sobota, 23 listopada, 2024

Woke w natarciu

Robert Strybel

Jeszcze do niedawna mało kto wiedział, co to takiego jest woke. Dziś trudno przed nim uciec, zwłaszcza w krajach anglosaskich i Europie Zachodniej. Wiadomo, że sam wyraz pochodzi z lat 30. ub. stulecia z żargonu murzyńskiego getta. Tam „be woke” oznaczało „bądź czujny i wyczulony na wszelkie przejawy antymurzyńskiej dyskryminacji”. W 2020 r., a więc w okresie pandemii, ruch wokeowski był już szybko ugruntowującym się zjawiskiem społecznym, przed którym, jak się okazało, przyszłość niestety stała otworem.

Zwykli, normalni ludzie nie wyznający dogmatów wokeowskiej sekty, już coraz częściej bali się odzywać w szkołach, miejscach pracy i w ogóle w przestrzeni publicznej w obawie przed konsekwencjami. Można było stracić pracę lub zostać podanym do sądu za oszczerstwo. Najdrastyczniejszym przejawem wokeizmu była rebelia zwana BLM (Black Lives Matter = Życie Czarnych się Liczy), kiedy hordy ciemnoskórych szabrowników w wielu miastach plądrowały sklepy, podpalały zaparkowane auta i bezcześciły pomniki narodowe. A biali demokraci z błogosławieństwem ich politbiura, czyli Krajowego Komitetu Demokratycznego, tę anarchię popierali. Bo przecież łupieżcy BLM jedynie odbierali część należnych im reparacji za niewolnicze krzywdy ich praprapradziadków oraz późniejsze prześladowania i upokorzenia z rąk „białasów”!

Woke głównie zwalczał „biały przywilej” oraz „białą supremację” i zrazu coś mi tu nie pasowało. Naiwnie obliczyłem, że przecież Afroamerykanie stanowią zaledwie ok. 14 proc. ludności USA, a rzucają wyzwanie całej białej Ameryce. Ruch ten musiał zatem mieć genialnych taktyków i strategów, gdyż swój parasol ochronny rozpostarł nad dewiantami spod znaku LGBTQ+, radykalnymi feministkami, obrońcami nielegalnych imigrantów czy aktywistami zwalczającymi zmianę klimatu.

Zresztą woke już rozszerzył swą bazę rasową o „people of color” (kolorowoskórych), w skład których zaliczono ludy śródziemnomorskie, wielu Latynosów, Indian amerykańskich, Azjatów i innych śniadoskórych. Na uczelniach amerykańskich znani z lewicowych pro-wokoeowskich przekonań „żydowscy profesorzy”, niezależnie od karnacji, zostali uznani przez wokeowców za „honorowych czarnych”. W sumie więc społeczności te wielokrotnie przewyższały 14-procentową ludność murzyńską USA. 

Inna rzecz, która mi od początku nie pasowała, to poparcie, jakim ruch woke cieszy się u gigantów wielkiej techniki i innych kręgów multimilionerskich, w tym ponad 400 najbogatszych przedsiębiorstw świata. A przecież odkąd świat światem wielcy przedsiębiorcy, bankierzy i ludzie handlu zawsze bali się wszelkich ruchawek i niepokojów, wojen i rewolucji, ponieważ zakłócały, a nawet zagrażały ich interesom. 

Jak powiedział podczas dyskusji telewizyjnej na temat woke znany polski publicysta konserwatywny Rafał Ziemkiewicz, woke idzie po linii znanych ruchów rewolucyjnych, m.in. jakobinów z czasów rewolucji francuskiej, marksistów, hitlerowców czy maoistów. Różni się natomiast tym, że jego zdaniem po raz pierwszy mamy do czynienia z rewolucją nie oddolną, lecz odgórną. Nie uciemiężony motłoch szturmuje Bastylię, lecz do własnych celów bogacze posługują się mniejszościami, które uważają się za uciskane. Nic dziwnego więc, że środowiska te zwiększają swój zasięg i rosną w siłę, skoro pro-wokeowe korporacje ładują miliony dolarów w skarbce rzekomo uciemiężonych mniejszości. Faktycznie za kulisami nimi kierują, stąd prawdopodobnie pomysł o rozszerzenie bazy o inne podmioty uczestniczące w wojnie kulturowej. Prawdopodobnie mieszkańcy slumsów spod znaku BLM na to sami by nie wpadli.

Według niektórych analityków takie pro-wokeowskie podejście ułatwia korporacjom spełnianie zalecanych przez rząd federalny a pochodzących z arsenału wokeowsko-genderowego ESG (environment, social & governance, czyli środowisko, sprawy społeczne i rządzenie). Giganci IT i inne wielkie korporacje chętnie spełniają ten wymóg, gdyż w dążeniu do maksymalizacji zysków ich układy z kręgami rządowymi w dużej mierze zależą od dobrej woli, współpracy i poparcia federalnych. Kto komu w tych układach na co i za co smaruje, przywilejów udziela czy koncesji i kontraktów przyznaje, chyba pozostanie ich dobrze strzeżoną słodką tajemnicą.

