Lucyna Kondrat
Jest bolesną prawdą, że Kościół ma na sumieniu głęboko niemoralne postępowanie niektórych duchownych – kapłanów i biskupów. W zagorzałej kampanii medialno-politycznej idzie jednak o dużo więcej niż o walkę z grzechem pedofilii w Kościele katolickim. Wskazuje na to napastliwie stronniczy udział mediów w atakowaniu duchownych, wybiorczość oskarżeń (tylko przeciw KK, a nie np. protestantom, żydom czy muzułmanom, ani innym środowiskom, np. nauczycielom, trenerom, etc.), manipulowanie skandalem (tylko pedofilia, ale nie homoseksualizm – wbrew faktom), porzucenie zasady domniemania niewinności aż do prawomocnego wyroku, okazja do zdobywania wysokich odszkodowań finansowych od Kościoła oraz upolitycznienie całego procesu. Idzie o tak skuteczne zohydzenie i rozbicie Kościoła, aby odciąć hierarchię od wiernych i skłonić ich do masowego exodusu z Kościoła. Idzie nie o jego oczyszczenie, ale zniszczenie.
Od lat 60. XX w. permisywizm moralny społeczeństw zachodnich zaczął też przenikać w szeregi duchowieństwa, powodując duchową erozję, masowe odchodzenie kapłanów ze stanu duchownego, spadek posłuszeństwa świeckich wobec Dekalogu oraz postępujący materializm i ateizację. Afery seksualne duchownych ujawniane i nagłaśniane przez media od początku tego wieku dokonały spustoszenia w ławach kościelnych w różnych krajach. Rzesze wiernych na Zachodzie odrzuciły chrześcijańską religię, utożsamiając Kościół z nielicznym duchowieństwem winnym seksualnych skandali. Do Polski te niedobre zmiany dotarły znacznie później, ale ich tempo wzrosło dramatycznie w ostatnich kilku latach.
Jest oczywiste, że skandale seksualne w Kościele powodują dużo większe zgorszenie i dużo głębsze rany niż te same grzechy wśród świeckich. Na razie dramatyczne zmiany w Kościele w Polsce przykrywa dość mocno zasłona pandemiczna: najpierw rygorystycznego ograniczenia katolikom dostępu do kościoła przez władze państwowe (!), a następnie zdumiewającej zmiany ważnych norm przez władze duchowne dot. sposobu przyjmowania Komunii św. oraz dyspensy od osobistego uczestnictwa w niedzielnej Mszy św. na rzecz Internetu i TV. Ale kiedy ta zasłona opadnie, ukaże się bolesny stan rzeczy – masowa nieobecność młodych Polaków w Kościele oraz osłabienie autorytetu wśród tych, którzy w Kościele pozostali.
O zmianach nastawienia wobec Kościoła można się bez trudu dowiedzieć z Internetu. Szemranie na duchowieństwo stało się popularnym zajęciem w mediach społecznosciowych. W tym narcystycznym zwierciadle nastrojów i emocjonalnych opinii wyrażanych nierzadko wulgarnym językiem widać pogardę, niecheć lub nawet wrogość wobec Kościoła, szczególnie wśród ludzi młodych. Widać elementarny brak wiedzy nt. natury i misji Kościoła wśród katolików świeckich oraz beztroskie generalizowanie i pomawianie duchownych in toto o złe intencje.
Smutne jest to, że przy masowej edukacji wyższej ludzie nie odróżniają faktów od opinii, oceny od osądu i łatwo dają się manipulować medialnym atakom na Kościół. Nie mówiąc o nieuczciwie zrobionych i nahalnie reklamowanych filmach takich jak Tylko nie mów nikomu. Szanse na to, że bracia Siekielscy zrobią film o pedofilach wśród polityków czy artystów są bliskie zeru. O pedofilach – politykach PO – skazanych w latach 2011-2015 pisała Gazeta Polska Codziennie.
