„Benedykt XVI powiedział, że trzecia tajemnica fatimska dotyczy przyszłości i walki wrogów Kościoła, którzy są w jego wnętrzu. I ta walka trwa. Walka z brudem w Kościele” – mówi ksiądz prof. Andrzej Kobyliński, filozof i etyk w rozmowie z MagdalenĄ Rigamonti.
MagdalenA Rigamonti: Dlaczego w 2013 r. Benedykt XVI abdykował?
Ks. prof. Andrzej Kobyliński: Z powodu oporu wewnątrz Kościoła. I oczywiście z powodu starości. Gdyby nie było wewnętrznego ataku na papieża, do rezygnacji z urzędu doszłoby zdecydowanie później.
– Mówi ksiądz profesor o ciemnej stronie mocy w Kościele katolickim?
– Mówię o tzw. drugiej stronie, bo takiego właśnie sformułowania – druga strona – używał sam Joseph Ratzinger. 5 lutego 2019 r. potwierdził ten fakt papież Franciszek w trakcie konferencji na pokładzie samolotu w drodze powrotnej z pielgrzymki do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Opór w samym Kościele przeciwko działaniom podejmowanym przez papieża Ratzingera był tak silny, że dalsze sprawowanie urzędu następcy św. Piotra stało się niemożliwe. Miałem wówczas na ten temat cenne informacje z pierwszej ręki: z niemieckiego otoczenia Benedykta XVI oraz z redakcji prestiżowego czasopisma włoskich jezuitów La Civiltà Cattolica, którego każdy numer jest zatwierdzany przed publikacją przez watykański Sekretariat Stanu.
– Ratzinger wytrzymał jako papież osiem lat.
– Wytrzymał, ale już od 2010 r. rezygnacja zaczęła wisieć w powietrzu. Ja osobiście właśnie w roku 2010 zacząłem myśleć o tym, że abdykacja będzie czymś koniecznym. Już wówczas w Kościele panowało piekło rozpętane przez przeciwników linii doktrynalnej, którą reprezentował papież Benedykt XVI.
– Księże profesorze, co to znaczy piekło?
– Upraszczając można powiedzieć, że osią konfliktu było starcie skrzydła konserwatywnego ze skrzydłem liberalnym i vice versa. Oczywiście mamy z tym do czynienia od stuleci. Nie tylko w chrześcijaństwie czy katolicyzmie. Jednak w trakcie pontyfikatu papieża Ratzingera doszło do czołowego zderzenia. Rok 2010 nazywany jest przez wielu watykanistów „rokiem strasznym” i był efektem starć Benedykta XVI z tą tzw. drugą stroną. Te starcia zaczęły się jeszcze, kiedy niemiecki kardynał był prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Na Wielki Piątek 2005 r. Ratzinger przygotował rozważania do Drogi Krzyżowej w rzymskim Koloseum.
– Jan Paweł II jeszcze żył.
– Tak, powoli odchodził, już osobiście nie mógł prowadzić nabożeństwa w Wielki Piątek 25 marca. Zmarł kilka dni później. Przy dziewiątej stacji Drogi Krzyżowej Ratzinger mówi bardzo mocne, wręcz przerażające słowa, które w symboliczny, ale i spektakularny sposób pokazują skalę dramatu w Kościele. Że Kościół tonie, że łódź Kościoła nabiera wody z każdej strony.
Proszę poczekać, znajdę dokładny cytat. „Panie, tak często Twój Kościół wydaje się nam tonącym okrętem, łodzią, która ze wszystkich stron nabiera wody. Także na Twoich łanach widzimy więcej kąkolu niż zboża. Przeraża nas brud szaty i oblicza Twego Kościoła. Ale to my sami go zbrukaliśmy! Ile brudu jest w Kościele i to właśnie wśród tych, którzy poprzez kapłaństwo powinni należeć całkowicie do Niego! Ileż pychy i samouwielbienia! Panie, ratuj!”.
To są słowa, których nigdy wcześniej nie słyszano wewnątrz Kościoła. Jednak skoro one padły z ust tak wysokiego dostojnika kościelnego, to znaczy, że ten hierarcha, Joseph Ratzinger, miał głęboką świadomość, jak wielki jest kryzys w Kościele i co w związku z nim grozi całej wspólnocie katolickiej na świecie. Pamiętam, że słuchałem tych dramatycznych słów ze łzami w oczach. Miałem już świadomość skali problemów w Kościele w Polsce i na świecie. Poczułem wewnętrzną ulgę, że w końcu została zerwana zmowa milczenia.
– On tymi słowami podsumował pontyfikat Jana Pawła II, powiedział wprost o brudzie w Kościele.
– Też, oczywiście. Mówił o całej epoce od Soboru Watykańskiego II, który obradował w latach 1962-1965. Mówił o kryzysie, który w wielu krajach rozpoczął się właśnie wtedy.
– I trwał w czasie pontyfikatu Jana Pawła II.
– Tak, choć oczywiście, jak się tym czasom przyjrzeć szczegółowo, to były także pewne jaskółki zwiastujące wiosnę, dające nadzieję na wyjście z tego kryzysu, jak chociażby pielgrzymki Jana Pawła II, które w wielu krajach były postrzegane jako nowa wiosna katolicyzmu. Tak było chociażby w Irlandii czy w Stanach Zjednoczonych. Nie mówiąc o Polsce. Do tego należy pamiętać o zaangażowaniu Jana Pawła II w transformację ustrojową w Europie Środkowo-Wschodniej i zburzeniu Muru Berlińskiego.
Jednak kardynał Ratzinger nie mówił wtedy o jaskółkach, tylko o brudzie wewnątrz Kościoła. I po śmierci Jana Pawła II na konklawe zdecydowano, że to ten człowiek, który tak otwarcie o tym brudzie powiedział, zostanie nowym papieżem.
Jest wiele rzetelnych analiz historycznych dotyczących konklawe 2005 r., dzięki którym możemy dzisiaj bardzo dużo powiedzieć, jaki był wówczas stan Kościoła katolickiego. Na tym konklawe w pewnym sensie spotkały się dwa obozy, dwie frakcje. Kluczową postacią tamtego czasu był zmarły w 2012 r. włoski kardynał Carlo Maria Martini, który w drugiej fazie pontyfikatu Jana Pawła II, czyli od początku lat 90. był postrzegany jako nieformalny lider opozycji w stosunku do polskiego papieża i jednocześnie lider obozu katolicyzmu liberalnego. Jak wiemy, kardynał Ratzinger był w tym samym obozie co Jan Paweł II, czyli we frakcji konserwatywnej.
– Martini uważał, że Kościół jest zapóźniony. Co proponował?
– On był przekonany, że Kościół katolicki jest spóźniony w stosunku do czasów nowożytnych o dwieście lat. Uważał, że mniej więcej w epoce oświecenia rozeszły się drogi świata nowożytnego i Kościoła katolickiego i dlatego trzeba to opóźnienie usunąć, wprowadzając Kościół katolicki w XXI wiek. Twierdził, że można to zrobić, modyfikując wiele rzeczy w Kościele na poziomie doktrynalnym, dopasowując do współczesności katolickie rozumienie prawd wiary i moralności.
Ciekawostka, że w ostatnim czasie do słów Martiniego nawiązuje papież Franciszek, przyznając publicznie rację zmarłemu kardynałowi. Zresztą obóz skupiony wokół Martiniego próbował przeforsować swojego kandydata na papieża w 2005 r. Tym kandydatem był właśnie arcybiskup Buenos Aires, czyli kardynał Jorge Mario Bergoglio. Zdaniem wielu historyków i dziennikarzy otrzymał on wówczas około 40 głosów ze 117, a ostatecznie wygrał, jak wiemy, kardynał Ratzinger. Tu trzeba pamiętać, że kiedy kardynał Martini zorientował się, że Bergoglio ma za mało głosów, zachęcił wszystkich ze swojego obozu do głosowania na Ratzingera. Rozumiał, że nie ma na razie zgody na zwrot w Kościele i by zachować jedność, należy jeszcze wesprzeć linię konserwatywną. To świadczy o wielkiej osobowości Martiniego. Co więcej, w trakcie konklawe doceniono wypowiedzi Ratzingera dotyczące oczyszczenia Kościoła z wewnętrznego brudu i skandali.
– Co Ratzinger nazywał brudem w Kościele? Pedofilię, wykorzystywanie seksualne podwładnych?
– To też. Wówczas, w 2005 r., Ratzinger naprawdę był postrzegany jako nadzieja na uporządkowanie w Kościele wielu złych rzeczy. Miał w tym już swoje zasługi – od końca lat 80. optował za tym, żeby zmienić Kodeks Prawa Kanonicznego, zaostrzając przepisy dotyczące pedofilii. Chodziło m.in. o podwyższenie dolnej granicy wieku ofiar i nakaz przesyłania do Rzymu z całego świata dokumentów dotyczących pedofilii klerykalnej. Te zmiany, głównie dzięki Ratzingerowi, wprowadzono w 2001 r. Piszę o tym szczegółowo w moim najnowszym artykule naukowym pt. Odpowiedź Kościoła katolickiego na problem wykorzystywania seksualnego osób nieletnich przez duchownych w latach 1984-2022. Studium zostało opublikowane na łamach czasopisma Teologia i Moralność.
– Rozumiem, że to też miało znaczenie w czasie konklawe w 2005 r.
– Zdecydowanie tak. Dużym wstrząsem dla kardynałów na całym świecie był dramat pedofilii klerykalnej, który wybuchł w USA w 2002 r. Istniało ryzyko, że to piekło rozleje się po całym świecie. Trzeba pamiętać o jeszcze jednej sprawie, a mianowicie o tym, że w 1998 r. Ratzinger rozpoczął formalne postępowanie w Kongregacji Nauki Wiary przeciwko założycielowi zgromadzenia Legionistów Chrystusa Marcialowi Macielowi Degollado.
Degollado to pedofil, biseksualista, narkoman, przestępca seksualny, zaprzyjaźniony z wieloma potężnymi ludźmi w Watykanie.
– Również z księdzem Stanisławem Dziwiszem.
– Formalny akt oskarżenia przeciwko Degollado został przygotowany w Kongregacji Nauki Wiary 18 lutego 1999 r. Niestety, po upływie kilku miesięcy ofiary otrzymały oficjalne pismo, podpisane 24 grudnia 1999 r., o zawieszeniu postępowania.
– Do przerwania postępowania przeciwko Degollado przyczynił się ksiądz Stanisław Dziwisz?
– Nie mam takiej wiedzy. Uważam, że powinniśmy poznać precyzyjną odpowiedź na to pytanie.
– Księże profesorze, kto to zablokował?
– Druga strona. Andere Seite.
– Dlaczego ksiądz mówi po niemiecku?
– Ponieważ po raz pierwszy to pojęcie jako cytowana wypowiedź Ratzingera pojawiło się w prasie niemieckiej. Artykuł opisywał dyskusję między Ratzingerem a kardynałem Christophem Schönbornem, arcybiskupem Wiednia, w sprawie dramatycznej sprawy kardynała Hansa Hermanna Groëra, arcybiskupa wiedeńskiego odsuniętego ze stanowiska w roku 1995. Dziennikarze śledczy badający przestępstwa seksualne Groëra szacują, iż kardynał z Wiednia mógł wykorzystać „ponad dwa tys. chłopców i młodych mężczyzn”. Jednak do jego śmierci w 2003 r. Watykan nigdy nie potępił publicznie jego zachowań. Ratzinger w rozmowie z Schönbornem mówił, że to dlatego, że wygrała ta andere Seite, że ta druga strona była silniejsza. To też pokazuje potężne napięcie, jakie panowało w Watykanie i w latach 90. i na początku lat dwutysięcznych, kiedy to liderem obozu stojącego na stanowisku konieczności oczyszczenia Kościoła stał kardynał Ratzinger.
