Lucyna Kondrat
Mija właśnie 28 lat od tego tragicznego wydarzenia. Na procesie, który trwał tydzień i zakończył się skazaniem niewinnego kapłana na 67 lat więzienia, prokurator nie przedstawił żadnego dowodu i żadnych świadków. Wystarczyło oskarżenie księdza przez jednego mężczyznę z bogatą przeszłością kryminalną o rzekome molestowanie seksualne i gwałty 12 lat wcześniej. Thomas Grover, domniemana ofiara, miał już zagwarantowane 6-cyfrowe odszkodowanie z diecezji. Ordynariusz, zamiast bronić kapłana do zakończenia sprawy, pomógł swym nieroztropnym działaniem uznać księdza za winnego, zanim zaczął się proces. Oskarżonemu kapłanowi nie pozwolono powiedzieć ani słowa w trakcie rozprawy, zaś sędzia Arthur Brennan poinstruował ławę przysięgłych, że ma zignorować wszelkie niezgodności w zeznaniach Thomasa Grovera. Za trzykrotną odmowę pójścia na ugodę, w której w zamian za niski wyrok musiałby przyznać się do czynów niepopełnionych, ks. Gordon MacRae otrzymał reprymendę od sędziego. Za nieudowodnioną winę – najwyższą dopuszczalną prawem karę – łącznie 67 lat więzienia. Arthur Brennan wyraził żal, że nie mógł skazać księdza na więcej.
Działo się to nie w Korei Północnej czy na Kubie, ale w Stanach Zjednoczonych, uważanych za państwo prawa.
Był wrzesień 1994 roku, kiedy 41-letni kapłan w miasteczku Keene w st. New Hampshire, zamiast wrócić do domu po oczyszczeniu go przez sąd z fałszywych zarzutów, trafił do więzienia w oczekiwaniu na ogłoszenie wyroku. Czekał kilka tygodni. Przelotna chwila wobec dożywocia wyznaczonego mu sądnego dnia przez Arthura Brennana. Od tego tragicznego dnia ks. MacRae przesiedział już 28 lat w więzieniu. Polityczne względy, zmowa milczenia i brak środków finansowych spowodowały, że próby rewizji i apelacji na rzecz kapłana spełzły na niczym. Jeśli nie dojdzie do głębokiego przełomu prawnego i etycznego, jakiejś znaczącej interwencji w obronie ks. MacRae, to będzie musiał doczekać 108. urodzin w więzieniu, by odsiedzieć całą karę. Gdyby zgodził się pójść na ugodę z prokuraturą i sądem w zamian za przyznanie się do czynów, których nie popełnił, ks. Gordon MacRae wyszedłby z więzienia wiele lat temu!
Na tragizm jego losu złożyły się zmowa oszustwa i zmowa milczenia. W klimacie narastających ataków na Kościół od lat 90. za rzekomo powszechne przestępstwa seksualne kleru i łatwość, z jaką nawet fikcyjne ofiary otrzymywały ogromne odszkodowania z diecezji katolickich, nietrudno było młodemu człowiekowi z kryminalną przeszłością dowiedzieć się o tym i ulec pokusie. W miasteczku, gdzie mieszkał Thomas Grover, sprzymierzeńcem okazał się obsesyjny detektyw ds. przestępstw seksualnych. James McLaughlin z chorą nadgorliwością węszył wszędzie i zastawiał pułapki, by łapać przestępców. Gromadził po cichu informacje nt. ks. MacRae. Kapłan nie wiedział, że był na celowniku detektywa. Nie wiedział, jak tragicznie rozwinie się jego sytuacja, choć miał kilka zderzeń z trudną młodzieżą w trakcie pracy duszpasterskiej (prowokacje), które zgłaszał przełożonym kościelnym jako niepokojące. Ks. MacRae nie zdawał sobie sprawy, że wykolejeni chłopcy, uwikłani w arkotyki, już kombinowali, jak zostać rzekomą ofiarą kapłana w celach finansowych.
Detektyw James McLaughlin zbierał wszelkie informacje nt. wszelkich kontaktów duszpasterskich księdza z młodzieżą. Miał nawet doniesienie z Florydy oskarżające księdza o rzekomy udział w morderstwie. Tyle, że nigdy tego morderstwa nie było, o czym mówił formalny raport policji stamtąd. Kiedy McLaughlin wezwał w końcu księdza na przesłuchanie, nastraszył go „górą dowodów”, szantażując go, by podpisał przyznanie się do „stworzenia sytuacji zagrożenia” wobec pewnego nastolatka z dużymi problemami emocjonalnymi. Pod chytrą presją śledczego wielogodzinne przesłuchanie kapłana odbyło się bez adwokata. McLaughlin obiecywał mu, że to najlepszy sposób zamknięcia sprawy, uniknięcia aresztu i ochrony Kościoła, gdyż media nie miały się o niczym dowiedzieć. Więc ks. MacRae zgodził się podpisać stosowne oświadczenie. Zanim zdążył złożyć podpis, zauważył, że detektyw McLaughlin dopisał trzy inne nazwiska, mówiąc księdzu, że to dla uwiarygodnienia dokumentu, bo nikt by nie uwierzył, że wystawił tylko jednego chłopca na „sytuację zagrożenia”. To niefortunne oświadczenie wykorzystywano później jako dowód rzekomego przyznania się księdza do molestowania małoletnich.
Wkrótce po przesłuchaniu księdza MacRae sierżant Hal Brown, współuczestnik przesłuchania, ujawnił mediom to, co według obietnicy miało pozostać w dyskrecji policji. Wybuchła afera prasowa na całą Nową Anglię. Zastrzeżenie, że ksiądz nie popelnił aktów seksualnych, miało niewielki wpływ na zrujnowaną mu właśnie reputację, gdyż w komunikacie prasowym policji zaznaczono, że „często występują różne poziomy zniewalania ofiar”. W tym samym komunikacie podkreślono znakomitą pracę śledczą detektywa Jamesa McLaughlina.
Na skutek podpisania oświadczenia na policji, ks. MacRae został zawieszony przez diecezję celem poddania go obserwacji. Wyjechał więc, podejmując pracę w centrum kapłańskim w stanie Nowy Meksyk. Wkrótce zaczął dostawać listy z New Hampshire od nadawcy o nazwisku Jon Grover, nawiązujące do rzekomych wspólnych doznań seksualnych sprzed lat i z nadzieją na nowe. Autorem tych listów był detektyw James McLaughlin, do czego się później przyznał. Po fiasko z listami zaczęły się telefony z New Hampshire. Rejestry elektroniczne ujawniły, że telefony pochodziły z biura adwokata wynajętego przez Thomasa Grovera. On też zarzucał już sieć na kapłana. W maju 1993 r. ks. Gordon MacRae został nagle aresztowany w Nowym Meksyku na podstawie oskarżeń złożonych na niego w New Hampshire przez trzech młodych mężczyzn. Był wśród nich Jon Grover, ale cała trójka wyjechała z kraju, by uniknąć składania zeznań, co nie przeszkodziło im później zainkasować wysokich odszkodowań. Ostatecznie doszło do jednego procesu z powodu oskarżenia złożonego przez Thomasa Grovera, brata Jonathana.
Mając niewiele pieniędzy i jednego adwokata, ks. MacRae zaczął przygotowywać się do nadchodzącej batalii sądowej. Nic jednak nie mogło go przygotować na komunikat prasowy diecezji wydany krótko przed rozprawą. Jego szokującą treść opublikowały media w całej Nowej Anglii. Jednym krótkim zdaniem: „Kościół jest ofiarą czynów Gordona MacRae, podobnie jak ci młodzi ludzie” diecezja ogłosiła go winnym, zanim rozpoczął się proces! Na rozprawie prokurator nie omieszkał przypomnieć ławnikom tego zdania. Media triumfowały.
Thomas Grover bardzo obawiał się rozprawy, tzn. krzyżowych pytań, zeznań świadków obrony, konfrontacji, etc. Liczył, że procesu nie będzie, gdyż ksiądz pójdzie na ugodę, by uzyskać niski wyrok kary. Trzykrotna odmowa księdza pojścia na ugodę rozzłościła Grovera, czemu dawał wyraz w zeznaniach, oskarżając go o nową traumę. Ale obawiać się Thomas nie miał czego. Sędzia zadbał, by ławnicy nie stracili zaufania do niego. Arthur Brennan nie zezwolił na włączenie do procesu dowodów kryminalnej przeszłości Grovera z młodszych lat: długiej historii kradzieży, napadów, fałszerstwa i przestępstw dotyczących narkotyków. Według prawa stanu New Hampshire wystarczyło, by ławnicy uznali oskarżenia za wiarygodne. Sędzia poinstruował ich, aby nie dopatrywali się nieszczerości w braku odpowiedzi na niektóre pytania zadawane Thomasowi. I – co najważniejsze – by zignorowali wszelkie niezgodności w zeznaniach Thomasa Grovera! A było tego sporo. Na rozprawie prokurator nie omieszkał przypomnieć ławnikom komunikatu kurii uznającego księdza winnym. Nic dziwnego, że w 90 minut ława przysięgłych jednogłośnie uznała ks. Gordona MacRae winnym zarzucanych mu czynów.
Zeznania 29-letniego Thomasa Grovera oskarżającego ks. MacRae o przestępstwa seksualne, łącznie z gwałtami, miały ponoć miejsce 12 lat wcześniej. Sterowany umówionymi znakami przez psychoterapeutkę obecną na sali rozpraw Thomas co jakiś czas popadał w szloch, by wzruszać ławników albo unikać odpowiedzi na niebezpieczne pytania. Jak choćby to, do kogo najpierw udał się ze skargą na księdza: do prawnika, do kurii czy na policję? Psychoterapeutka wynajęta przez adwokata Grovera, by go przygotować do roli ofiary w sądzie, musiała w końcu opuścić salę rozpraw, bo jej znaki dawane Groverovi stały się zbyt nahalne. Sędzia Brennan jawnie stał po stronie powoda, nazywając go stale „ofiarą”, zaś oskarżanego kapłana porównano do Hitlera.
Thomas Grover twierdził, że mając 16 lat zgłosił się do księdza MacRae o pomoc w uzależnieniu od narkotyków i alkoholu. Miał mieć kilka cotygodniowych sesji z kapłanem, który od dłuższego czasu pracował w ośrodku pomocy terapeutycznej. Jak twierdził Grover, w trakcie tych cotygodniowych sesji w biurze parafialnym ksiądz znieważał go słownie i doprowadzał do płaczu, a na końcu gwałcił. Na pytanie obrony, dlaczego wracał tydzień później do księdza po tak strasznym przeżyciu, Thomas Grover wpadał w płacz i zaczynał opowiadać brednie o „doświadczeniach poza ciałem” i czarnych dziurach w pamięci pod wpływem doznanych gwałtów. Ławnicy nigdy się nie dowiedzieli, że na skutek zgłoszonej do sądu skargi psychoterapeutka manipulująca reakcjami Thomasa dostała zakaz pojawiania się na rozprawie.
Przysięgłych nigdy też nie poinformowano, że ks. MacRae trzykrotnie odmawiał pójścia na ugodę w zamian za niski wyrok, gdyż nie chciał przyznawać się do czynów, których nie popełnił.
W trakcie rozprawy wymuszono na ks. MacRae zgodę na przyznanie się do winy za ogólnikowe „inne zarzuty” pod groźbą kolejnych procesów i nowych kar. Bez pieniędzy i bez szans na wynajęcie nowego obrońcy, ks. MacRae zgodził się przystać na owe „inne zarzuty”. Nazwał później te ugodę „wynegocjowanym kłamstwem”. Ks. MacRae wiedział, że w klimacie zaszczucia każdy nowy proces musiałby się źle dla niego skończyć. Kiedy krótko po rozpoczęciu deliberacji ławnicy poprosili sędziego o stenogram zeznań świadka – jedynego zresztą kapłana, który zeznawał w obronie ks. MacRae – i który obnażył klamstwo i krzywoprzysięstwo Thomasa Grovera, sędzia Brennan odmówił wydania im zapisu zeznań polecając, by zdali się na swoją pamięć. Półtorej godziny później wrócili na salę, by ogłosić ks. MacRae winnym zarzucanych mu czynów. Wkrótce potem przewieziono go do więzienia, gdzie miał czekać na ogłoszenie kary.
