Anna Nowogrodzka-Patryarcha
„W Polsce, czyli nigdzie – w tym właśnie miejscu francuski pisarz Alfred Jarry umieścił akcję swojej głośnej sztuki Ubu Król, czyli Polacy, napisanej w roku 1896. Krytycy zaliczają dziś jego utwór do tzw. teatru absurdu. Ale dla Polaków w tamtych czasach sytuacja nie była absurdalna, lecz najzupełniej realna: w Polsce znaczyło nigdzie” – czytamy w znakomitej książce Grzegorza Górnego pt. Ufam. Śladami siostry Faustyny. Warto zajrzeć do tego dzieła w czasie, gdy cały chrześcijański świat głosi orędzie ogarniętego „szaleństwem miłości” Boga, by lepiej poznać wczesne lata życia Świętej, które upłynęły, podobnie jak dzieciństwo Syna Bożego, w miejscu odległym od światowych metropolii.
Gdy w 1978 roku – dzięki staraniom ówczesnego metropolity krakowskiego, kardynała Karola Wojtyły – watykańska Kongregacja Nauki Wiary wycofała swoje wcześniejsze zarzuty i zastrzeżenia wobec pism Siostry Faustyny Kowalskiej, zrządzeniem Bożej Opatrzności było rozpowszechnienie się na wszystkich kontynentach ziemskiego globu nabożeństwa do Bożego Miłosierdzia. Wyłaniające się z twórczości polskiej zakonnicy zbawcze orędzie nabrało nowej żywotności za sprawą sukcesu wydawniczego jej Dzienniczka, który stał się jednym z najchętniej czytanych na świecie dzieł XX-wiecznej mistyki.
W życiowej wędrówce sekretarki Bożego Miłosierdzia, które rozpoczęło się „w Polsce, czyli nigdzie”, a dokładniej w nic nieznaczącej z perspektywy światowych imperiów wiosce, ujawniła się Boża logika, którą św. Paweł streścił w słowach: „Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć, i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to, co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga” (1 Kor 1, 27-29).
Logikę tę obrazuje również dom Świętej, w którym panowała taka bieda, że jej siostry musiały dzielić się jedną odświętną sukienką, a śmierć krowy oznaczała możliwy głód dla całej rodziny. I w tym właśnie miejscu chciał zamieszkać Bóg, jak niegdyś w Palestynie, czyli w najbardziej przeklętej prowincji imperium Oktawiana Augusta. W scenerii, o której rzymski urzędnik nie chciał nawet myśleć, wzdrygając się na sam pomysł, iż mógłby być do niej wysłany.
Losy siostry Faustyny Kowalskiej ukazują jeszcze jedną prawdę – dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych! Brak wykształcenia, znajomości języków obcych i świata nie przeszkodziły urzeczywistnieniu się Bożego zamysłu, by tak ogołoconej z ziemskich przymiotów wiejskiej dziewczynie powierzyć przyszłe losy świata.
A wszystko zaczęło się o godzinie 8.00 rano 25 sierpnia 1905 roku w leżącej na pograniczu Wielkopolski i Mazowsza wsi o nazwie Głogowiec, gdzie apostołka Miłosierdzia Bożego przyszła na świat. Dwa dni później w kościele pod wezwaniem św. Kazimierza w Świdnicach Warckich ówczesny proboszcz, ks. Józef Chodyński, udzielił dziecku chrztu, nadając przyszłej świętej imię Helena. Świadkiem tego wydarzenia, obok rodziców chrzestnych, był ojciec dziewczynki, Stanisław Kowalski. Nieobecna była natomiast leżąca w połogu mama, Marianna.
Dom Kowalskich stanowił pod pewnym względem wyjątek jak na panujące w okolicy w tym czasie obyczaje. Ponieważ ojciec Helenki potrafił czytać i pisać, co było wówczas rzadkością wśród warstwy społecznej, z której się wywodził, codziennym zwyczajem rodziny była głośna lektura książek. Znaczącą pozycję w rodzinnej biblioteczce zajmowały Biblia oraz żywoty świętych.
Ale zanim domowe kąty wypełniły posłania licznej gromadki dzieci, Marianna i Stanisław przez dziesięć lat od ślubu bezskutecznie starali się o upragnione potomstwo. Radość nastąpiła dopiero w 1902 roku. Wtedy to bowiem małżonkom urodziła się pierwsza córka – Józefa. Rok później na świecie pojawiła się druga – Ewa. Nie obyło się to jednak bez trudności. Marianna po latach tak wspomniała ten czas: „Porodu ich obu omal nie przypłaciłam życiem, toteż mając 30 lat, z lękiem oczekiwałam trzeciego dziecka. Tymczasem ona [Helena – przyp. red.] przyszła na świat bez żadnych komplikacji, a i następnych siedmioro też urodziłam bez najmniejszych problemów. To błogosławione dziecko uświęciło moje łono”.
Szczęściem Marianny obok ukochanych dzieci był również mąż, dla którego praca i wiara stanowiły chleb powszedni. „Wiara była dla niego bardzo ważna – wspominała dalej – i to mi się w nim podobało. Ja sama, chociaż nie umiem czytać ani pisać, uczyłam córki i synów prawd ewangelicznych, dbając, by poznawali, a przede wszystkim stosowali zasady miłości bliźniego. Stanisław dawał im przykład codzienną modlitwą i obowiązkowym uczestnictwem we mszy świętej niedzielnej. Obydwoje wpajaliśmy dzieciom moralność chrześcijańską i wymagaliśmy szacunku dla spraw Bożych”. Nikogo zatem nie dziwił rozlegający się z domu państwa Kowalskich codzienny śpiew Stanisława „Kiedy ranne wstają zorze” i Godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, co nie zawsze spotykało się z entuzjazmem żony, zatroskanej o spokojny sen domowników. Na narzekania Marianny mąż miał stanowczo odpowiedzieć: „Kobieto, przecież chcę dać im dobry przykład, a więc przede wszystkim muszę Boga obsłużyć, a potem myśleć o was”.
Żar wiary i głębokiej modlitwy Stanisława odkryła po latach siostra Faustyna, która jedyny raz jako zakonnica – w lutym 1935 roku – odwiedziła rodzinny dom. O pewnym zdarzeniu, jakie miało miejsce w Głogowcu, Święta wzmiankuje w swoim Dzienniczku następująco: „Kiedy widziałam jak ojciec się modli, zawstydziłam się bardzo, że ja po tylu latach w Zakonie nie umiałabym się tak szczerze i gorąco modlić, toteż nieustannie składam dzięki za takich rodziców”. Trudno określić, w jakim stopniu przykład ojca oddziaływał na małą Helenkę, która już w wieku 5 lat miała budować miniaturowe ołtarzyki. Widziano ją również często w tym okresie życia przed zakupioną w Częstochowie metalową pasyjką. Rodzeństwu z kolei opowiadała o Matce Bożej, którą widywała w pięknym ogrodzie. Przekonywała również, że pójdzie kiedyś do „pielgrzymów”, czyli mieszkających w lesie pustelników. Było to o tyle ciekawe, iż wcześniej nie znała żadnych zakonników i zakonnic. Bywało, że nie mogła w nocy spać, a na pytanie mamy, dlaczego tak się dzieje, odpowiadała, że to przez Anioła Stróża, który ją budzi, by się modliła.
Znaczącym momentem we wczesnym okresie dzieciństwa Świętej było zaproszenie do życia doskonałego, jakie otrzymać miała od Boga w wieku 7 lat. Wiązało się to jednak z pewnymi wątpliwościami, gdyż – jak zapisała – „nie spotkałam się [z] nikim, kto by mi te rzeczy wyjaśnił”. O Bożym prowadzeniu jej w tym czasie wspomniała na kartach Dzienniczka, przywołując zdarzenie, do którego doszło w kościele parafialnym w Świdnicach Warckich w 1912 roku. „Byłam na nieszporach, a Pan Jezus był wystawiony w monstrancji, wtenczas po raz pierwszy udzieliła mi się miłość Boża i napełniła moje małe serce, i udzielił mi Pan zrozumienia rzeczy Bożych”.
Trudnością w bliższym obcowaniu z Jezusem był – banalny z dzisiejszej perspektywy – problem braku odświętnego stroju. „Mimo najlepszych chęci Helenka nie mogła w każdą niedzielę uczestniczyć we mszy świętej. W domu nie było tyle odświętnych sukienek, żeby wszystkie dziewczynki mogły iść do kościoła. Siostry musiały wymieniać się dyżurnym strojem i chodzić do Świnic na zmianę. Kiedy okazywało się, że to Helena musi zostać w domu, zawsze brała książeczkę do nabożeństwa i modliła się w samotności” – czytamy w książce Grzegorza Górnego.
Panującą w domu coraz większą biedę i niedostatek można było poznać po nędznym ubiorze szkolnym Świętej. Z tego powodu nie chciały siedzieć obok niej koleżanki z ławki. Helenę bardziej smucił jednak widok przemęczonego ojca, który – mimo wysiłku – nie był w stanie zapewnić rodzinie wielu materialnych potrzeb. By ulżyć rodzicom, dziewczyna postanowiła podjąć pracę zarobkową, chociaż była najlepszą uczennicą w klasie. Pomysł spotykał się z akceptacją rodziców, którzy zdecydowali, że pójdzie na służbę. Helena opuściła dom rodzinny w wieku 16 lat.
Nieobecność dziewczyny w szczególny sposób musieli odczuwać najbliżsi. Możemy się tylko domyślać, jak kochające ich serce miała przyszła sekretarka Bożej Miłości. W pamięci członków rodziny pozostały zapewne jej niecodzienne pomysły. Pewnego razu miała się przebrać za żebraczkę i obejść całą wieś, prosząc o jałmużnę. Zebrane datki złożyła na ręce proboszcza ze Świdnicy, by przekazał je najuboższym. W tej samej intencji urządziła loterię fantową. Rodzeństwo śmiało się z niej, że wszędzie widzi potrzebujących.
To pragnienie czynienia dobra wykorzystał Bóg w niepojęty sposób, pozwalając za przyczyną Apostołki Bożego Miłosierdzia odkryć współczesnemu światu to, co stanowi centrum przesłania chrześcijańskiego, a więc orędzie o miłosiernej miłości Boga względem każdego człowieka.
Anna Nowogrodzka-Patryarcha