Gwiazda Polarna – Gwiazda Polarna https://gwiazdapolarna.net Dwutygodnik polonijny Tue, 07 May 2024 19:00:45 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.4.4 Miasto św. Agaty https://gwiazdapolarna.net/miasto-sw-agaty/ https://gwiazdapolarna.net/miasto-sw-agaty/#respond Tue, 07 May 2024 19:00:42 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1651 Leszek Wątróbski

Katania, do której leci się z Berlina 2 godziny i 20 minut, to drugie co do wielkości miasto Sycylii, liczące dziś ok. 300 tys. mieszkańców. Położone jest u podnóża Etny. Sąsiedztwo wulkanu nigdy nie było dla miasta bezpieczne. Nic więc dziwnego, że tamtejsi mieszkańcy podczas każdej erupcji Etny czy trzęsień ziemi uciekali się do pomocy św. Agaty, która tam przyszła na świat (ok. 235 r.) i tam poniosła męczeńską śmierć.

Św. Agata urodziła się ok. 235 roku, w rodzinie rzymskich patrycjuszy. Była osobą wierzącą i od najmłodszych lat chciała wyłącznie poświęcić się Bogu. Wyrosła na piękną dziewczynę. Jej uroda zwróciła uwagę namiestnika Sycylii – Kwincjana, który zaproponował jej małżeństwo. Agata jednak mu odmówiła. W efekcie swojej decyzji została aresztowana i oddana pod opiekę rozpustnej kobiecie. I jak opisują kronikarze, urażony odmową namiestnik poddał ją ciężkim torturom, podczas których odcięto jej piersi.

Każdego roku w dniach 3-5 lutego w mieście odbywają się uroczystości ku jej czci, podczas których w procesji przenosi się relikwie świętej pomiędzy miejscami związanymi z jej męczeństwem. A w samej Katanii, poza katedrą, znajdują się jeszcze trzy inne świątynie dedykowane św. Agacie, nazywane „Trittico Agatino”, co można przetłumaczyć jako „Tryptyk Agaty”. Są to: kościół Sant’Agata alla Fornace, Santuario Sant’Agata al Carcere i kościół di Sant’Agata la Vetere. Ta ostatnia świątynia jest pierwszym kościołem w Katanii poświęconym św. Agacie, a św. Agata jest patronką miasta oraz wielu zawodów związanych z ogniem. Wzywana jest również przez kobiety karmiące, a także w przypadku chorób piersi, które straciła w czasie tortur. Turyści licznie odwiedzający Katanię, pijąc kawę, zamawiają małe i bardzo słodkie babeczki – nazywane tam „Minnuzzi ri Sant’Àita” – czyli tłumacząc dosłownie „piersi (lub cycki) świętej Agaty”.

Z portu lotniczego Katania – Fontanarossa (Aeroporto Internazionale Vincenzo Bellini di Catania) dojechać można do centrum miasta, oddalonego o ok. 7 km, autobusem firmy „Alibus” za 4 €, choć cena biletu pojedynczego, ważnego przez 90 minut, wynosi tam tylko 1 €. Nie znając miasta, wysiadłem zgodnie z przewodnikiem internetowym niedaleko głównej ulicy i deptaka Etna.

 Można śmiało powiedzieć, że Katania to miasto uznane za brudne i nieciekawe. Tak nadal wyglądają niestety jego przedmieścia i trudno się z tym nie zgodzić. Samo jednak centrum ma dużo do zaoferowania.

 Najważniejsza ulica miasta – Etna ciągnie się na odległość prawie 3 kilometrów. Wzdłuż niej znajdują się sklepy, butiki i kawiarnie. W swoim obecnym wydaniu ukształtowała się około roku 1693, chwilę po trzęsieniu ziemi.

 Zwiedzanie Katanii rozpocząłem od słynnego targu rybnego (Pescheria Di Catania). Uznałem, że jest to bezwzględnie obowiązkowy punkt miasta. Poszedłem potem dalej – do placu Stesicorp (Piazza Stesicoro), do rzymskiego amfiteatru, antycznej atrakcji z II wieku naszej ery, który w okresie swojej świetności mógł pomieścić jednocześnie prawie 15 tys. ludzi.

Następie był Zamek Castello Svevo di Catania (z XIII wieku), który stał się siedzibą parlamentu Sycylii. Ta wspaniała budowla w stylu romańskim odzwierciedla dziś jej obronny charakter. Ciekawa jest także fontanna ze słoniem (Fontanna dell’Elefante), będąca ważnym symbolem miasta. Jej zwieńczeniem jest krzyż. Legenda głosi, że Helidorus, który miał zostać biskupem Katanii, w obliczu porażki zajął się czarną magią i poniósł za to karę. To on miał wyrzeźbić słonia z kamienia, a sam utrzymywał, że z pomocą czarnej magii potrafi nawet sam przeobrazić się w to zwierzę.

Byłem też w Teatrze Massimo Bellini, nazwanym tak na cześć Vincenzo Belliniego – kompozytora pochodzącego z Katanii. Obok znajduje się także jego muzeum, które warto zobaczyć – polecam je szczególnie wszystkim miłośnikom muzyki poważnej.

Katania to także przemysłowy port morski z wysokimi silosami, które dla zwiedzających nie stanowią, mówiąc prawdę, żadnej atrakcji. Ciekawe są natomiast ozdabiające je gigantyczne murale powstałe przy współpracy z tamtejszą Akademią Sztuk Pięknych, namalowane przez międzynarodowych artystów.

 W pobliżu portu, przy ul. VI Aprile znajduje się dworzec kolejowy Stazione Centrale di Catania będący główną stacją kolejową miasta oraz ważnym punktem komunikacyjnym regionu z połączeniami do pozostałych miast Sycylii.

Katania ma wreszcie własne metro – czyli podziemną kolej miejską. Jest to jedna linia o łącznej długości trasy liczącej prawie 9 km i składającej się z 10 stacji. Tamtejsza kolej podziemna jest najmłodszym i najbardziej na południe wysuniętym metrem w Europie. Jego budowę rozpoczęto w końcu 1986 roku, a faktyczna eksploatacja rozpoczęła się w lipcu 1999 roku. Przetestowałem je osobiście. Jechałem od stacji Giovanni XXIII przy dworcu kolejowym do końcowej w Nesima. Miasto ma plany jego dalszej rozbudowy.

Tekst i zdjęcia: Leszek Wątróbski

zdjęcia:

 01. Katania położona jest u podnóża Etny (fot. Leszek Wątróbski)

 02. Pomnik Św. Agaty (fot. Leszek Wątróbski)

 03. Bazylika archikatedralna pw. św. Agaty (fot. Leszek Wątróbski)

04. Fontanna ze słoniem (Fontanna dell’Elefante) będąca ważnym symbolem miasta (fot. Leszek Wątróbski)

05. Rzymski amfiteatr przy Piazza Stesicoro (fot. Leszek Wątróbski)

 06. Słynny targ rybny (Pescheria di Catania) (fot. Leszek Wątróbski)

 07. Sobotni bazar uliczny w Katanii (fot. Leszek Wątróbski)

 08. Słoń – ważny symbol Katanii (fot. Leszek Wątróbski) 

]]>
https://gwiazdapolarna.net/miasto-sw-agaty/feed/ 0
Stacja Arsenał https://gwiazdapolarna.net/stacja-arsenal/ https://gwiazdapolarna.net/stacja-arsenal/#respond Tue, 07 May 2024 19:00:23 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1649 Tytuł nie dotyczy problemów warszawskiego metra, a stacja o takiej nazwie w rzeczywistości istnieje. Metro funkcjonuje tam prawidłowo, zgodnie z harmonogramem. Warunki podróżowania są odpowiednie, jest bezpiecznie, nikt nie narzeka, nikogo się nie boi. Diametralnie różna sytuacja panuje w Nowym Jorku. Miasto rządzone przez demokratycznego burmistrza i prokuratora generalnego boryka się z lawinowym wzrostem przestępczości.

Za każdym razem, gdy dochodziło do brutalnej napaści na osoby korzystające z transportu publicznego, lokalni urzędnicy głowili się, co z tym fantem zrobić. Odpowiedzią na problem jest zmilitaryzowana komunikacja miejska. Jednak tak drastyczna decyzja gubernator Nowego Jorku Kathy Hochul na wzrost przestępczości prawdopodobnie albo pogorszy problem, albo stworzy zupełnie nowe problemy.

Sprowadzone do miasta jednostki Gwardii Narodowej pomagają głównie w przypadku klęsk żywiołowych. Większość tego personelu to nie policjanci, nie znają koniecznych procedur, prawa konstytucyjnego i powiązanych z nim ustaw dotyczących swobód obywatelskich. Rozmieszczenie uzbrojonego personelu Gwardii Narodowej w nowojorskim metrze może doprowadzić do tragedii, której łatwo uniknąć. Zamiast tego, trzeba ze stanowych funduszy dofinansować miejską policję, niech ona ma warunki i możliwość zaprowadzenia porządku i bezpieczeństwa.

Jednostki amerykańskiej Gwardii Narodowej są częścią polityki wojskowej przyjętej po wojnie w Wietnamie, kiedy zakończono obowiązkowy pobór do wojska i powstały w kraju wyłącznie ochotnicze siły zbrojne. Gwardia zapewnia znaczą część siły bojowej – jednostek pancernych, piechoty, artylerii i inżynierii – potrzebnych do wzmocnienia regularnych jednostek w przypadku wojny. Jej członkowie są szkoleni przede wszystkim do walki, zabijania i wygrywania w konfliktach zbrojnych. Czy umiejętności te i takie nastawienie potrzebne są, by zapewnić bezpieczeństwo w wagonach metra? Czy nastąpił gwałtowny wzrost napadów w systemie komunikacji miejskiej? Tak. Ale czy metro stało się strefą wojny wymagającą militarnej reakcji? Raczej nie. Napadów jest więcej, nikt do końca nie może czuć się bezpiecznie, na dodatek miasto zalała fala imigrantów. Wszystko to jednak nie uzasadnia rozmieszczenia blisko tysiąca żołnierzy przeszkolonych do prowadzenia wojny na polu bitwy.

Gubernator Hochul najwyraźniej postanowiła wziąć przykład z Donalda Trumpa, który zachęcał do wykorzystania jednostek Gwardii Narodowej, by zabezpieczyć południową granicę państwa i powstrzymać nielegalny napływ imigrantów. Tam takie jednostki zdadzą egzamin. Natomiast na stacjach metra uzbrojeni po zęby żołnierze przeszukujący damskie torebki wyglądają co najmniej dziwnie i jest to działanie wyłącznie na pokaz. Nic sobie z tego nie robią bandyci, którzy swoje pałki czy noże mogą spokojnie ukryć w kieszeni kurtki i wejść na stację. Zatrudnienie Gwardii Narodowej to taktyczna zagrywka demokratów, by odwrócić uwagę mieszkańców od skutków łagodnego traktowania przestępców przez prokuratorów. Bandyci i złodzieje powinni siedzieć w więzieniach, a nie być wypuszczani na wolność i terroryzować miasto.

Jacek Hilgier

pointpub@sbcglobal.net 

]]>
https://gwiazdapolarna.net/stacja-arsenal/feed/ 0
Europa zjada swój ogon https://gwiazdapolarna.net/europa-zjada-swoj-ogon/ https://gwiazdapolarna.net/europa-zjada-swoj-ogon/#respond Tue, 07 May 2024 18:59:47 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1647 Andrzej Moniuszko

Wąż trzymający w pysku własny ogon to jeden z najbardziej niezwykłych wizerunków towarzyszących człowiekowi już od wielu tysiącleci. Zwany on jest uroborosem, od greckiego słowa ura – „ogon” oraz bora – „jedzenie”. Najogólniej rzecz ujmując, jest on symbolem cykliczności, odnowy, wiecznego powrotu, zamkniętego obiegu rzeczy. Ale z figury wyłania się paradoks: „jeśli wąż najpierw zjada swój ogon, a potem połyka całe swoje ciało, to gdzie jest wąż?” Zapewne dlatego w potocznej frazeologii podobizna gada zjadającego własne ciało nie jest symbolem regeneracji, lecz przykładem działania nie tylko irracjonalnego, ale i szkodliwego; ktoś, kto postępuje jak uroboros, szkodzi samemu sobie i zmierza w kierunku samounicestwienia. 

Nowy, współczesny rozdział w „historii” uroborosa zdają się pisać urzędnicy Unii Europejskiej. Zachłanny i niczym nieokiełznany apetyt brukselskich bonzów przejawia się częstokroć na kreowaniu problemów, które w pocie czoła i za pieniądze podatników próbują później rozwiązać. Taki swoisty XXI-wieczny europejski wąż samozagłady, czyli… euroboros. 

Jednym z jego przykładów jest wszechobecny kult materializmu i unijna polityka klimatyczna. Głowa gadziny to gloryfikowana w środkach masowego ogłupiania postawa życiowa polegająca na traktowaniu rzeczy, bogactw materialnych, jako rzeczy nadrzędnych i niezbędnych do egzystencji. Wszystko można kupić, aby być, trzeba mieć, aby mieć, trzeba kupować. Kupuję, więc jestem. 

