wtorek, 3 grudnia, 2024

Artysta, promotor sztuki, przyjaciel.

Wspomnienie o Lucjanie Baranie.

Edward Dusza 

Odszedł od nas 15 stycznia 2023 roku Lucjan Baran – artysta, niezwykły, wspaniały człowiek. Czołowy twórca polonijny, bardziej znany ze swoich osiągnięć w amerykańskim środowisku artystycznym niż w kręgach polonijnych.  Był obecny w moim życiu przez pół wieku, zawsze pomocny, życzliwy. Pamiętam, z jaką pieczołowitością przygotowywał do druku mój tom wierszy, projektując okładkę i wykonując grafiki ilustrujące Nowy Jork. Zajmował się również przygotowaniem do druku książki Józefa Mackiewicza In the shadow of the cross, stwarzając dramatyczny projekt okładki, która ściągała uwagę bibliofilów. Był też redaktorem technicznym Nowego Dziennika od chwili powstania tego pisma. Wraz z naszym redaktorem naczelnym, dr. Tadeuszem Siutą, przez pięć dni w tygodniu, często do późnego wieczora, przygotowywali do druku wydania dziennika. Było to trudne przedsięwzięcie, ponieważ komputery wówczas używane nie miały polskich znaków diakrytycznych, trzeba było je „dostawiać” ręcznie, co zajmowało ogrom czasu. Lucjan nigdy nie zawiódł, był szybki, znał swoją pracę i można było na niego liczyć. Cieszył się też zaufaniem i ogromną sympatią naszego redaktora, który uważał go za najważniejszego, niezawodnego członka redakcji. 

Lucjan urodził się w Zamościu 21 maja 1937 roku, gdzie upłynęło jego dzieciństwo. Po ukończeniu szkoły średniej przeniósł się do Łodzi, gdzie w 1965 roku ukończył Wyższą Szkołę Sztuk Pięknych (dzisiejsza Akademia Sztuk Pięknych), zdobywając tytuł magistra w projektowaniu tkanin. W roku 1967 przybył do Stanów Zjednoczonych, do miejscowości Bridgeport w stanie Connecticut. Tu połączył się ze swoją narzeczoną Jadwigą Marcińczyk, miłością swojego życia, którą poznał w czasie studiów. Założyli rodzinę i w 1968 doczekali się córki, Anity Christiny. Ich małżeństwo przetrwało pięćdziesiąt pięć lat. 

Po rozstaniu się z Nowym Dziennikiem rozpoczęła się ogromna kariera artystyczna Lucjana. Od roku 1976 był już aktywnym członkiem prestiżowej organizacji zrzeszającej artystów scenicznych (United Scenic Artist, Local 829) należącej do międzynarodowej organizacji International Alliance of Stage and Theatrical Employees w Nowym Jorku. Przez ponad dwie dekady zdobył niezwykłą pozycję jako scenarzysta filmowy i telewizyjny. Do jego obowiązków należało przygotowanie sceniczne, stworzenie wizji ilustrujących akcje filmów, realistycznie przedstawiających widzom konkretny obraz i myśl reżyserów programów telewizyjnych i filmowych. Pracował przez trzy lata dla CBS i NBC. Przez ponad dziesięć lat współpracował jako czołowy specjalista w swoim fachu ze sławnym aktorem Woody Allenem przy takich filmach jak Radio Days, Annie Hall, Midsummer Nights Sex i innych. Wykonywał też projekty dla znanego Pierre’a Cardina. Był zdobywcą Oscara. Amerykanie dostrzegli, uznali i nagrodzili jego nieprzeciętny i zdumiewający talent. 

A ten wielki sukces artystyczny Lucjana Barana to nie wszystko. Był malarzem, konserwatorem dzieł sztuki, znakomitym projektantem tkanin. Pamiętam dobrze dzień, kiedy udało mi się sprowadzić do domu Lucjana w Jersey City wielkiego historyka sztuki Karola Estreichera, który akurat przebywał w gościnie Fundacji Kościuszkowskiej. Wpadliśmy na chwilę do redakcji Nowego Dziennika. Ponieważ numer gazety został już zamknięty, pracownicy opuszczali redakcję, więc udaliśmy się do domu naszego artysty, aby zaprezentować gościowi z Krakowa projekty tkanin i obrazów. Profesor był zdumiony, podziwiał ogromne dzieła. Uważnie przyglądając się pracom, Profesor westchnął: – Jaka szkoda, że te projekty nie są powszechnie znane! Mogą przecież z powodzeniem być użyte do stworzenia witraży i sąsiadować z pracami Wyspiańskiego! Zainteresowały go również obrazy Lucjana. Profesor dostrzegł wielkie elementy realizmu w tych abstrakcyjnych pracach i uznał, iż są niezwykle nowatorskie. Podobnego zdania był również Zdzisław Pabisiak z Krakowa, kopista, portrecista, wielki promotor sztuki dawnej. On również był zafascynowany niezwykłym malarstwem Lucjana. 

Kiedy przyjechałem z Nowego Jorku do Wisconsin, zorganizowałem na Uniwersytecie Wisconsin, dzięki wsparciu prof. Pauliny Issacson, wystawę artystów polskich. Prezentowane były na niej prace artystów tworzących na emigracji oraz twórców chwilowo przebywających w Ameryce. Część obrazów pochodziła z mojej kolekcji. Na wystawie znalazły się dzieła Stefana Mrożewskiego, Zofii Stryjeńskiej, Jana Styki, Izabeli Rapf Sławikowskiej, Lucjana Barana, Barbary Wengorek, Zdzisława Pabisiaka, kilka prac Wlastimila Hofmana oraz dwa obrazy Juliusza Kossaka wypożyczone na tę imprezę przez dr. Aleksandra Korczyńskiego. Wystawa ta cieszyła się wielkim powodzeniem i została ponownie zaprezentowana w Toronto, w Galerii Sir Nicolasa. Lucjan przyjechał do Stevens Point. University of Wisconsin chciał zakupić jeden z jego obrazów. Odmówił. Powiedział, że maluje tylko dla swojej córki, malutkiej wówczas Anity. – To ona sama, jak dorośnie, zadecyduje, które prace zechce zatrzymać. Obrazu nie sprzedał! 

Dzisiaj, po upływie prawie półwiecza, wiem, że miał rację. Dzieła sztuki i te legalnie zakupione, i te podarowane polonijnym instytucjom, uległy rozproszeniu. Jedynie Fundacja Kościuszkowska potrafiła zabezpieczyć swoją galerię i to też nie do końca. Pamiętam, jak za niewielkie pieniądze prezes Fundacji sprzedał mocno zniszczony obraz Wlastimila Hofmana „Madonna z dziećmi”, która trafiła, na szczęście, po dokonaniu prac konserwacyjnych do magazynów Muzeum Narodowego w Warszawie. Ogromna kolekcja drzeworytów artystów polskich, prezentowana na wystawie światowej w Nowym Jorku, po zdeponowaniu jej w Fundacji tuż przed wybuchem II wojny światowej uległa rozproszeniu. Zaginęły tam dwa pastele Stanisława Wyspiańskiego. Naprawdę jedynie Instytut Józefa Piłsudskiego strzegł swoich zbiorów jak oka w głowie. A Galeria w Orchard Lake? Co z niej pozostało? A były tam trzy wspaniałe wczesne obrazy Jana Stanisławskiego, kilkanaście ciekawych prac Wlastimila Hofmana, zaś w kolekcji ks. Floriana Jasińskiego wspaniały pastel Stanisława Wyspiańskiego „Mietek dłubiący w nosie”, „Portret powstańca” Artura Grottgera, dzieło Jacka Malczewskiego „Śmierć wygnanki”, obraz Wincentego Wodzinowskiego i kilka wizerunków sakralnych malarzy francuskich XVIII i XIX wieku. 

Lucjan postąpił słusznie, nie sprzedając swoich prac. W chwili obecnej wdowa po artyście przekazała dwa obrazy do Muzeum Emigracji w Toruniu. W tej placówce na pewno będą bezpieczne i upamiętnią życie i działalność Lucjana Barana, która w Polsce, co smutne, jest zupełnie nieznana. 

Trzeba tu jeszcze przypomnieć, że Lucjan, podobnie jak i inni emigracyjni artyści, udowodni, iż dzięki swojej wytężonej pracy potrafił obejść się bez jakichkolwiek mecenasów. Na emigracji zresztą tacy zdarzają się rzadko. Komunistyczna Polska była artystami polonijnymi zupełnie niezainteresowana, a co gorsze, nawet dzisiaj, kiedy mamy wolne i niby niezależne instytucje kultury, nadal twórców emigracyjnych lekceważy się i pomija milczeniem. Oni, nieobecni w Polsce, mają tylko wspomagać, finansować różne idee krajowe, budować kościoły i nieść pomoc krajowym artystom poprzez swoje fundacje i donacje. Czyli – mają służyć krajowi bez prawa do jakichkolwiek decyzji, bo przecież „nie rozumieją problemów Polski”. 

Walcząc o swoją sztukę, bez oglądania się na pomoc jakichkolwiek sponsorów, zawdzięczając swój ogromny artystyczny sukces wyłącznie swej własnej wytężonej pracy, no i oczywiście talentowi oraz doskonałemu zrozumieniu nowych prądów w sztuce światowej i znakomitego przygotowania akademickiego Lucjan nakreślił sobie drogę artystyczną, z której nie zboczył. Co najważniejsze, zakończył ją wielkim sukcesem i zapisał się w historii sztuki nie tylko polskiej, ale i tej powstałej w jego nowej ojczyźnie. Jednak miłość do sztuki polskiej pozostała w nim na zawsze, choć podzielił się nią szczodrze z nowym środowiskiem. 

Przez półwiecze Lucjan i jego rodzina zawsze byli obecni w moim życiu. Odwiedzali mnie w Wisconsin, ja zaś często powracając do Nowego Jorku odwiedzałem ich barwny dom. Lucjan wykonał też wiele prac graficznych dla naszego – to znaczy Adama Bąka i mojego – wydawnictwa Contra Publishing i także dla Gwiazdy Polarnej. Jego żona Jadwiga prowadziła przez lata słynne w Nowym Jorku Sano Studio, pracownię artystyczną reperacji porcelany i prac ceramicznych. W książce jubileuszowej na 75-lecie Gwiazdy Polarnej ukazał się obszerny wywiad z tą wybitną artystką, znaną amerykańskim kolekcjonerom sztuki. Również Lucjan oddawał się z wielką pasją reperacji dzieł artystycznych. Co ciekawe, malował także pełne ekspresji duchowej ikony. Jedna z nich wisi nad moim komputerem – Pani z bliznami na twarzy. On, aktywny członek United Scenic Artists, nie zapomniał o Pani z Jasnej Góry. 

Nie mogę doczekać się chwili, kiedy jego obrazy trafią do Muzeum Emigracji w Toruniu. Tam nie zginą. Wiem, że otoczy je szczególną opieką prof. Mirosław Supruniuk, wierny strażnik i wrażliwy opiekun dzieł polskich emigrantów. 

Lucjan bardzo kochał swoje rodzinne miasto, Zamość. Tam pragnął być pochowany. Jego życzenie zostanie spełnione. Powróci do rodzinnego miasta. Ja zaś dziękuję codziennie Bogu, że pozwolił zaistnieć Lucjanowi także i w moim życiu.

Edward Dusza

Najnowsze