Dla całego Kościoła szczególnie bolesne i szkodliwe jest to, że bywają biskupi, którzy na skutek oskarżenia kapłana w swej diecezji o rzekome czyny pedofilskie lub inne niemoralne akty dają pochopnie wiarę rzekomej ofierze i zawieszają w służbie kapłańskiej oskarżonego, zanim zostanie przeprowadzone śledztwo, rozprawa i zapadnie wyrok. W Kościele w USA było wiele przypadków jawnej niesprawiedliwości wobec księży. Oskarżeni bezpodstawnie, bez procesu i udowodnienia im winy, zostali suspendowani albo wyrzuceni z własnej diecezji, bez środków do życia, bez mieszkania. W wielu diecezjach USA upublicznia się listy wszystkich oskarżonych kiedykolwiek księży, nawet jeśli już nie żyją, oraz bez sprawdzenia wiarygodności oskarżeń. W więzieniach amerykańskich odsiadują wyroki niewinnie skazani kapłani, nawet na kilkadziesiąt lat.
Skandal z szeroko zakrojoną w międzynarodowych mediach akcją defamacyjną fałszywie oskarżanego w Australii kardynała Pella jest chyba najgłośniejszym przypadkiem zlecenia na Kościół. Przetrzymywanie go przez wiele miesięcy w więziennym odosobnieniu aż do uniewinniającego wyroku sądu apelacyjnego nie złamały kardynała, ale ujawniły, jak potężnych wrogów ma Kościół nie tylko wśród mediów i polityków, ale także wśród przedstawicieli prawa. Dotyczy to również niektórych sędziów i prokuratorów w Polsce.
W grudniu ub.r. media krajowe opublikowały uzasadnienie wyroku sądowego w sprawie „Marek Lisiński kontra ksiądz Zdzisław Witkowski”. Prawomocny wyrok zapadł w październiku 2021 r., ale dopiero w grudniu ub.r. poznaliśmy jego pisemne uzasadnienie. Sąd Apelacyjny w Łodzi orzekł, iż Lisiński kłamał na temat swej przeszłości, a jego oskarżenia były sprzeczne i niewiarygodne. Rzekoma ofiara okazała się oszustem – recydywistą. Marek Lisiński nigdy nie był molestowany przez ks. Zdzisława Witkowskiego z diecezji płockiej, a fundacja Lisińskiego walcząca z pedofilią w Kościele zbudowana była na kłamstwie. Medialno-polityczna nagonka na duchownych została oparta na fikcji.
Sprawa ciągnąca się w Polsce ponad 10 lat, nagłaśniana przez media krajowe i zagraniczne, jest bulwersująca z różnych względów. Szczególnie zdumiewające i bolesne jest to, że płocka kuria z jej ordynariuszem, która kłamliwą wersję Lisińskiego uznała za prawdę, ukarała księdza Witkowskiego 3-letnim zakazem sprawowania posługi kapłańskiej, zanim odbyła się rozprawa i zapadł prawomocny wyrok.
Marek Lisiński twierdził, że ks. Witkowski wielokrotnie go molestował jako ministranta w latach 1980-1981. Jednak dopiero po niemal 30 latach złożył donos do biskupa płockiego na księdza. Z upoważnienia Kongregacji Nauki Wiary biskup Piotr Libera rozpoczął w 2011 r. proces kanoniczny. W jego toku członkowie Sądu Biskupiego w Płocku ustalili, że nie ma podstaw do postawienia księdzu Witkowskiemu jakichkolwiek zarzutów. Wniesiono o „uznanie, że ks. Witkowski nie popełnił zarzucanych mu w akcie oskarżenia czynów”. Tymczasem w grudniu 2013 r. biskup Piotr Libera wydał dekret, w którym obłożył księdza szeregiem kar, w tym „zakazem sprawowania posługi kapłańskiej przez okres 3 lat oraz dożywotnim zakazem pracy z dziećmi i młodzieżą”.
