanie ma znacznie mniejsze szanse realizacji. Prawdopodobnie tym się kierowali amerykańscy negocjatorzy Memorandum. 

Czy Putin w ogóle respektować będzie jakiekolwiek zobowiązanie? Dyktator tego pokroju potrafi najfantastyczniejszą żonglerką słowną wykręcić się z każdej opresji. Przykładowo Putin tłumaczy, że nie złamał żadnych porozumień. Po prostu na terenie Ukrainy wyrosło „nazistowskie państwo”, z którym Rosja nie podpisała żadnych umów. 

Już od pewnego czasu mówi się, że wojna może się skończyć w nowym roku, najczęściej wiosną czy latem. Taki pogląd podziela m.in. gen. Waldemar Skrzypczak, b. dowódca polskich wojsk lądowych, który uważa, że obie strony konfliktu szykują się do zadania przełomowego ciosu, który zmusi jedną ze stron do zaproponowania rozmów pokojowych. „Przełomowy, choć jeszcze nie ostateczny cios może nastąpić już w pierwszym kwartale 2023 r.” – dodał generał.

Już po rozpoczęciu wrześniowej kontrofensywy Ukrainy sam Putin zaczął przebąkiwać o rozmowach pokojowych, ale bez przerwania nawet na moment swej dronowo-rakietowej masakry ukraińskiej infrastruktury cywilnej. Jednocześnie zdaniem Kremla, aby mogłoby dojść do jakichkolwiek rozmów, Ukraina musiałaby uznać nowe realia, czyli bezprawnie zaanektowane przez Moskwę we wrześniu ub.r. cztery regiony Ukrainy. Kijowskim warunkiem przystąpienia do stołu negocjacyjnego jest wycofanie się wojsk rosyjskich z całego terytorium Ukrainy. Te wykluczające się opcje wskazują na długotrwały rosyjsko-ukraiński pat pośród dalej ciągnącej się wojny. 

Zapowiadane na jesień br. polskie wybory parlamentarne normalnie byłyby oddzielnym tematem, ale obecnie też zahaczają o konflikt za wschodnią granicą. Liberalno-lewicowa opozycja odruchowo odrzuca, podważa i bojkotuje wszystko, co pochodzi od znienawidzonego przez nią PiS-owskiego rządu, ale kryzys ukraiński wymusza poparcie dla bohaterskiej obrony oblężonego sąsiada. W liberalno-lewicowej opinii w Niemczech i Francji da się odczuć tęsknotę za „business as usual” z Moskwą. Przebąkuje się niekiedy nawet o umożliwieniu Putinowi wyjścia z konfliktu „z twarzą” i „dawaniu Rosji drugiej szansy”. Takie prawdopodobnie byłoby jawne stanowisko sporej części polskiej opozycji, gdyby nie tegoroczne wybory. Według sondaży większość Polaków nadal popiera pro-ukraiński kurs obecnego rządu, co zmusza opozycję do nieeksponowania swoich naturalnych pro-berlińskich ciągot i ignorowania swego „resetu” z Rosją, gdy była u władzy. Zdaniem prof. Donalda Pienkosa, politologa polskiego pochodzenia z Milwaukee, zwycięstwo militarne Ukrainy może się przełożyć na zwycięstwo wyborcze PiS.

Problemem dla rządzących może się okazać niewystarczające poparcie młodszych wyborców. Poparcie dla Zjednoczonej Prawicy (głównie PiS z dodatkiem mikroskopijnych partyjek Solidarna Polska i Republikanie) wzrasta z wiekiem. Sondaż przeprowadzony niedawno przez firmę IPSOS stwierdził, że w przedziale wiekowym 18-29 zaledwie 9 proc. popiera rządzących, zaś ci po trzydziestce tylko w 18 procentach. Na głosy wyborców liczących sobie od 40 do 49 lat ZP może liczyć na jedynie 22-procentową mniejszość. Przewagę osiąga prawica dopiero w grupie wiekowej 50+, gdzie może liczyć na 53-procentowe poparcie, zaś wyborcy 60+ popierają prawicę w 57 procentach. Do wyborów pozostało jeszcze 8-9 miesięcy, a w naszym coraz szybciej zmieniającym się świecie niemal wszystko może się w tym czasie wydarzyć.

Donald Tusk, domniemany przyszły szef rządu w przypadku zwycięstwa opozycji, obecnie wykorzystuje sąd do kneblowania ust ZP W przypadku „chorągiewki”, jaką jest b. „prezydent” Europy, nietrudno wykazać jego zmienność poglądów, kłamstwa, pogardę dla zwykłych Polaków i służalczość wobec Niemców. TVP po prostu wyciągnęła z archiwum inkryminujące wypowiedzi samego Tuska. To go rozwścieczyło i pchnęło na drogę sądową, by pozbawić konserwatywnych rywali prawa do wolności słowa. Odpowiedź ZP była krótka: tylko dyktatorzy administracyjnie ograniczają wolność przeciwników politycznych podczas kampanii wyborczej. 

Prawie 9 milionów uchodźców uciekających do Polski mocno nadwerężyło jej budżet, tym bardziej że w tym czasie UE wstrzymywała należne Warszawie fundusze. Ale rząd nie wypomina kosztów uchodźczych, gdyż odruch solidarności wobec uciekinierów przysporzył Polsce sporo sympatii na świecie, co częściowo zrównoważyło odium o jej rzekomym braku praworządności. Obóz rządzący wolał pławić się w blasku pochwał dla szlachetnych Polaków, którzy zamiast budowania obozów dla uchodźców „otworzyli swoje serca i domy” dla ofiar putinowskiej agresji. Anty-ukraińska kampania Rosji pośrednio osłabiła polską walutę, której malejąca wartość chwilami zbliżała się do 5 zł za amerykańskiego dolara. Działo się tak, ponieważ podczas niepokojów inwestorzy uciekają od „małych walut” w stronę euro, funta brytyjskiego czy franka szwajcarskiego. W międzyczasie złotówka się nieco wzmocniła i w chwili pisania tych słów ma wartość 4,34 za $1. 

Przy urnie wyborczej wyborca kieruje się różnymi względami, w tym dotychczasową preferencją polityczną. Na ogół jednak nie tyle ideologia, geopolityka czy jakiekolwiek imponderabilia, nawet kurs złotówki wpływają na ostateczny wybór, ile budżet domowy głosującego. Czy zmaleje inflacja, czy będzie za co rodzinę utrzymać, czy wybrać się na upragniony urlop? Takie arcyprozaiczne względy często przechylają szalę. I to sytuacja gospodarcza w okolicy samych wyborów może bardziej się liczyć niż to, co było rok czy nawet miesiąc temu. 

Najnowsze