Warto wiedzieć – Gwiazda Polarna https://gwiazdapolarna.net Dwutygodnik polonijny Tue, 07 May 2024 18:22:22 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.4.4 Nikt już nie zatrzyma Trumpa? https://gwiazdapolarna.net/nikt-juz-nie-zatrzyma-trumpa/ https://gwiazdapolarna.net/nikt-juz-nie-zatrzyma-trumpa/#respond Tue, 07 May 2024 18:22:20 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1619 JACEK MATYSIAK

W jednej ze swoich wypowiedzi miliarder Elon Musk ostrzegł, że USA upadną, jeżeli wyborcy z dużą przewagą nie wybiorą w wyborach w 2024 r. republikanów, dodając, że kryzys z nielegalnym przekroczeniem granicy wybuchł w czasie administracji Bidena:

– Albo w listopadzie nadejdzie zwycięska fala republikanów, albo Ameryka jest stracona. Wyobraź sobie następne 4 lata tak pogarszającej się sytuacji

Joe Biden jest najstarszym prezydentem w historii tego kraju i chodzącym plakatem kończących się sił witalnych człowieka mającego kłopoty z normalnym funkcjonowaniem, co podkreśla 6 z 10 badanych w sondażu The Associated Press-NORC. „Niespodziewany” zwycięzca ostatnich wyborów prezydenckich w Rosji, Władimir Putin zapytany, kogo preferowałby jako nowego prezydenta USA, postawił na Bidena. Putin podkreślił, że 81-letni Joe Biden to „bardziej doświadczony, przewidywalny polityk starej szkoły”.

Zabawne będzie, jak na to zareagują zastępy „fachowców” od demokratycznej narracji, którzy codziennie od 8 lat starali się udowodnić, iż Putin popiera Trumpa? Czy teraz przyznają, że to jednak przewidywalny Biden jest ulubionym człowiekiem Putina w Waszyngtonie?

Niestety, w jakim stanie Biden jest, każdy widzi, w sodażach jego akceptacja waha się od 33 do 40 proc. Jedynie ¼ Amerykanów uważa, że sprawy idą w dobrym kierunku. W najważniejszych w prezydenckich wyborach wahających się stanach Biden traci w stosunku do Trumpa od 1 do 6 proc. Blisko ¾ Amerykanów uważa, że Biden jest za stary i zbyt już niedołężny, aby rządzić przez następne 4 lata. Inną rzeczywistość usiłują nam sprzedać każdego dnia lewicowe media głównego nurtu (MSM).

Globalistyczna lewica, której plany przebudowy świata nie mogą być wdrażane bez kontrolowania USA, robi co może, przebierając nóżkami, regulacjami i lewicowymi sądami, aby zatrzymać, dobić, zablokować Trumpa. W jednym z czterech procesów (ponad 90 zarzutów) czarnoskóra zaprzysiężona przeciwniczka Trumpa prokurator generalna Nowego Jorku Leticia James zagroziła przejęciem słynnego wieżowca Trump Tower, jeśli oskarżony Trump nie dostarczy ok. 500 milionów dolarów na zabezpieczenie wydumanych szkód procesu sądowego, w którym nie ma poszkodowanych (!). Dotąd Ameryka uchodziła za państwo prawa, ale lewica nigdy przecież nie dbała o PRAWO („tak jak my je rozumiemy”), postępując według znanej i w Polsce zasady: TKM!

Trump próbuje szerzej otworzyć drzwi dla niezdecydowanych wyborców. W rozmowie z CNBC Squawk Box powiedział: – Nie jestem konserwatystą, jestem człowiekiem kierującym się zdrowym rozsądkiem i dużo konserwatywnej polityki wypływa ze zdrowego rozsądku.

Według sondaży Trump zdecydowanie wyprzedza Bidena w wielu ważnych dla wyborców zagadnieniach, zaczynając od uzdrowienia gospodarki (49 proc. do 37 proc.), inflacji (45 proc. do 31 proc.), przestępczości (41 proc. do 35 proc.), imigracji (Trump 45 proc.) i ulega Bidenowi jedynie w temacie aborcji i zmian klimatycznych.

Media budują negatywny obraz Trumpa jako autokraty, który doprowadzi do zrujnowania demokracji, jednak to Biden rządzi dekretami, które bywają odrzucane przez sądy. Takim przykładem może być nieuprawniona próba umorzenia studenckich pożyczek (dla pozyskania wyborców), próba nałożenia restrykcji na prawo do posiadania broni czy otwarcie południowej granicy dla nielegalnej imigracji, czego pierwszym rezultatem jest nowa fala przestępstw.

Na społecznościowej platformie Truth Social, którą zorganizował po zablokowaniu go przez lewaków na ówczesnym Twitterze i FB, Trump ogłosił swój program: „Moje pierwsze posunięcia jako prezydenta to zamknięcie granicy, odblokowanie produkcji gazu i ropy oraz uwolnienie z więzień bezprawnie oskarżonych uczestników protestu z 6 stycznia 2021 roku”.

W zakładach obstawiających, kto wygra prezydenckie wybory na portalu RCP, Trump zdecydowanie wyprzedza Bidena 45,8 proc. do 35,4 proc. 

Dziś dla przeciętnego Amerykanina najważniejszymi zagadnieniami są: gospodarka i problemy z imigracją. Ciąży też widmo wojny na Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. Kilka dni temu senator Lindsey Graham (R-SC), przyjaciel przemysłu zbrojeniowego („sierota” po sen. McCainie), spotkał się z prezydentem Zełeńskim i poinformował go, jak ewentualną pomoc widzi kandydat Trump. Otóż Trump uważa, że wszelka zagraniczna pomoc danemu państwu powinna być przyznawana nie jak dotąd w formie darowizny, ale nieoprocentowanej pożyczki, a to ze względu na rosnące zadłużenie USA. Jak wiemy, Trump wywarł nacisk na republikanów w Kongresie, aby nie głosowali za przyjęciem $95 mld pakietu pomocy (Ukraina, Izrael +), pakietu już przegłosowanego przez mających większość w Senacie demokratów. Trump zachęca do przegłosowania tego pakietu pod warunkiem, że to będzie pożyczka: – Nigdy nie powinniśmy rozdawać pieniędzy bez nadziei na ich odzyskanie, czy też bez żadnych warunków. Ameryka nie może dalej tak głupio postępować!

Jak wiemy, jakby powiedział Jacek Vincent Rostowski „piniędzy nie ma i nie będzie”, Ameryka przestaje być dobrym wujkiem rozdającym dolary. Jednak Biden znalazł „zaskórniaki” i wyśle nową przesyłkę broni i amunicji Ukrainie wartości $300 mln…

Wizytujący Waszyngton polscy przywódcy prezydent Duda i premier Tusk odbyli wiele spotkań od Białego Domu, poprzez Kongres i zbrojeniówkę (Pentagon) głównie w związku z 25-leciem Polski w NATO, zamówieniami zbrojeniowymi i zagadnieniami wojny na Ukrainie. Wizytę omówiły jako tako media lewicowe, natomiast w głównym dzienniku FOX News (Bret Baier) cisza jak makiem zasiał. Zaskoczył też swoim apelem skierowanym do speakera Kongresu M. Johnsona premier Tusk, krytykując brak dopuszczenia pod głosowanie pakietu $61 mld dla Ukrainy i ostrzegając, że może to doprowadzić do śmierci tysięcy ludzi. 