Megakorporacje są zatem niezmiernie wrażliwe na sygnały czy nawet tylko napomknięcia płynące ze sfer rządzących. Jeśli ogłoszono, że wszystkie stany amerykańskie muszą honorować „homo-małżeństwa” zawarte w innym stanie. Kiedy sąd karze grzywną kogoś, kto publicznie zlekceważył subiektywną tożsamość seksualną innej osoby, mówiąc o niej „on” zamiast „ona”. Jeśli prezydent Biden nazwał niepopieranie transpłciowców czymś „niemoralnym i oburzającym” – wiadomo, skąd wieje wiatr. Ponieważ korporacje te prosperują i pragną dalej się bogacić, nie skąpią funduszy na dofinansowywanie klienteli wokeistów. 

Tyle o rządowo-korporacyjnych „górach” i rzekomo uciskanych woke-owskich „dołach”. A gdzie w tej pajęczej sieci znajduje się przeciętna, normalna, spokojna, niepatologiczna rodzina, która nie składa się z zawodowych polityków, właścicieli koncernów ani fanatycznych aktywistów, a pracuje, wychowuje dzieci i zajmuje się własnym domem i zawodem? Jeśli czuje się zagrożona czy prześladowana, to głównie ze strony wokeowo-genderowych ekstremistów. Sprzeciwia się cenzurze paradującej pod hasłem „poprawności politycznej” i uważa, że szkoła powinna uczyć a nie indoktrynować dzieci lewicowymi ideologiami. Również nie popiera ideologizacji wyższych uczelni i miejsc pracy przy pomocy tzw. krytycznej teorii rasowej. Ta twierdzi, że rasizm to nie tylko pojedynczy rasiści, gdyż cały ustrój amerykańskiej edukacji, prawa, prawodawstwa, sądownictwa, więziennictwa i gospodarki jest przeniknięty systemowym, strukturalnym rasizmem. Ameryka według woke zbudowana została na rasistowskich fundamentach. Ponadto teoria ta wszystkich dzieli na uciskanych i ich prześladowców, a wśród tych ostatnich najgorsi to „biali suprematyści” i „biali heterycy”.

Rozszerzający się obecnie bunt „normalsów” prawdopodobnie sprawi, że sprzeciw wobec woke stanowić będzie jeden z głównych punktów kampanii prezydenckiej 2024. Wiadomo, że przodujący kandydat republikanów Donald Trump jest zagorzałym przeciwnikiem wokeizmu, a wokeowcy uważają go za szermierza tzw. białej supremacji. Anty-wokeowcem jest także gubernator stanu Floryda Ron DeSantis, autor stanowej ustawy „Stop Wokeowi”. „Jeśli zostanę wybrany prezydentem USA, będę mógł zniszczyć lewicowość w tym kraju, a ideologię wokeizmu zostawić na śmietniku historii” – powiedział niedawno reporterom. DeSantis nierzadko chełpi się osiągnięciami własnego stanu, kontrastując je z porażkami lewicowego „wariatkowa”, czyli Kalifornii, w dziedzinie przestępczości, bezdomności i lewicowo zideologizowanej oświaty. Gavin Newsom, lewacki gubernator Kalifornii, odwraca kota ogonem i apeluje: „Nie pozwólmy uczynić Florydy z Ameryki”. 

Z kolei czarny koń kampanii, urodzony w USA Hindus z pochodzenia, Vivek Ramaswamy wydał książkę pt. Woke, Inc., która demaskuje wielkie korporacje sprytnie osiągające ogromne zyski pod osłoną takich sloganów jak „sprawiedliwość społeczna”, „równość płci” czy „ochrona klimatu”. Niedawno pojawiła się jej polskojęzyczna wersja pt. Woke Spółka Akcyjna. Ale woke zwalczają nie tylko konserwatywni politycy. Oddolną organizacją jest Parents Defending Education (Rodzice Broniący Oświaty), która domaga się, by dzieci uczyły się w szkole normalnych przedmiotów a nie były poddawane lewicowemu praniu mózgów.

Czasem efekt może też odnieść bojkot konsumencki. Taką akcję przeciwko browarowi Anheuser-Busch podjęli piwosze, którym nie spodobało się partnerstwo piwa Bud Light ze znaną aktywistką i celebrytką transpłciowości, Dylan Mulvaney. Bojkot spowodował, że to najlepiej sprzedające się piwo straciło pierwsze miejsce, które zajęła konkurencyjna marka meksykańska Modelo Especial. Sieciówka detaliczna Target z kolei sprowokowała protest za reklamę kostiumów kąpielowych dla kobiet trans. Jednak chyba znacznie większy skutek odniósłby udany bojkot wobec gigantów zagrażających normalnym rodzinom, bo grzeszących jawnym prowokeizmem i ogromnym wsparciem materialnym dla wywrotowych celów tej sekty. Chodzi m.in. o takie koncerny jak Microsoft, Apple, Google, Amazon, GM, Ford czy Disney. Jednakże zorganizowanie wobec nich skutecznego bojkotu niewątpliwie byłoby nie lada, graniczącym z niemożliwością, wyzwaniem.

Robert Strybel

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze