sobota, 23 listopada, 2024

Powrócił do rodzinnego miasta

EDWARD DUSZA

Pożegnaliśmy go kilka miesięcy temu. Jego odejście było wielkim przeżyciem dla nas wszystkich. Wiadomość o jego śmierci pogrążyła nas w głębokim smutku. Odszedł, pozostawiając po sobie ogromny dorobek, który cenili i znali bardziej Amerykanie niż my, jego rodacy emigranci.

Lucjan Baran, bo o nim dzisiaj ze smutkiem piszę, odegrał w naszym życiu ogromną rolę. Szlachetny Człowiek, niezmiernie ceniony przez przyjaciół i znajomych, kochający mąż i ojciec.

Znałem go od ponad pół wieku. Urodził się w Zamościu. Zawsze twierdził, że jest to najpiękniejsze miasto pod słońcem. Opowiadał jego historię: o tym, że założył je Jan Zamoyski, a zaprojektował na jego zlecenie włoski architekt Bernardo Morando. Tam wyrastał w otoczeniu dzieł renesansu, tam też ukończył Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych. Uważał też (i słusznie), że pod względem architektonicznym jest przednim miastem świata. Zafascynowała go sztuka, pragnął zgłębić wiedzę o niej i sam być artystą. Wybrał więc Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych w Łodzi, którą po pięciu latach wytężonej pracy ukończył w 1965 roku ze stopniem magistra sztuki. Na studiach poznał przyszłą żonę, Jadwigę Marcińczyk, która po zdobyciu dyplomu wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Na jej zaproszenie pojawił się w Ameryce w 1967 roku. Po dłuższej przyjaźni pobrali się i powzięli decyzję o pozostaniu w Ameryce.

Po kilku latach pracy w redakcji Nowego Dziennika, wówczas publikowanego w Jersey City, NJ, Lucjan uporał się z egzaminem do International Alliance of The Theatrical Stage Employees, Moving Picture Technicians, Artists and Allied Crafts of The United States, Its Territories and Canada (IATSE). Dożywotnio pozostawał członkiem tej wielkiej i prestiżowej Instytucji.

Pracował również w Woody Allen Fall Project, Inc., Mayor’ Office of Film, Theatre & Broadcasting (10 lat). Brał udział w tworzeniu filmów: Radio Days, Annie Hall, Midsummer Night’ Sex, Comedy, Zelig, Manhattan Murder Mystery, a także Working Girl, Bright Lights, Big City i Mickey Blue Eyes. Z jego prac korzystali: CBS – 2 lata i NBC – 1 rok. Za swoją twórczość otrzymał prestiżowe nagrody. Całokształt swojej pracy prowadził w ramach IATSE. 

Bogate były dokonania Lucjana w jego artystycznym fachu. Oprócz pracy poza związkiem prowadził pracochłonne reperacje dzieł sztuki, przywracał do pierwotnej urody antyczne, zniszczone przez czas ramy obrazów, reperował uszkodzone obrazy olejne, zajmował się grafiką książek, między innymi In the Shadow of the Cross („W cieniu krzyża”) Józefa Mackiewicza (okładka), Przez ciemność do światła Edwarda Duszy (okładka i ilustracje), Lato leśnych ludzi Marii Rodziewiczówny i Lustro Wacława Iwaniuka. Był autorem wielu wspaniałych abstraktów i projektów tkanin. Malował również obrazy – jak to określił – przede wszystkim ważne dla niego: portret żony Jadzi i wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej, ten ostatni „pisany” starą metodą, jak to „piszą” twórcy tych dzieł religijnych. Przez niego „pisana” ikona Pani z Częstochowy trafiła do mnie, podarowana przez wdowę po artyście.

Jadwiga Baranowa przekazała mi również dwa ogromne abstrakty, abym je „powierzył w dobre ręce”. Ktoś może powiedzieć, to nie trudne, chętnie przejmie je Archiwum Polonii w Orchard Lake. Niestety, po moich złych, smutnych doświadczeniach z tą jakże kiedyś czcigodną instytucją, postanowiłem zainteresować dziełami Lucjana Barana Muzeum Emigracji w Toruniu, gdzie skrupulatnie sprawuje pieczę nad powierzonymi mu zbiorami prof. Mirosław Supruniuk. Tam też pomieszczone zostanie archiwum Jadwigi i Lucjana Baranów. To bezpieczne miejsce, gdzie nic nie zaginie.

Lucjan wykonywał też znakomite fotografie. Były one reprodukowane na okładkach poetyckich tomików (Marii Zamory i Edwarda Duszy), a także w Gwieździe Polarnej. Potrafił też reperować biżuterię – na moich oczach osadził w sygnecie wypadły kamień oraz naprawił indiański, srebrny krzyżyk z turkusami, prawie w całości zgnieciony. Siedział, tu i tam uderzył młoteczkiem, coś nagiął, coś przekręcił – i przywrócił im pierwotny wygląd.

Czego to Lucjan nie umiał! Doceniał to zawsze dr Tadeusz Siuta, pierwszy redaktor naczelny Nowego Dziennika a ostatni Nowego Świata. To na nim przede wszystkim polegał, wierzył w jego solidność i szacunek dla pracy. Poza Lucjanem nie liczył na nikogo. To Siuta i Baran byli bohaterami pisma, nie ci, którzy później mienili się jego twórcami. I jeszcze jedno łączyło tych dwóch panów: ogromna miłość do Anitki, córki Lucjana. Dr Siuta każdego ranka zapytywał: – Jak się czuje nasze maleństwo? Z każdej swojej podróży do Ameryki Południowej, głównie do Argentyny (gdzie pierwotnie przebywał na emigracji), przywoził dla dziewczynki jakiś prezencik. I zapewniał, że bardzo tęsknił.