Mija 100 dni rządów premiera Tuska, który ma poważne kłopoty z wskazaniem, które ze swoich obietnic potrafił zrealizować, przypomina to słynne cyniczne wyznanie: dwa razy obiecać to tak jak raz zrealizować. Największym zgrzytem zabrzmiały jego obiecanki, że w UE ma wielki autorytet i nikt go nie ogra, przecież jest najlepszym przyjacielem Ursuli von der Leyen. W kategorii sprawdzam przywołajmy jaki procent funduszy UE przeznaczonych dla rodzimych mocy produkcyjnych przemysłu zbrojeniowego (amunicja) przydzielono Polsce przypomnijmy, że to aż ok. 0,4 proc.! Dla Tuska to jest wielki sukces wieńczący 100 dni, które teraz mogą kojarzyć z niesławnymi 100 dniami Napoleona (Bruksela byłaby tu Elbą)…

Tusk pewnie zuchwale brylując na salonach europejskich elit zapomniał, że aspirujemy do życia w REPUBLICE! Więc biedny nie może zrozumieć, że speaker Mike Johnson reprezentuje nie elity i ich interesy, ale swoich republikańskich wyborców, a ci wyborcy muszą najpierw zadbać o swoje bezpieczeństwo i zabezpieczyć specjalnie przez Bidena otwartą południową granicę! Może Tusk powinien najpierw spotkać się z przedstawicielami Polonii Amerykańskiej i zorientować się w tym temacie (list Jeśmana) zanim zacznie zawracać kijem Wisłę? Polonia wystosowała list otwarty do Prezydenta i premiera RP, przed ich wizytą w Waszyngtonie głównie z apelem o nie wchodzenie do wojny na Ukrainie. W odpowiedzi w imieniu rządu zrugał ich amb. Magierowski. Po co nam rzetelna wiedza, kiedy my zawsze wiemy lepiej? Widocznie tu też potrzebny jest “Traktor”… 

P.S. Dziś w Kongresie zeznawał pod przysięgą były partner biznesowy klanu Bidenów Tony Bobulinski. Masakra. Prezentował dowody i mówił o licznych przekrętach finansowych rodziny Bidenów i sumach pieniędzy szabrowanych od “partnerów” z Chin, Rosji i innych krajów. Korupcja na najwyższym szczeblu. Lepiej późno przekłuć ten balon niż wcale…

Jacek K. Matysiak                                                  

]]>
https://gwiazdapolarna.net/nikt-juz-nie-zatrzyma-trumpa/feed/ 0
Polonijne remanenty https://gwiazdapolarna.net/polonijne-remanenty-2/ https://gwiazdapolarna.net/polonijne-remanenty-2/#respond Fri, 12 Jan 2024 22:32:25 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1535 W zgodzie i do przodu

MAREK BOBER

Jeden z urzędników państwa polskiego zadał mi niedawno odwieczne pytanie, dlaczego Polonia amerykańska, a ta w Chicago w szczególności, „jest tak strasznie skłócona”. Urzędnik ten żyje w stereotypie i wyprowadziłem go z błędu, bowiem Polonia chicagowska jest bardzo zgodna, taka do rany przyłóż.

Polonia, a jakże, zgodnie i z podzięką przyjęła rezygnację z posługi biskupa pomocniczego Archidiecezji Chicago, Andrew Wypycha. Były laurki i fanfary. Ten czcigodny kapłan, udzielając rad kilku osobom polskiego pochodzenia zatrudnionym w archidiecezji oraz polonijnemu duchowieństwu, zadbał o kondycję fizyczną naszej społeczności. Zachowując, z wyczuciem, bierność i stoicki  spokój, przemówił do rozsądku rodaków, aby się nie martwili, że zamykane są krwią i potem budowane polonijne kościoły. Że nie muszą już wydawać dużo pieniędzy na benzynę, aby pomodlić się w starych świątyniach, w dawnych polskich dzielnicach, jak choćby w kościele św. Wojciecha. Krew i pot odłóżmy ad acta. 

Zacny wielebny przyklasnął ponadto nowej trasie dorocznej sierpniowej pielgrzymki do sanktuarium w stanie Indiana. Dał przykład, aby zachować stalowe nerwy wobec decyzji szefostwa archidiecezji i początek pielgrzymki przenieść w inne miejsce, zmienić sobie topografię i w ogóle ruszyć tyłek z nowego miejsca. Kościół Michała Archanioła, piękna świątynia zbudowana polskimi rękoma i miejsce rozpoczęcia przez wiele lat polonijnych pielgrzymek, może się zamknąć, bo przecież co za problem, są inne kościoły. Pielgrzymi w zgodzie to zaakceptowali i maszerują jak nakazano.

Polonia – mamy znowu consensus – na piedestał wynosi niejakiego Daniela Pogorzelskiego. Jest on wszędzie – w radio, TV, na zdjęciach. Czas, aby wyglądał z każdej studzienki kanalizacyjnej, bowiem to jego działka: wygrał swego czasu stanowisko komisarza w departamencie wody. Słusznie go Polonia celebruje, bowiem sukces polityczny to niezmierny, wszak wymianę rur kanalizacyjnych i niższe opłaty za wodę mamy jak w banku. Demokraci, bo z tego środowiska pan Daniel się wywodzi, znani są w Chicago z rzeczowości i konserwatyzmu podatkowego. To nic, jak mówią niektórzy, że jego przełożony, czyli burmistrz Brandon Johnson, to pospolity buc, kretyn i marksista. Zawsze jest nadzieja, że dzięki komisarzowi coś nam w rurach i opłatach ulży. Tort urodzinowy już burmistrzowi kupił, więc lobbing poszedł w ruch.

W dodatku komisarz Daniel działał tak skutecznie, że miasto wywiesiło tabliczki informujące kierowców, iż jadą nie tylko Milwaukee Avenue, ale też „polskim korridorem”. Pan Daniel przyczynił się ponadto do wydania (za pieniądze z kieszeni  podatnika z Polski, tutaj mamy na to polonijną aprobatę) kalendarza z polskimi kościołami w Chicago. Więc Polonia dała glejt, że na tym etapie naszego grupowego jestestwa ktoś od rur i wody jest wystarczający. Że już nie ma potrzeby mieć kogoś na wzór Romana Pucińskiego, dawnego kongresmana, który zajmował się wyjaśnieniem sprawy Katynia i wprowadził do samolotów obowiązkowe czarne skrzynki. Zgodzono się ogólnopolonijnie, że wystarczy pan Daniel, a nie na przykład ktoś taki jak kongresman Dan Rostenkowski, który rządził całym budżetem federalnym, na dodatek w samym Waszyngtonie. Uznano, że rury, tabliczka z „korridorem” i kalendarz wystarczą, i jest dobrze. Zgodzono się też, że nie trzeba nam kogoś na wzór Boba Kustry, bo przecież po co nam taki osobnik, jak wicegubernator stanu Illinois? Pan Daniel dał nam „korridor” i fajnie mamy.

Polonia zgodnie też przyjęła wizytę w Polsce na zjeździe… Polonii Franka Spuli, naszego politycznego lidera i bez bicia przyznała mu rację, kiedy w płomiennym przemówieniu oświecał, iż w jedności siła. Zgodnie toteż przyjęto jesienią wybory w Kongresie Polonii, bowiem Frank Spula ponownie został prezesem. A że głosowało 30 dyrektorów krajowych a nie 130, to znaczy, że owa setka to po prostu lenie i nie chciało im się do Chicago przyjechać.  

Polonia pogodziła się, że nie ma wśród niej artystów, a co najmniej rzemieślników od śpiewu i grania (lub jeszcze się tacy nie urodzili), więc każdej imprezie, spotkaniu, akademii czy wręczaniu medali musi towarzyszyć góralskie rzępolenie na skrzypkach tudzież ludowe przyśpiewki. To też kultura, słusznie zauważono, czego mamy się wstydzić? Mało tego, należy to popierać. Na tych, którzy pokończyli choćby szkoły muzyczne czy nagrali kilka płyt, przyjdzie jeszcze czas. Trzeba działać inaczej. Na przykład jak górale chcą sobie pośpiewać w Domu Podhalan kolędy, to trzeba się zwrócić do konsulatu po pieniądze podatnika znad Wisły. Bez tego, powiadają, pośpiewać kolęd „na Archerze” się nie da.

Albo jak lekarz, góral zresztą z pochodzenia, chce sobie zorganizować mecze tenisowe lub  zawody narciarskie, zwane na poważnie mistrzostwami, i w których on musi wygrać, to też należy sięgnąć do kieszeni podatnika z Polski i poprzeć jego starania. Też mamy tutaj zgodę, bo przecież pan lekarz kardiolog – choć już na emeryturze – nie zarobił w życiu tyle, aby opłacić z własnej kieszeni własne hobby i ego.

Polonia w Chicago, powiedziałem urzędnikowi z Polski, już z początkiem roku wkroczy w potańcówki, podreperuje się duchowo, idąc na jakiś koncert, na przykład Maryli Rodowicz, płacąc – zgodnie rzecz jasna! – 150 dolarów od łba, a jak śniegi stopnieją, to czas pikników nadejdzie. I będzie dobrze, i w zgodzie. Nie jesteśmy skłóceni. 

Marek Bober

]]>
https://gwiazdapolarna.net/polonijne-remanenty-2/feed/ 0
Amerykańska gorączka przedwyborcza https://gwiazdapolarna.net/amerykanska-goraczka-przedwyborcza/ https://gwiazdapolarna.net/amerykanska-goraczka-przedwyborcza/#respond Fri, 12 Jan 2024 22:28:11 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1526 Jacek K. Matysiak

Co nas czeka w najbliższych latach? Czy tylko bezradny niepokój tych, którzy mają świadomość, że nadchodzi kryzys, swoisty uwiąd, którego ofiarą padały wszystkie cywilizacje w historii, z powodu lekkomyślnego porzucenia wartości wyznawanych przez swoich przodków? Czy też z powodu czynników zewnętrznych, jak w XIII w. najazd Mongołów, a wcześniej wyniszczająca geograficzna eksplozja islamu czy komunizmu, a dziś napływ nieadoptujących się nachodźców inspirowanych przez globalistów? Jesteśmy na kolejnym etapie i zakręcie historii. Zwycięska dotąd dominacja Zachodu jest szarpana przez Chiny i stowarzyszone z nimi nowe siły (BRICS+) chcące wyzwolić się spod dominacji dolara i stojącej za nim potęgi USA i krajów NATO. Toczące się na naszych oczach dwie peryferyjne wojny są symptomami wzajemnego testowania swoich sił dwóch wielkich bloków państw.

 W najnowszej historii lewica organizowała rewolucje, walczyła z „pazernymi” kapitalistami o prawa robotników, walczyła z cenzurą o wolność słowa, o prawa kobiet i wszelkich mniejszości, zwalczała dominację potężnych bankierów, dzielnie walczyła z wielkimi korporacjami, z establishmentem religijnym i opresją państwa. Dziś mamy poważny problem, niestety lewica (przy wsparciu banksterów) zwyciężyła i teraz kontroluje wielkie korporacje, banki, kapitał, mainstreamowe media, a nawet spenetrowała religie. Niestety teraz sama wprowadza cenzurę dla tych śmiałków, którym ciągle marzy się wolność słowa, wyznania, wolność osobista i wolność wyboru. Od dawna wiemy, że władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie. Problem w tym, że powoli wyłania się bliski związek między kompleksem militarnym (w tym służby specjalne), banksterami a lewicą będącą ich (nie?)świadomym ramieniem skierowanym przeciwko wolności jednostki…

Jest mnóstwo głośnych przykładów na zintegrowane działania służb specjalnych, mainstreamowych mediów i polityków nadzorowanych przez lobbystów, swoistych oficerów prowadzących, zaklinających rzeczywistość w interesie globalistów wymierzone przeciwko suwerenności jednostki, praw obywatela i suwerenności państwa. Najlepiej obrazuje to oświadczenie ponad 50 byłych dyrektorów wywiadów cywilnych i wojskowych w USA „potwierdzających”, że słynny laptop Huntera Bidena jest tylko rosyjską fałszywką mającą zaszkodzić Joe Bidenowi. Jak widać, niektórzy „równiejsi” mogą kłamać przy poparciu mediów bez konsekwencji. Przykładem jest też bezczelny atak na Trumpa implikujący, że jest agentem Putina – tzw. steel dossier wyssane z palca Hillary Clinton przy poparciu FBI, które wiedziało, że to fake.

Biedni lewacy ostro popierają aborcję, ale niestety przez decyzje swoich zacofanych matek urodzili się i teraz jedyną dla nich nadzieją na postępową konkluzję ich przypadkowego niechcianego życia pozostaje eutanazja. Są niedoścignieni w swoim dziwactwie i nieco pogubieni. Z jednej strony niosą na sztandarach proaborcyjne hasło „Moje ciało, moja decyzja”, jednak z drugiej żądają obowiązkowych covidowych szczepień dla wszystkich(!). Pomijając już logiczną niespójność obydwu stanowisk, są zwolennikami radzieckiej nauki, w której wszystko już wiadomo. A przecież ustalenia nauki należy ciągle kwestionować, korygować, jak to robił swego czasu nasz rodak Mikołaj Kopernik czy też Benedykt Spinoza, Albert Einstein, itp. No ale to byli ludzie starej cywilizacji ciemnogrodu, którą należy zmienić, pytanie tylko na co? Czy na chaos, z którego skorzystają najsilniejsi, aby wprowadzić swoją przeklętą utopię, której ofiarami będziemy my i nasze dzieci? Czy lewica ze swoją naiwnością rozumie, do jakiej przyszłości siebie i nas prowadzi?

Tyle się dzieje na tym świecie, trzeba by pisać codziennie nowy tekst, a na to nie ma czasu. Ja funkcjonuję w skomunizowanym kojcu zwanym Kalifornią, więc zacznijmy od niego. Kalifornia ma ok. 40 mln mieszkańców, jest stanem obdarzonym przez Boga piękną naturą i klimatem, a przez potęgę tutejszego biznesu (Dolina Krzemowa) i Hollywood sama jest piątą gospodarką świata. W wielkich miastach niepodzielnie króluje lewica, jednak na olbrzymich połaciach stanu żyją normalni, w tym konserwatywni ludzie. W stolicy, w Sacramento w stanowym parlamencie ekskluzywnie rządzą i dominują lewacy, których polityczne, środowiskowe i kulturowe decyzje prowadzą ten stan do swoistej ruiny. Tworzy się na wzór feudalny, latynoamerykański model bardzo bogatej elity i reszty populacji, w części żyjącej z obsługi tejże elity, no i klasa bezradnych ofiar edukacji czy narkotycznie uzależnionych, psychicznie zbyt słabych, aby samodzielnie i odpowiedzialnie żyć.

Tym razem nie chciałbym zbytnio zajmować się mocno uwikłanym przez Deep State w rozmaite procesy (ok. 100 zarzutów!) byłym prezydentem i liderem kandydatów po stronie republikańskiej Donald J. Trumpem. Jak wiemy, w USA zwycięzca wyborów prezydenckich nie musi wcale zdobyć najwięcej głosów, natomiast musi wygrać w poszczególnych stanach, z których część jest twardo demokratyczna czy republikańska, a część jest wahająca się (swing states), do tych stanów przypisana jest liczba elektorów, którzy oddają swoje głosy na kandydata. Właśnie o wyborców w tych stanach toczy się walka między pretendentami do prezydentury. 

Trump bezwzględnie dominuje w peletonie republikańskich kandydatów, wyprzedzając następnego pretendenta De Santisa (gubernator stanu Floryda) o ok. 40 punktów (!). Liczy się jeszcze b. gubernator Południowej Karoliny i ambasador w ONZ 51-letnia Nikki Haley, którą bardzo polubili globaliści i neocons i hojnie dotują jej kampanię przeciwko Trumpowi. Poza nimi liczy się jeszcze energiczny Hindus Vivek Ramaswamy i establishmentowy „atak dog” na Trumpa, b. gubernator stanu New Jersey, Chris Christie. Ta czwórka wzięła udział w niedawnej debacie republikańskich kandydatów, z której zrezygnował Trump, wcześniej występując w stanie Iowa na wiecu, gdzie był gościem prezentera Seana Hannity z FOX News.

Globalistyczny Deep State nie wie, jak rozegrać akcję wyeliminowania i wykończenia Trumpa. Tymczasem uwikłano go w cztery procesy z ok. 100 zarzutami, z których choć frywolne coś może się do niego przykleić, a z pewnością odkleją mu pieniądze (na prawników) i czas (odjęty z kampanii wyborczej). Wewnątrz Partii atak idzie od Chrisa Christie (były sojusznik) i teraz finansowo dotlenianą Nikki Haley (b. ambasador Trumpa do ONZ), której notowania nieco poszły do góry. Według sondaży w starciu z Bidenem Trump wygrywa 46,5 proc. do 44,5 proc., 40 proc. wyborców popiera wysiłki prezydenckie Bidena, 55,7 proc. ma go dość. Jedynie 26 proc. uważa, że sprawy idą w dobrym kierunku, 66 proc. uważa, że idą w złym. Sondażownia Trafalgar podaje: Trump 54 proc., DeSantis 17 proc. i Haley 16 proc.

Według sondażu NYT Trump prowadzi z Bidenem w pięciu z sześciu swing states. W Nevadzie 52-41, w Georgii 49-43, w Arizonie 49-44, w Pensylwanii 48-44, w Michigan 48-43, jedynie w Wisconsin Biden prowadzi 47-45. Na pytanie, jeśli wygra Biden czy będzie wojna, „tak” odpowiada 49 proc. sondowanych, a jeśli zwycięży Trump, 39 proc. oczekuje, że będzie wojna. 

De Santis jest solidnym, konserwatywnym, bardzo dobrym gubernatorem dobrze prosperującego stanu Floryda (22 mln mieszkańców) i to właśnie on wystąpił na ringu debaty z lewicowym liderem demokratów gubernatorem Kalifornii Gavinem Newsom w programie Seana Hannity na platformie FOX News 92-letniego Australijczyka Ruperta Murdocha, który nie lubi Trumpa. Trump utrzymuje dobre stosunki z częścią redaktorów programów FOX, jak Mark Levin (syjonista) czy Sean Hannity (oportunista). Spójrzmy na zwarcie „tytanów”, czyli kontrastową debatę między najlepszymi gubernatorami reprezentującymi stan demokratyczny, Kalifornię i republikański, Florydę. 

Gavin Newsom znany jest jako bardzo elokwentny, gładki, śliski i inteligentny polityk, więc zachodziła obawa, że rozłoży na łopatki „drewnianego”, mniej sprawnego w gębie, ale sprawnego gospodarza Florydy. Dla DeSantisa była to szansa przypomnienia się wyborcom i poprawienia swoich notowań jako kandydata w republikańskim wyścigu do prezydenckiej nominacji, nawet przy takim przeciwniku jak Trump. Z kolei szybko „strzelający” Newsom jest rozpatrywany jako czołowy kandydat prezydencki demokratów w razie ustąpienia z wyścigu schorowanego, niedołężnego Bidena. Był to klasyczny pojedynek najlepszych przedstawicieli Blue State (Demos) przeciwko Red State (GOP). Debatę oglądało ponad 4,75 mln widzów. Prawdę mówiąc, nie wiemy dziś, czy jednak za rok ci dwaj politycy nie będą ponownie walczyć, tym razem oficjalnie o prezydenturę pod koniec 2024 r. 

W sumie 90-minutowy telewizyjny pojedynek gubernatorów był dość interesujący, bardziej niż cztery dotychczasowe debaty republikańskich kandydatów. Pytania Hannity były precyzyjne, często z wyświetlanymi danymi statystycznymi, tak aby uczestnicy nie mogli bezkarnie łgać i tworzyć własnych statystyk. Wrzućmy trochę „mięsa” odnośnie sytuacji w obydwu stanach. Zwykłych obywateli najbardziej bolą podwyżki cen artykułów bądź usług powtarzalnych, np. benzyna 1 galon w Kalifornii kosztuje przeciętnie $4,85, na Florydzie $3,17, przy średniej krajowej $3,25. W ciągu ostatnich 2 lat z Kalifornii wyprowadziło się 750.000 mieszkańców, zaś 454.000 Amerykanów przybyło do stanu Floryda. Statystyki pokazują, że Kalifornia ma dwukrotnie więcej przestępstw kryminalnych niż Floryda, która ma 3 razy mniej bezdomnych niż Kalifornia.