Ogarnięci wizją finansowych korzyści politycy zapominają, iż popyt napędza produkcję, która jest nieodłącznie związana z powstawaniem nadwyżek towarowych, wytwarzaniem wadliwych towarów i gromadzeniem zużytych opakowań i odpadów. Ich utylizacja przynosi pewne rezultaty, ale nowe technologie i pogoń za nowinkami powoduje olbrzymie trudności w oddzieleniu różnych składników nowych produktów. Najnowszym przykładem takiego beztroskiego i krótkowzrocznego myślenia okazały się tzw. turbiny wiatrowe, które mają określony okres eksploatacji. Trudności z recyklingiem powodują, że stosy masywnych, starych łopat turbin trafiają na wysypiska śmieci lub są spalane. Oczywiście wąż konsumpcyjno-ekologiczny nie jest tylko problemem państw europejskich – podobnym stworem pochwalić się zapewne mogą Stany Zjednoczone, które też mają swojego amroborosa. Ale wracajmy do Europy, jako że nasz bazyliszek ma jeszcze więcej łbów i ogonów.

Aby wyjść naprzeciw ekologicznym zagrożeniom, unijni prominenci zaproponowali koncepcję tzw. Europejskiego Zielonego Ładu (ang. European Green Deal). Jest on pakietem inicjatyw politycznych, którego celem jest skierowanie krajów unijnych na drogę transformacji ekologicznej. Ma ona doprowadzić Europę do długoterminowego, planowanego, zrównoważonego wzrostu gospodarczego i ogólnego dobrobytu. Warto przypomnieć, iż podobnych bałamutnych i ideologicznych bzdetów używali propagatorzy radosnego socjalizmu, o których co poniektórzy z nas jeszcze pamiętają a o których młodsze pokolenie nie ma zielonego (sic!) pojęcia. A szkoda.

Częścią owego planu jest tzw. pakiet klimatyczny. Zgodnie z jego założeniami rolnicy będą przymuszeni do wprowadzania nowych metod i rodzajów uprawy i hodowli, które są przyjazne dla środowiska, minimalizują emisję gazów cieplarnianych i wspierają tzw. bioróżnorodność. Podstawą do wprowadzenia owych zaleceń i nakazów są m.in. opracowania unijnych uczonych, którzy obliczyli, ile metanu, dwutlenku węgla i innych nieszlachetnych gazów produkują krowy, konie i barany i w jakiej mierze szkodzą one środowisku i rujnują europejski klimat. Zapędy unijnych urzędasów są wspomagane przez grupy ekologiczne różnej maści. To ich działacze za eurosrebrniki oblewają farbami pomniki i obrazy i przyklejają się do autostrad. Ponieważ za jedną trzecią światowej emisji CO2 odpowiadają Chiny, to wydawać by się mogło, iż nawiedzeni przyrodnicy winni się wybrać na krucjatę ekologiczną np. do Państwa Środka, aby walczyć ze złem u jego źródła. Ostatecznie to misjonarze nie jeżdżą do Watykanu, aby głosić dobrą nowinę a wolontariusze nie podróżują do Szwajcarii, aby dokarmiać głodujących Helwetów. Wracajmy jednak do tematu.

W opinii ekspertów proponowane przez unijnych dysydentów regulacje doprowadzą do upadku gospodarstw chłopskich i w konsekwencji do spadku produkcji żywności. Ale na to autorzy unijnej pieriestrojki też mają lekarstwo. Temu zadaniu sprostać mogą wielkie spółki rolnicze, tzw. agrofirmy, czyli nowe, współczesne kołchozy. Tak się składa, iż ich właścicielami są koncerny zachodnie należące m.in. do unijnych potentatów, a więc Niemców, Duńczyków, Francuzów, Holendrów i Rosjan. Skoncentrowały one swoją działalność na bogatej w żyzne gleby Ukrainie, gdzie luki w systemie prawnym i tocząca się wojna umożliwiły im przejęcie gruntów. Przypuszczać można, iż przyszłościowy unijny plan zakłada zakładanie takich mega-kołchozów również na terenie Polski. Prowadzić to będzie do upadku gospodarstw rolnych i w konsekwencji do zaniku klasy społecznej, jaką stanowią chłopi. To oczywiście dodatkowy bonus dla unijnych ideologów, bo według nich wsie i jej mieszkańcy to ciemnogród stojący na drodze rozwoju nowoczesnego społeczeństwa europejskiego.

Euroboros ma również pełne ręce, a w zasadzie pełną gębę, roboty z powodu kryzysu demograficznego. Jest on wynikiem zmian ról społecznych kobiet i mężczyzn, szerokiej akceptacji aborcji i rozwodów, genderowego oszołomienia, upojenia materialnymi wygodami życia i wieloletniej walki z tradycyjnym modelem rodziny. Aby zapobiec skutkom spadku przyrostu naturalnego, geniusze spod unijnych gwiazdek zaproponowali politykę imigracyjną, którą pod przykrywką ochrony biednych, uciśnionych i prześladowanych zainicjowała Angela Merkel i jej pochlebcy. W praktyce zwabieni zasiłkami i wizją Europy jako miejsca szczęśliwości imigranci nie odnajdują się w nowym skomercjalizowanym, rozpędzonym, rozbawionym i ogarniętym manią konsumpcji społeczeństwie. Bariery kulturowe, językowe, religijne zwyczajowe okazują się niemożliwe do pokonania i powodują, że nowo przybyli wypychani są poza ramy lokalnych społeczności i zmuszani do życia w obozach lub odizolowanych osiedlach przypominających getta. Nie zapominajmy też, iż imigrantami są najczęściej ludzie młodzi, w wieku produkcyjnym. Dla krajów, z których ucieklim oznacza to utratę kapitału ludzkiego i społecznego, spadek populacji, zniekształcenie struktury wiekowej, deficyty w zasobach pracy itp. Projekt unijny – multikulturalizm jako recepta na wszelkie zło przegrał w zderzeniu z rzeczywistością i na dobrą sprawę okazał się niczym innym jak tylko nowym, XXI-wiecznym niewolnictwem. Korzysta na nim „biznes” związany z przemytem ludzi, który rozwija się coraz szybciej, przynosi miliardowe zyski i stał się bardziej dochodowy niż narkobiznes. Ale euroboras czuwa i w 2016 r. UE utworzyła Europejskie Centrum Zwalczania Przemytu Migrantów, aby pomóc państwom członkowskim położyć kres temu procederowi. I już nie wiadomo, czy unijni obywatele mają śmiać się czy też płakać.

O wiele więcej rozsądku od unijnych geniuszy wykazują Chiny, które zamiast fundować np. Afrykanom ryby, postanowili zaopatrzyć ich w wędki. Wyszli oni z założenia, że skoro do Afryki należy ok. 60 proc. użytków rolnych globu, to rozwój branży rolnej może być nie tylko kluczem do uwolnienia potencjału gospodarczego kontynentu, ale i źródłem olbrzymich zysków. Sukcesem inwestycyjnym Chin stały się parki agro-przemysłowe, specjalizujące się w eksporcie dóbr żywnościowych.

I wcale nie tak odległa wydaje się przyszłość, kiedy to po zaoraniu europejskiego rolnictwa euroboros będzie importował konkurencyjną cenowo żywność chińską. Część z niej będzie zapewne produkowana przez europejskich wyrobników, którzy zamiast zrywać szparagi w Niemczech, będą sadzić kartofle w Afryce.

Andrzej Moniuszko

]]>
https://gwiazdapolarna.net/europa-zjada-swoj-ogon/feed/ 0
Ciemna strona Watykanu https://gwiazdapolarna.net/ciemna-strona-watykanu/ https://gwiazdapolarna.net/ciemna-strona-watykanu/#respond Tue, 07 May 2024 18:59:24 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1645 „Benedykt XVI powiedział, że trzecia tajemnica fatimska dotyczy przyszłości i walki wrogów Kościoła, którzy są w jego wnętrzu. I ta walka trwa. Walka z brudem w Kościele” – mówi ksiądz prof. Andrzej Kobyliński, filozof i etyk w rozmowie z MagdalenĄ Rigamonti.

MagdalenA Rigamonti: Dlaczego w 2013 r. Benedykt XVI abdykował?

Ks. prof. Andrzej Kobyliński: Z powodu oporu wewnątrz Kościoła. I oczywiście z powodu starości. Gdyby nie było wewnętrznego ataku na papieża, do rezygnacji z urzędu doszłoby zdecydowanie później.

– Mówi ksiądz profesor o ciemnej stronie mocy w Kościele katolickim?

– Mówię o tzw. drugiej stronie, bo takiego właśnie sformułowania – druga strona – używał sam Joseph Ratzinger. 5 lutego 2019 r. potwierdził ten fakt papież Franciszek w trakcie konferencji na pokładzie samolotu w drodze powrotnej z pielgrzymki do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Opór w samym Kościele przeciwko działaniom podejmowanym przez papieża Ratzingera był tak silny, że dalsze sprawowanie urzędu następcy św. Piotra stało się niemożliwe. Miałem wówczas na ten temat cenne informacje z pierwszej ręki: z niemieckiego otoczenia Benedykta XVI oraz z redakcji prestiżowego czasopisma włoskich jezuitów La Civiltà Cattolica, którego każdy numer jest zatwierdzany przed publikacją przez watykański Sekretariat Stanu.

– Ratzinger wytrzymał jako papież osiem lat.

– Wytrzymał, ale już od 2010 r. rezygnacja zaczęła wisieć w powietrzu. Ja osobiście właśnie w roku 2010 zacząłem myśleć o tym, że abdykacja będzie czymś koniecznym. Już wówczas w Kościele panowało piekło rozpętane przez przeciwników linii doktrynalnej, którą reprezentował papież Benedykt XVI.

– Księże profesorze, co to znaczy piekło?

– Upraszczając można powiedzieć, że osią konfliktu było starcie skrzydła konserwatywnego ze skrzydłem liberalnym i vice versa. Oczywiście mamy z tym do czynienia od stuleci. Nie tylko w chrześcijaństwie czy katolicyzmie. Jednak w trakcie pontyfikatu papieża Ratzingera doszło do czołowego zderzenia. Rok 2010 nazywany jest przez wielu watykanistów „rokiem strasznym” i był efektem starć Benedykta XVI z tą tzw. drugą stroną. Te starcia zaczęły się jeszcze, kiedy niemiecki kardynał był prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Na Wielki Piątek 2005 r. Ratzinger przygotował rozważania do Drogi Krzyżowej w rzymskim Koloseum.

– Jan Paweł II jeszcze żył.

– Tak, powoli odchodził, już osobiście nie mógł prowadzić nabożeństwa w Wielki Piątek 25 marca. Zmarł kilka dni później. Przy dziewiątej stacji Drogi Krzyżowej Ratzinger mówi bardzo mocne, wręcz przerażające słowa, które w symboliczny, ale i spektakularny sposób pokazują skalę dramatu w Kościele. Że Kościół tonie, że łódź Kościoła nabiera wody z każdej strony.

Proszę poczekać, znajdę dokładny cytat. „Panie, tak często Twój Kościół wydaje się nam tonącym okrętem, łodzią, która ze wszystkich stron nabiera wody. Także na Twoich łanach widzimy więcej kąkolu niż zboża. Przeraża nas brud szaty i oblicza Twego Kościoła. Ale to my sami go zbrukaliśmy! Ile brudu jest w Kościele i to właśnie wśród tych, którzy poprzez kapłaństwo powinni należeć całkowicie do Niego! Ileż pychy i samouwielbienia! Panie, ratuj!”. 

To są słowa, których nigdy wcześniej nie słyszano wewnątrz Kościoła. Jednak skoro one padły z ust tak wysokiego dostojnika kościelnego, to znaczy, że ten hierarcha, Joseph Ratzinger, miał głęboką świadomość, jak wielki jest kryzys w Kościele i co w związku z nim grozi całej wspólnocie katolickiej na świecie. Pamiętam, że słuchałem tych dramatycznych słów ze łzami w oczach. Miałem już świadomość skali problemów w Kościele w Polsce i na świecie. Poczułem wewnętrzną ulgę, że w końcu została zerwana zmowa milczenia.

– On tymi słowami podsumował pontyfikat Jana Pawła II, powiedział wprost o brudzie w Kościele.

– Też, oczywiście. Mówił o całej epoce od Soboru Watykańskiego II, który obradował w latach 1962-1965. Mówił o kryzysie, który w wielu krajach rozpoczął się właśnie wtedy.

– I trwał w czasie pontyfikatu Jana Pawła II.

– Tak, choć oczywiście, jak się tym czasom przyjrzeć szczegółowo, to były także pewne jaskółki zwiastujące wiosnę, dające nadzieję na wyjście z tego kryzysu, jak chociażby pielgrzymki Jana Pawła II, które w wielu krajach były postrzegane jako nowa wiosna katolicyzmu. Tak było chociażby w Irlandii czy w Stanach Zjednoczonych. Nie mówiąc o Polsce. Do tego należy pamiętać o zaangażowaniu Jana Pawła II w transformację ustrojową w Europie Środkowo-Wschodniej i zburzeniu Muru Berlińskiego.