– W 2005 r. ta andere Seite przegrała, skoro Ratzinger został papieżem.
– Na chwilę przegrała. Kiedy Ratzinger zostaje papieżem, to jedną z jego pierwszych decyzji jest ponowne otwarcie postępowania procesowego przeciwko założycielowi Legionistów Chrystusa. Jednak moim zdaniem w tym czasie Ratzinger zdawał sobie także sprawę z tego, że było już za późno na głęboką reformę wewnętrzną Kościoła jako instytucji. Miał świadomość potęgi struktur grzechu.
– Decyduje się jednak przyjąć decyzję konklawe i zostać papieżem.
– I ma konkretny pomysł na pontyfikat. Określa dwa filary swojej misji: z jednej strony oczyszczanie Kościoła z różnego rodzaju nadużyć i skandali, z drugiej – wzmocnienie spójności doktrynalnej katolicyzmu, żeby przygotować wierzących na trudne czasy, które nadchodzą. Zajmuje się tzw. depozytem wiary. Zależy mu na tym, żeby ten depozyt mógł przetrwać czas zamieszania, sekularyzacji, ciemności i grzechu. I żeby skarb wiary katolickiej mógł się w przyszłości odrodzić w różnych regionach świata, przejść przez tę ciemną noc niekończących się skandali. Czytam teksty Ratzingera od trzydziestu pięciu lat, analizuję jego pontyfikat…
– I nie uważa ksiądz, że depozyt wiary w strukturze grzechu znoszą się nawzajem, nie przystają do siebie?
– Tak, częściowo to sprzeczność. Ale na wojnie nie ma łatwych decyzji. Podam jeden dramatyczny przykład. Chodzi o pierwszy istotny dokument zatwierdzony do publikacji przez Ratzingera już jako papieża Benedykta XVI. 31 sierpnia 2005 r., cztery miesiące po wyborze, 265. następca św. Piotra podejmuje decyzję, jakiej żaden inny papież nie podjął przez 2000 lat istnienia Kościoła – zatwierdza dokument zakazujący przyjmowania do seminariów i udzielania święceń kapłańskich osobom, które „praktykują homoseksualizm, wykazują głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne lub wspierają tak zwaną kulturę gejowską”.
Oficjalny tytuł tego dokumentu brzmi następująco: Instrukcja dotycząca kryteriów rozeznawania powołania w stosunku do osób z tendencjami homoseksualnymi w kontekście przyjmowania ich do seminariów i dopuszczania do święceń. I ten dokument, który był już gotowy w wersji roboczej w połowie lat 90. wywołał wielką burzę w Kościele. Został zdecydowanie odrzucony w wielu krajach świata. Papież spotkał się z wielkim oporem. W 2018 r. mówiłem o tym szeroko w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej.
– Dlaczego wcześniej Jan Paweł II takiego dokumentu nie podpisał?
– Nie wiem. To jest jedno z najważniejszych pytań dotyczących pontyfikatu Jana Pawła II. Trzeba pytać, jakie racje przeważyły, że Jan Paweł II nie zlecił publikacji tego dokumentu. Benedykt zrobił to od razu, na początku pontyfikatu. Ta decyzja wywołała ostrą krytykę w kręgach kościelnych w wielu krajach. Kiedy 4 listopada 2005 r. ten dokument opublikowano, wiele episkopatów i zgromadzeń zakonnych otwarcie się sprzeciwiło, powiedziało, że nie będzie go wcielać w życie.
– Bo wiele zakonów, zgromadzeń to po prostu były kluby gejowskie.
– Efekt publikacji dokumentu był taki, że na samym początku pontyfikatu Benedykta XVI doszło do potężnego zwarcia dwóch nurtów w Kościele. Trzeba tu zaznaczyć, że w wielu krajach ten dokument po prostu został wyrzucony do kosza, a całkiem spora grupa liderów kościelnych uważała tę decyzję Benedykta XVI za poważny błąd. Wydaje się, że od tego momentu Joseph Ratzinger miał już tylko pod górę.