Widać było, że DeSantis był dobrze przygotowany i przypierał Newsoma do muru, który kreatywnie wrzucał swoje statystyki wzięte z sufitu lub drwiąco przerywał czasem miażdżące wypowiedzi DeSantisa. Według danych statystycznych w 2022 r. 51.000 kalifornijczyków przeniosło się na Florydę, a 29.000 mieszkańców Florydy przeniosło się do Kalifornii, która w ostatnich 3 latach straciła 800.000 mieszkańców. Według U.S. Census Bureau w 2022 r. najwięcej ludzi z innych stanów przeniosło się na Florydę, aż 318.855.

Newsom zapewnił o swoim całkowitym poparciu dla „dynamicznego” prezydenta Bidena i jego wspaniałej polityki i nietuzinkowych osiągnięć w ekonomii, a nawet w zabezpieczeniu południowej granicy (sic!). Przypomnijmy, oblicza się, że za kadencji Bidena przeszło przez granicę nawet 10 mln głównie mężczyzn w wieku poborowym ze 160 państw świata (!). W tym roku zarejestrowano ponad 26.000 Chińczyków i ponad 30.500 Rosjan, którzy nielegalnie przekroczyli granicę. Czytałem, że jest plan, aby tym młodym mężczyznom umożliwić służbę w siłach zbrojnych i porządkowych w zamian za uregulowanie ich imigracyjnego statusu. Czyli globaliści chcą z nich uczynić janczarów, którzy bez żadnych związków z wartościami i tradycjami Ameryki mogą być użyci nawet przeciwko amerykańskim patriotom protestującym globalistyczne zarządzenia.

DeSantis przypomniał, że na Florydzie nie ma podatku dochodowego, a w Kalifornii jest drugi z najwyższych (13,3 proc.) w USA i Kalifornia ma najwyższe koszty życia, które są najbardziej niekorzystne dla klasy średniej. Gubernator podkreślił, że usunął dwóch sponsorowanych przez Sorosa prokuratorów dlatego, że nie przestrzegali prawa i zbyt łagodnie traktowali przestępców. Również podpisał prawo zabraniające Chińczykom kupowania ziemi uprawnej i usunął instytuty Konfucjusza ze stanowych uniwersytetów (siały chińską propagandę i kradli technologię). 

Absolutnym gwoździem do trumny była relacja DeSantisa z rozmowy z mężczyzną, który przeprowadził się z Kalifornii na Florydę i zachwalał niskie podatki, niską przestępczość i gratulował gubernatorowi sprawnego zarządzania stanem, po czym dodał, że jest teściem gubernatora Kalifornii, którym jest przecież Gavin Newsom. 

Debata przebiegała w rzeczowym stylu, jednak Newsom często przerywał wypowiedzi DeSantisa i strzelał ślepymi argumentami. Panowie spierali się o własne zarządzanie w okresie epidemii covidu, o stosunku do wpływów w szkołach LGBT+ i pornograficznych książek w szkolnych bibliotekach dla małych dzieci. Przypomnijmy, że gubernator Newsom w czasie pandemii zamknął publiczne szkoły, jednak w tym czasie jego dzieci uczęszczały do prywatnej szkoły. Oczywiście DeSantis mocno punktował wpływy polityki gender w kalifornijskich szkołach. Dodał, że w Kalifornii rząd popiera farmakologiczną i chirurgiczną zmianę płci u dzieci, bez wiedzy rodziców (!). Także dzieci z innych stanów mogą przebyć operację zmiany płci, przyjeżdżając nawet bez wiedzy rodziców do Kalifornii. 

W pewnym momencie DeSantis podniósł kartkę papieru z planem miasta San Francisco (którego poprzednio Newsom był merem) z brązowymi plamami ilustrującymi większość miasta, dodając, że to są obszary, na których na ulicach można wdepnąć w ludzkie odchody. Prawdą jest, że mimo wielu programów i ogromnych nakładów populacja bezdomnych (często narkomanów) mieszkających na ulicach w ostatniej dekadzie wzrosła o 32 proc. Również miasto zafundowało program chętnym narkomanom: darmowe, bezpieczne wstrzyknięcie narkotyku.

Komentatorzy dowcipkowali, że debatę gubernatorów sponsorował popularny biznes ciężarówek U-Haul, a to odnośnie wielkiego boomu z powodu przeprowadzek z Kalifornii głównie do Teksasu i na Florydę. Trzeba przyznać, że debata, szczególnie ze strony DeSantisa, wniosła wiele danych statystycznych kontrastujących te dwa amerykańskie stany i mimo rozmaitych opinii pomogła (choć w innym stopniu) tym dwu kandydatom na urząd prezydenta (choć Newsom jeszcze formalnie nie zgłosił swojej kandydatury). Newsom zaprezentował się jako lewicowy demagog, dla którego mocą uśmiechu i kłamstwa można śmiało zaczarować rzeczywistość. 

Cóż, na dziś liczą się Trump i Biden, który jednak coraz bardziej podupada na zdrowiu, ciąży mu też polityka otwartych granic, słabnąca gospodarka, dwie toczące się wojny i wzrastające ceny artykułów pierwszej potrzeby. Pewnie gdzieś w okolicach maja 2024 r. Biden zrezygnuje, przekazując swoje zgromadzone w prawyborach głosy na Newsoma. Problem w tym, że takie posunięcie ominęłoby wiceprezydent Kamalę Harris, co z kolei zniechęciłoby czarnoskórych wyborców do głosowania na demokratów (dziś już aż 25 proc. popiera Trumpa).

Jacek K. Matysiak

]]>
https://gwiazdapolarna.net/amerykanska-goraczka-przedwyborcza/feed/ 0
Szpieg w telefonie https://gwiazdapolarna.net/szpieg-w-telefonie/ https://gwiazdapolarna.net/szpieg-w-telefonie/#respond Sun, 17 Dec 2023 18:35:28 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1511 To już nie kwestia wyobraźni, ale smutna rzeczywistość, że za każdym razem, kiedy wykonujemy połączenie telefoniczne, ktoś w sekretnym miejscu prowadzi niezwykle szczegółowy zapis i nagranie rozmowy. Śledzą, z kim rozmawiamy, kiedy, gdzie i jak długo. I to nie wszystko. Śledzą także rozmowy osób, z którymi rozmawiamy, osoby, z którymi one rozmawiają i tak krok po kroku spirala podsłuchu się nakręca. Taka jest rzeczywistość milionów Amerykanów korzystających z sieci telefonicznej AT&T.