Jednak kardynał Ratzinger nie mówił wtedy o jaskółkach, tylko o brudzie wewnątrz Kościoła. I po śmierci Jana Pawła II na konklawe zdecydowano, że to ten człowiek, który tak otwarcie o tym brudzie powiedział, zostanie nowym papieżem.

Jest wiele rzetelnych analiz historycznych dotyczących konklawe 2005 r., dzięki którym możemy dzisiaj bardzo dużo powiedzieć, jaki był wówczas stan Kościoła katolickiego. Na tym konklawe w pewnym sensie spotkały się dwa obozy, dwie frakcje. Kluczową postacią tamtego czasu był zmarły w 2012 r. włoski kardynał Carlo Maria Martini, który w drugiej fazie pontyfikatu Jana Pawła II, czyli od początku lat 90. był postrzegany jako nieformalny lider opozycji w stosunku do polskiego papieża i jednocześnie lider obozu katolicyzmu liberalnego. Jak wiemy, kardynał Ratzinger był w tym samym obozie co Jan Paweł II, czyli we frakcji konserwatywnej.

– Martini uważał, że Kościół jest zapóźniony. Co proponował?

– On był przekonany, że Kościół katolicki jest spóźniony w stosunku do czasów nowożytnych o dwieście lat. Uważał, że mniej więcej w epoce oświecenia rozeszły się drogi świata nowożytnego i Kościoła katolickiego i dlatego trzeba to opóźnienie usunąć, wprowadzając Kościół katolicki w XXI wiek. Twierdził, że można to zrobić, modyfikując wiele rzeczy w Kościele na poziomie doktrynalnym, dopasowując do współczesności katolickie rozumienie prawd wiary i moralności.

Ciekawostka, że w ostatnim czasie do słów Martiniego nawiązuje papież Franciszek, przyznając publicznie rację zmarłemu kardynałowi. Zresztą obóz skupiony wokół Martiniego próbował przeforsować swojego kandydata na papieża w 2005 r. Tym kandydatem był właśnie arcybiskup Buenos Aires, czyli kardynał Jorge Mario Bergoglio. Zdaniem wielu historyków i dziennikarzy otrzymał on wówczas około 40 głosów ze 117, a ostatecznie wygrał, jak wiemy, kardynał Ratzinger. Tu trzeba pamiętać, że kiedy kardynał Martini zorientował się, że Bergoglio ma za mało głosów, zachęcił wszystkich ze swojego obozu do głosowania na Ratzingera. Rozumiał, że nie ma na razie zgody na zwrot w Kościele i by zachować jedność, należy jeszcze wesprzeć linię konserwatywną. To świadczy o wielkiej osobowości Martiniego. Co więcej, w trakcie konklawe doceniono wypowiedzi Ratzingera dotyczące oczyszczenia Kościoła z wewnętrznego brudu i skandali.

– Co Ratzinger nazywał brudem w Kościele? Pedofilię, wykorzystywanie seksualne podwładnych?

– To też. Wówczas, w 2005 r., Ratzinger naprawdę był postrzegany jako nadzieja na uporządkowanie w Kościele wielu złych rzeczy. Miał w tym już swoje zasługi – od końca lat 80. optował za tym, żeby zmienić Kodeks Prawa Kanonicznego, zaostrzając przepisy dotyczące pedofilii. Chodziło m.in. o podwyższenie dolnej granicy wieku ofiar i nakaz przesyłania do Rzymu z całego świata dokumentów dotyczących pedofilii klerykalnej. Te zmiany, głównie dzięki Ratzingerowi, wprowadzono w 2001 r. Piszę o tym szczegółowo w moim najnowszym artykule naukowym pt. Odpowiedź Kościoła katolickiego na problem wykorzystywania seksualnego osób nieletnich przez duchownych w latach 1984-2022. Studium zostało opublikowane na łamach czasopisma Teologia i Moralność.

– Rozumiem, że to też miało znaczenie w czasie konklawe w 2005 r.

– Zdecydowanie tak. Dużym wstrząsem dla kardynałów na całym świecie był dramat pedofilii klerykalnej, który wybuchł w USA w 2002 r. Istniało ryzyko, że to piekło rozleje się po całym świecie. Trzeba pamiętać o jeszcze jednej sprawie, a mianowicie o tym, że w 1998 r. Ratzinger rozpoczął formalne postępowanie w Kongregacji Nauki Wiary przeciwko założycielowi zgromadzenia Legionistów Chrystusa Marcialowi Macielowi Degollado.

Degollado to pedofil, biseksualista, narkoman, przestępca seksualny, zaprzyjaźniony z wieloma potężnymi ludźmi w Watykanie.

– Również z księdzem Stanisławem Dziwiszem. 

– Formalny akt oskarżenia przeciwko Degollado został przygotowany w Kongregacji Nauki Wiary 18 lutego 1999 r. Niestety, po upływie kilku miesięcy ofiary otrzymały oficjalne pismo, podpisane 24 grudnia 1999 r., o zawieszeniu postępowania.

– Do przerwania postępowania przeciwko Degollado przyczynił się ksiądz Stanisław Dziwisz?

– Nie mam takiej wiedzy. Uważam, że powinniśmy poznać precyzyjną odpowiedź na to pytanie.

– Księże profesorze, kto to zablokował?

– Druga strona. Andere Seite.

– Dlaczego ksiądz mówi po niemiecku?

– Ponieważ po raz pierwszy to pojęcie jako cytowana wypowiedź Ratzingera pojawiło się w prasie niemieckiej. Artykuł opisywał dyskusję między Ratzingerem a kardynałem Christophem Schönbornem, arcybiskupem Wiednia, w sprawie dramatycznej sprawy kardynała Hansa Hermanna Groëra, arcybiskupa wiedeńskiego odsuniętego ze stanowiska w roku 1995. Dziennikarze śledczy badający przestępstwa seksualne Groëra szacują, iż kardynał z Wiednia mógł wykorzystać „ponad dwa tys. chłopców i młodych mężczyzn”. Jednak do jego śmierci w 2003 r. Watykan nigdy nie potępił publicznie jego zachowań. Ratzinger w rozmowie z Schönbornem mówił, że to dlatego, że wygrała ta andere Seite, że ta druga strona była silniejsza. To też pokazuje potężne napięcie, jakie panowało w Watykanie i w latach 90. i na początku lat dwutysięcznych, kiedy to liderem obozu stojącego na stanowisku konieczności oczyszczenia Kościoła stał kardynał Ratzinger.

– W 2005 r. ta andere Seite przegrała, skoro Ratzinger został papieżem.

– Na chwilę przegrała. Kiedy Ratzinger zostaje papieżem, to jedną z jego pierwszych decyzji jest ponowne otwarcie postępowania procesowego przeciwko założycielowi Legionistów Chrystusa. Jednak moim zdaniem w tym czasie Ratzinger zdawał sobie także sprawę z tego, że było już za późno na głęboką reformę wewnętrzną Kościoła jako instytucji. Miał świadomość potęgi struktur grzechu.

– Decyduje się jednak przyjąć decyzję konklawe i zostać papieżem.

– I ma konkretny pomysł na pontyfikat. Określa dwa filary swojej misji: z jednej strony oczyszczanie Kościoła z różnego rodzaju nadużyć i skandali, z drugiej – wzmocnienie spójności doktrynalnej katolicyzmu, żeby przygotować wierzących na trudne czasy, które nadchodzą. Zajmuje się tzw. depozytem wiary. Zależy mu na tym, żeby ten depozyt mógł przetrwać czas zamieszania, sekularyzacji, ciemności i grzechu. I żeby skarb wiary katolickiej mógł się w przyszłości odrodzić w różnych regionach świata, przejść przez tę ciemną noc niekończących się skandali. Czytam teksty Ratzingera od trzydziestu pięciu lat, analizuję jego pontyfikat…

– I nie uważa ksiądz, że depozyt wiary w strukturze grzechu znoszą się nawzajem, nie przystają do siebie?

– Tak, częściowo to sprzeczność. Ale na wojnie nie ma łatwych decyzji. Podam jeden dramatyczny przykład. Chodzi o pierwszy istotny dokument zatwierdzony do publikacji przez Ratzingera już jako papieża Benedykta XVI. 31 sierpnia 2005 r., cztery miesiące po wyborze, 265. następca św. Piotra podejmuje decyzję, jakiej żaden inny papież nie podjął przez 2000 lat istnienia Kościoła – zatwierdza dokument zakazujący przyjmowania do seminariów i udzielania święceń kapłańskich osobom, które „praktykują homoseksualizm, wykazują głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne lub wspierają tak zwaną kulturę gejowską”.

Oficjalny tytuł tego dokumentu brzmi następująco: Instrukcja dotycząca kryteriów rozeznawania powołania w stosunku do osób z tendencjami homoseksualnymi w kontekście przyjmowania ich do seminariów i dopuszczania do święceń. I ten dokument, który był już gotowy w wersji roboczej w połowie lat 90. wywołał wielką burzę w Kościele. Został zdecydowanie odrzucony w wielu krajach świata. Papież spotkał się z wielkim oporem. W 2018 r. mówiłem o tym szeroko w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej.

– Dlaczego wcześniej Jan Paweł II takiego dokumentu nie podpisał?

– Nie wiem. To jest jedno z najważniejszych pytań dotyczących pontyfikatu Jana Pawła II. Trzeba pytać, jakie racje przeważyły, że Jan Paweł II nie zlecił publikacji tego dokumentu. Benedykt zrobił to od razu, na początku pontyfikatu. Ta decyzja wywołała ostrą krytykę w kręgach kościelnych w wielu krajach. Kiedy 4 listopada 2005 r. ten dokument opublikowano, wiele episkopatów i zgromadzeń zakonnych otwarcie się sprzeciwiło, powiedziało, że nie będzie go wcielać w życie.

– Bo wiele zakonów, zgromadzeń to po prostu były kluby gejowskie. 

– Efekt publikacji dokumentu był taki, że na samym początku pontyfikatu Benedykta XVI doszło do potężnego zwarcia dwóch nurtów w Kościele. Trzeba tu zaznaczyć, że w wielu krajach ten dokument po prostu został wyrzucony do kosza, a całkiem spora grupa liderów kościelnych uważała tę decyzję Benedykta XVI za poważny błąd. Wydaje się, że od tego momentu Joseph Ratzinger miał już tylko pod górę.

– Od początku lat 80. był w Watykanie, musiał wiedzieć o relacjach homoseksualnych w Stolicy Apostolskiej, musiał wiedzieć o przestępstwach seksualnych.

– Zdecydowanie tak. Od połowy lat 80. XX wieku z niektórych krajów płynęły do Watykanu informacje dotyczące nadużyć seksualnych, również o charakterze homoseksualnym ludzi Kościoła. Szczególnie ze Stanów Zjednoczonych, Irlandii, Australii, Kanady. Pierwszy raport dotyczący nadużyć seksualnych pochodzi z 1985 r. z diecezji Lafayette w Stanach Zjednoczonych. To tam już w 1984 r. po raz pierwszy w dziejach Kościoła został nagłośniony medialnie wielki problem pedofilii klerykalnej. Do Watykanu trafiły wówczas dokumenty na ten temat. Od tamtego czasu do Watykanu przysyłano bardzo wiele dokumentów na temat przestępstw seksualnych ludzi Kościoła. Z tych raportów wynikało, że znakomita większość przypadków nadużyć seksualnych biskupów i księży wobec nieletnich poniżej 18. roku życia miała charakter homoseksualny.

Spór o dokument z 2005 r. bardzo osłabił pontyfikat Benedykta XVI. Po tym konflikcie w pewnym sensie zaczęła się równia pochyła, która prowadziła do najgorszego 2010 r., a trzy lata później do abdykacji.

W 2006 r. papież Benedykt wygłosił mowę w Ratyzbonie, w której mówił o chrześcijaństwie jako religii rozumnej i o tym, że idea islamskiej świętej wojny to jest sprzeciwianie się Bogu. Po tych słowach została zorganizowana ogólnoświatowa nagonka na papieża Benedykta i nie było sił, także wewnątrz Kościoła, które chciałyby go bronić. I tak naprawdę nie chodziło o islam, o tę wypowiedź, tylko o to, żeby osłabić papieża, żeby go zdyskredytować, żeby móc podważać jego decyzje. Przerażające jest to, jak niewiele uczyniono dla obrony papieża wewnątrz Kościoła. Od Ratyzbony wyraźnie widać, że papież jest coraz bardziej samotny. Cztery lata później, 13 maja 2010 r. papież Benedykt XVI wygłasza najbardziej dramatyczne słowa swojego pontyfikatu. Mówi je w czasie pielgrzymki do Fatimy. Kiedy o nich myślę, ciarki mnie przechodzą… Także teraz…

– To jest ten annus horribilis, czyli okropny rok dla Benedykta XVI.

– Zdecydowanie tak. Papież mówi o trzeciej tajemnicy fatimskiej. Według Jana Pawła II miała się ona już całkowicie wypełnić w XX wieku, miała być symbolem ostatecznej walki dobra ze złem, apokaliptycznego starcia ateistycznych systemów totalitarnych z chrześcijaństwem. Jej znaczenie oficjalnie zostało sformułowane 13 maja 2000 r. podczas pielgrzymki Jana Pawła II do Fatimy.

– Czyli wydawało się, że jest już po wszystkim, że nie ma co się bać tajemnicy fatimskiej.

– Tak, że mamy sprawę zamkniętą. Pamięta pani tę tęczę, która pojawiła się nad Auschwitz, kiedy Benedykt XVI odwiedza to miejsce w 2006 r.? Tęcza w znaczeniu biblijnym to znak pokoju, pojednania i przymierza Boga z ludźmi. Dla mnie to było symboliczne zamknięcie XX wieku jako stulecia zła, mordowania milionów ludzi w niemieckich obozach i rosyjskich gułagach. Ja sam byłem przekonany, że trzecia tajemnica fatimska to orędzie, które już się wypełniło. A tymczasem w maju 2010 r. papież Benedykt XVI mówi, że trzecia tajemnica fatimska dotyczy także przyszłości i walki wrogów Kościoła, którzy są w jego wnętrzu. To są słowa absolutnie przerażające. Dźwięczą mi w uszach od kilkunastu lat. Są ciągle obecne w moim umyśle.

– Świadczą też o wielkiej bezradności papieża Benedykta, o tym, że tkwił w potrzasku, w pułapce?

– Częściowo tak. Ratzinger w sensie duchowym, intelektualnym to genialny umysł, głęboka wiara, niezwykła humanistyczna wrażliwość, synteza tego, co najmądrzejsze i najpiękniejsze w religii Jezusa z Nazaretu. Jest oczywiste, że Ratzinger w dużym stopniu patrzył na świat przez pryzmat Niemiec i Europy, kultury europejskiej. Większość swoich uwag czy analiz adresował do świata zachodniego. Widział dramat coraz bardziej dominującego ateizmu, galopującej sekularyzacji. Jego diagnozy są przenikliwe, mocne, często uważane za zbyt pesymistyczne, ale trafne. Już w latach 60. mówił o koncepcji małej trzódki chrześcijańskiej, która będzie musiała walczyć o przetrwanie w świecie zachodnim zdominowanym przez ateizm.

– Kiedy trafił do Watykanu, to zrozumiał, że to tam jest jądro ciemności.

– Zrozumiał, że do dramatu ateizmu czy sekularyzacji dochodzi jeszcze to jądro ciemności, deprawacja centralnej władzy kościelnej. Niestety, przez lata i media i część przedstawicieli Kościoła robili z Josepha Ratzingera takiego czarnego luda, potwora, strasznego człowieka, pancernego kardynała. A to był człowiek wielkiej wiary i mądrości.

– Według księdza profesora już w 2010 r. zdecydował o swojej abdykacji?

– Wydaje mi się, że zaczął o tym poważnie myśleć. To właśnie 2010 rok był dla niego kluczowy. Papież w pewnym sensie utracił możliwość skutecznego kierowania instytucją, której był szefem. Warto w tym miejscu dodać, że w 2010 r. w książce Światłość świata Ratzinger nawiązał w następujących słowach do przełomowego dokumentu opublikowanego pięć lat wcześniej: „Homoseksualizm jest nie do pogodzenia z powołaniem kapłańskim. Wtedy bowiem także celibat traci sens jako wyrzeczenie. Byłoby wielkim niebezpieczeństwem, gdyby celibat stawał się powodem wchodzenia w stan kapłański ludzi, którzy i tak nie chcą się ożenić, gdyż w końcu ich stosunek do mężczyzny i kobiety jest zniekształcony, zakłócony. (…) Dobór kandydatów na księży musi być dlatego bardzo staranny. Musi panować tu najwyższa uwaga, aby nie doszło do pomyłki i w końcu bezżenność kapłanów nie była utożsamiona z tendencjami do homoseksualizmu”.

– Abdykacja nastąpiła 11 lutego 2013 r. Abdykacja i oddanie pola walki.

– Nie do końca. Wydaje się, że Benedykt XVI miał bardzo precyzyjny plan. Uważał, że po abdykacji będzie możliwy wybór następcy jako kontynuatora jego dzieła. Takim kandydatem z perspektywy Ratzingera był włoski kardynał Angelo Scola, związany z konserwatywnym ruchem kościelnym „Wspólnota i Wyzwolenie” (wł. Comunione e Liberazione). Od 2002 r. był patriarchą Wenecji. Niespodziewanie w 2011 r. Benedykt XVI mianował go arcybiskupem Mediolanu, największej i najbardziej prestiżowej diecezji we Włoszech. Wielu watykanistów interpretowało tę nominację jako wskazanie przez Ratzingera swojego potencjalnego następcy na stolicy Piotrowej w Rzymie. Przed abdykacją Benedykt XVI zdecydował, że przed konklawe odbędą się dodatkowe spotkania kardynałów, których głównym celem będzie określenie przyczyn kryzysu Kościoła i wskazanie drogi jego uzdrowienia. Dało to możliwość kardynałom z całego świata przedyskutowania realnych problemów, w tym problemu nadużyć seksualnych. Wielu komentatorów twierdzi, że to właśnie już w trakcie tych debat wskazano arcybiskupa Buenos Aires jako najlepszego kandydata do przeprowadzenia radykalnych reform w Watykanie i w całym Kościele.

– Księże profesorze, ten 2013 rok to nie był dla księdza moment zwątpienia w swoją walkę o oczyszczenie Kościoła?

– Znaj proporcje, mocium panie…

– Oczywiście.

– Spokojnie i ze zrozumieniem przyjąłem abdykację jako naturalny proces zwieńczenia etapu walki, którą podjął Joseph Ratzinger. Natomiast to nie był dla mnie żaden wstrząs czy zwrot. W tym kontekście kompletnie nie rozumiałem rozdzierania szat w większości środowisk katolickich w Polsce. Irytowało mnie to. Niestety, znakomita większość katolików w naszym kraju nie rozumiała wówczas specyfiki wojny w Kościele. Abdykacja utwierdziła mnie w przekonaniu, że wewnętrzny spór wśród katolików na świecie tak naprawdę dopiero się rozpoczyna.

– Gdzie jest teraz ta andere Seite?

– W dużej, białej skrzyni… 23 marca 2013 r. papież Franciszek odwiedził swego poprzednika Benedykta XVI, przebywającego w Castel Gandolfo. Na zdjęciach z tego spotkania widać dwóch siedzących i rozmawiających ze sobą papieży, a między nimi na stole stoi duża biała skrzynia, pudło. Były w niej tajne dokumenty, jakie Ratzinger postanowił przekazać osobiście papieżowi Franciszkowi. Papież emeryt zabrał je z Watykanu do Castel Gandolfo. Wśród nich były m.in. raporty specjalnej komisji śledczej, powołanej 24 kwietnia 2012 r. w celu wyjaśnienia watykańskich intryg, skandali i kradzieży papieskich dokumentów. Według części komentatorów w raporcie, sporządzonym przez emerytowanych dostojników Kurii Rzymskiej, kardynałów: Juliana Herranza, Jozefa Tomko i Salvatore De Giorgi, może znajdować się klucz do wyjaśnienia wszystkich okoliczności abdykacji papieża.

– Z tego, co ksiądz mówi, wynika jednak, że Benedykt odszedł jako wielki pokonany.

– Nie, jako wielki bojownik o prawdę. W 1987 r. przeczytałem jego Raport o stanie wiary. Następnie poznawałem kolejne publikacje i wypowiedzi Ratzingera. W 1996 r. ogromne wrażenie zrobiła na mnie książka Sól ziemi. Chrześcijaństwo i Kościół katolicki na przełomie tysiącleci. W latach 90. w Rzymie mówiłem do moich znajomych z wielu krajów świata, że gdy czytam lub słucham Ratzingera, to jestem dumny z bycia katolikiem. W czasach, które nadchodzą, będziemy bardzo potrzebować jego odwagi, mądrości, głębi duchowej i wiary opartej na rozumie. I jeszcze raz powtórzę, że jeśli nawet w sensie ludzkim Ratzinger jako papież częściowo przegrał, bo nie udało mu się zreformować Kościoła tak, jakby chciał, to w wymiarze duchowym i intelektualnym jest wielkim zwycięzcą moralnym, ponieważ nikt nie uczynił dla oczyszczenia Kościoła więcej niż on. Pamiętajmy, że z pedofilią w Kościele zaczął walczyć jako pierwszy, już w 1988 r., 36 lat temu.

Magdalena Rigamonti

Ks. Andrzej Kobyliński – filozof, doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor uczelni, kierownik Katedry Etyki w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. W latach 1993-1998 studiował na Wydziale Filozofii Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie.

]]>
https://gwiazdapolarna.net/ciemna-strona-watykanu/feed/ 0
Pomożecie? Pomożemy! https://gwiazdapolarna.net/pomozecie-pomozemy/ https://gwiazdapolarna.net/pomozecie-pomozemy/#respond Tue, 07 May 2024 18:58:02 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1642 Jacek K. Matysiak 

Po pół roku zmagań i zwątpień Kongres USA pod przywództwem spikera Mike’a Johnsona (R-LA) przegłosował 311 do 112 pakiet pomocowy $95,3 mld skierowany do zagranicy, z czego dla Ukrainy $60,8 bln, dla Izraela $26,4 mld i obszar Indo-Pacyfiku (Tajwan) $8,1 bln. Ukraina otrzyma $23 bln pomocy militarnej (uzupełnienie amunicji) i $14 bln w nowych systemach broni. Za pomocą głosowało 210 (wszyscy) demokratów i 101 republikanów, 112 republikanów było przeciwko. 

Ameryka już wcześniej udzieliła Ukrainie pomocy w wysokości $111 mld, republikański senator J.D. Vance odkrył, że administracja Bidena przekazała na pomoc dla Ukrainy $125 mld, czyli o $14 mld więcej niż przyznał jej Kongres.

Poprzednio przyznana Ukrainie pomoc oznaczała dodatkowy koszt $900 dla każdego amerykańskiego domostwa, ale polityków to nie interesuje. Wielu polskich komentatorów lansuje tezę o dużym wpływie na amerykańskich liderów polskiego prezydenta Andrzeja Dudy. Zapewne prezydent swoim lobbingiem pomógł zwłaszcza liderom Partii Republikańskiej poprzeć pakiet pomocowy dla Ukrainy. Jednak jak niżej przedstawię, ten problem jest bardziej złożony.

Sondaż przeprowadzony przez Heritage Foundation ujawnił, że 56 proc. Amerykanów w swing states, bardzo ważnych w prezydenckich wyborach uważa, że USA już dała Ukrainie zbyt dużo pomocy. Tylko 12 proc. respondentów jest zdania, że trzeba dać Ukrainie jeszcze więcej. Krytycy przypominają, że ta pomoc obciąża portfele zwykłych amerykańskich podatników: „pożyczamy na karty kredytowe, aby dać za darmo”. Stąd zmiana w nastawieniu Trumpa, który wyraził zgodę na pakiet pomocowy dla Ukrainy, ale w formie pożyczki, która mogłaby być darowana, ale nie kolejnej darowizny. Konserwatyści od dwóch lat zwracają uwagę na korupcyjną naturę ukraińskiego rządu, brak przejrzystości i możliwości sprawdzenia, gdzie i na co idą pieniądze przeznaczone na pomoc (The Hill); podobnie jest z wysyłanym uzbrojeniem.

Przeciwnicy pomocy podkreślają, że Ameryka jest już zadłużona na $35 bln i aby dalej funkcjonować, musi pożyczać $1 bln co 100 dni! Raty pożyczek na zakup domów wspięły się do 7 proc. Ceny żywności, ubezpieczeń, wynajmu mieszkań i paliwa są obecnie aż 30-40 proc. wyższe niż kiedy Trump opuścił prezydenturę. Wzrasta przestępczość. Przez otwartą południową granicę za prezydentury Bidena do kraju wtargnęło nielegalnie już ok. 10 mln nieudokumentowanych ludzi ze 120 krajów świata. Dlatego amerykańscy patrioci domagali się, aby pakiet pomocy dla obrony Ukrainy był powiązany z środkami na ochronę ich własnej granicy. Przypominają, że Zełeński wyrzucił ministra obrony z powodu korupcji i przekrętów. Ale nic z tego, demokraci i republikańscy neocons śnią o światowych podbojach i przeobrażeniu całego świata w jeden wielki ściśle kontrolowany kołchoz.…

Krytycy wskazują, że Biden nie przedstawił Amerykanom koherentnej strategii, planu zwycięstwa, czy postawienia warunków dla osiągnięcia pokoju w wojnie na Ukrainie i ludzie tracą cierpliwość w popieraniu wyniszczającej wojny bez celu. Pamiętam, że populacja Ukrainy ok. 1992 r. sięgała 52 mln, teraz szacuje się ją na 28-30 mln. Powstaje pytanie, czy celem tej wojny jest wyludnienie Ukrainy? Dalsze finansowanie tej wojny szczególnie w warunkach zarysowującego się kryzysu finansowego odczuwalnego przez wyborców spowoduje wzrost akcji konserwatywnego patriotycznego skrzydła republikanów.

Komentatorzy zauważyli, że spiker Mike Johnson przeszedł wielką zmianę, wielu partyjnych konserwatywnych kolegów oskarża go nawet o zdradę, poddanie się Deep State i lewicowej frakcji Bidena. Tak się składa, że republikanie nie mają szczęścia do swoich liderów tak w Senacie (oportunista Mitch McConnell), jak w serii kongresowych liderów jak John Boehner, Paul Ryan, Kevin McCarthy i teraz Mike Johnson. Ten ostatni był uważany za twardego konserwatystę z Południa i gorącego zwolennika Trumpa. Według klasyfikacji konserwatywnej Heritage Action jego konserwatyzm był oceniany na 90 proc.! Teraz spadł do 53 proc. Dodajmy, że konserwatywny Johnson zawsze głosował przeciwko frywolnym programom socjalistycznym, jak również poprzednio przeciwko przyznaniu $113 mld pomocy Ukrainie. 

Obserwatorzy zauważają, że w poprzednim „wcieleniu” Johnson podejmował zupełnie inne decyzje, będące wręcz zaprzeczeniem tych, od kiedy został spikerem Kongresu. Ostatnio przeforsował wielki budżet finansujący większość życzeń demokratów, w tym pełne dofinansowanie Departamentu Sprawiedliwości i FBI, które atakują Trumpa i jego zwolenników. Przypomnijmy, że większość republikanów jest przeciwnego zdania, więc Johnson „bratając” się z demokratami, wchodzi na cienki lód. Doszło do tego, że konserwatywna Marjorie Taylor Green (R-GA) zapowiedziała złożenie wniosku o usunięcia Johnsona ze stanowiska spikera. Kongresmenka na X: „Mike Johnson zdradził ponownie Amerykę. Po tym, jak nie zrobił nic, aby zabezpieczyć południową granicę, autoryzował program FISA szpiegowania Amerykanów bez potrzeby uzyskania nakazu sądowego, w pełni dofinansował Departament Sprawiedliwości Bidena, który postawił Trumpowi 91 zarzutów, i dał politycznemu gestapo Bidena nową siedzibę, większą od budynku Pentagonu”.

Jeśli prześledzimy głosowanie w Kongresie nad przyznawaniem pomocy Ukrainie, to zauważymy, że dwa lata temu za przyznaniem $40 mld pomocy głosowało 368-57 (wtedy Johnson był przeciwko). Teraz $61 mld pomocy dla Ukrainy przeszło już tylko głosami 311-112. Mike Johnson wyjaśnił motywację swojego postępowania dla stacji Newsmax: – Uważam, że lepiej jest wysłać amunicję na Ukrainę, niż amerykańskich żołnierzy (…) Uważam, że Władimir Putin będzie kontynuował swój marsz przez Europę, jeżeli mu na to pozwolimy. Myślę, że następnie może uderzyć na Bałkany. Myślę, że może zagrozić Polsce albo innym naszym sojusznikom.

Mike Johnson najwidoczniej pomylił Bałtyk z Bałkanami, ale przynajmniej zaczyna się orientować w geografii. W najbliższym czasie będzie miał kłopoty z członkami patriotycznego, konserwatywnego skrzydła Kongresu, którzy nie mogą mu wybaczyć, że złamał własną obietnicę o nierozdzielaniu przyznawanych funduszy na ochronę własnych granic od pomocy dla Ukrainy. Wcześniej opierał się demokratom twierdząc, że logicznie najpierw Amerykanie muszą zabezpieczyć własne granice, zanim zabezpieczą granice państw, których większość Amerykanów nie potrafi znaleźć na mapie. 

Rozgoryczony przewodniczący National Border Patrol Council Brandon Judd stwierdził: – Jesteśmy ogromnie rozczarowani, że Kongres przegłosuje pakiet pomocowy, aby zabezpieczyć granice obcych państw, nie oferując nic, aby Border Patrol (Straż Graniczna) zabezpieczył nasze własne granice.

Jak wiemy, punkt siedzenia wszystko zmienia. My, Polacy, z historii znamy „bezgraniczną” miłość rosyjskich władców do okolicznych państw wypowiedzianą ustami cara Aleksandra I: „Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”. 

Jedziemy pociągiem, którego maszyniści mający różne pomysły, jak i dokąd dojechać, zaczynają nas denerwować i zagrażać naszemu bezpieczeństwu.

Jacek K. Matysiak

]]>
https://gwiazdapolarna.net/pomozecie-pomozemy/feed/ 0
Numer 9/24 dwutygodnika Gwiazda Polarna https://gwiazdapolarna.net/numer-9-24-dwutygodnika-gwiazda-polarna/ https://gwiazdapolarna.net/numer-9-24-dwutygodnika-gwiazda-polarna/#respond Tue, 07 May 2024 18:57:29 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1640 Ukazał się najnowszy numer 9 Gwiazdy Polarnej, datowany sobota 4 maja 2024. Oto co można w nim przeczytać

  • Pomożecie? Pomożemy!
  • Ciemna strona Watykanu
  • Pragmatyka Trumpa
  • Europa zjada swój ogon
  • Stacja Arsenał
  • Zagadka Konstytucji 3 Maja
  • Smok co krok – szlak smoków krakowskich
  • Misto św. Agaty
  • Czy wreszcie przełom dla umęczonej Ukrainy?
  • Jak Polonia amerykańska pomogła Polsce wejść do NATO

Zapraszamy do lektury. Po informacje na temat prenumeraty prosimy dzwonić (715) 345-0744

pointpub@sbcglobal.net

]]>
https://gwiazdapolarna.net/numer-9-24-dwutygodnika-gwiazda-polarna/feed/ 0
Rok 2024 jest szczególny w wojennych stosunkach rosyjsko-ukraińskich  https://gwiazdapolarna.net/rok-2024-jest-szczegolny-w-wojennych-stosunkach-rosyjsko-ukrainskich/ https://gwiazdapolarna.net/rok-2024-jest-szczegolny-w-wojennych-stosunkach-rosyjsko-ukrainskich/#respond Tue, 07 May 2024 18:29:57 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1638 Z prof. dr hab. Marcinem Orzechowskim z Instytutu Nauk o Polityce i Bezpieczeństwie w Uniwersytetu Szczecińskiego rozmawia Leszek Wątróbski.

Leszek Wątróbski: Bieżący 2024 rok jest szczególny, jeśli chodzi o wojenne stosunki rosyjsko-ukraińskie. 

Marcin Orzechowski: Tak, mamy bowiem kilka ważnych rocznic – można tu nawet powiedzieć o rocznicowej konfiguracji – a mianowicie: 30, 20 i 10.

– Co masz na myśli? 

– W tym roku mija 30 lat od podpisania Memorandum Budapesztańskiego o Gwarancjach Bezpieczeństwa, na mocy którego USA, Rosja i Wielka Brytania zobowiązały się do respektowania suwerenności i integralności całego terytorium Ukrainy oraz powstrzymania się od wszelkich gróźb użycia siły przeciwko jej niepodległości i integralności terytorialnej, a Ukraina zobowiązała się do przekazania strategicznej broni nuklearnej Rosji i przystąpienia do układu o nierozpowszechnianiu broni jądrowej. 

Jest to znacząca data z perspektywy obecnej sytuacji i tego, co pozwoliłem sobie określić na poziomie naukowym jako dekonstrukcja ukraińskiej państwowości. Bo integralność terytorialna to jeden z atrybutów państwowości. Okazało się, już po raz kolejny, że porozumienia międzynarodowe są nic nie znaczącą deklaracją. 

– Mija też 20 lat od rewolucji pomarańczowej.

– To były lata 2004-2005, a właściwie grudzień 2004. A tak naprawdę to dopiero wtedy zaczęły się protesty i zainicjowały powtórkę drugiej tury wyborów. 

– Wreszcie 10 lat od rewolucji godności… 

– To było tak naprawdę rozpoczęcie dekonstrukcji państwowości Ukrainy: aneksja Krymu i federalizacja Donbasu. 

– Oraz 2 lata od pełnoskalowej i pełnowymiarowej wojny… 

– …nazywanej cały czas i w dalszym ciągu przez Rosję „specjalną operacją wojskową”. Tak więc ten rok jest szczególny pod względem tragicznego bilansu stosunków rosyjsko-ukraińskich po rozpadzie ZSRR. 

Można powiedzieć, że są obawy, jest ambicja oraz determinacja tego, kto tak naprawdę wygra tę wojnę. Generowane i podsycane są nadal liczne problemy przez rosyjski aparat wpływu. Dotyczą one m.in. sposobu, w jaki ukraińska władza nadal nie radzi sobie z procesem korupcyjnym. Chodzi tu np. o kwestię zaopatrzenia oddziałów w broń czy też kwestie gospodarcze z tym związane, co ujawniło się w momencie odsunięcia od dowodzenia wojskiem ukraińskim gen. Załużnego. 

I bardzo wielu uznało to za egzemplifikację przesilenia, nie tylko rywalizacji interpersonalnej pomiędzy Żełenskim i Załużnym, ale w pewnym sensie załamanie konsekwencji i strategii działań prowadzonych do tej pory. Mówi się także o kwestiach rekrutacji naboru do armii ukraińskiej i uzupełnienia braków kadrowych.

– Jednym z największych obecnych problemów armii ukraińskiej jest brak amunicji. 

– To jest problem, który został pewnym sensie zaniedbany przez zachodnich sojuszników Ukrainy. Chodzi o to, że jeżeli patrzymy ogólnie, jak ilościowo wygląda wsparcie Rosji, chociażby ze strony Korei Północnej, to niestety sojusz państw zachodnich nie jest w stanie wygenerować i dostarczyć Ukrainie nawet połowy obiecanej ilości amunicji. To jest smutne i demobilizujące. 

Abstrahując też od nazywania rządu i władzy w Ukrainie przez Rosję „nazistowskimi” czy „faszystowskimi”, chodzi o to, że coraz więcej elementów wskazuje na słabnące zaangażowanie w pomoc dla Ukrainy. Na szczęście widzimy, że Europa budzi się z tego letargu.

Stany Zjednoczone były wcześniej gwarantem i głównym donatorem pomocy militarnej. Obecnie sytuacja polityczna w samych Stanach komplikuje się. Republikanie – a zwłaszcza tzw. frakcja trampistów – bardzo mocno blokują pomoc z racji potencjalnego już, prawie osiągniętego, porozumienia na temat wygenerowania środków w budżecie amerykańskim na zabezpieczenie granic z Meksykiem. 

– W Polsce jest dziś nadal 3 miliony Ukraińców.

– Około połowa z nich to ludzie, którzy przyjechali do nas jeszcze przed 2022 rokiem – przed wybuchem wojny, a druga to uchodźcy wojenni. Uważam, że nie można porównywać emigracji zarobkowej z emigracją – w pewnym sensie przymusową, z obawy o własne bezpieczeństwo i własne życie. 

Duży procent Ukraińców, którzy przybyli tu zaraz po wybuchu wojny, w momencie rozpoczęcia eskalacji, widząc, co się dzieje, planuje pozostać u nas dłużej albo na stałe i planuje pod wszelkimi względami sformalizować swój pobyt. Widać to chociażby po liczbie dokumentów, jakie tłumacze przysięgli dostają do przetłumaczenia – takich absolutnie podstawowych. I ta liczba osób się ciągle zwiększa. 

– Jak widzisz przyszłość naszych stosunków? Czy warto np. teraz wracać do sprawy zbrodni wołyńskiej czy chwilowo zapomnieć? 

– Trudne pytanie. Zapomnieć się nie da, jeszcze przynajmniej dopóki żyją osoby pamiętające tamte wydarzenia bezpośrednio bądź z opowieści bliskich, którzy je pamiętają, albo przekazali tę wiedzę swoim bliskim. Politycznie będzie to w dalszym ciągu wykorzystywane do podsycania antagonizmów i nastrojów antyukraińskich, co, jakby tego nie określać patriotyzmem czy jakkolwiek inaczej, jest bardzo wygodne dla narracji kremlowskiej. I z tego punktu widzenia jest Rosjanom potrzebne. 

Dodałbym jeszcze, że pewne środowiska polityczne nie dadzą nam o tym zapomnieć, wykorzystując to do narracji antyukraińskiej, antagonizującej te relacje na wielu poziomach. 

Biorąc natomiast pod uwagę obecną sytuację na froncie i nieustanne apetyty Rosji, aby przesuwać się w kierunku zachodnim, myślę, że potrzebna jest determinacja we wspieraniu Ukrainy, podjęcie próby neutralizacji tego prorosyjskiego wpływu w różnych państwach europejskich, który był sukcesywnie przez lata tworzony i teraz jest wykorzystywany. Można nawet powiedzieć, że w pewnym sensie siła demokracji została przekuta w słabość, z racji tego, że widzimy, jakim stosunkowo niewielkim nakładem środków i sił można zdestabilizować pewne procedury decyzyjne na poziomie Unii, na poziomie narodowym. Jedno niewielkie państwo środkowoeuropejskie potrafiło przez dłuższy czas blokować ważne strategiczne decyzje z punktu widzenia całego kontynentu i łaskawie po 2 latach podjąć decyzję o zgodzie, aby Szwecja została 32. członkiem NATO.

– A jak układają się obecnie stosunki polsko-ukraińskie? 

– Również komplikują się na poziomie i społecznym, i mentalnym, i politycznym. Niestety społeczeństwo Polski dostrzega coraz większe zniechęcenie, zmęczenie wojną, co z kolei przekłada się na apatię i niechęć do Ukraińców. Wykorzystują to pewne środowiska w Polsce – tak polityczne, jak społeczne i analityczne, „podpinając się” np. pod protesty rolników. Bo są osoby kreujące się na liderów protestu, wobec których są podejrzenia o zarabianie na handlu rosyjskim zbożem, które dorobiły się albo nadal zarabiają fortunę na handlu rosyjskim zbożem tranzytowanym przez Kazachstan i Turcję. Powiedziałbym, że środowiska rolnicze nie zawsze mają świadomość, iż są wykorzystywane do pewnej operacji wpływu ze zbożem, z olejem rzepakowym czy z innymi surowcami, obciążając tylko i wyłącznie stronę ukraińską. Nie patrząc także, jak my tam dużo eksportujemy różnych towarów. I te akcje wysypywania zboża są bardzo sugestywne i się przekładają na reakcję społeczną, która zaczyna się uzewnętrzniać coraz bardziej. 

Widzimy to z okazji drugiej smutnej rocznicy rozpoczęcia tej pełnowymiarowej inwazji. I nadal odbywają się wiece wsparcia, ale są już wyraźnie mniej liczne. Z drugiej natomiast strony organizowane są coraz liczniejsze kontrmanifestacje. Może nie są duże, ale wskazują, że część społeczeństwa ma dość ponoszenia dalszych kosztów, że wystarczy już gościnności, to nie nasza wojna itp. I aby Polska nie ponosiła dalszych kosztów politycznych, ekonomicznych i społecznych. Symbolem tego był transparent wzywający Putina do zrobienia porządku z Ukrainą, Unią i naszym rządem. 

– Czy Twoim zdaniem ten transparent był efektem podłączania się pewnych środowisk, które umownie uznać możemy jako piątą kolumnę? 

– Oni, tzn. ludzie utożsamiający się z treścią tego transparentu, przyznają się tylko i wyłącznie do polskiego patriotyzmu, a nie do prorosyjskości. Nie przyznają się również do współpracy z Rosją, ba!, są nawet gotowi do wniesienia oskarżeń cywilnych. 

Stosunki pomiędzy naszymi prezydentami Dudą i Żełenskim ostatnio też się popsuły i nie są najlepsze. Widzę, że były tu efekty wyborcze. PiS, obawiając się, że może nie uzyskać większości w wyborach parlamentarnych, szukał poparcia w grupie skrajnie prawicowej, tak aby stanowić alternatywę dla chociażby Konfederacji, a to wymagało zmiany deklaratywnej. A także pewnej też werbalnej postawy wobec Ukrainy, wykorzystującej różne sytuacje konfliktogenne. Przełożyło się to niewątpliwie na relacje i wypowiedzi prezydenta Dudy do prezydenta Zełenskiego.

– Nie można dać się rozgrywać Rosjanom i ich agentom wpływu poprzez szerzenie narracji i ubieranie tego w biało-czerwone barwy, twierdząc, że to nie Rosja jest naszym największym problemem, tylko jest nim Ukraina.

– Podsycanie tych antagonizmów i w pewnym sensie usprawiedliwianie działań Putina i jego żołnierzy w Ukrainie jest interpretacją zafałszowaną. Czego bowiem możemy oczekiwać od agentury wpływu w Polsce, skoro słyszymy wypowiedzi płynące z Rosji o tym, że Piłsudski kolaborował z Hitlerem, czy że Wołyń jest nadal naszym problem? A nie mówi się wcale o tym, co Rosjanie robili w Polsce w roku 1920, ani o Pakcie Ribbentrop-Mołotow oraz jak zachowała się armia radziecka 17 września 1939 roku. 

Myślę, że sensownie i bardzo sensownie wypowiedział się Radosław Sikorski, który określił bitwę z 1920 roku, zadając pytanie: „czy Rosjanie wybierali się do Polski na wycieczkę topograficzną?”. Odniósł się również do wypowiedzi ambasadora Federacji Rosyjskiej przy ONZ, w której Polacy zostali nazwani rusofobami, z wyjątkiem jedynej i uprzywilejowanej. Sikorski powiedział również, że fobia oznacza irracjonalny strach. I my już nie jesteśmy irracjonalni w stosunku do Rosji. I że to Zachód cały czas jest winien i jest tym złym agresorem. Rosja jak zawsze tylko się broni, tylko wyzwala. To jest jego obsesja, wywodząca się z czasów zimnej wojny, w to wierzy. Mamy na szczęście świadomość, do czego on może się posunąć. I to już jest stały element. I dlatego Putin nie zrezygnuje z przetestowania reakcji NATO, gdyby zdecydował się na zajęcie któregoś z państw bałtyckich czy Mołdawii. Czy jednak Putin się na to odważy? Mam tu na myśli to, jak ta decyzja może wyglądać z punktu widzenia Kremla. Przekonamy się o ich reakcji na wiosnę. 

To testowanie zaczęło się wcześniej na obszarze poradzieckim – od Naddniestrza, poprzez Abchazję, Osetię aż do Krymu i Donbasu. Teraz przecież, gdyby – hipotetycznie zakładając – miałoby dojść do rozmów pokojowych, i wszystko byłoby super, to musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: jaka będzie pozycja startowa minimum strony rosyjskiej? Czy oprócz Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej znajdą się tam jeszcze Zaporoże i Chersoń? A poza tym Rosji jest potrzebny korytarz lądowy – czyli Odessa i obwód odeski. Jednym zaś z wariantów przewidzianych przez amerykańską Agencję Strat w roku 2015 było utworzenie korytarza lądowego łączącego Donbas z Naddniestrzem, czyli scenariusz wybrzeżowy, który miał zapewnić ciągłość kontroli na całej północnej linii brzegowej Morza Czarnego.

– Miejmy nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie i że to Ukraina zwycięży.

Rozmawiał Leszek Wątróbski

zdjęcie:

Prof. dr hab. Marcin Orzechowski 

(fot. Leszek Wątróbski)

]]>
https://gwiazdapolarna.net/rok-2024-jest-szczegolny-w-wojennych-stosunkach-rosyjsko-ukrainskich/feed/ 0
Życie potężniejsze niż śmierć https://gwiazdapolarna.net/zycie-potezniejsze-niz-smierc/ https://gwiazdapolarna.net/zycie-potezniejsze-niz-smierc/#respond Tue, 07 May 2024 18:29:33 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1636 Anna Tokarska

Oświęcim to symbol piekła na ziemi, miejsce, które oznaczało wyrok śmierci dla każdego, kto przekroczył bramę obozu. A jednak w historii jego istnienia narodziły się obozowe przyjaźnie, miłości będące przejawem najwyższego ludzkiego dobra, a ich owocem były dzieci, które przyszły na świat w tych nieludzkich, barbarzyńskich warunkach, urągających wszelkiej ludzkiej godności. Jednym z ocalałych niemowląt jest Andrzej Pilecki, dziś 80-letni spełniony człowiek, który od kilku dekad wraz ze swoją rodziną wiedzie spokojne życie na skąpanej słońcem Florydzie.

Data urodzenia: 13 grudnia 1944 r. Miejsce urodzenia: Obóz Koncentracyjny Auschwitz-Birkenau. Tylko trzydzieścioro niemowląt wyszło żywych z tego piekła na ziemi, a ich akt urodzenia jest świadectwem zbrodniczej polityki hitlerowskich Niemiec. 

Był to zaledwie mały promil ocalałych spośród kilku tysięcy noworodków, które przyszły na świat już z wyrokiem śmierci. Do maja 1943 r. wszystkie dzieci urodzone w obozie były mordowane. Owiana złą sławą Klara Schwester wraz ze swoją pomocnicą topiły niemowlęta w beczce zaraz po urodzeniu. W połowie 1943 r. sytuacja zmieniła się. Część z nowo narodzonych dzieci – niebieskookie niemowlęta o blond włosach – hitlerowcy wywozili z obozu do Nakła, aby poddać je wynarodowieniu. Kiedy siłą odbierali dzieci ich matkom, działy się tam sceny dantejskie. 

Świadkiem tych nieludzkich wydarzeń była Stanisława Leszczyńska, położna, która w kwietniu 1943 r. wraz z córką została przewieziona do Auschwitz (więźniarka obozu nr 41335). Odtąd to ona przyjmowała większość obozowych porodów (ok. 3 tysięcy). Przeciwstawiła się zbrodniczemu rozkazowi zabijania noworodków i poświęcała się im bez reszty. Miała odwagę cywilną powiedzieć samemu Josefowi Mengele: – Ja własnymi rękami nie mogę łamać pana przysięgi, bo za bardzo cenię pana przysięgę. Jej siła ducha robiła wrażenie nawet na tym hitlerowskim zbrodniarzu. 

Swoją heroiczną postawą ratowała życie młodych matek i ich nowo narodzonych dzieci. Przez współwięźniarki była nazywana „aniołem życia” albo „mateczką”.

Wszystkie dzieci, którym pomogła przyjść na świat, rodziły się żywe w tych nieludzkich warunkach. Nawet Josef Mengele nie mógł w to uwierzyć, że nie było żadnego przypadku śmiertelnego. Ten niemiecki zbrodniarz, który wraz ze swoimi współpracownikami dokonywał bestialskich eksperymentów medycznych na ludziach, żachnął się wobec Stanisławy Leszczyńskiej, że takich wyników nie miały nawet najlepsze kliniki uniwersyteckie w Niemczech, gdzie również zdarzały się zgony niemowląt przy porodzie.

Niestety, mimo ogromnego poświęcenia tej dzielnej położnej, większość niemowląt umierała w niedługim czasie z głodu, zimna, chorób i niewyobrażalnie ciężkich warunków. 

Andrzej Pilecki nie zna nazwiska położnej, która przyjmowała go na świat. Jest bardzo prawdopodobne, że to Stanisława Leszczyńska pomogła w jego narodzinach, gdyż zdecydowaną większość porodów w obozie przyjmowała ona sama. Wspomina natomiast o Zofii Sikorze, która z wielką troską opiekowała się jego mamą w czasie połogu i nim samym.

Kiedy mały Andrzej wydał z siebie pierwszy krzyk, oznajmiając światu swoje narodziny, i zdołał przeżyć do czasu wyzwolenia obozu 27 stycznia 1945 r., było to prawdziwe zwycięstwo życia nad śmiercią. Było to także zwycięstwo wielkiej miłości jego rodziców, którzy poznali się w Auschwitz, oczekując na wyrok śmierci w Bloku nr 11. Tryumf miłości nad nienawiścią i wielką pogardą dla życia ludzkiego.

Niezwykła historia Andrzeja Pileckiego bierze swój początek w patriotycznej działalności i zaangażowaniu w sprawy ojczyzny jego rodziców. Oboje młodzi, utalentowani, pełni zapału do życia, nagle po napaści hitlerowskich Niemiec i sowieckiej Rosji we wrześniu 1939 r. znaleźli się, jak miliony naszych rodaków, w niewyobrażalnie trudnym położeniu.

Jako pierwszy do KL Auschwitz trafił ojciec pana Andrzeja – Jan Pilecki, aresztowany przez Gestapo już późną jesienią 1939 r. Z zawodu inżynier, krótko przed wybuchem wojny rozpoczął pracę w Polskim Radiu. To wspaniale rozpoczęte życie zawodowe młodego inżyniera brutalnie przerwał wybuch wojny. Ponieważ pomagał on przy nagraniu sławetnego wystąpienia prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego: „A więc wojna…”, upublicznionego dla wewnętrznej mobilizacji i pokrzepienia serc mieszkańców Warszawy i całego kraju, Niemcy nie mogli mu tego darować. Poszukiwany przez Gestapo, został aresztowany i trafił do oświęcimskiego piekła (nr obozowy 808). Został umieszczony w kompanii karnej „za słuchanie zagranicznych audycji i przenoszenie wiadomości do obozu”, gdzie spędził 15 miesięcy. Tylko nieliczni wychodzili żywi z kompanii karnej, która była przeznaczona do szczególnego dręczenia i niszczenia ludzi. Odizolowana od reszty obozu, grupowała więźniów przeznaczonych do katorżniczej pracy. Trzymani na upale czy ostrym mrozie, nieustannie bici i dręczeni przez kapo, nie wytrzymywali tych barbarzyńskich warunków. Za byle przewinienie można było trafić do ciemnego bunkra, z którego też prawie nikt nie wychodził żywy. 

Na dziedzińcu hitlerowcy ustawili specjalnego kozła do chłosty, aby „pokazać” więźniom kompanii karnej siłę III Rzeszy. Nieopodal kozła wisiały dwa namoczone bykowce. Nieszczęśnicy dostawali dwadzieścia pięć uderzeń na pośladki, a jeśli krzyczeli – jeszcze dodatkowe dziesięć. Ból był okropny. Więźniowie musieli sami liczyć razy po niemiecku. Z każdym ciosem byli bliscy omdlenia, liczenie stawało się bełkotaniem i jęczeniem. 

A jednak Jan Pilecki zdołał wytrzymać w tym piekle i wykorzystując zmianę na stanowisku komendanta KL Auschwitz, zdołał wydostać się z kompanii karnej. Tę nagłą zmianę przypłacił szokiem nerwowym, w następstwie którego zachorował na żółtaczkę. Pokonał jednak chorobę i próbował przystosować się do nowej sytuacji. Najbardziej uciążliwe były dla niego poranne i wieczorne apele, na których więźniowie musieli stać często wiele godzin. Jan chciał trafić do Kommanda, na którym nie było apeli. Nadarzyła się taka okazja i w połowie grudnia 1942 r. objął funkcję pisarza (Schreibera) w Bloku nr 11.

W bloku tym, zwanym Blokiem Śmierci, obradował sąd doraźny, składający się z esesmanów. Najczęściej wydawano wyroki śmierci. Skazańców albo rozstrzeliwano na miejscu pod ścianą śmierci, albo ciężarowymi samochodami wywożono do krematorium w Birkenau. Osoby, które trafiały na Blok 11, były prowadzone do umywalni (Wascheraum), gdzie kazano im rozebrać się do naga. Następnie wyprowadzano ich pod ścianę śmierci. Bez względu na porę roku, rozstrzeliwani skazańcy zawsze byli całkiem nadzy i bosi. 

Jan, pełniąc funkcję pisarza Bloku 11, sprawdzał zapisane numery skazańców i wypisywał je kopiowym ołówkiem na ich piersiach. Po egzekucji, pod ścianą bloku, leżał okrwawiony stos ich ciał. Na Blok Śmierci ciągle przywożono nowych więźniów (Zugang). Esesmani sprawnie przeprowadzali ich selekcję. Tylko nieliczni trafiali stąd do obozu i dostawali w ten sposób szansę na przeżycie. 

Ten piekielny łańcuch przerwało w końcu pojawienie się niezwykłej osoby, w styczniu 1943 r., w roli blokowego kapo. Był nim Jakub Kozalczyk, potężnej postury Żyd, który cudem uniknął śmierci. Wyglądem przypominał King Konga i tym samym zwrócił na siebie uwagę hitlerowców, którym imponowała jego postura i fizyczna siła. Jakub miał przy sobie zdjęcie z Maksem Schmellingiem, znakomitym niemieckim bokserem, którego ochraniał w czasie pobytu mistrza w Stanach Zjednoczonych. To przesądziło o losie Jakuba. Został wyciągnięty z grupy Żydów przeznaczonych do krematorium i już teraz jako kapo oraz zaufany Gestapo trafił na Blok 11. 

Jan błyskawicznie spostrzegł, że Jakub jest bardzo poczciwy i kompletnie niezorientowany w sytuacji, w jakiej się znalazł, szybko więc nawiązał z nim relacje i zdobył jego zaufanie. Tym samym atmosfera w Bloku Śmierci zaczęła się poprawiać, mimo codziennych tragicznych okoliczności. 

„Bardzo tanie było życie więźnia obozowego, zależnie od widzimisię byle esesmana i od przypadku” – pisze Jan w swoich wspomnieniach w książce Kominy: Oświęcim, wydanej w 1962 r. Ale wraz z osobą Jakuba pojawiła się iskierka nadziei w tym nieludzkim świecie. Potężny, życzliwy Żyd szybko stał się przyjacielem Jana. Jednocześnie Jakub miał też doskonałe stosunki z obozowymi esesmanami, a nawet z szefem Gestapo na cały Okręg Śląski, którym imponowała niebywała wręcz siła tego 130-kilogramowego olbrzyma. Tworzyło to dla Jana jakąś przestrzeń, którą zamierzał wykorzystać dla nich obu. 

Tymczasem zaangażował się w życie konspiracyjne obozu i podjął ogromne ryzyko, robiąc odpisy księgi Bloku 11, które zostały wytransportowane z KL Auschwitz wraz z listą zamordowanych więźniów policyjnych i przewiezione do polskiego podziemia niepodległościowego w Krakowie. Jan ledwo wytrzymał nerwowo całą tę akcję. Na szczęście wszystko się udało.

No i najważniejsze – w obozie pojawiła się Gienia, młodziutka, szczupła dziewczyna, która w Bloku 11 czekała na sąd doraźny i niechybną śmierć. Jaka droga sprowadziła to młode życie na dno samego piekła?

Genowefa Duszczak, bo tak się nazywała, urodziła się na Śląsku w 1923 r. W pierwszych miesiącach okupacji Niemcy wysłali ją na roboty przymusowe do Rzeszy, skąd uciekła i wróciła do rodzinnego domu. Ponownie została wysłana do pracy przymusowej, tym razem na Zaolzie, gdzie w miejscowości Poruba Orlova pracowała w restauracji jako służąca. Ponieważ znała niemiecki, miejscowy burmistrz zaproponował jej pracę w urzędzie gminnym. Jako urzędniczka szybko została wciągnięta do pracy konspiracyjnej ZWZ/AK w siatce wywiadowczej „Augusta”. Przekazywała różne wiadomości organizacyjne, dostarczała blankiety dowodów osobistych, przepustek, kartek żywnościowych. Struktura podziemia wykorzystywała fakt, że jako pracownica urzędu miała stałą przepustkę na teren Protektoratu Czeskiego. 

Niestety w marcu 1943 r. nastąpiła wielka wsypa, aresztowano ponad 70 osób wraz z szefem komórki wywiadowczej, który został później rozstrzelany w Oświęcimiu. Gienia trafiła do więzienia w Cieszynie. Później przewieziono ją do więzienia śledczego w Mysłowicach, gdzie przebywała do listopada 1943 r. W czasie przesłuchań próbowała popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły, w obawie przed załamaniem i wydaniem nazwisk innych konspiratorów. Po odratowaniu została przewieziona jako więzień policyjny do KL Auschwitz, gdzie w Bloku 11 oczekiwała na sąd doraźny katowickiego Gestapo i niechybną śmierć. 

W tak dramatycznych okolicznościach tych dwoje spotkało się. Jan Pilecki zakochał się w młodej dziewczynie i za wszelką cenę chciał ją ocalić. W całym tym, zupełnie nieprawdopodobnym, przedsięwzięciu zasadniczą rolę odegrał poczciwy Jakub. Nie tylko ułatwiał spotkania młodym w Bloku 11, ale był chyba jedynym więźniem we wszystkich obozach koncentracyjnych III Rzeszy, który w tak tragicznej sytuacji miał odwagę prowadzić pertraktacje z wszechwładnym szefem Gestapo Okręgu Śląskiego na temat wykupienia więźnia skazanego na śmierć. Przekupił go kosztownościami, złotymi dolarami i futrem karakułowym, zdobytymi z „kanady” obozowej (gdzie były przechowywane rzeczy po zabitych w komorach gazowych).

W ten sposób Gienia została przeniesiona do obozu kobiecego w Brzezince, gdzie otrzymała nr 79435. Natomiast po tych wszystkich przejściach i napięciach nerwowych zachwiała się równowaga psychiczna Jana; koniecznie chciał wydostać się z Bloku 11 i przejść do jakiejś zwykłej drużyny roboczej. Dzięki swoim wcześniejszym znajomościom w obozie i wstawiennictwu przyjaciół udało mu się przejść na Blok 15 do zespołu instalatorów, gdzie miał bardzo dobre układy z załogą i mógł czasami wybierać się do obozu kobiecego w Brzezince, żeby zobaczyć się z ukochaną. 

Jednakże bał się o swoje bezpieczeństwo. Wiedział bowiem, co hitlerowcy robią z tzw. nosicielami tajemnic, a do takich niewątpliwie zaliczał się jako były pisarz Bloku 11. Ratunku dla siebie szukał w transporcie do innego obozu. Okazja nadarzyła się już wkrótce. Po pierwszym lotniczym bombardowaniu Oświęcimia, w czasie którego zginęło kilku hitlerowców i więźniów, władze obozu zaczęły przygotowywać wielki transport ewakuacyjny Polaków. 

W czasie ostatniego spotkania z Gienią, tuż przed wyjazdem, dowiedział się, że jego ukochana jest w ciąży. Był wściekły na siebie i zarazem na nią. To mogło oznaczać dla niej wyrok śmierci. Kiedy zobaczył ją po raz ostatni za bramą obozu przez otwór towarowego wagonu, poczuł gorzki smak łez. 

Jan Pilecki został wywieziony z Oświęcimia we wrześniu 1944 r. Trafił na krótko do KL Sachsenhausen, a następnie do KL Buchenwald. Nie dostał odpowiedzi na list, który wysłał do Gieni, więc myślał, że już po niej. Z nerwów zaczął uskarżać się na potworny ból głowy. Okazało się, że to zapalenie opon mózgowych. Ledwo z tego wyszedł i to tylko dzięki pomocy zaprzyjaźnionego lekarza i oddanych kolegów, którzy troskliwie się nim opiekowali. 

W tym czasie przyszedł rozkaz ewakuacji obozu. Jan, mimo że wciąż jeszcze nie czuł się dobrze, zdecydował się wyruszyć. Nie chciał zostać z chorymi w obawie, że Niemcy ich wszystkich wykończą. Ten katorżniczy marsz ponad tysiąca więźniów, którzy przypominali ludzkie cienie, trwał trzy dni i trzy noce. Czasami słychać było pojedyncze strzały karabinowe. To pilnujący ich esesmani likwidowali „maruderów” odstających za bardzo od kolumny. Jan poruszał się już tylko z pomocą przyjaciół, był całkowicie wyczerpany. 

Nagle zobaczyli zbliżającą się do nich kolumnę pancerną Amerykanów. Byli wolni! 12 kwietnia 1945 r., godz. 12.00. Wszyscy więźniowie zapamiętali datę swoich powtórnych urodzin. Oszołomieni, całowali amerykańskich żołnierzy i ich samochody. Co przytomniejsi rozbrajali Niemców i kilku od razu zlikwidowali. Pozostałych esesmanów uratowali Amerykanie, którzy odwieźli ich do swojego dowództwa. 

Byli już więźniowie doszli do wsi, w której mogli odpocząć i nabrać sił. Ponieważ były problemy logistyczne z powrotem do kraju, Jan i jego obozowi koledzy zaciągnęli się do kompanii transportowej w wojsku amerykańskim i służyli tam na miejscu. Jan dobrze się czuł w towarzystwie beztroskich Amerykanów. Nowi koledzy działali na niego odprężająco po wszystkich okropnych przejściach. 

Pamiętał oczywiście o Gieni. Tliła się w nim mała iskierka nadziei, że może jednak przeżyła obóz i chciał ją odnaleźć. Napisał do niej wiele listów, które zabierali ze sobą koledzy wyjeżdżający do kraju, ale wszystkie pozostały bez odpowiedzi. Nie wiadomo, jak by się potoczyło dalej jego życie, gdyby nie jedno październikowe popołudnie. Tego dnia dostał gruby list. Trzęsącymi się rękoma otworzył go, zobaczył wiele zapisanych kartek papieru pismem, którego nie znał, i zdjęcie małego brzdąca – jego syna Andrzeja. Z listu dowiedział się, że Gienia wróciła z obozu do rodzinnego domu w Lipinach Śląskich z niemowlęciem. Do domu wrócił także jej tata, Stanisław, więzień KL Auschwitz i KL Mauthausen. 

Jan Pilecki wrócił do Polski, przyjechał do Lipin, gdzie roztrzęsiony spotkał się ze swoją przyszłą żoną i ich malutkim dzieckiem. Przeprowadzili się do Warszawy, gdzie przed wojną mieszkał Jan, i przeżyli wspólnie wiele szczęśliwych lat. Dzisiaj oboje już nie żyją. Są pochowani na cmentarzu społeczności karaimskiej przy ul. Redutowej w Warszawie, ponieważ (ciekawostka!) przodkowie Jana pochodzili z Karaimów mieszkających na Litwie, którzy etnicznie są pochodzenia tureckiego. 

Owoc ich miłości, syn Andrzej, który przyszedł na świat w prawdziwym piekle na ziemi, ukończył architekturę na Politechnice Warszawskiej i w 1971 r. wyjechał do USA. Początkowo mieszkał w Connecticut, a później w 1984 r. przeprowadził się na słoneczną Florydę i wiedzie tam wraz ze swoją rodziną spokojne, dostatnie i szczęśliwe życie.

Heroiczna położna z Auschwitz, Stanisława Leszczyńska, przeżyła do czasu wyzwolenia obozu i zakończyła swoje ziemskie życie 11 marca 1974 r. w rodzinnej Łodzi. Dzisiaj jest kandydatką na ołtarze i nosi tytuł Służebnicy Bożej Kościoła katolickiego. 

W 50. rocznicę śmierci dzielnej położnej, 11 marca br., kardynał Grzegorz Ryś, metropolita archidiecezji łódzkiej, celebrował Mszę św. w intencji jej beatyfikacji w kościele Wniebowzięcia NMP w Łodzi, gdzie przyjęła sakrament chrztu św., pierwszą komunię św. i zawarła związek małżeński. W Eucharystii uczestniczyły m.in. pielęgniarki i położne oraz lekarze.

W homilii kardynał Ryś odniósł się do jednego ze świadectw więźniarki obozu, która określiła położną jako „anioła miłości, który zstąpił do piekła”. – W świecie pogardy wybierała poczucie godności i walczyła o godność, choćby to miała być tylko godność umierania. W świecie zniewolenia była osobą absolutnie wolną, w świecie nienawiści uczyła przebaczenia, była człowiekiem sumienia. Ona była nowym człowiekiem – zaznaczył hierarcha. Tego dnia oficjalnie zamknięto diecezjalny etap procesu beatyfikacyjnego Stanisławy Leszczyńskiej.

Anna Tokarska

]]>
https://gwiazdapolarna.net/zycie-potezniejsze-niz-smierc/feed/ 0
Otwarte drzwi https://gwiazdapolarna.net/otwarte-drzwi/ https://gwiazdapolarna.net/otwarte-drzwi/#respond Tue, 07 May 2024 18:29:08 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1634 Kadencja prezydenta Bidena to prawdziwy raj na ziemi dla wszelkiej maści imigrantów. Legalnie czy nielegalnie, południową granicę z Meksykiem każdego miesiąca przekraczają tysiące ludzi. Są wśród nich pospolici przestępcy, terroryści, handlarze narkotyków, osoby poszukiwane przez lokalne wymiary sprawiedliwości. To jednak nikomu nie przeszkadza i urzędnicy prezydenta Bidena nie stawiają żadnych przeszkód.

Brandon Ortiz-Vite, wcześniej deportowany nielegalny imigrant, po powrocie do USA został niedawno oskarżony o morderstwo w Michigan. Demokratycznej gubernator tego stanu Gretchen Whitmer nie przeszkodziło to, by poczynić dalsze ustępstwa na rzecz imigrantów. Podpisała ona ostatnio rozporządzenie, na mocy którego stan przyznaje dotacje do czynszu dla osób, które po raz pierwszy wynajmują swoje mieszkania. Każda taka osoba otrzymuje od stanu 500 dolarów praktycznie za nic, tylko za to, że wynajmie mieszkanie nielegalnemu imigrantowi.

„Wielu uchodźców i innych nowo przybyłych stoi przed poważnymi wyzwaniami mieszkaniowymi, a program ten zwiększy dostęp do lepszych i tańszych możliwości mieszkaniowych, jednocześnie wspierając szybszą integrację społeczną uchodźców i innych nowo przybyłych osób do Michigan” – można przeczytać na stronie internetowej stanu.

Aby zostać objętym programem dotacji 500 dolarów przez rok, kandydaci muszą posiadać „kwalifikujący się status imigracyjny”, który obejmuje uchodźców, azylantów, posiadaczy specjalnych wiz imigracyjnych, ofiary handlu ludźmi, imigrantów z Kuby, Haiti, Afganistanu.

Właściciele mieszkań oddanych pod wynajem otrzymują płatności poza uzgodnionym czynszem za pośrednictwem systemu zwanego SIGMA i mają możliwość wyboru pomiędzy płatnością drogą elektroniczną lub czekiem.

To kolejny przykład rozdawnictwa pieniędzy przez demokratów, dla których nie liczy się bezpieczeństwo własnych obywateli. Gubernator Michigan umożliwia realizację polityki otwartych granic Joe Bidena, wręczając gotówkę każdemu, kto przyjmie pod swój dach w żaden sposób nieskontrolowanych nielegalnych imigrantów. Zamiast skupiać się na bezpieczeństwie granic i walce z przestępczością we własnym stanie, urzędnicy stanu Michigan zajmują się dotowaniem mieszkań nie tylko dla uchodźców, ale dla każdego, kto złożył wniosek o azyl, z czego połowa jest rutynowo odrzucana.

Jacek Hilgier

pointpub@sbcglobal.net

]]>
https://gwiazdapolarna.net/otwarte-drzwi/feed/ 0
Józef Chełmoński. Mistrz polskiego pejzażu https://gwiazdapolarna.net/jozef-chelmonski-mistrz-polskiego-pejzazu/ https://gwiazdapolarna.net/jozef-chelmonski-mistrz-polskiego-pejzazu/#respond Tue, 07 May 2024 18:28:47 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1632 110 lat temu, 6 kwietnia 1914 roku, zmarł Józef Chełmoński, najważniejszy przedstawiciel polskiego realizmu w malarstwie. Przez całe życie inspirował go głównie rodzimy krajobraz i sceny z życia chłopów.

Wpływ na wybór życiowej drogi Józefa Chełmońskiego miała rodzina i okolica, w której dorastał. Urodził się we wsi Boczki pod Łowiczem – regionie znanym z barwnego folkloru. Ojciec był uzdolniony plastycznie i muzycznie, matka była rozmiłowana w literaturze i sztuce. Jako 14-latek widział, jak władze zaborcze zamieniły szkołę, do której uczęszczał, w więzienie dla powstańców styczniowych. Sam był świadkiem publicznej egzekucji na łowickim rynku. Domyślał się, że jego ojciec – wójt gminy – pomagał ukrywać się powstańcom styczniowym, pomimo tego, że groziła mu kara śmierci.

Szkolne kroki

Chełmoński już w dzieciństwie przejawiał talenty plastyczne. Postanowił rozwijać się w tym kierunku. Wybór artystycznej drogi zaakceptował ojciec, co było nietypowe jak na tamte czasy. W 1867 roku Józef Chełmoński rozpoczął naukę w warszawskiej Klasie Rysunkowej i pracowni Wojciecha Gersona, który wywarł na niego ogromny wpływ.

Gerson reprezentował liberalne podejście do uczniów. Dbał o to, by młodzi adepci sztuki potrafili dostrzec, co jest ciekawego w najbliższym otoczeniu i poszukiwali własnych dróg artystycznych, zamiast naśladować uznanych malarzy. Mniejszą uwagę przywiązywał do umiejętności technicznych, kładąc nacisk na to, by uczniowie pozostali po prostu sobą.

Mistrz był dla Chełmońskiego tak ważny, że wiele lat po ukończeniu szkoły poprosił go o zostanie chrzestnym swojego dziecka.

Etap monachijski

W 1872 roku ukończył naukę w Klasie Rysunkowej prof. Gersona. Miał już dobrze opanowany warsztat. Jego szkolni koledzy starali się o przyjęcie do Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, jednak Chełmońskiego nie było stać na wyjazd. Po śmierci ojca, w tym samym roku, bardzo pogorszyła się jego sytuacja materialna. Z pomocą przyszedł mu malarz Maksymilian Gierymski, który wystawił na loterii jeden ze swoich obrazów, by w ten sposób zdobyć fundusze dla kolegi. Dzięki temu szlachetnemu gestowi Chełmoński mógł rozpocząć naukę w Akademii.

– Po latach Chełmoński przyznał, że znacznie większy wpływ niż prestiżowa Akademia miała na niego monachijska Polonia i Maksymilian Gierymski. Przebywając w Niemczech, tęsknił za Polską i jej przyrodą. Wyrazem rozterek Chełmońskiego z tamtego czasu jest obraz Odlot żurawi – mówiła Renata Higersberger, kustosz z Muzeum Narodowego w Warszawie w audycji „Ćwiczenia z myślenia” z 2014 roku.

Chełmoński potrzebował polskiej przyrody, by tworzyć. Często wyjeżdżał na Kresy i Ukrainę w poszukiwaniu pleneru, by rozwijać swoje zainteresowania. 

Miłość do koni

– Chełmoński kochał konie bardziej niż ludzi. Wystarczy popatrzeć, w jaki sposób je malował. Podchodził do nich z miłością i zrozumieniem – wyjaśniła Renata Higersberger.

Konie przyniosły mu sławę we Francji. Konne trójki i czwórki były egzotyczne dla mieszkańców Zachodu.

– Posiadał wyjątkową umiejętność, którą zauważyli współcześni mu malarze: niesamowitą pamięć wzrokową. Potrafił zapamiętać ruch konia w takim ustawieniu, które wydawało się nieprawdopodobne. Dopiero później wynalazek fotografii udowodnił, że konie mogą przybierać takie pozy, które Chełmoński umieszczał na obrazach z pamięci – dodała Renata Higersberger.

Pasmo sukcesów

W 1875 roku wyjechał do Paryża dzięki pomocy Cypriana Godebskiego – rzeźbiarza i teoretyka sztuki. W Paryżu na początku Chełmońskiemu wiodło się źle. Jednak już rok później jego dwa obrazy odniosły ogromny sukces. Jeden z nich – Sprawa u wójta – został powieszony na stałej ekspozycji Muzeum Narodowego w Warszawie. Na fali sukcesu natychmiast spisał umowę z kupcami na sprzedaż wszystkich swoich obrazów, nawet takich świeżo zdjętych ze sztalugi.

Kolejne lata przyniosły Chełmońskiemu sukces i sławę. Malarz cieszył się także ogromną popularnością wśród Amerykanów. Dostawał tak wiele zamówień, że praktycznie „produkował” obrazy przez kolejne 6 lat. Przedstawione na nich sceny malował z pamięci. Obrazy sprzedawał za astronomiczne sumy. Sytuacja materialna pozwoliła mu otworzyć własną pracownię w renomowanej siódmej dzielnicy Paryża. W jego wspaniałym mieszkaniu często spotykała się Polonia francuska. Ożenił się z Marią Korwin-Szymanowską, która urządziła mu dom w artystyczny sposób. Często pozwalał sobie na liczne ekstrawagancje i kosztowne zakupy.

Powrót do Polski

W 1881 roku w Stanach Zjednoczonych rozpoczął się kryzys ekonomiczny. Nie dość, że spadła liczba zamówień, to w dodatku na dzieła sztuki zostało nałożone cło w wysokości 30 procent. Wtedy wróciły wspomnienia z dzieciństwa. To z tego okresu pochodzą nieliczne prace Chełmońskiego nawiązujące do historii. Namalował wtedy cztery obrazy o tematyce powstańczej, na których uwiecznił nie tylko powstańców, ale także ich przeciwników – Kozaków dońskich.

W 1887 roku wraz z rodziną wrócił do Polski. Doświadczył tu chłodnego przyjęcia. Zorganizował z przyjaciółmi pracownię w Hotelu Europejskim w Warszawie. Tworzył w spartańskich warunkach w towarzystwie m.in. Stanisława Witkiewicza, zarzucającego mu później masową produkcję obrazów, i Adama Chmielowskiego. To właśnie wtedy powstało Babie lato – manifest polskiego realizmu i Kuropatwy.

– Chełmoński stworzył najbardziej reprezentatywny obraz polskiego pejzażu – Kuropatwy, choć specjalizował się w scenach rodzajowych. Nie rozstawiał sztalug w plenerze. Wszystkie jego prace powstały w pracowni. Robił notatki rysunkowe, czasami akwarelowe – wyjaśniała Elżbieta Leszczyńska autorka książki Pejzaż w malarstwie polskim w audycji „Kwadrans bez muzyki” z 2017 roku.

Na polskiej ziemi

Grupa artystyczna skupiona wokół Hotelu Europejskiego stopniowo się powiększała. Odwiedziła ją również słynna aktorka Helena Modrzejewska, która wprowadziła Chełmońskiego w kręgi elity intelektualnej Warszawy.

W 1899 roku Chełmoński kupił niewielki dom w Kuklówce niedaleko Grodziska Mazowieckiego. Rok później odbyła się zbiorowa wystawa jego prac w warszawskiej Galerii Sztuki „Zachęta”, będąca ukoronowaniem jego artystycznej drogi. Wszystkie obrazy zostały natychmiast sprzedane, a prasa składała Chełmońskiemu niemal dziękczynne hołdy.

W 1913 roku „Zachęta” przyznała mu jubileuszową nagrodę jako wyraz uznania za całokształt działalności artystycznej i zasługi dla ojczyzny. Jednak te splendory już nie cieszyły Chełmońskiego. Zaszył się w swojej ukochanej Kuklówce. Zwiedzał okolicę, chodził po polach i malował. Opuszczony przez bliskich zmarł 6 kwietnia 1914 roku.

seb/im

]]>
https://gwiazdapolarna.net/jozef-chelmonski-mistrz-polskiego-pejzazu/feed/ 0