LUCYNA KONDRAT
Na naszych oczach świat, w którym żyjemy, pogrąża się w irracjonalności. Armią wojujących z rozumem nie są hollywoodzcy producenci i autorzy science fiction, ale akademicy, politycy i dziennikarze, o nauczycielach i korporacyjnych kapitalistach nie wspominając. Jednym słowem: elita. Rośnie liczba „przebudzonych”, a tempo nowych „odkryć” graniczy z obłędem i niczego nie oszczędza.
To, co do niedawna było szokiem dla zdrowo myślących, np. propagowanie rzekomej równości związków homoseksualnych z naturalnym małżeństwem, jest dziś passé. Wyznawcy anty-rozumu głoszą obecnie, że „nie ma zgodnych kryteriów w sprawie orzekania, jakiej płci jest dziecko w chwili narodzin”. Płeć biologiczną traktuje się jak fikcję. Wypowiedział się o tym niedawno z powagą faktu dziennikarz CNN, potępiając decyzjęgubernator Kristi Noem (Południowa Dakota) w sprawie ustawy o niedopuszczaniu mężczyzn uznających się za kobiety do udziału w sportach kobiecych. Pomijając już samą absurdalność stwierdzenia, dziennikarz nie powołał się nawet na żadne materiały źródłowe rzekomego konsensusu. Jak w każdej ideologii, tak i tu fakty, rozum, prawda i nauka nie mają znaczenia. Wypierają je subiektywne opinie (także z gatunku fantasy) i samowolne redefiniowanie rzeczywistości bez względu na skutki. Podobne podejście często obserwujemy w kwestii Covid-19. Wirus strachu rozsiewany przez medialno-polityczną kampanię niszczy rozum i wiarę. Ich miejsce zajmuje kult bezpieczeństwa i zdrowego ciała oraz tyrania rządowych ekspertów. W odróżnieniu od chrześcijaństwa tej „religii” obca jest zasada fides quaerens intellectum. W wysoko niegdyś rozwiniętej cywilizacji zachodniej rośnie liczba wylogowanych z myślenia.
Ludzie najczęściej porzucają rozum pod naporem emocji. Sprzyja temu trwająca od roku atmosfera zagrożenia nowym wirusem. Miliony ludzi źle się czują, żyjąc w ciągłej niepewności, więc obietnica uwolnienia ich od strachu przed chorobą i śmiercią działa kusząco. Stadne „myślenie” wywiera presję na sceptykach, by oni też dołączyli. Stąd tylu chętnych wśród zdrowych oraz wcale nie w podeszłym wieku osób do poddania się nieprzetestowanej, eksperymentalnej terapii genowej. Uwierzyli, że to ich zabezpieczy wbrew temu, że nie ma danych pokazujących, iż te szczepionki gwarantują odporność lub zapobiegają transmisji, a sami producenci nie biorą odpowiedzialności za skutki uboczne. Emocje pchają ludzi do działania. Decyzja pod wpływem emocji zwalnia z wysiłku uprzedniej analizy faktów i przynosi ulgę od strachu, zwykle irracjonalnego. Racjonalne myślenie spowalnia podjęcie decyzji i doznanie ulgi, że strach minął. Ceną za emocjonalne decyzje jest najczęściej spóźniony żal po szkodzie czy niedobre skutki.
Dysonans poznawczy i odmowa wiedzy nie są „wynalazkiem” naszej epoki, ale właśnie dziś – przy rosnącej wciąż liczbie ludzi wykształconych – zdumiewać musi powszechne zjawisko odmowy wiedzy. Fakty nie mają znaczenia, wręcz gorzej dla nich. Dzieje się tak wtedy, gdy próba porozumienia się z kimś na płaszczyźnie rozumu i faktów rozbija się o mur wierzeń i subiektywnych opinii. Zjawisko zdumiewające szczególnie wśród osób wykształconych w naukach ścisłych, od których oczekuje się odróżniania faktów od opinii także poza ich specjalizacją. W atmosferze covidowego strachu i narosłych mitów dominuje porównywanie jabłek z pomarańczami. Czym innym jest wierzenie, że maski oraz nowatorskie szczepionki chronią skutecznie przed zakażeniem, bo tak mówią media, wybrani eksperci, politycy i firmy farmaceutyczne (bez względu na historię wcześniejszych szkodliwych produktów), a czymś innym opinia oparta na obiektywnej zweryfikowanej wiedzy (np. dotycząca masek czy dezynfekowania powierzchni), na dowodach i solidnym uzasadnieniu, np. wynikach fachowo przeprowadzonych badań. A tych w kwestii genowych terapii nie ma. Ale nieracjonalność czyni ludzi podatnymi na reklamę, propagandę i wierzenia mylone z wiarą.
Za odmową wiedzy kryją się czynniki oderwane od racjonalnego myślenia i nie zawsze uświadamiane. A że są głęboko emocjonalne, trudno się z nimi rozstać. Może to być lęk przed przyznaniem się do pomyłki lub lęk przed utratą korzyści, skrywane urazy, defekty osobowości, życzeniowe myślenie, etc. Świeżą ilustracją odmowy wiedzy jest kontekst medialny sprawy niedawnej śmierci Krzysztofa Krawczyka. Gdy piosenkarz zachorował na koronawirusa, napisał o tym na Facebooku dodając, że nie pomogły mu dwie szczepionki Pfeizera. Kilka dni po nagłej śmierci artysty na łamach wpływowej witryny medialnej w Polsce pojawił się artykuł pod wymownym tytułem: „Szokujący nekrolog Krawczyka. Zareagował członek Zarządu EMA: »Jestem zbulwersowany i po ludzku bardzo smutny«”. Szokiem dla dziennikarzy opiniotwórczej witryny było to, że ktoś ośmielił się napisać prawdę w nekrologu. Prawdę, że piosenkarz zachorował na Covid tuż po wzięciu dwóch dawek szczepionki i niedługo potem zmarł. Gdyby śledzili wypowiedzi nie tylko rządowych, ale i niezależnych ekspertów i lekarzy oraz bazy danych o niepożądanych odczynach poszczepiennych, wiedzieliby, że taki właśnie może być skutek tych eksperymentalnych szczepionek. Zamiast skonfrontować stan swej (nie)wiedzy z faktami, oburzyli się na tych, którzy te fakty ujawnili. Można spekulować, z jakich nie-merytorycznych powodów odmawiają wiedzy. I pytać, dlaczego dziennikarze mający aspiracje do bycia opiniotwórczymi nie kierują się obowiązkiem etycznym odróżniania politycznie preferowanych opinii i reklam Big Pharma od twardych medycznych faktów. Przecież idzie o zdrowie i życie czytelników! Mniej dziwi wzburzenie pana z tytułem „dr” przed nazwiskiem, prezesa Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych, a także członka zarządu EMA (European Medicines Agency). Tu idzie raczej o kasę. Podtrzymywanie dobrego image’u firmy to warunek dobrych zysków. Ujawnienie poważnej skazy na wizerunku zagraża dochodom firmy. Widać poczucie zagrożenia jest spore, bo prezes uznał ujawnienie prawdy za „wysoce szkodliwe i niemoralne”. Co więcej, zaapelował do autorów o opamiętanie się. Dożyliśmy czasów, kiedy mówienie prawdy o zagrożeniach dla zdrowia i życia ludzi ze strony nieprzetestowanych nowatorskich terapii jest określane jako szkodliwe i niemoralne!
Od ponad roku jesteśmy poddawani reżimowi rządowych ekspertów sanitarnych narzucających nam takie, a nie inne zachowania. Wszystko ponoć w oparciu o naukę i dla ochrony zdrowia publicznego. Każde wyjście do sklepu, do restauracji (kiedy można), do kościoła (kiedy je przejściowo otwierają, choć nie dla wszystkich), każde korzystanie z bankowych usług (nigdy nie ograniczane), etc. wystawia nas na opary i zapachy dezynfektantów nierzadko wywołujących alergiczny kaszel. Kiedy po roku firmy, sklepy, szkoły i kościoły wydały miliardy dolarów na zakup tych środków i ich stosowanie, CDC (Centers for Disease Control) wydało dyskretnie komunikat 5 kwietnia, że w większości sytuacji możliwość zakażenia się Covidem-19 przez kontakt z zainfekowaną powierzchnią jest niska. Konkretnie mówiąc szansa zarażenia się przez dotyk skażonej powierzchni jest mniejsza niż 1 na 10 tysięcy. Rzeczowy artykuł na ten temat w NYT powoływał się na różnych ekspertów, którzy mówili, że świat nauki wie o tym od dawna. Co więcej, nie ma żadnych dowodów, aby ktokolwiek kiedykolwiek zaraził się Covidem-19 przez dotyk skażonej powierzchni! Mijają kolejne dni od tego komunikatu – tak ważnego dla zdrowia fizycznego i psychicznego milionów ludzi oraz kondycji finansowej wielu instytucji – a strach przed wirusem nadal każe ludziom szorować, skrobać i spryskiwać wózki i lady sklepowe, kasy, szklane ścianki, klamki, ławki w szkołach i kościołach, telefony i krzesła z biurkami. Rytualne oczyszczanie wszelkich powierzchni przed dotykiem zdążyło zapuścić religijne korzenie. Kto je wyrwie z mentalności nastraszonych ludzi, którzy uwierzyli w konieczność bezdotykowej formy bycia? Media głównego nurtu nie kwapią się, by podjąć akcję uświadomienia milionów ludzi, że