Dzieje się tak za pośrednictwem mało znanego programu rządowego o nazwie Data Analytical Services (DAS), który co roku potajemnie gromadzi i analizuje ponad bilion zapisów rozmów telefonicznych krajowych na terenie USA. Wszystko to we współpracy AT&T z federalnymi, stanowymi i lokalnymi organami ścigania. Początkowo program miał służyć namierzaniu przestępców, ale obecnie władze mogą sprawdzić bilingi rozmów telefonicznych niewinnych osób. Ewidencja obejmuje numery telefonów, daty, godziny, czas trwania i miejsce rozmów, a także nazwiska i adresy abonentów.

Program działa bez żadnego nadzoru sądowego ani odpowiedzialności publicznej, co poważnie narusza prawo konstytucyjne chroniące ludzi przed nieuzasadnionymi przeszukaniami i konfiskatami.

Program działa od ponad 10 lat i otrzymuje od Białego Domu ponad 6 mln dolarów. Firma AT&T bez oporów przystąpiła do programu, dobrowolnie współpracowała z władzami, a nawet szkoliła je w zakresie korzystania z programu.

Istnieje kilka sposobów ochrony przed inwigilacją telefonu. Żadna z tych metod nie jest jednak niezawodna i nie gwarantuje sukcesu. Jednym ze sposobów ochrony treści rozmów jest szyfrowanie. Innym sposobem jest korzystanie z alternatywnych metod komunikacji, które nie opierają się na sieci AT&T.

Jacek Hilgier

pointpub@sbcglobal.net

]]>
https://gwiazdapolarna.net/szpieg-w-telefonie/feed/ 0
Problemy ze spadkami i jak ich uniknąć https://gwiazdapolarna.net/problemy-ze-spadkami-i-jak-ich-uniknac/ https://gwiazdapolarna.net/problemy-ze-spadkami-i-jak-ich-uniknac/#respond Sun, 17 Dec 2023 18:33:31 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1505 Elżbieta Baumgartner

Ostatnio wyjaśniłam, co należy zrobić, żeby po naszej śmierci nasz majątek trafił w ręce wybranych osób i żeby uniknąć potencjalnych nieporozumień. Tutaj omówię potencjalne problemy i sposoby ich uniknięcia.

Testament to kłopot

Konta w instytucjach finansowych zarejestrowane tylko na nazwisko zmarłego i bez wyznaczonego beneficjenta zostają zamrożone. 

Ażeby spadkobiercy mogli przejąć majątek przekazany testamentem albo pozostawiony bez testamentu, muszą udać się do sądu i przejść przez procedurę, która nazywa się probacją (probate). Sąd spadkowy (surrogate court albo probate court) potwierdza ważność dokumentu testamentu i nadzoruje przekazanie spadkobiercom udziałów spadkowych, należnych im zgodnie z zapisem testamentowym. Zajmuje się tym wykonawca testamentu (executor) wyznaczony w ostatniej woli. Dopiero na podstawie odpowiednich dokumentów wydanych przez sąd (letter of testamentary) wykonawca (albo wyznaczony przez sąd administrator w razie braku testamentu) może przejąć masę spadkową i rozdzielić pomiędzy spadkobierców. Jeżeli testament okazał się nieważny lub zmarły nie zostawił ostatniej woli, majątek spadkowy jest dzielony zgodnie z prawem danego stanu.

Najlepszy testament to taki, w którym nic nie ma 

Probacja to duży kłopot, szczególnie gdy majątek jest w USA, a rodzina w Polsce. O wiele prościej jest wyznaczyć beneficjentów kont bankowych i emerytalnych. 

Przepisy niektórych stanów również zezwalają na bardzo proste przekazanie nieruchomości po śmierci przy pomocy Transfer on Death Deed (TOD Deed). Są to: Alaska, Arizona, Arkansas, Kalifornia, Kolorado, Hawaje, Illinois, Indiana, Kansas, Maine, Minnesota, Missouri, Montana, Nebraska, Nevada, Nowy Meksyk, Północna Dakota, Ohio, Oklahoma, Oregon, Południowa Dakota, Teksas, Utah, Wirginia, Waszyngton, Zachodnia Wirginia, Wisconsin i Wyoming. 

Również współwłaściciele majątku (joint owners) przejmują go przeważnie bez zbędnych formalności po śmierci drugiego współwłaściciela. 

Uważaj na wspólne rachunki bankowe

Uwaga: przepisy niektórych stanów, np. Nowego Jorku, wymagają, żeby w dokumentach bankowych było jasno napisane, że współwłasność jest z prawem dziedziczenia – joint ownership with the right of survivorship (JTWROS). Jeżeli takiej pełnej adnotacji nie ma, środki na koncie mogą zostać zaliczone do masy spadkowej, szczególnie jeżeli należały do zmarłej osoby, a współwłaściciel został dodany tylko dla jej wygody.

Czy testament jest zbędny? Nie, należy go mieć, żeby rozporządzić w nim pozostałymi przedmiotami majątkowymi.

Gdy chcesz kogoś wydziedziczyć

Jeżeli twoją intencją jest wydziedziczenie kogoś, musisz być bardzo ostrożny, gdyż osoby wydziedziczone bywają rozczarowane i starają się obalić testament, a po obaleniu testamentu obowiązuje dziedziczenie ustawowe. Ponadto sądy czasem działają na korzyść osób pominiętych. 

Nie wystarczy kogoś pominąć w testamencie, by go wydziedziczyć. Sąd uzna, że zapomniałeś wymienić tę osobę i przyzna jej tyle, ile należy jej się ustawowo, tzn. gdybyś nie pozostawił testamentu. Zapisz swoją intencję wyraźnie: „Jest moją wolą, by mój syn nie otrzymał niczego w spadku po mnie”. Musisz również podać, kto ma w zamian otrzymać majątek. Nie możesz pozostawić żadnych niedomówień, by nie przydarzyło ci się to, co pewnemu zgorzkniałemu ojcu. Przeżył swoje życie bardzo oszczędnie i nie mógł pogodzić się z niefrasobliwością i rozrzutnością swojej córki. Napisał w swojej ostatniej woli: „Jest moim największym życzeniem, by moja jedyna córka Maria nie otrzymała po mnie niczego, gdyż okazała się bezwartościową osobą, przepuszczającą każdego dolara na rozrywki i stroje”. Kto otrzymał majątek? Córka właśnie. Ojciec nie sprecyzował, kto zamiast córki miałby otrzymać spadek, więc sąd przekazał majątek ustawowemu spadkobiercy, czyli córce.

Gdyby ojciec wyznaczył przyjaciela czy organizację charytatywną jako beneficjenta swoich kont bankowych czy inwestycyjnych, to oni, a nie córka dostaliby majątek. 

Wydziedziczenie małżonka?

Uwaga: nie możesz wydziedziczyć współmałżonka, niczego mu nie pozostawiając. Małżonek ma prawo wyboru pomiędzy zapisem testamentowym a ustawowym, dyktowanym przepisami stanu. 

Jeżeli mąż nic nie pozostawi żonie lub pozostawi niewiele, ma ona prawo do wyboru zapisu ustawowego, który zależy od przepisów danego stanu, przeważnie od połowy do 1/3 majątku spadkowego. Może ona natomiast przyjąć mniej niż zezwala prawo stanowe, jeżeli jest to jej życzeniem. Porozmawiaj na ten temat z prawnikiem.

Podważenie testamentu

Ustawowy spadkobierca może podważyć testament, by otrzymać to, co przewiduje ustawa. Kilka procent testamentów jest podważanych w sądzie, przeważnie przez bliskich krewnych, którzy czują się pominięci. Jeżeli testament zostanie skutecznie podważony, to sąd go unieważnia i wtedy zaczynają obowiązywać zasady dziedziczenia ustawowego. 

Prawo nakazuje, by współmałżonek uczestniczył w spadku – jego wydziedziczyć nie można. Małżonek pominięty w testamencie dostanie tyle, ile nakazują przepisy stanowe. Dzieci natomiast dziedziczyć po nas nie muszą, jeżeli tego nie chcemy. Jeżeli chcemy dziecko wydziedziczyć, to powinniśmy napisać to w testamencie wyraźnie, by sędzia nie miał wrażenia, że dziecko zostało pominięte przez nieuwagę.

Ażeby obalić testament, ktoś musi udać się do sądu i udowodnić, że prawdą jest jedna z poniższych możliwości:

  • Zapisy testamentu są wynikiem czyjegoś nielegalnego postępowania (np. oszustwo, podrobienie podpisu).
  • Spadkodawca był niekompetentny w momencie, gdy podpisywał akt ostatniej woli. 
  • Spadkodawca znajdował się pod czyjąś presją.

Takie oskarżenia jest łatwo robić, lecz trudno udowodnić w sądzie. 

Uwaga: jeżeli obawiasz się procesów sądowych, powinieneś przedyskutować z prawnikiem odpowiednią strategię. Prawo spadkowe (probate law) daje krótki czas na podważenie testamentu, a świadkowie podpisania ostatniej woli mogą łatwo poświadczyć, że byłeś poczytalny.

Czasem probacja popłaca

Ludzie stosują różne metody, by uniknąć probacji: oddają majątek za życia, zakładają kosztowne i kłopotliwe trusty, itp. Jednak zdarza się, że metody te stwarzają więcej problemów niż korzyści. 

Najważniejszą zaletą przekazania majątku w spadku (czyli drogą probacji) jest fakt, że majątek przejdzie na spadkobierców z podwyższoną podstawą podatkową, przez co zapłacą oni po sprzedaży przedmiotów majątkowych mniej podatku a nawet zero. Szczegóły wyjaśniam w książkach Planowanie spadkowe oraz Podręcznik ochrony majątkowej.

W przypadku drugiego małżeństwa

Problem: ojciec zapisał dom i oszczędności swojej drugiej żonie, mając nadzieję, że ona przekaże je jego dzieciom z pierwszego małżeństwa. Po jego śmierci druga żona zostawiła majątek swoim zstępnym, a nie jego. Dzieci ojca czują się rozczarowane, że jego dorobek przeszedł w obce ręce.

Sugestia: ojciec mógł zostawić uzgodnioną kwotę dzieciom z pierwszego małżeństwa przez wskazanie ich jako beneficjentów kont bankowych czy inwestycyjnych. Dom natomiast mógł przekazać jako Life Estate, czyli majątek w użytkowaniu dożywotnim. To rodzaj wspólnej formy własności, ale ze szczególnymi uprawnieniami. Life Estate dałoby drugiej żonie prawo do użytkowania domu aż do jej śmierci, po czym własność przeszłaby na wyznaczonego beneficjenta, czyli dzieci z pierwszego małżeństwa. Life Estate jest nieco podobne do polskiego dożywocia, ale różnic jest sporo, co wyjaśniam w książce Planowanie spadkowe

Inne rozwiązanie to trust małżeński zwany Qualified Terminable Interest Property (QTIP). Porozmawiaj na ten temat z prawnikiem.

Wyznacz bezstronnego wykonawcę testamentu

Zwiększysz szansę na spokojną sukcesję majątkową, jeżeli wyznaczysz kompetentnego wykonawcę testamentu.

Najczęściej wykonawcą testamentu bywa to z dorosłych dzieci, które najbardziej pomagało rodzicom w prowadzeniu spraw podatkowych i finansowych. Sprawa komplikuje się jednak w przypadku drugiego małżeństwa. Jeżeli ktoś wyznaczy dwóch wykonawców testamentu (co-executors), np. drugą żonę i starszego syna z pierwszego małżeństwa, to może tym samym bardzo zaognić stosunki rodzinne. Lepiej w takim przypadku wyznaczyć osobę całkowicie niezależną: zaufanego prawnika czy starego przyjaciela.

Autorka nie jest prawnikiem i nie udziela porad prawnych. Niniejszy artykuł został napisany wyłącznie w celach informacyjnych. 

Elżbieta Baumgartner jest autorką wielu poradników, m.in. Planowanie spadkowe, czyli jak uporządkować swoje sprawy w Stanach i w Polsce i wielu innych. Są one dostępne w polonijnych księgarniach oraz bezpośrednio u wydawcy: Poradnik Sukces, 255 Park Lane, Douglaston, NY 11363, tel. 1-718-224-3492, www.poradniksukces.com, poczta@poradniksukces.com.

]]>
https://gwiazdapolarna.net/problemy-ze-spadkami-i-jak-ich-uniknac/feed/ 0
Zdalne hamowanie https://gwiazdapolarna.net/zdalne-hamowanie/ https://gwiazdapolarna.net/zdalne-hamowanie/#respond Mon, 11 Dec 2023 21:13:22 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1500 Większość wypadków drogowych spowodowana jest przez kierowców przekraczających dozwoloną prędkość jazdy. Notowane są przypadki, kiedy to kierowcy, szczególnie młodzi, pędzą po ulicach miast z prędkością blisko 100 mil na godzinę. Nic dziwnego, że albo sami giną  w wypadkach, albo zabijają przechodniów. Krajowa Rada Bezpieczeństwa Transportu, agencja rządowa USA badająca takie wypadki, twierdzi, że środkiem zaradczym może być technologia ograniczająca prędkość pojazdów. 

Już niedługo w oparciu o te badania inteligentna technologia wspomagania prędkości (ISA) może stać się standardowym wyposażeniem wszystkich nowych pojazdów. Agencja twierdzi, że nie można już polegać na stanowych przepisach regulujących prędkość jazdy.

Technologia ISA opiera się na lokalizacji GPS samochodu i dopasowuyje ją do bazy danych zawierających informacje o ograniczeniach prędkości oraz kamer pokładowych w celu ustalenia dopuszczalnej prędkości.