A ja i Lucjan byliśmy bohaterami pewnego wydarzenia, które już przeszło do historii i wzmiankowało je kilka pism i książek. Bolesław Wierzbiański, który początkowo pełnił dziwną rolę w redakcji, przeważnie znosząc do wydrukowania teksty nowojorskiego oddziału Radia Free Europe, zabronił nam, pod nieobecność dr. Siuty i bez wiedzy ważnego udziałowca, Mariana Święcickiego rodem z Wilna, zamieścić w piśmie artykuł Józefa Mackiewicza, bardzo antykomunistyczny i kontrowersyjny. Ponieważ wtedy sprawowałem pieczę nad dodatkiem weekendowym, poprosiłem Lucjana o pomoc. Mruknął coś niecenzuralnego pod adresem cenzora i przełamał numer na nowo, zamieszczając „trefny” tekst Mackiewicza.

Trochę mu to zajęło, drukarze czekali na gotowe strony, pomrukiwali, że opóźnienie, a my robiliśmy swoje. Artykuł się ukazał. Wierzbiański obawiał się zwolnić Lucjana za niesubordynację, bo był niezastąpiony jako redaktor techniczny tej polonijnej gazety, ale zwolnił mnie. Co prawda wróciłem po paru dniach do pracy, nawet zapłacono mi za moją nieobecność, bo zaprotestował pan Święcicki, mający bardzo dużo do powiedzenia w wydawnictwie, a znający przed wojną doskonale Mackiewicza w Wilnie.

Lucjan nie pozostał w redakcji. Poszedł, jak mówił, „w Amerykę”. Ale był bardzo przywiązany do polskiego środowiska twórczego, a przez dom rodziny Baranów przewinęło się mnóstwo artystów najróżniejszych branży, także i z estrady.  Dla mnie byli rodziną, odwiedzaliśmy się bardzo często, gościli również moją matkę. Wspominała Lucjana przez wiele lat, bo był bardzo podobny do mojego ojca. Przyprowadzałem też moich przyjaciół: Adama Bąka, dzisiaj znanego filantropa, biznesmena i działacza społecznego, i śp. Henryka Żmudkę, późniejszego redaktora polskiego akademickiego tygodnika w Toronto. Zaraziliśmy się od naszego Mistrza Lucjana miłością do sztuki. Kupowaliśmy obrazy, grafikę, przedmioty rzemiosła artystycznego. Byliśmy pod dużym urokiem artysty i jego domu. A potem Jadzia i Lucjan przyjeżdżali do Wisconsin, kiedy na dobre opuściłem Nowy Jork. Zorganizowałem też w Stevens Point dwie wielkie wystawy malarstwa polskiego, na których oczywiście prezentował swoje płótna Lucjan, obok Zofii Stryjeńskiej, Juliusza Kossaka, Izabeli Rapf-Sławikowskiej, Stefana Mrożewskiego, Zdzisława Pabisiaka, Wincentego Wodzinowskiego i Wlastimila Hofmana. Później, dzięki staraniom Henryka Żmudki, wystawa trafiła do Sir Nicolas Gallery w Toronto. Zarówno Uniwersytet Wisconsin-Stevens Point, jak i fundacja tego uniwersytetu chciały kupić obrazy Lucjana, podobnie jak dwóch kolekcjonerów w Toronto, i to nie za małe pieniądze. Nie sprzedał. To wszystko jest dla Anity – podkreślał. I tak się stało.

Rodzina Baranów przyjaźniła się przez długie lata ze znanym kolekcjonerem sztuki dr. Józefem Malejką. On to zasięgał rady Jadzi i Lucjana, kiedy kupował dzieła sztuki, znosił im do reperacji najróżniejsze, zawsze wartościowe i kosztowne eksponaty, wysłuchiwał wykładów o sztuce. Wpadał z wizytą o każdej porze dnia i nocy. Tak naprawdę byli oni jedynymi jego wiarygodnymi doradcami w tworzeniu jego kolekcji. Niestety, ten przepiękny zbiór sztuki po śmierci dr. Malejki został sprzedany prawie „na pniu”. Spadkobiercy z Polski nie zrobili nic, aby go zachować. Lucjan często z bólem wspominał o tym zajściu. Nie pomagały perswazje, że „nic własnego nikomu, jak mówią Włosi”, ta cenna kolekcja bezpowrotnie przepadła. Może więc Lucjan dobrze zrobił, że nie sprzedawał swoich dzieł, a przeznaczył je córce Anicie?

 Lucjan powrócił do swojego rodzinnego miasta. Urna z jego prochami została złożona w grobie rodzinnym. Spoczął obok rodziców i krewnych. Niechaj go Dobry Bóg przyjmie do Królestwa swego.

Wierzę, że cały dorobek twórczy Lucjana Barana doczeka się kiedyś solidnego opracowania, bo jak dotąd znany jest on głównie Amerykanom a nie Polakom. Ktoś kiedyś podrepcze jego śladami i podsumuje całą artystyczną działalność Lucjana Barana.

Ja zaś jestem mu wdzięczny za jego opiekuńczą przyjaźń.

Edward Dusza

Najnowsze