zostali wprowadzeni w błąd, najczęściej w oparciu o wypowiedzi rządowych agencji i ich ekspertów. Podobnie rzecz się ma z nakazem noszenia masek i testów PCR. Po roku mówienia nam, że są niezbędne i skuteczne w walce z Covid-19 oraz bezwzględnego wymogu ich stosowania dowiadujemy się (niestety nie z głównych mediów), że rzecz ma się odwrotnie. Co dla wielu było oczywiste przynajmniej od czasów szkolnych – że siatka druciana nie chroni przed komarami – zostało nakazowo zmienione dając wystraszonym ludziom przekonanie, że są chronieni przed wirusem, nie rozsiewają go i nawet dają poczucie komfortu innym nosząc maski. Ale percepcja to nie rzeczywistość. Postawienie na nogi wywróconej do góry nogami wiedzy nie będzie łatwe, bo ani media głównego nurtu, ani rządowe agencje odpowiedzialne za tę szkodliwą wywrotkę nie robią nic, by ten obowiązek spełnić. Władze stanów, które zniosły nakaz noszenia masek i odwołały lockdowny jako nieskuteczne i wręcz szkodliwe w walce z koronawirusem, są oskarżane przez rząd federalny o „neandertalskie myślenie” i brak odpowiedzialności. Podobnie rzecz ma się z forsowaniem opinii, jakoby poza szczepionką nie było możliwości leczenia Covid. Że tak nie jest, wiemy od różnych lekarzy w różnych krajach, którzy skutecznie leczą ludzi chorych na Covid środkami farmakologicznymi. Ale zamiast otwartych dyskusji różnych naukowców są ataki ad hominem na tych, którzy przedstawiają merytoryczne argumenty na rzecz innych niż tylko jeden forsowany sposób działania. Polityka rządzi się swoimi prawami i nawet w czasach wirusa może być bez związku z epidemiologią, wirusologią i zdrowym rozsądkiem. Ofiarami są zwykli ludzie – wystraszeni i zdezorientowani, nierzadko poszkodowani na zdrowiu.
Wnikliwą analizę sytuacji dotyczącej walki z Covidem przedstawił Ettore Gotti Tedeschi, włoski ekonomista i teolog. Potępił on dominujące próby rozwiązania pandemii Covid-19 niczym surową religię, która odmawia człowiekowi zdolności rozumu. Według niego to co wybrano do rozwiązania problemu to scjentyzm – tyle, że w nowej odsłonie. Scjentyzm to przekonanie, że nauka ma wszystkie odpowiedzi. Gotti Tedeschi uważa jednak, że „pojawił się nowy rodzaj scjentyzmu, w którym nauka nie tylko ma wyłącznie dostęp do prawdy, ale jej naukowcy mogą moralizować i bezkrytycznie wierzyć”. Ta nowa forma scjentyzmu dążąca do rozwiązania problemu z Covid-em szczepionkami wymaga od wszystkich posłusznej akceptacji, ślepej wiary w nową religię, tę naukową. Sęk w tym, że nauka nie zrobiła tego, co powinna: wątpić, debatować, testować, konfrontować, porównywać różne hipotezy. Zamiast otwartej naukowej debaty w celu znalezienia optymalnych rozwiązań, mamy jednostronny przekaz rządowych ekspertów, który wyklucza inne możliwe rozwiązania. – Nie sądzę, żebym kiedykolwiek był świadkiem bezpośredniej i publicznej konfrontacji nt. Covid lub szczepionek między naukowcami o przeciwnych opiniach – powiedział Gotti Tedeschi. Wybrani, zaakceptowani naukowcy „spodziewają się teraz bezmyślnej akceptacji ich pomysłów, a nawet wdzięczności”. I besztają sceptyków, że ich „brak wiary rani wszystkich”. Tedeschi stwierdził, że słuchając propozycji z ostatnich tygodni odniósł wrażenie, iż „model naukowy chce moralizować, zamiast wyjaśniać i uspokajać, a zatem musi być akceptowany w każdym punkcie przez wiarę”. Dlatego ci, którzy zadają uzasadnione pytania, np. o sens noszenia masek, dezynfekowanie powierzchni lub masowe szczepienie zdrowych dorosłych, dzieci i młodzieży, są atakowani osobiście tak, jakby nowa proponowana rzeczywistość wykluczała racjonalną refleksję, a hipotezy teoretyczne dozwolone były tylko dla upoważnionych osób. Wszyscy inni mają tę nową rzeczywistość przyjąć na wiarę. Jesteśmy wzywani do tego, aby „mieć wiarę bez zdolności rozumowania”.
Wyjściem z tego obłędu nie jest wiara pozbawiona rozumu ani rozum wrogi wierze. Blaise Pascal ostrzegał, że są „dwie przesady: wykluczyć rozum, przyjmować tylko rozum”. Dla dobra naszej cywilizacji konieczny jest powrót do syntezy obu kategorii.
Lucyna Kondrat