Od 2014 r. Lisiński kierował do kanclerza kurii płockiej listy, w których chciał od biskupa „wsparcia finansowego” w wysokości 150 tys. zł., a następnie 200 tys. zł, zaś w 2017 roku rozszerzył powództwo do 1 miliona zł. Kuria odrzuciła te roszczenia. Marek Lisiński wytoczył ks. Witkowskiemu proces cywilny, ale na pierwszej rozprawie w 2015 r. jego pozew został odrzucony ze względu na przedawnienie. Lisiński złożył więc kolejny pozew… przeciwko parafii. Wówczas to sędzia uznała, że „powód nie był w stanie przedstawić osobowych źródeł dowodowych”, ponieważ żaden ze świadków nie potwierdził przed sądem jego wersji, ale… oparła się na dekrecie biskupa Libery i uznała go za wiarygodny! Sąd w Płocku nakazał ks. Witkowskiemu wystosować do Marka Lisińskiego list z przeprosinami. Duchowny odmówił i złożył apelację. Na uniewinniający wyrok sądu cywilnego w Polsce przyszło mu czekać do jesieni 2021 r.
Tymczasem w 2017 r. bp Piotr Libera przedstawił księdzu kopię Dekretu Kongregacji Nauki Wiary, w którym potwierdziła ona karę nałożoną przez tegoż biskupa w 2013 r., uznając ją za „sprawiedliwą”! Dziennikarz i publicysta Sebastian Karczewski, który dokładnie badał całą sprawę i dotarł do świadków, napisał, że zapoznał się zarówno z treścią dekretu Kongregacji ds. Wiary, jak i z pismem jej prefekta, arcybiskupa Luisa Ladarii. Była w nim mowa o ks. Witkowskim jako „skazanym w procesie karno-administracyjnym, który został przeprowadzony w diecezji”. Była to nieprawda, jak napisał Karczewski, gdyż kapłana nie obciążał żaden wyrok sądu biskupiego. Co więcej, w dekrecie były wymyślone stwierdzenia. Na przykład, że ksiądz miał Markowi Lisińskiemu „ofiarowywać znaczne sumy pieniędzy”, zmieniać „wersję przebiegu wydarzeń po wyjściu na jaw nowych informacji”, a nawet rzekomo prosić diecezję, „aby zaspokojone zostały żądania finansowe ofiary w celu odstąpienia od dalszego postępowania”. Była też mowa o „stanie recydywy, w którym znajduje się skazany”.
Dziennikarz zdumiony tym odkryciem postanowił pojechać do Rzymu do Kongregacji Nauki Wiary po wyjaśnienia. Okazało się, że dekret powstał na postawie fałszywych informacji przekazanych tej ostatniej przez kurię płocką. Wygląda na to, że Kongregacja ds Wiary została wprowadzona w błąd. Biskup Piotr Libera przesłał do Rzymu całkiem inny dokument niż ten, który przekazał ks. Witkowskiemu w grudniu 2013 r. Załączył do niego informacje niesprawiedliwie obciążające kapłana. Ponadto Sebastian Karczewski odkrył, że „mieszkańcy parafii, w której służył ks. Witkowski, pisali do biskupa listy demaskujące kłamstwa Lisińskiego. Sami zaczęli zgłaszać się do płockiej kurii, by złożyć zeznania przed sądem biskupim. Biskup Libera nie wyraził na to zgody. Nie chciał z nimi nawet rozmawiać”.
Oskarżany bezpodstawnie ks. Witkowski złożył pozew przeciwko Lisińskiemu, ale proces został zablokowany przez… kurię. Sąd Okręgowy w Płocku przyjął najpierw sprawę i zwrócił się do kurii płockiej o udostępnienie pisemnych oświadczeń, które były dowodem pożyczki, jaką Lisiński zaciągnął przed laty u księdza. Przewidujący Lisiński zabezpieczył się przed takim obrotem spraw już w 2014 r., kiedy to listownie poprosił kanclerza kurii „o nieudostępnianie sądom cywilnym dokumentacji” z jego procesu w sądzie biskupim. Ponadto poprosił o przesłanie mu kopii dekretu Kongregacji Nauki Wiary. I otrzymał tę dokumentację! Co gorsze, „ówczesny kanclerz kurii płockiej wezwał księdza Witkowskiego i w imieniu ordynariusza płockiego zażądał natychmiastowego wycofania pozwu z sądu. W duchu posłuszeństwa, ks. Witkowski zgodził się złożyć wniosek o wycofanie pozwu” – napisał Karczewski.