– Od początku lat 80. był w Watykanie, musiał wiedzieć o relacjach homoseksualnych w Stolicy Apostolskiej, musiał wiedzieć o przestępstwach seksualnych.
– Zdecydowanie tak. Od połowy lat 80. XX wieku z niektórych krajów płynęły do Watykanu informacje dotyczące nadużyć seksualnych, również o charakterze homoseksualnym ludzi Kościoła. Szczególnie ze Stanów Zjednoczonych, Irlandii, Australii, Kanady. Pierwszy raport dotyczący nadużyć seksualnych pochodzi z 1985 r. z diecezji Lafayette w Stanach Zjednoczonych. To tam już w 1984 r. po raz pierwszy w dziejach Kościoła został nagłośniony medialnie wielki problem pedofilii klerykalnej. Do Watykanu trafiły wówczas dokumenty na ten temat. Od tamtego czasu do Watykanu przysyłano bardzo wiele dokumentów na temat przestępstw seksualnych ludzi Kościoła. Z tych raportów wynikało, że znakomita większość przypadków nadużyć seksualnych biskupów i księży wobec nieletnich poniżej 18. roku życia miała charakter homoseksualny.
Spór o dokument z 2005 r. bardzo osłabił pontyfikat Benedykta XVI. Po tym konflikcie w pewnym sensie zaczęła się równia pochyła, która prowadziła do najgorszego 2010 r., a trzy lata później do abdykacji.
W 2006 r. papież Benedykt wygłosił mowę w Ratyzbonie, w której mówił o chrześcijaństwie jako religii rozumnej i o tym, że idea islamskiej świętej wojny to jest sprzeciwianie się Bogu. Po tych słowach została zorganizowana ogólnoświatowa nagonka na papieża Benedykta i nie było sił, także wewnątrz Kościoła, które chciałyby go bronić. I tak naprawdę nie chodziło o islam, o tę wypowiedź, tylko o to, żeby osłabić papieża, żeby go zdyskredytować, żeby móc podważać jego decyzje. Przerażające jest to, jak niewiele uczyniono dla obrony papieża wewnątrz Kościoła. Od Ratyzbony wyraźnie widać, że papież jest coraz bardziej samotny. Cztery lata później, 13 maja 2010 r. papież Benedykt XVI wygłasza najbardziej dramatyczne słowa swojego pontyfikatu. Mówi je w czasie pielgrzymki do Fatimy. Kiedy o nich myślę, ciarki mnie przechodzą… Także teraz…
– To jest ten annus horribilis, czyli okropny rok dla Benedykta XVI.
– Zdecydowanie tak. Papież mówi o trzeciej tajemnicy fatimskiej. Według Jana Pawła II miała się ona już całkowicie wypełnić w XX wieku, miała być symbolem ostatecznej walki dobra ze złem, apokaliptycznego starcia ateistycznych systemów totalitarnych z chrześcijaństwem. Jej znaczenie oficjalnie zostało sformułowane 13 maja 2000 r. podczas pielgrzymki Jana Pawła II do Fatimy.
– Czyli wydawało się, że jest już po wszystkim, że nie ma co się bać tajemnicy fatimskiej.
– Tak, że mamy sprawę zamkniętą. Pamięta pani tę tęczę, która pojawiła się nad Auschwitz, kiedy Benedykt XVI odwiedza to miejsce w 2006 r.? Tęcza w znaczeniu biblijnym to znak pokoju, pojednania i przymierza Boga z ludźmi. Dla mnie to było symboliczne zamknięcie XX wieku jako stulecia zła, mordowania milionów ludzi w niemieckich obozach i rosyjskich gułagach. Ja sam byłem przekonany, że trzecia tajemnica fatimska to orędzie, które już się wypełniło. A tymczasem w maju 2010 r. papież Benedykt XVI mówi, że trzecia tajemnica fatimska dotyczy także przyszłości i walki wrogów Kościoła, którzy są w jego wnętrzu. To są słowa absolutnie przerażające. Dźwięczą mi w uszach od kilkunastu lat. Są ciągle obecne w moim umyśle.
