Miesiącami administracja prezydenta Joe Bidena i on sam zapewniali, że na granicy USA z Meksykiem sytuacja jest pod kontrolą i wszystko odbywa się zgodnie z prawem imigracyjnym. Jednak fakty i liczby pokazują coś wręcz odwrotnego. Od początku kadencji Joe Bidena do Ameryki przez południową granicę przedostało się prawie 6 mln osób. Tylko we wrześniu br. na teren USA dostało się ponad 250 tys. nielegalnych imigrantów. Wobec tych faktów administracja przyznała, że jest problem, a sekretarz bezpieczeństwa krajowego Alejandro Majorkas przebywał na rozmowach w Meksyku, by powstrzymać exodus.
Na niewiele się to jednak zdało i gubernatorzy Teksasu i Arizony postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Od początku konfliktu wysyłają migrantów przekraczających granicę autobusami do Waszyngtonu i Nowego Jorku, które to miasta pod rządami demokratów przyjmowały ich z otwartymi rękami. Na tym jednak pomysł się kończył, bo imigranci lądują tam na ulicy lub w schroniskach, niektórzy szczęśliwcy mogli zamieszkać w hotelach, które władze oddały im we władanie.
Imigranci, głównie z pogrążonej w kryzysie Wenezueli, ale też z Kuby, Nikaragui oraz innych krajów Ameryki Środkowej, a także z Azji i Chin, którzy w Teksasie czy Arizonie spędzili kilka dni w centrum zatrzymań, dostają darmowy bilet i wyruszają w podróż do Waszyngtonu lub Nowego Jorku.
Początkowo burmistrz Nowego Jorku Eric Adams twierdził, że miasto da sobie radę i udzieli pomocy socjalnej imigrantom. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że spełnienie tych obietnic stanie się katastrofą finansową dla miasta. Ani Waszyngton, ani Nowy Jork nie są przygotowane na niesienie pomocy tysiącom przybyszów. Część imigrantów uzyskuje więc pomoc od krewnych lub znajomych, a reszta ląduje w schroniskach dla bezdomnych, które są przepełnione, lub na ulicy, licząc na pomoc organizacji charytatywnych. Burmistrz Nowego Jorku prawie natychmiast zarządził przyspieszone zwiększanie pojemności schronisk. Nic to jednak nie pomogło, w schroniskach zabrakło miejsca nawet dla lokalnych bezdomnych. Próbowano jeszcze bardziej absurdalnych pomysłów, by tylko nielegalni mieli gdzie mieszkać. Proponowano np. budowę miasteczka namiotowego w Central Parku i takiego samego na Long Island. Spotkało się to oczywiście z natychmiastowym i kategorycznym sprzeciwem mieszkańców Nowego Jorku i oba pomysły upadły.
Wbrew oczekiwaniom i argumentacji demokratów, żaden z imigrantów, a są to w większości młodzi, sprawni mężczyźni, nie kwapi się do podjęcia jakiejkolwiek pracy. Na drugim biegunie są tysiące osób, które w legalny sposób wjechały do USA, podjęły pracę, płacą podatki i od lat pracują, nie korzystając z pomocy państwa. Mimo tego nie są w stanie zalegalizować swojego pobytu, napotykając na biurokratyczne, wlokące się latami postępowania, gdzie piętrzą się przeszkody i utrudnienia.
Długofalowy plan demokratów zakłada bowiem, że setki tysięcy ostatnio przybyłych nielegalnych imigrantów osiedli się w końcu w USA, a po uzyskaniu koniecznych dokumentów będą w przyszłości głosować na Partię Demokratyczną. Tak właśnie wykorzystuje się istoty ludzkie do swoich politycznych rozgrywek.
Jacek Hilgier
pointpub@sbcglobal.net