Andrzej Moniuszko
Maksyma „Ci, którzy nie znają swojej historii, są skazani na jej powtarzanie”, której autorem jest hiszpański filozof José Ortega y Gasset, jest jedną z częściej powtarzanych przez polityków i historyków. Niestety tylko powtarzaną, bo już z jej zrozumieniem lub co gorsza z jej praktycznym wykorzystaniem wielu z nich zda się mieć spore kłopoty, co wynikać może z bałwochwalczego przekonania o własnej nieomylności lub też ze zwykłej głupoty i niewiedzy.
Rozwój wydarzeń, który doprowadził do krwawego rozboju na Ukrainie, udowadnia, że europejscy politycy i ich zamorscy wspólnicy – ukryci za murem strażników, sekretarek, osobistych asystentów, specjalnych połączeń telefonicznych, zastrzeżonych numerów i protokołów – nie tylko nie odrobili zadania domowego z historii, ale wybrali się na dwudziestoletnie, dobrze płatne wagary zafundowane im przez putinowską klikę. I chociaż poczynania bękarta pierestrojki w ostatnich dwóch dziesięcioleciach jasno wskazywały na jego imperialistyczne zapędy i chęć odbudowy imperium Stalina lub też imperium Romanowów, to gracze polityczni ich nie dostrzegali lub też nie chcieli dostrzec.
A dowodów na agresywną postawę Rosji i mocarstwowe ambicje wychowanka KGB nie tylko było wiele, ale z każdym dniem przybywało ich coraz więcej. Przypomnijmy wojnę w Czeczenii, zamachy bombowe w Moskwie, wojnę w Gruzji, zestrzelenie pasażerskiego samolotu nad Donbasem, morderstwa wrogów Kremla, by uświadomić, iż były to kolejne etapy tworzenia Imperium Putinum. Wskazywały one jednocześnie, iż były KGB-owiec nie zawaha się przed użyciem żadnych metod, aby osiągnąć zamierzony cel. Pamiętajmy też, że to tylko niepełna lista wyczynów pupilka liderów Unii Europejskiej, którzy z przymrużeniem oka spoglądali na jego wyskoki, mając nadzieję na… No właśnie na co? Że zmądrzeje, skruszeje, pójdzie po rozum do głowy lub do spowiedzi?
Putin tymczasem równolegle z tłumieniem opozycji, łamaniem praw człowieka i standardów demokracji konsekwentnie budował przyjazne stosunki z krajami zachodniej Europy, zwłaszcza z Francją i Niemcami. Jesienią 2005 r. zawarł międzynarodowe niemiecko-rosyjskie porozumienie w sprawie budowy Nord Stream I – pierwszego gazociągu na dnie Bałtyku umożliwiającego bezpośrednie tłoczenie gazu z Rosji do Unii. Zwiększał on wprawdzie zależność UE od Rosji, ale jego budowa pozwalała na ominięcie Ukrainy i Polski, co w praktyce przekładało się na uzależnienie tych dwóch krajów od centrum dyspozycyjnego w Niemczech. Energetycznego konia trojańskiego dosiadł były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder, który jeszcze jako szef rządu zabiegał o zawarcie porozumienia w sprawie Nord Stream. Teraz w nagrodę został powołany w skład rady nadzorczej spółki budującej gazociąg.
Oczywiście politycy nie są w ciemię bici i na potrzeby opinii publicznej straszyli towarzysza Wladimira. Tyko że nie przysłowiowym kijem, lecz… czerwoną marchewką z zieloną natką. Niby jakieś tam sankcje, ale takie, żeby nie zaszkodziły, niby oficjalne protesty, a pokątnie poklepywanie po plecach i rady, żeby się tym nie przejmować. A żeby wizerunek lidera Rosji przybliżyć ludom i narodom świata, Władimir Putin został uznany „Człowiekiem Roku” wg tygodników Time (2007) i The Times (2013). Magazyn Forbes w 2009 roku ogłosił go „Trzecim najbardziej wpływowym człowiekiem świata”, aby w 2013 awansować go na pozycję „Najbardziej wpływowego człowieka świata”. W 2009 roku KGB-owski zamordysta otrzymał saksoński „Order Wdzięczności” za zasługi na rzecz niemiecko-rosyjskiej wymiany kulturalnej. Odznaczenie przedstawia wizerunek św. Jerzego na koniu, który uchodzi za symbol zwycięstwa dobra nad złem. Na pytanie, dlaczego święty z tego konia nie spadł, to już tylko Pan Bóg zna odpowiedź. Za wyróżnienie Putler – jak nazywają go opozycjoniści w Rosji – podziękował gospodarzom w ich rodzinnym języku, bo biegła znajomość języka Goethego jest jego dodatkowym atutem w relacjach z kumplami z Niemiec.
Zajęcie Krymu (2014) było kolejnym dowodem putinowskiego imperialistycznego amoku, na co przywódcy krajów zachodnich i zamorskich zareagowali jak zwykle: z przymrużeniem oka i wymachując marchewką w obawie, aby za przykręcenie śruby Putgaz nie przykręcił gazowego kurka… Strategia okazała się skuteczna, bo po aneksji Krymu putinowski rurociąg zwiększył swoje dostawy aż o 40 proc. Ale żądza zysków nie zna granic. W 2016 roku wspomniany już były kanclerz Niemiec Schröder stanął na czele spółki Nord Stream 2, której celem była budowa drugiej nitki gazociągu mającego zwiększyć dostawy złotodajnego surowca.
Reklamy Nord Stream 2 dominowały na zachodnioeuropejskich arenach sportowych, a gazociąg, który miał podwoić dostawy, budowany był tak szybko, jak szybko rosły pensje polityków zatrudnionych na etatach Gazpromu i łapówki dla szefów wielu związków sportowych. W dowód uznania dla operatywności i uroku Wołodii, Karin Kneissl – minister spraw zagranicznych Austrii latach 2017–2019 – zaprosiła go na swoje wesele i w prezencie ślubnym otrzymała członkostwo w radzie dyrektorów Rosnieftu – rosyjskiego państwowego koncernu petrochemicznego.
Przywódcy krajów zachodnich mieli ważniejsze problemy na swojej głowie aniżeli wygłupy Putina. Bo to nie tylko przesiedleńcy, ale i ideologia gender, mniejszości seksualne, wybory, grupy interesów, podział wpływów, zebrania, spotkania i narady. A wielki stary brat za oceanem miał głowę zajętą problemami zróżnicowania płciowego wśród kobiet, teorią rasy, rozbieraniem muru na południowej granicy, maskami covidowymi i obwinianiem swoich poprzedników za swoje niepowodzenia. Ale znalazł czas, aby znieść restrykcje nałożone przez Trumpa na budowę Nord Stream 2. Biały Dom poinformował zbulwersowanych obserwatorów, iż decyzja wcale nie była podyktowana wdziękami kanclerz Merkel, która w tym celu przyleciała do USA. Na pytanie polskiego dziennikarza o powód rezygnacji z próby zablokowania budowy Nord Stream 2, amerykański prezydent odpowiedział: „Ponieważ jest już prawie ukończony”. Swoisty sposób rozumowania, którego mam nadzieję nie podchwycą np. medycy odmawiając umierającemu pomocy…, no bo i po co, skoro i tak facet jest na wykończeniu. W tym samym czasie wielu senatorów zwracało już uwagę, iż ta decyzja „pomaga Rosji, szkodząc jednocześnie Ukrainie i amerykańskim sojusznikom z UE”.
Dla Putina oznaczało to tylko jedno: hulaj ropa, restrykcji nie ma. W kierunku przeciwnym do ropy płynęła rzeka pieniędzy zasilająca nie tylko kieszenie KGB-owskiego szaleńca i jego popleczników, ale i na wzmocnienie potencjału bojowego ich armii. Kupione przyzwolenie Zachodu przekonywało ich nie tylko o słuszności jego zamierzeń, ale i o uległości zachodnich i zamorskich politykierów. A Merkel i wspólnicy z radością zacierali ręce, bo gaz trafiał do terminalu odbiorczego w Lubminie (Niemcy), skąd był (i jest) kierowany do Belgii, Danii, Francji, Holandii, Wielkiej Brytanii. Putin z pieniędzmi kanclerza i spółki, czyli taki współczesny Ribbentrop-Mołotow II.
A żeby było jeszcze korzystniej, to włodarze UE pod naporem autystycznej nastolatki na usługach ekologów zadecydowali, iż czas najwyższy, aby zrezygnować z własnych tradycyjnych źródeł energii. Zamykano kopalnie, odkrywki, szyby naftowe; wprowadzono płatne limity na emisję dwutlenku węgla, a na opornych nakładano wysokie kary, aby ich przywołać do unijnego, niemieckiego porządku. A tak na marginesie, skoro jesteśmy przy dwutlenku węgla, to warto pamiętać, iż największymi jego emiterami są Chiny i Indie, a więc jedne z nielicznych krajów, które nie potępiły napaści Rosji na wschodnich sąsiadów Polski.
Politycy przy zdrowych zmysłach zdawali się dostrzegać nadciągające zagrożenie. Mocarstwowe zamysły, które przed laty mogły wydawać się mrzonkami, a teraz przybierały realne kształty. Historia, która lubi się powtarzać, już nie tylko pukała, ale z łomotem waliła w drzwi. Do tych polityków należał między innymi Lech Kaczyński, którego opozycja nie traktowała poważnie, bo to tylko 5’6” w kapeluszu, zwyczajny garnitur, mol książkowy, staroświeckie maniery, mało seksowna żona i nawet nie ma kochanki. „Pewnie pedał” – z uśmiechem oznajmiała oświecona opozycja, nie bardzo wiedząc, co miałoby to oznaczać. Ale to Lech Kaczyński w czasie wojny rosyjsko-gruzińskiej (2008) na wiecu w Tbilisi ostrzegał: „Jesteśmy po to, aby podjąć walkę. Po raz pierwszy nasi sąsiedzi pokazali twarz, którą znamy od setek lat. To Rosja, to kraj, który chce podporządkować sobie sąsiednie kraje. (…). Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a późnej może i czas na mój kraj, na Polskę”. Te prorocze prezydenckie słowa, które niedawno mogły być ostrzeżeniem, dziś stały się faktem, za którego lekceważenie naród ukraiński płaci najwyższą cenę, a rachunki za wojnę szaleńca rosną w tempie kosmicznym.
I gdyby nie bohaterska postawa Ukraińców, to putinowska strategia głaskania silnych i pożerania słabszych skończyłaby się kolejnym jego sukcesem. Gdyby Ukraińcy skapitulowali, to zachodni przywódcy i wielki stary brat nie kiwnęliby nawet małym palcem, aby powstrzymać szaleńca. Gdy na początku agresji Putin oznajmił, iż uznaje niepodległość dwóch separatystycznych republik na wschodzie Ukrainy, to administracja bidenowska zapowiedziała, iż nie będzie z owymi republikami prowadziła żadnych interesów. Zdezorientowany prezydent nie zauważył, iż oświadczenie Putina było zapowiedzią nieuniknionej inwazji, a sankcje nie miały żadnego znaczenia, bo separatystyczne twory istniały tylko w chorym umyśle Putina. A przedstawiciel jednego z państw zachodnich oświadczył ambasadorowi ukraińskiemu, iż nie ma sensu, aby się jego kraj angażował w wojnę, bo Ukraina w kilka dni i tak zniknie z mapy Europy.
Gdyby ukraińscy żołnierze i obywatele wywiesili białą flagę, to uradowani przywódcy mieli zapewne jeszcze kilka innych sankcji na pokaz z gatunku straszenia czerwoną marchewką z zieloną natką. Sankcji, na które KGB-owski wychowanek był i jest przygotowany, bo każdy szaleniec ma swój rozum. I gdyby aneksja przebiegła w zakładanym przez agresora tempie, to pewnie Europejski Parlament nie zdążyłby się nawet zebrać, aby ogłosić kolejne restrykcje. Może właśnie dlatego dyplomacja Niemiec prowadziła grę na zwłokę, zgłaszając swoje sprzeciwy, uwagi i zastrzeżenia, skutecznie opóźniając wprowadzenie sankcji. Pokłosiem takich postaw jest fakt, iż do dzisiaj USA kupują dziennie 650 ty. baryłek ropy, a nieszczelne sankcje bankowe pozwalają na swobodny dopływ miliardów dolarów i umożliwiają kontynuowanie krwawej agresji. Przywódcy zachodni argumentują, iż kompletne zamknięcie eksportu czy też przelewów wiązałoby się z dużymi stratami ekonomicznymi, zapominając przy tym, iż z każdą godziną na Ukrainie w gruzy obracane są miasta i miasteczka, fabryki, zakłady, szkoły, szpitale, które kiedyś trzeba będzie odbudować. Nie wspomnę o niewinnych ofiarach zbrodniczej napaści – bo straty ludzkie dla wielu polityków przestały już dawno być ważnym argumentem. Jeżeli przypomnimy, iż UE podarowała Ukrainie spore kwoty pieniędzy na zakup broni, to nietrudno będzie dostrzec, iż obie strony walczą za unijne pieniądze. Ukraińcy dostają je za przelaną krew i zniszczone miasta, a putinowski reżim za ropę.
Sądzę też, iż udział wielu polityków w wydarzeniach, które doprowadziły do wojny na Ukrainie, nie tylko dyskredytuje ich jako przywódców UE, ale powinien zaowocować zakazem sprawowania przez nich funkcji przywódczych w unii przez następne pięć wieków. USA, które zawiodły tak samo jak i zachodni sąsiedzi Polski, powinny zrzec się dobrowolnie miana światowego mocarstwa i strażnika pokoju. Chiny są gotowe na przejęcie wspomnianego już tytułu – nie będziemy protestować, bo przecież nie jesteśmy już takimi rasistami, jakimi byliśmy za prezydentury Trumpa.
Andrzej Moniuszko