Kiedy nadszedł sądny dzień, sędzia Brennan zdumiał zebranych nie tylko ogłaszając drakoński wyrok, ale i uzasadniając go nowym, nieznanym dotąd przestępstwem ks. MacRae. Ogłaszając karę 67 lat więzienia Arthur Brennan oświadczył: „Sąd ten widział jasne i przekonujące dowody na to, że oskarżony stworzył pornografię swoich ofiar”. Jednak o takich dowodach nikt wcześniej nie słyszał! Nie pojawiły się ani przed procesem, ani w jego trakcie. Nawet nadgorliwy śledczy James McLaughlin powiedział później, że takich dowodów nie było. Potwierdzali to także ci, którzy analizowali sprawę ks. MacRae po zakończonym procesie i w latach późniejszych. Organy prawa – od policji przez prokuraturę do sędziego – umożliwiły zbudowanie aktu oskarżenia przeciwko księdzu w oparciu o kłamstwa, jawne sprzeczności, bez dowodów i bez świadków. Pomagali im w zmowie oszustwa terapeuci oraz – szczególnie mocno – media organizujące nieustającą nagonkę na kapłana i Kościół.
Połowa lat 90. była początkiem nadciągającej nawałnicy oskarżeń i skandali, które zubożyły Kościół w USA o miliardy dolarów odszkodowań i spustoszyły ławy kościelne. Niestety, także diecezja Manchester, gdzie służył ks. MacRae, przyczyniła się do akceptacji oskarżeń jako dowodu winy i opuściła kapłana w ciężkiej sytuacji. Pośpiech, z jakim biskupi – nie tylko amerykańscy – godzą się na wypłatę odszkodowań domniemanym ofiarom, aby uniknąć procesu i rozgłosu w mediach, ośmiela wciąż nowych oszustów – także w Polsce – żerujących na antykatolickich nastrojach i wykorzystujących łatwość wyłudzania pieniędzy od zaszczutego medialnie Kościoła. Często winę za zły pośpiech biskupów ponoszą adwokaci, dla których każdy przypadek ugody finansowej zamiast procesu sądowego to szybki zarobek. W merkantylnym podejściu zanika obowiązek wobec prawdy i sprawiedliwości należnej każdemu oskarżonemu – także kapłanowi – według zasady domniemania niewinności aż do prawomocnego wyroku. Bez rozprawy to niemożliwe. O tym, że niszczy to także zaufanie kapłanów do biskupów-pasterzy oraz uderza w dobre imię całego Kościoła, myśli niewielu. Biskup Leo O’Neil, ówczesny ordynariusz diecezji Manchester i jego prawnicy nie czekali nawet na proces sądowy, by wydać komunikat, że „Kościół stał się ofiarą zachowań ks. Gordona MacRae, podobnie jak jego ofiary”. Tym jednym zdaniem zostawili ławie przysięgłych niewiele do zrobienia. Media triumfowały, zanim zaczął się proces. To one przygotowały lincz na księdzu Gordonie MacRae. A później na innych.
Osobny skandal to prawo w stanie New Hampshire, które nie wymagało ani dowodu, ani potwierdzenia czynu w sprawie o gwałt do wydania wyroku skazującego. Bez cienia dowodu skazano ks. MacRae na dożywocie. Przy okazji stworzono trampolinę do skoku na kasę Kościoła dla innych rzekomych ofiar. Thomas i jego bracia otrzymali 6-cyfrowe sumy odszkodowawcze od diecezji. Kiedy z kurii zaczął płynąć strumień dolarów, zgłosił się po swoje także Jay Grover, kolejny brat Thomasa. Kościół wypłacił mu nieujawnioną kwotę pieniędzy nawet bez zgłoszenia pozwu cywilnego. Wystarczyło, że Jay zgłosił prywatne żadanie do Kościoła. Ks. MacRae nigdy się nie dowiedział, o co oskarżał go Jay Grover ani ile zapłaciła mu diecezja w Manchester.
Więzienie kapłana znajdowało się niedaleko siedziby diecezji. Ksiądz pisał listy do współbraci w kapłaństwie, ale odpowiedzi nie było. Nikt z diecezji nie przyszedł go odwiedzić. Kiedy po paru latach sprawa nieco przycichła, odpisał dawny przyjaciel, ks. Gerard Boucher. Z listu wynikało, że kapłan ten był wymieniony przez jedną z rzekomych ofiar ks. MacRae jako rzekomy świadek seksualnych przestępstw. Miał on przed laty najść ks. MacRae in flagranti z 14-letnim chłopcem, ale ks. Boucher nie stanął w obronie chłopca, tylko kazał mu trzymać język za zębami. Ks. Boucher zaprzeczył wszystkiemu mówiąc, że ani skarżący nigdy wcześniej mu o tym nie mówił, ani on sam nie widział żadnych takich zachowań ze strony ks. MacRae. Ksiądz Boucher spodziewał się, że prokuratura i diecezja zgłoszą się do niego po wyjaśnienia. Ale ani władze świeckie, ani kościelne nie skontaktowały się z nim. On sam dowiedział się o wszystkim z relacji prasowych.