– Świadczą też o wielkiej bezradności papieża Benedykta, o tym, że tkwił w potrzasku, w pułapce?
– Częściowo tak. Ratzinger w sensie duchowym, intelektualnym to genialny umysł, głęboka wiara, niezwykła humanistyczna wrażliwość, synteza tego, co najmądrzejsze i najpiękniejsze w religii Jezusa z Nazaretu. Jest oczywiste, że Ratzinger w dużym stopniu patrzył na świat przez pryzmat Niemiec i Europy, kultury europejskiej. Większość swoich uwag czy analiz adresował do świata zachodniego. Widział dramat coraz bardziej dominującego ateizmu, galopującej sekularyzacji. Jego diagnozy są przenikliwe, mocne, często uważane za zbyt pesymistyczne, ale trafne. Już w latach 60. mówił o koncepcji małej trzódki chrześcijańskiej, która będzie musiała walczyć o przetrwanie w świecie zachodnim zdominowanym przez ateizm.
– Kiedy trafił do Watykanu, to zrozumiał, że to tam jest jądro ciemności.
– Zrozumiał, że do dramatu ateizmu czy sekularyzacji dochodzi jeszcze to jądro ciemności, deprawacja centralnej władzy kościelnej. Niestety, przez lata i media i część przedstawicieli Kościoła robili z Josepha Ratzingera takiego czarnego luda, potwora, strasznego człowieka, pancernego kardynała. A to był człowiek wielkiej wiary i mądrości.
– Według księdza profesora już w 2010 r. zdecydował o swojej abdykacji?
– Wydaje mi się, że zaczął o tym poważnie myśleć. To właśnie 2010 rok był dla niego kluczowy. Papież w pewnym sensie utracił możliwość skutecznego kierowania instytucją, której był szefem. Warto w tym miejscu dodać, że w 2010 r. w książce Światłość świata Ratzinger nawiązał w następujących słowach do przełomowego dokumentu opublikowanego pięć lat wcześniej: „Homoseksualizm jest nie do pogodzenia z powołaniem kapłańskim. Wtedy bowiem także celibat traci sens jako wyrzeczenie. Byłoby wielkim niebezpieczeństwem, gdyby celibat stawał się powodem wchodzenia w stan kapłański ludzi, którzy i tak nie chcą się ożenić, gdyż w końcu ich stosunek do mężczyzny i kobiety jest zniekształcony, zakłócony. (…) Dobór kandydatów na księży musi być dlatego bardzo staranny. Musi panować tu najwyższa uwaga, aby nie doszło do pomyłki i w końcu bezżenność kapłanów nie była utożsamiona z tendencjami do homoseksualizmu”.
– Abdykacja nastąpiła 11 lutego 2013 r. Abdykacja i oddanie pola walki.
– Nie do końca. Wydaje się, że Benedykt XVI miał bardzo precyzyjny plan. Uważał, że po abdykacji będzie możliwy wybór następcy jako kontynuatora jego dzieła. Takim kandydatem z perspektywy Ratzingera był włoski kardynał Angelo Scola, związany z konserwatywnym ruchem kościelnym „Wspólnota i Wyzwolenie” (wł. Comunione e Liberazione). Od 2002 r. był patriarchą Wenecji. Niespodziewanie w 2011 r. Benedykt XVI mianował go arcybiskupem Mediolanu, największej i najbardziej prestiżowej diecezji we Włoszech. Wielu watykanistów interpretowało tę nominację jako wskazanie przez Ratzingera swojego potencjalnego następcy na stolicy Piotrowej w Rzymie. Przed abdykacją Benedykt XVI zdecydował, że przed konklawe odbędą się dodatkowe spotkania kardynałów, których głównym celem będzie określenie przyczyn kryzysu Kościoła i wskazanie drogi jego uzdrowienia. Dało to możliwość kardynałom z całego świata przedyskutowania realnych problemów, w tym problemu nadużyć seksualnych. Wielu komentatorów twierdzi, że to właśnie już w trakcie tych debat wskazano arcybiskupa Buenos Aires jako najlepszego kandydata do przeprowadzenia radykalnych reform w Watykanie i w całym Kościele.
