Wojciech Wroceń
Przez dziesiątki lat Waszyngton niestrudzenie pracował nad tym, aby uzyskać niechlubne miano stolicy przecieków. To oczywiście z powodu tajnych informacji, które co jakiś czas, szczególnie w okresach przedwyborczych, obiegały Stany Zjednoczone, wstrząsały opinią publiczną, wywoływały skandale i nierzadko niszczyły wielkie polityczne kariery. Jedyną instytucją, która wykazywała odporność na politycznie motywowane upublicznianie tajności zawodowych, zachowując dzięki temu szczególny poziom wiarygodności, był naczelny organ władzy sądowniczej Stanów Zjednoczonych – Sąd Najwyższy, czyli najwyższa instancja w zakresie prawa konstytucyjnego.
Ten wizerunek został jednak bezpowrotnie sprofanowany, kiedy to kilka tygodni temu portal Politico opublikował projekt postanowienia Sądu Najwyższego w sprawie konstytucyjnej gwarancji prawa do aborcji w USA; dokument ten tylko swoimi znanymi sposobami dotarł do wiadomości publicznej jeszcze przed jego oficjalnym ogłoszeniem. Eksperci oceniają, że przeciek z SN jest poważnym i niewybaczalnym naruszeniem prawa i wpłynie nie tylko na spadek zaufania do tej instytucji, lecz również może zagrozić jego funkcjonowaniu.
I gdy się należało spodziewać, iż bezprawne naruszenie tajemnicy sądowej wywoła oburzenie opinii publicznej, partii, organizacji, klubów, mediów itp. to środowiska liberalne i przyklaskujące im publikatory zareagowały obrazoburczym jazgotem na… treść ujawnionego dokumentu. Wkrótce potem, utartym zwyczajem, pojawiły się uliczne protesty, marsze, pochody, pikiety, czujki, bojówki itp. itd., czyli cały arsenału lewicowo-liberalnej armii przeznaczony do walki z innym światopoglądem aniżeli ten, którego rodowód sięga znaku sierpa i młota. Reakcja socjalistycznych zastępów na treść rozpatrywanego postanowienia przypomina złodzieja, który po włamaniu do supermarketu odkrył, iż na półkach nie ma interesującego go towaru. I zamiast ukryć ślady włamania, postanowił głośno zaprotestować przeciwko brakom w zaopatrzeniu, które upublicznione mają świadczyć o dyskryminacji i ograniczeniu złodziejskich przywilejów.
W tym szaleństwie jest metoda, bo usłużni i nawiedzeni bojownicy o prawa kobiet mają nadzieję, iż odwołując się do gwałtu i przemocy wymuszą na sędziach zmianę decyzji. I nawet przez myśl im nie przejdzie, iż opinia została sformułowana przez najwyższe autorytety prawnicze państwa w dziedzinie prawa konstytucyjnego. Możemy się z nią nie zgadzać, ale musimy ją uszanować, bo inaczej skończymy tam, gdzie kończyły inne nacje, które uznały, iż prawem rządzą tłumy wraz z ulicą i że to one strzegą wymyślonego przez siebie ładu i porządku.
W świetle zbliżających się wyborów do Kongresu z dużą dozą prawdopodobieństwa należy domniemywać, iż przeciek był w pełni kontrolowany i został świadomie i z rozmysłem uruchomiony. Jednym z jego celów po odpowiednim nagłośnieniu i rozdmuchaniu jest zapewne skierowanie uwagi opinii publicznej na boczne tory z dala od inflacji, przestępstw, bezhołowia na południowej granicy, prezydenckiego urzędu zwalczającego dezinformację, topniejących w oczach oszczędności, kurczących się w alarmującym tempie planów emerytalnych, krytycznej teorii rasy, genderyzmu itp. Upubliczniony przeciek odpowiednio rozdmuchany i nagłośniony przez medialnych roznosicieli ma sprawić, iż przedmiotem dyskusji będzie nie ekonomia, bezpieczeństwo czy edukacja, lecz aborcja.
Oczywiście można podejrzewać, iż żadnego włamania nie było; trzymając się sklepowej analogii nietrudno zauważyć, że zacieranie śladów włamania nie było konieczne, bo placówka prawdopodobnie została otwarta od środka. Ale to tylko domniemania i rozważania na inną okazję.
Póki, co warto zwrócić uwagę na oświadczenie Joe Bidena, który stwierdził, że chociaż nie wie, czy opublikowany przez Politico tekst jest prawdziwy i czy reprezentuje końcowe stanowisko Sądu Najwyższego, to jego administracja przygotowała „opcje w sprawie odpowiedzi na trwające ataki na aborcję i prawa reprodukcyjne”. Podejrzewam, iż jedną z tych opcji było obserwowane uruchomienie czujek, pikiet, szajek i bojówek w myśl zasady „im wcześniej, tym lepiej”. I nawet Putinowski reżim pokłada nadzieje w postanowienie SN, bo jeżeli uchyli on obowiązujące orzeczenie, to Amerykanów zainteresuje coś innego niż wojna w Ukrainie i pomoc dla niej.
Ale wróćmy do wspomnianego dokumentu. Przypomnijmy, że prawo do dokonania aborcji obowiązuje w Stanach Zjednoczonych od 1973 roku – wówczas to Sąd Najwyższy uznał, iż prawo stanowe nie może naruszać konstytucyjnego prawa każdej kobiety do podejmowania decyzji o urodzeniu, bądź nie urodzeniu dziecka (słynny wyrok Roe vs. Wade). Według przecieku anno 2022 sędzia Samuel Alito twierdzi, że „prawo do aborcji nie figuruje w konstytucji” i regulacje w tej sprawie powinny należeć do decyzji poszczególnych stanów. Czyli Sąd Najwyższy nie zamierza zakazać aborcji, a tylko stwierdza, iż prawo do zabiegu nie jest gwarantowane konstytucją. Nie ogranicza on prawa kobiet, bo może ona robić ze swoim ciałem, co chce, kiedy chce, z kim chce i może nawet zostać mężczyzną, jeżeli ma w tym jakiś interes.
Ponieważ dyskusja o samej aborcji powinna być prowadzona na wielu płaszczyznach z uwzględnieniem aspektów moralnych, etycznych, religijnych, społecznych i medycznych, to trudno się spodziewać, aby jej zwolennicy i przeciwnicy doszli do jakiekolwiek porozumienia, szczególnie w gorącym okresie wyborczym.
W gorączce debat i przepychanek politycznych proponuję adwersarzom jak i kibicom spojrzenie na aborcję zupełnie z innego punktu widzenia. Myślę, iż każdy zdrowo myślący przedstawiciel rodzaju ludzkiego niezależnie od światopoglądu i zamiarów politycznych postrzega aborcję jako zło konieczne a nie jako dobrodziejstwo demokracji i nagrodę za dobre sprawowanie czy posłuszne głosowanie. Rozumie też, że jest ona nie tylko gwałtem na nie narodzonym jeszcze dziecku, ale i tragedią fizyczną, psychiczną i duchową dla jego matki i jej otoczenia.
W kraju rozwiniętym i bogatym, jakim są jeszcze Stany Zjednoczone, powinna być ona powodem do hańby i dowodem moralnej i społecznej kołtunerii, a nie źródłem dumy narodowej, o czym marzą aborcyjni intryganci i demagodzy. Mam nadzieję, że ich celem nie jest dorównanie Putinowskiej Rosji, gdzie aborcje „to biznes, który przynosi olbrzymie pieniądze”, gdzie przerywanie ciąży jest legalne i powszechnie stosowane, a wiele Rosjanek traktuje ją jako środek antykoncepcyjny.
Ale wracając do tematu. I jeżeli weźmiemy pod uwagę, że prawie 90 proc. aborcji przeprowadzanych jest w wyniku „kompletnie przypadkowych ciąż”, to nietrudno zauważyć, iż wielu z nich z pewnością można byłoby zapobiec. Okazuje się na przykład, że jedną z najczęstszych przyczyn nieplanowanego poczęcia jest niesystematyczne lub nieprawidłowe stosowanie środków antykoncepcyjnych. Jeszcze inną jest lekceważące podejście do konsekwencji współżycia seksualnego, kiedy to żadne z partnerów albo nie jest świadome skutków współżycia, albo po prostu nie bierze ich pod uwagę. W domach rodzinnych od pokoleń nie rozmawia się o antykoncepcji i zapobieganiu ciąży. O antykoncepcji młodzież dowiaduje się głównie od rówieśników i z Internetu, a w programach nauczania trudno doszukiwać się takich zagadnień jak moralność, etyka, wychowanie w rodzinie, odpowiedzialność; zamiast nich uczniowie karmieni są fanaberiami typu krytyczna teoria rasy, uczą się nowych oznakowań toalet publicznych i modnej interpretacji zaimków osobowych.
Zapewne po części dlatego seks stał się tak łatwy i banalny jak wypicie drinka, lizanie lodów czy zjedzenie kebabu… jak jeszcze jeden rodzaj rozrywki podobnie jak disco, marihuana, fast food, podróże zagraniczne, wędkarstwo i alkohol, że wymienię tylko te, o których jeszcze pamiętam.
A dlaczego tak się stało? Na to pytanie powinni odpowiedzieć rodzice, wychowawcy, moraliści, etycy, teolodzy, pedagodzy, księża, a może nawet i politycy. Ale nikt takowej dyskusji nie podejmuje, z obawy, że się może komuś narazić – polityk lekarzowi, nauczyciel związkom zawodowym, lekarz pacjentce, pacjentka mężowi, mężczyzna kobiecie, ksiądz biskupowi, córka matce, ojciec kochance.
Nikt zda się już nie pamiętać z włodarzami medycyny na czele, iż łatwiej jest zapobiegać aniżeli leczyć, chociaż w tym przypadku leczenie brzmi jak zapowiedź makabrycznego horroru. Ale jak zawsze problem zdaje się być natury finansowej, bo na działaniach profilaktycznych wielkich pieniędzy nikt jeszcze nie zrobił, ani też nie zbudował znaczącej kariery politycznej. Jeżeli wyłączymy z naszych rozważań oczywiście producentów wszystkich dawek szczepionek covidowych i następnych. I tych działaczy, którzy wierzą, iż karierę polityczną można zbudować – wystarczy tylko odpowiednio zadecydować, które życie ludzkie ma znaczenie.
Wojciech Wroceń