Kolejne listy ks. MacRae do diecezji też spotkało głuche milczenie. Nawet ks. Boucher zamilkł. Byli księża, którzy mówili później, że z „góry kurii” spływała opinia, jakoby ks. MacRae nie życzył sobie kontaktu z innymi kapłanami. Ks. MacRae zaprzeczał tej szeptanej propagandzie. Potwierdzał to kapelan więzienia, który wbrew twierdzeniom różnych osob z diecezji, nie miał z ich strony żadnego kontaktu przez lata i nikt z kurii nie zgłaszał się do jego biura w sprawie odwiedzin ks. MacRae w więzieniu. Krążyły nawet plotki, jakoby ks. MacRae odszedł od wiary. Wszystkiemu zaprzeczał nie tylko skazany kapłan, ale i kapelan więzienia.
Ponieważ ks. MacRae utrzymywał, że jest niewinny, nie przysługiwały mu lepsze warunki, jakie mieli inni długoterminowi więźniowie. Przez pięć lat siedział w celi z siedmioma innymi więźniami, choć była tylko dla czterech osób. Napisał później, że nic go nie przygotowało na całkowite pozbawienie przez lata możliwości bycia choć chwilę ze sobą samym. Ponieważ więźniowie mieli dostęp do relacji prasowych, wiedzieli, za co trafił za kraty ks. MacRae. Kiedy wylądował w celi, zaczął się dla niego czas prześladowan przez niektórych strażników i zastraszania przez współwięźniów. Był nawet oblewany ludzkimi odchodami. Kiedyś przed świtem obudziło go trzech zamaskowanych więźniów z kijami od szczotek w rękach. Trafił do szpitala, a stamtąd do tzw. Dziury, czyli karnego całodobowego odosobnienia na długie miesiące.
Żadne nadużycia prawne w trakcie procesu nie stały się później podstawą do ponownej rozprawy albo uchylenia wyroku. Ewentualne przedterminowe zwolnienie uzależniono od przyznania się księdza do wszystkich zarzucanych mu czynów. Organizacje prawnicze zajmujące się rewizją wyroków na mężczyznach niesłusznie skazanych za gwałty nie mogły mu pomóc, gdyż wymagają danych DNA. A ponieważ prawo w New Hampshire pozwalało na skazanie za gwałt bez dowodu, ks. MacRae został skazany bez dowodu. Nie mając pieniędzy na wynajęcie prawnika, by wnieść o apelację, ks. MacRae został przekazany w ręce obrońcy publicznego. Jego pierwszy adwokat zostawił go w dniu ogłoszenia wyroku skazującego i wyjechał poza stan w innej sprawie. Nie zapomniał dać księdzu dobrych rad przed wylotem. Z zebranych z procesu aż 17 kwestii odwoławczych tylko trzy zostały przedstawione sądowi apelacyjnemu. W czerwcu 1995 r. – dokładnie w 14. rocznicę święceń kapłańskich – ks. MacRae dowiedział się, że sąd apelacyjny podtrzymał wyrok. Za jakiś czas otrzymał nowego obrońcę publicznego celem rewizji astronomicznego wyroku. Podczas jednej jedynej, 15-minutowej wizyty w więzieniu zmęczony prawnik powiedział ks. MacRae, że rewizja wyroku spowodowałaby jedynie niepotrzebne przerabianie całego procesu w mediach od nowa. Obrońca publiczny zachęcał więc skazanego kapłana do wycofania wniosku o rewizję jako bezcelowy. Przedziwna, okrutna rada zważywszy na to, że według oficjalnych danych stanu wyrok na ks. MacRae był ponad sześciokrotnie wyższy od średniego wyroku za wielokrotne przestępstwa seksualne w New Hampshire! Ks. MacRae nie mógł tego wiedzieć. A miał dożywocie przed sobą.
Lucyna Kondrat
(ciąg dalczy nastąpi)