– Księże profesorze, ten 2013 rok to nie był dla księdza moment zwątpienia w swoją walkę o oczyszczenie Kościoła?
– Znaj proporcje, mocium panie…
– Oczywiście.
– Spokojnie i ze zrozumieniem przyjąłem abdykację jako naturalny proces zwieńczenia etapu walki, którą podjął Joseph Ratzinger. Natomiast to nie był dla mnie żaden wstrząs czy zwrot. W tym kontekście kompletnie nie rozumiałem rozdzierania szat w większości środowisk katolickich w Polsce. Irytowało mnie to. Niestety, znakomita większość katolików w naszym kraju nie rozumiała wówczas specyfiki wojny w Kościele. Abdykacja utwierdziła mnie w przekonaniu, że wewnętrzny spór wśród katolików na świecie tak naprawdę dopiero się rozpoczyna.
– Gdzie jest teraz ta andere Seite?
– W dużej, białej skrzyni… 23 marca 2013 r. papież Franciszek odwiedził swego poprzednika Benedykta XVI, przebywającego w Castel Gandolfo. Na zdjęciach z tego spotkania widać dwóch siedzących i rozmawiających ze sobą papieży, a między nimi na stole stoi duża biała skrzynia, pudło. Były w niej tajne dokumenty, jakie Ratzinger postanowił przekazać osobiście papieżowi Franciszkowi. Papież emeryt zabrał je z Watykanu do Castel Gandolfo. Wśród nich były m.in. raporty specjalnej komisji śledczej, powołanej 24 kwietnia 2012 r. w celu wyjaśnienia watykańskich intryg, skandali i kradzieży papieskich dokumentów. Według części komentatorów w raporcie, sporządzonym przez emerytowanych dostojników Kurii Rzymskiej, kardynałów: Juliana Herranza, Jozefa Tomko i Salvatore De Giorgi, może znajdować się klucz do wyjaśnienia wszystkich okoliczności abdykacji papieża.
– Z tego, co ksiądz mówi, wynika jednak, że Benedykt odszedł jako wielki pokonany.
– Nie, jako wielki bojownik o prawdę. W 1987 r. przeczytałem jego Raport o stanie wiary. Następnie poznawałem kolejne publikacje i wypowiedzi Ratzingera. W 1996 r. ogromne wrażenie zrobiła na mnie książka Sól ziemi. Chrześcijaństwo i Kościół katolicki na przełomie tysiącleci. W latach 90. w Rzymie mówiłem do moich znajomych z wielu krajów świata, że gdy czytam lub słucham Ratzingera, to jestem dumny z bycia katolikiem. W czasach, które nadchodzą, będziemy bardzo potrzebować jego odwagi, mądrości, głębi duchowej i wiary opartej na rozumie. I jeszcze raz powtórzę, że jeśli nawet w sensie ludzkim Ratzinger jako papież częściowo przegrał, bo nie udało mu się zreformować Kościoła tak, jakby chciał, to w wymiarze duchowym i intelektualnym jest wielkim zwycięzcą moralnym, ponieważ nikt nie uczynił dla oczyszczenia Kościoła więcej niż on. Pamiętajmy, że z pedofilią w Kościele zaczął walczyć jako pierwszy, już w 1988 r., 36 lat temu.
Magdalena Rigamonti
Ks. Andrzej Kobyliński – filozof, doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor uczelni, kierownik Katedry Etyki w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. W latach 1993-1998 studiował na Wydziale Filozofii Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie.