sobota, 23 listopada, 2024

Bez pracy nie ma kołaczy

JAN CZEKAJEWSKI

Moje dzisiejsze rozważania nad stanem Stanów Zjednoczonych dotyczą wielu zagadnień, wartości i problemów, jakie się pojawiły od czasu, kiedy tu wylądowałem 50 lat temu. Mógłbym skrytykować wiele niepotrzebnych przegrywanych wojen, plagę narkomanii wśród społeczeństwa i niezdarnej z nią walki kolejnych rządów, kryzys powszechnego zadłużenia i powstanie molochów finansowych, które dyktują spokorniałemu społeczeństwu, co wolno mówić i pisać, a co jest zabronione pod karą skasowania (delisting), a także masową nielegalną imigrację z krajów Ameryki Środkowej i Południowej. Skoncentruję się jednak na wspólnym elemencie, a właściwie wartości, jaka stanowi o mocy, wzroście albo upadku każdego kraju. Jest nią ludzka praca. Stany Zjednoczone nie są tu wyjątkiem.

„Wujku, jak zostać bogatym?”

Jakiś czas temu odwiedziła mnie siostrzenica z 14-letnim synem, urodzonym w Ameryce, który zaskoczył mnie kłopotliwym dla mnie pytaniem: „Wujku powiedz, jak zostać bogatym?”. Nie mając czasu na myślenie, odpowiedziałem: „Żeby być bogatym, najpierw należy być głodnym”. Odpowiedź była prawdziwa, ale jednocześnie subiektywna. Odnosiła się do mnie samego, który jako dziecko doświadczył głodu w okupowanej przez Niemców Częstochowie. Te dziecięce doświadczenia wywarły wpływ na dużą część mojego emigracyjnego życia, którego celem było zapewnienie sobie i najbliższym nie bogactwa, a tylko pełnej miski i dachu nad głową. „Bogactwo” przyszło jako efekt wtórny i akumulowało się bardzo długo, bo składało się na to 50 lat wytężonej pracy. Może memu krewnemu winienem powiedzieć: „Aby zostać bogatym, trzeba pracować”? A nawet prościej: aby żyć, trzeba pracować. O tym wiedzieli nasi przodkowie wiele tysięcy lat temu, kiedy nie było biur i fabryk, a jedzenie pochodziło ze zbierania owoców lub jagód i okazyjnego polowania czy rybołówstwa.

Moja rada dla dzisiejszego młodego człowieka jest trudna do przełknięcia. Na pewno mówiąc im o 50 latach pracy koniecznej dla osiągnięcia „bogactwa” wywołam drwiny za moimi plecami ze sklerotyka, który nie rozumie, iż świat jest dzisiaj „europejski” albo „globalny”. Czas ma dla nich, młodych ludzi, inny wymiar. Wszystko jest szybsze. Pieniądze przychodzą łatwiej. Niech im będzie. Mają do tego prawo. Może jak dorosną, to zrozumieją, że praca x czas = (może, ale nie musi) bogactwo. Poza tym „bogactwo” może mieć różne wymiary, jak szczęście z samego faktu, że jest się zdrowym, że możemy pomagać innym, że cieszymy się naturą i towarzystwem ludzi, którzy nas otaczają, a pieniądze są tylko jednym z wymiarów tego „bogactwa”. Może winienem wtedy powiedzieć, że ważniejszym celem życia nie jest finansowe bogactwo, ale poczucie szczęścia, iż życia się nie zmarnowało.

Pozorne bogactwo w nowym kapitalizmie

Kapitalizm nie narodził się dzisiaj. Do pewnego stopnia powstał w momencie, kiedy ludzie wynaleźli pieniądz. Elementy kapitalizmu są w dziesięciu przykazaniach, jakie Mojżesz dostał od Boga. Ostatni rodzaj amerykańskiego kapitalizmu, skopiowany zresztą przez resztę nowoczesnego świata łącznie z jakoby komunistycznymi Chinami, jest oparty na wynalazku ostatnich 20 lat, czyli Internecie. Nagle różni ludzi ze zdolnościami pisania komputerowego kodu zaczęli sprzedawać swoje pomysły na globalnym rynku, dorabiając się olbrzymich pieniędzy. Zaczęły powstawać fortuny niewyobrażalne w poprzednich latach a nawet wiekach. Klasa bankierów zaczęła brać drugie miejsce. Nagle młodzi ludzie znudzeni studiami stali się miliarderami na skale światową, jak Bill Gates, Mark Zuckerberg, Elon Musk czy Jeff Bezos.

Niestety olbrzymie bogactwo przewróciło niektórym z nich w głowie. Zaczęli uważać, że ilość pieniędzy na ich kontach tłumaczy się na proporcjonalnie wielką inteligencję, a nawet mądrość. Zaczęli więc ingerować w amerykańską politykę, a nawet wybory prezydenckie. I tak portal Facebook skasował wypowiedzi siedzącego na tronie prezydenckim Donalda Trumpa i zabronił mu wypowiadania się na tej platformie. Decyzje zamieszczenia czy skasowania czyjejś wypowiedzi zaczęły być w gestii zatwierdzonych przez Zuckerberga komitetów składających się z 20 czy 40 „ekspertów”, poczynając od laureatów Nobla, na politykach w postaci premiera Danii kończąc. Sekretarzem tej oligarchicznej organizacji jest prezydent i właściciel Facebooka, multimiliarder Mark Zuckerberg. Popieram reakcję polskiego premiera Mateusza Morawieckiego który zadeklarował, że nie będzie tolerował cenzury Zuckerberga podobnej do tej, jakiej Polacy doświadczyli w czasie komuny w latach 1944-1989. Facebook wspólnie z YouTube i Tweeterem narzuca ludziom to, co mają oglądać i jak winni się wypowiadać. Ale to bogactwo Zuckerberga jest jednak pisane na piasku. Następna rewolucja technologiczna może spowodować jego bankructwo albo przejście do historii jako mało znaczący pyłek, który potrwał zaledwie kilka lat.

Czas powrócić do tematu, czyli pracy

Poza oligarchami, o których pisałem uprzednio, działają już od dłuższego czasu organizacje albo pseudofilozoficzne pomysły, których zadaniem jest obalenie systemu kapitalistycznego, na jakim świat dzisiejszy jest oparty, przez nowy, ulepszony komunizm. Ubierają się one w różne pióra, poczynając od ciągle istniejącej opresji ludzi czarnych przez białych, systemowy rasizm, o którym przeciętny biały człowiek nie wie, ale powinien uznać jego istnienie i się pokajać i przeprosić. Ostatnio modna jest koncepcja, ruch Woke, po polsku znany jako Przebudzenie i Krytyczna Teoria Ras oraz zasada Równości (Equity). Równości nie tylko w stosunku do możliwości i takiej samej płacy za podobną pracę, ale równości wyników każdej pracy. To już jest wyższa szkoła politycznej obłudy, jaką mogli wymyślić tylko uniwersyteccy neomarksiści. Wszystkie te ruchy w swej istocie negują wartość pracy jako elementu postępu i dobrobytu dla szerokich mas. Negują także zasadę wynagrodzenia zgodnie z wynikami pracy. Czyli zastępują pracę przez zrównanie jej wyników w myśl znanemu w PRL żądaniu: „wszyscy mamy takie same żołądki”. Są to teorie idące dalej niż sowiecki komunizm z symbolem kobiety na traktorze i młodego mężczyzny z młotem w ręku. 

O co więc chodzi amerykańskim neomarksistom z ich pozornie poronionymi pomysłami Przebudzenia, Krytycznej Teorii Ras i Uniwersalnej Równości, jak również z peryferyjnymi ruchami LGBTQ+, BLM i liberalnym wyborze swego seksu? Wygląda na to, że wszystkie te ruchy zmierzają do jednego praktycznego celu, a jest nim obalenie systemu kapitalistycznego i judeo-chrześcijańskiej moralności opartej na męsko-żeńskiej rodzinie. Kto stoi za tymi ruchami? Czy są to ruchy czysto wewnętrzne, stworzone przez sfrustrowanych amerykańskich marksistów, czy są to ruchy finansowane przez obce mocarstwa? Być może Chiny? A może i jedno, i drugie. Te wszystkie ruchy, niby intelektualne, niby komunistyczne odbywały się na tle „pacyfistycznych” rozruchów w szeregu miastach, dla których zarzewiem była jakoby brutalność policji, ale w rzeczywistości były to bandyckie rozruchy, których łupem stawały się drobne sklepy, których posiadaczami byli zwykle biedni emigranci. Następnym pytaniem jest, czy cały ruch BLM, Przebudzenia i Krytycznej Teorii Ras jest spowodowany przez sfrustrowaną czarną amerykańską społeczność, czy raczej przez białych sfrustrowanych, uniwersyteckich pseudointelektualistów, aspirantów do komunistycznych rządów wykorzystujących ludzi czarnych jako zasłony dymnej w walce o przechwycenie władzy?

Obserwując politykę z pewnego dystansu zauważam, że konflikty społeczne nie są koniecznie powodowane przez różnice rasowe, czarno-białe, ale także czarno-czarne, jak to ma miejsce w dzisiejszej Afryce Południowej, której ostatnia „rewolucja” jest spowodowana przez największą na świecie dysproporcję między ludźmi bogatymi i biednymi. Teraz zadaję sobie pytanie, czy powinniśmy wysłać tam naszych żołnierzy, aby zaprowadzić „ład i porządek” na zasadzie Przebudzenia i Krytycznej Teorii Ras oraz promocji ludzi „kochających inaczej” (LGBTQ)? Czy z naszą progresywną ideologią Woke będziemy tam mile witani przez czarnych obywateli identyfikujących się z jakimś szczepem, np. Zulu? 

Prawdopodobny epilog zmian rewolucyjnych w Ameryce

Być może amerykańscy neomarksiści obalą system kapitalistyczny i obejmą na krótki czas totalną władzę, ale jak doświadczenia rewolucji francuskiej 19789-1799 i rosyjskiej z roku 1917 wskazują, tego rodzaju rewolucje wkrótce po zwycięstwie zaczynają pożerać własne dzieci, czyli tych, którzy je wywołali – jakobinów we Francji czy bolszewików w ZSSR. Władzę przejmują ludzie bardziej praktyczni, jak Napoleon i Stalin. A po nich wraca kapitalizm ze zrozumieniem, iż ludzkość w olbrzymiej większości składa się z mężczyzn i kobiet, czego jakoś na stałe nie udaje się obalić.

Najnowsze