Z niezależnych ustaleń dziennikarzy Wirtualnej Polski, Gazety Wyborczej oraz Naszego Dziennika publikowanych w 2019 r. można odtworzyć wydarzenia rok po roku. Marek Lisiński zainteresował się działalnością na rzecz ofiar molestowania przez kler w 2010 r. po tym, jak w Internecie odkrył stronę Ruch Ofiar Księży, prowadzoną przez Polaka mieszkającego w Kanadzie. Dowiedział się, jak domagać się od Kościoła odszkodowań i w tym samym roku złożył w kurii płockiej zawiadomienie, że 30 lat wcześniej był molestowany jako 13-letni ministrant przez ks. Zdzisława Witkowskiego ze swojej rodzinnej wsi. Ze śledztwa dziennikarzy wynika, iż w latach 90. Lisiński próbował pożyczyć od księdza Witkowskiego pieniądze w tajemnicy przed żoną na odzyskanie zawieszonego przez jazdę po pijanemu prawa jazdy, ale ksiądz odmówił. Kilkanaście lat później wrócił do księdza, by pożyczyć ponad 20 tysięcy zł na leczenie rzekomo chorej na raka żony. Ksiądz pożyczył mu tę kwotę, ale kiedy wyszło na jaw, że żona wcale nie była chora, zadzwonił do Lisińskiego, żądając zwrotu pożyczonej gotówki. Usłyszał wtedy: „Niech ksiądz nie podskakuje, bo są na was haki i mogę księdza załatwić. A wtedy nie tyle ksiądz straci!”. W czerwcu 2008 r. Lisiński przyjechał do ks. Witkowskiego ponownie. Przeprosił za wszystko i obiecał, że wkrótce pieniądze zwróci. Podpisał nawet stosowną obietnicę. Ale pożyczki nie oddał. Złożył za to donos do kurii w 2010 r. za rzekome molestowanie ponad 30 lat wcześniej.
Jak wiemy, ordynariusz płocki rozpoczął proces kanoniczny w tej sprawie w 2011 r. W czasie jego trwania Lisiński wysłał e-maila do syna organisty, u którego mieszkał duchowny, prosząc o pomoc w wywalczeniu od kurii 150 tysięcy złotych. Swoją wiadomość zakończył prośbą o zachowanie tego w tajemnicy przed rodziną. Ponieważ kuria płocka nie chciała wypłacić Lisińskiemu żadnej „rekompensaty”, złożył pozew cywilny. Zażądał przeprosin i 10 tysięcy złotych od ks. Witkowskiego oraz od parafii, gdzie miało dojść do molestowania. Sędzia w Płocku wydała sprzeczny wyrok, orzekając z jednej strony, że „powód nie był w stanie przedstawić osobowych źródeł dowodowych”, ponieważ żaden ze świadków nie potwierdził przed sądem jego wersji, ale oparła się na dekrecie biskupa Libery i uznała go za wiarygodny. Wbrew ustaleniom procesu kanonicznego, który uniewinnił ks. Witkowskiego, bp Piotr Libera wydał dekret w grudniu 2013 r. uznający ks. Witkowskiego za winnego molestowania Lisińskiego, pomimo że nie został przesłuchany ani jeden świadek z ośmiu zgłoszonych przez księdza! Bp Libera napisał w uzasadnieniu wyroku, że to dlatego, iż się nie stawili. Dziennikarze sprawdzili: „nie stawili się, bo nikt ich nie wezwał. Bp Libera nie przeprowadził też konfrontacji powoda z pozwanym”.
Jest możliwe, że ostra antykościelna kampania medialna wpłynęła na pochopną decyzję bp. Libery. Ponadto, presja opcji „zero tolerancji” mogła przeważyć nad powinnością wobec sprawiedliwości i prawdy. Ofiarą padł niewinny kapłan, a oszust nie poniósł żadnej odpowiedzialności. Kto zwróci ks. Witkowskiemu dobre imię po ponad 10 latach szkalowania go w mediach? Ucierpiał też Kościół, bo do ludzi mu niechętnych, słabych w wierze lub błądzących późniejsze wyjaśnienia dziennikarzy nie docierają. W emocjonalnej pamięci pozostają oskarżenia z TV oraz z pierwszych stron gazet i witryn internetowych.
Osobną dotkliwą szkodą dla autorytetu Kościoła jest postawa biskupa, który zamiast zbadać, gdzie leży prawda i stanąć w jej obronie, uległ kłamstwom cynicznego oszusta. Co muszą czuć księża, widząc rażącą niesprawiedliwość wobec współbrata w kapłaństwie? Czy mogą jeszcze ufać, że biskup będzie ich bronił, gdy na nich spadną bezpodstawne oskarżenia? Publicysta Sebastian Karczewski ujawnił, że prześwietla sprawy kilku księży oskarżonych o pedoflię i wszystkie budzą poważne wątpliwości.
Ośmielony łatwym sukcesem w kurii w sprawie bezpodstawnego oskarżenia księdza Marek Lisiński zobaczył przed sobą nowe możliwości. W tym właśnie czasie pojawił się w Polsce film Milczenie w cieniu Jana Pawła II oraz publikacja Lękajcie się! Ofiary pedofilii w polskim Kościele mówią, autorstwa Ekke Overbeeka oraz Margriet Brandsma i Jeroena van Eijndhovene. Ekke Overbeek dotarł do 12 ofiar „pedofilów w sutannach”. Na planie filmu pojawił się m.in. Polak z Kanady, który założył Ruch Ofiar Księży oraz Marek Lisiński. Nie chciał jednak pokazywać twarzy, ukrywał się. Potwarzał tylko: „Oni muszą zapłacić!”.
Po namowach Overbeeka w 2013 r. powstała w Polsce fundacja „Nie Lękajcie Się”. Zadaniem jej miało być ujawnianie przypadków wykorzystywania dzieci przez kler, a także wywalczanie odszkodowań dla ofiar. Lisiński stał się szefem zarządu fundacji, w skład którego wchodził też jego adwokat. Prawnik ten, wywalczywszy milion zł odszkodowania dla krzywdzonej seksualnie przez księdza dziewczyny, miał teraz pomóc Lisińskiemu zdobyć milion. W umowie dodany był zapis o 30 proc. z wygranej. Lisiński napisał do poszkodowanej kobiety list z prośbą o pomoc finansową. Powiedział jej, że był chory na raka trzustki i potrzebował pieniędzy na operację. Kobieta pożyczyła mu 20 tys. zł, a do tego dała mu 10 tys. zł w prezencie. Kiedy jednak Lisiński wystąpił w telewizyjnym wywiadzie, wyszło na jaw, że chory na raka nie był. Sprawą wyłudzenia zajęła się prokuratura.
Ostatecznie Lisiński zrezygnował z funkcji szefa fundacji, bo skandale z wyłudzaniem stały się zbyt głośne. Wyszło też na jaw, że za występ w filmie Siekielskich zażądał 50 tysięcy zł. Siekielscy zdecydowali się nie włączyć fragmentu z Lisińskim do filmu, ale zachowali to w tajemnicy. Ukryli też rzecz znacznie gorszą. Zataili sprawę SB-ckiej historii bohaterów Tylko nie mów nikomu. Pedofile portretowani w filmie byli także agentami SB, co Siekielscy ukryli. „Donosicielstwo to moralny upadek, często wywołany innym, jakim była pedofilia czy homoseksualizm w wypadku księdza. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ci sami ludzie, którzy służyli rozsadzaniu Kościoła od wewnątrz, teraz wykorzystani zostali do jego kompromitacji. Ci, którzy posługują się nimi w celu zniszczenia Kościoła, są już nowi, ale mentalnością nie odbiegają daleko od swoich poprzedników” (Bronisław Wildstein).
Uwadze wielu ludzi umyka skandaliczny fakt, że organy państwa polskiego wiedziały, iż owi księża to pedofile, a mimo to pozwalano im dalej grasować! Został nad nimi rozpostarty parasol ochronny państwa. Bo szło o rzecz ważniejszą niż ochrona dzieci przed pedofilami: o uderzenie kompromitacją w Kościół w odpowiedniej chwili.
Kiedy w kraju pokazano Polakom film zrobiony przez zachodnich aktywistów zatytułowany W cieniu JPII, to zamierzony cel stał się jasny: podła insynuacja, jakoby święty Jan Paweł II nie był taki święty, bo pozwalał pedofilom grasować w Kościele. Atak na Kościoł w Polsce ma także zniszczyć autorytet Jana Pawła II, bohatera naszej świadomosci narodowej. Nic dziwnego, że zaczęły się w Polsce coraz częstsze przypadki dewastowania pomników Jana Pawła II, usprawiedliwiane oskarżeniami go o rzekome tuszowanie skandali pedofilskich. Do akcji zniesławiania wciągnięto też papieża Franciszka. Dlatego publicznie i definitywnie przypomniał, iż papież z Polski nie miał nic wspólnego z tuszowaniem afer związanych z wykorzystywaniem seksualnym nieletnich. Uwypuklił osobistą świętość Jana Pawła II i przyznał, że bywał on w sprawach skandali pedofilskich wprowadzany w błąd.
Niewyjaśniona pozostaje wciąż sprawa udziału dwóch polskich feministek w całej aferze. Joanna Scheuring-Wielgus, posłanka i publicystka Krytyki Politycznej, oraz radna Warszawy Agata Diduszko-Zyglewska podjęły współpracę z Markiem Lisińskim jako szefem fundacji „Nie Lękajcie Się” i promowały oszusta jako ofiarę polskiego księdza. W 2017 r. zorganizowały wyjazd do Rzymu i spotkanie z papieżem. Przy obecności międzynarodowych mediów udało im się wręczyć Franciszkowi lewicowy raport/mapę nt. pedofilii w Kościele w Polsce, a oszusta przedstawić jako rzekomą ofiarę polskiego kleru. Wprowadzony w błąd papież pocałował Lisińskiego w rękę. Zdjęcia z tego ohydnego happeniningu obiegły cały świat. Kiedy prawda wyszła na jaw, te same media nie były zainteresowane opublikowaniem sprostowania. Oczekiwać od nich przeprosin byłoby naiwnością.
Podobnież dla lewicy prawda i dobro się nie liczą, gdy idzie o walkę z Kościołem. Warszawskie feministki niczego nie wyjaśniły ani za nic nie przeprosiły. Pozostaje pytanie, jakim sposobem udało się Joannie Scheuring Wielgus i Agacie Diduszko-Zyglewskiej dotrzeć do papieża z oszustem i przedstawić go jako ofiarę polskiego „księdza pedofila”? To nie jest tak, że każdy może udać się na spotkania z papieżem, odbyć z nim rozmowę, kogoś mu przedstawiać i coś mu wręczać. Wiadomo, że ich środowa audiencja papieska nie była uzgadniana – jak to jest w zwyczaju – z ambasadą RP przy stolicy Apostolskiej albo z sekretariatem stanu. Polskie feministki musiały mieć inne dojścia.
Są też wiarygodne doniesienia, że miały być naciski nawet na Gazetę Wyborczą, aby nie publikowała materiałów z dziennikarskiego śledztwa w sprawie Lisińskiego przed wyjazdem do Watykanu. Papież Franciszek dowiedział się nazajutrz, że został oszukany. W Rzymie podjęto śledztwo, kto to spotkanie zorganizował i jakimi kanałami. Jak dotąd nikt w Polsce nie został pociągnięty do odpowiedzialności za ten skandal wśród tych, którzy kreowali swój wizerunek i starali się promować przy pomocy oszusta. Nikt też nie poniósł odpowiedzialności za doprowadzenie go i dwóch feministek z Polski do Ojca Świętego.
Nie oczekujmy, że ktoś z winowajców przeprosi skrzywdzonego ciężko ks. Witkowskiego, Kościół i papieża. Nie liczmy na to, że mocno spóźnione, ale jednak wykrycie tego skandalu powstrzyma przyszłych oszustów i wrogów Kościoła. Nie stało się tak po wcześniejszym, wstrząsającym przypadku wrobienia kapłana w rzekomą pedofilię ze zmyśloną przez pijaną nastolatkę historią o seksulanej przemocy wobec niej. Dowody niewinności księdza zginęły w prokuraturze, a obronę prawną piętnastolatki z pomorskiej wsi przejął mąż Joanny Senyszyn, byłej posłanki SLD. Wstrząsająca historia ks. Mirosława Bużana pokazała, do czego są zdolni ludzie żądni pieniędzy, bez skrupułów, przepełnieni nienawiścią do Kościoła i niewygaszoną żądzą jego zniszczenia. Interes w tym procederze mają też media nastawione antykatolicko oraz na zyski czerpane z procederu nałaśniania niezweryfikowanych skandali seksualnych z udziałem księży katolickich. W Polsce sytuację komplikuje dodatkowo peerelowska historia i możliwości szantażowania przez postpeerelowskie służby niezweryfikowanego po upadku komuny duchowieństwa. Nie wiemy, czy w kurii płockiej nie działo się podobnie.
Walka z Kościołem trwa i nic nie wskazuje na jej rychły koniec. To do wiernych świeckich i całego społeczeństwa należy czujność i absolutny sceptycyzm przy każdym nowym nagłaśnianym przez media przypadku rzekomego skandalu seksualnego z księżmi. Nie wolno zapominać, że pedofile nie byli i nie są specjalnością Kościoła katolickiego, wbrew medialnej propagandzie. „Raport Jenkinsa“ dowodzi, że obecność pedofilów jest o wiele wyższa wśród pastorów protestanckich niż wśród duchownych katolickich. Ale ataki medialne oraz prokuratorzy i sądy idą tylko przeciwko Kościołowi katolickiemu, jakby poza nim pedofilii nie było. Badania porównawcze ujawniają, że aż 60 proc. przypadków pedofilii ma miejsce w rodzinach! Pedofilia to straszna zbrodnia na dzieciach i każdy przypadek – bez względu na środowisko – powinien być bezwzględnie karany, a sprawca izolowany. Jeśli to ksiądz, to powininen być wydalony ze stanu duchownego. Ale nie wolno się godzić na klamstwa nt. odpowiedzialności Kościoła za grzechy niepopełnione!
Upadki wśród kleru nie przekreślają zbawczej misji Kościoła. Skandale pedofilskie dotyczą znikomej mniejszości duchownych, ale przez przeciwników chrześcijaństwa pokazywane są jako norma, a media przedstawiają Kościół niczym pedofilski gang. Czy ktokolwiek zdrowy na umyśle potępiłby całą służbę zdrowia i odrzucił wszelkie lecznie, ponieważ kilku lekarzy zrobiło nieudaną operację albo pomyliło się w diagnozie? A przecież tu chodzi o coś znacznie większego – o to, że poza Kościołem nie ma zbawienia! Grzech księdza czy biskupa, choćby był najstraszniejszy, nie zaprzecza misji zbawczej Kościoła ani nie neguje dobroczynnego wpływu Kościoła na całe narody i społeczeństwa. Nie mówiąc już o niezbywalnej roli Kościoła w tragicznych często dziejach Polski.
W swej długiej historii Kościół miał zarówno ludzi wielkich, jak i małych, nawet wśród papieży. „Koścół byłby bez skazy, gdyby nie miał nas. Kościół miałby o jedną zmarszczkę mniej, gdybym ja popełnił o jeden grzech mniej” ( o. Raniero Cantalamessa). Zanim przyjdzie nam pokusa potępienia jakiegoś biskupa lub kapłana, warto pamiętać, co powiedział Erazm z Rotterdamu, wielki myśliciel renesansu, który upominał Lutra, aby pozostał w Kościele, pomimo jego zepsucia: „Znoszę zatem ten Kościół, mając nadzieję, że stanie się on lepszy, albowiem także on musi znosić mnie – mając nadzieję, że JA stanę się lepszy”.
Lucyna Kondrat