Pasywne systemy ISA ostrzegają kierowcę, gdy pojazd przekroczy dozwoloną prędkość, za pomocą sygnałów dźwiękowych, wizualnych lub mechanicznych, zmuszających kierowcę do wolniejszej jazdy. Aktywne systemy, wpływające autumatycznie na mechanizm samochodu, mogą utrudniać zwiększenie prędkości pojazdu, a nawet całkowicie ograniczyć możliwość szybkiej jazdy.

Jak na razie większość ankietowanych kierowców z rezerwą odnosi się do pomysłu. Twierdzą oni, że ograniczy to możliwość swobodnego przemieszczania się, wręcz traktują pomysł jako zamach na wolność osobistą i dalsze rozszerzenie kontroli życia przez agencje rządowe. Twierdzi się, że zautomatyzowane ograniczenie prędkości to dopiero początek ingerencji państwa w życie prywatne obywateli.

Jednak takie rozwiązania znane i stosowane są już na świecie, szczególnie w Europie. Tam technologia ISA będzie już obowiązkowa we wszystkich nowych pojazdach produkowanych po 2022 r. zgodnie z rozporządzeniem Komisji Europejskiej w sprawie ogólnego bezpieczeństwa pojazdów. Rozporządzenie obejmuje również wymogi dotyczące obowiązkowych zaawansowanych systemów wspomagania kierowców, w tym automatycznego hamowania awaryjnego i technologi wspomagania pasa ruchu.

Automatyczne systemy kontroli prędkości mają współdziałać z mapami Google’a, na podstawie których można analizować trendy w ruchu, lokalne dane, wykaz prac drogowych, widoki z ulicy. Wszystko to, by w założeniu zwiększyć bezpieczeństwo jazdy.

Jest prawie pewne, że większość nowych samochodów będzie wyposażona przynajmniej w system ostrzegania o znacznym przekroczeniu prędkości. Rozważa się także wprowadzenie przepisów dotyczące systemów monitorowania kierowców, które mogą wykryć, kiedy kierowca jest zmęczony, nie uważa lub jest pod wpływem alkoholu, i podjąć odpowiednie działania.

Jacek Hilgier

poiuntpub@sbcglobal.net

]]>
https://gwiazdapolarna.net/zdalne-hamowanie/feed/ 0
Więzienie za tatuaż https://gwiazdapolarna.net/wiezienie-za-tatuaz/ https://gwiazdapolarna.net/wiezienie-za-tatuaz/#respond Mon, 11 Dec 2023 21:06:48 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1487 Jeszcze do niedawna państwa Ameryki Łacińskiej – takie jak Salwador, Nikaragua czy Honduras – były rajem dla wszelkiej maści przestępców, gdzie wojny gangów były na porządku dziennym, a zwykli obywatele bali się nocą wychodzić na ulice. Od jakiegoś czasu sytuacja ulega poprawie, choć środki stosowane przez władze mogą budzić kontrowersje. Jednak coś za coś i konieczne były radykalne rozwiązania.

Nowy prezydent Salwadoru Naib Bukele wydał wojnę gangom terroryzującym obywateli. Chociaż jego metody krytykowane są przez obrońców praw człowieka, polityk ten cieszy się około 90-proc. poparciem. I wykorzystuje je, by ograniczyć demokrację w kraju. Samego siebie nazywa „najfajniejszym dyktatorem świata”. Nie bacząc na nikogo, zniósł demokratyczne ograniczenia w państwie w imię walki z wszechobecnymi  w Salwadorze gangami.

Od wprowadzenia rok temu stanu wyjątkowego aresztowano już ponad 71 tys. osób. Odpowiada to 7 proc. Salwadorczyków płci męskiej w wieku od 14 do 29 lat. Często też nie ma pewności, czy aresztowany faktycznie jest gangsterem. Jednak każdy podejrzany o powiązania z gangiem może zostać wtrącony do przeludnionego więzienia właściwie na czas nieokreślony.

Śledczym wystarczy niewiele powodów do zatrzymania i wsadzenia za kratki. Może to być np. gangsterki tatuaż, ubiór lub cokolwiek, co mogłoby sugerować powiązania z organizacjami przestępczymi. Wystarczą też anonimowe donosy i informacje.

Liberałowie biją na alarm, prawnicy praktycznie nie mają nic do powiedzenia, ale prezydentowi Salwadoru najwyraźniej to nie przeszkadza i wydaje się, że wie, co robi, bo kontrowersyjne działania przynoszą efekty. 

Jeszcze nie tak dawno Salwador miał jeden z największych wskaźników morderstw na świecie i był uznawany za jeden z najniebezpieczniejszych krajów. Obecnie wskaźnik spadł z 51 zabójstw na 100 tys. mieszkańców przed objęciem prezydentury przez Bukele do 18 po dwóch latach jego rządów.

Na metody prezydenta Salwadoru powinni zwracać uwagę wszyscy politycy, którzy hołdują zasadom demokracji oraz państwa prawa. Bo jeśli nie radzą sobie z przestępczością zgodnie z prawem, z odpowiednio finansowaną policją i mniej lub bardziej sprawnymi sądami, zrobią to za nich demagodzy, i to niekoniecznie w sposób zgodny z prawem.

Jacek Hilgier

pointpub@sbcglobal.net

]]>
https://gwiazdapolarna.net/wiezienie-za-tatuaz/feed/ 0
Australia – Aborygeni – referendum https://gwiazdapolarna.net/australia-aborygeni-referendum/ https://gwiazdapolarna.net/australia-aborygeni-referendum/#respond Mon, 11 Dec 2023 20:30:28 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1463 Marian Kałuski 

W Rzeczpospolitej z 15 października br. ukazał się komentarz Anny Widzyk pt. „Referendum w Australii zakończyło się fiaskiem. Aborygeni są rozgoryczeni”, odnoszący się do odbytego w Australii referendum w sprawie specjalnego przywileju dla autochtonicznej/tubylczej ludności Australii (Aborygenów). Wyborcy zostali wezwani do podjęcia decyzji – czy do australijskiej konstytucji powinien zostać wpisany paragraf w kwestii przyznania autochtonicznej ludności specjalnego przywileju za pośrednictwem wprowadzenia organu przedstawicielskiego znanego jako Indigenous Voice to Parliament, czyli Głosu Aborygenów w Parlamencie Pierwszych Narodów w Australii. Głos reprezentowałaby wybrana grupa wyłącznie Aborygenów, która, według kłamliwej propagandy ze strony lewicowego rządu i współpracujących z nim Aborygenów, miałaby tylko i wyłącznie doradzać rządowi w różnych sprawach dotyczących Aborygenów oraz w podejmowaniu decyzji i ustanawianiu polityki i praw, które dotyczą Aborygenów, nazywanych dzisiaj w lewackich kręgach Pierwszymi Narodami Australii.

Wspomniany komentarz Anny Widzyk jest przedrukiem z Deutsche Welle. Nie dziwota więc, że jest on bardzo tendencyjny. To stek niemieckiej głupiej i antyaustralijskiej propagandy.

Na temat Aborygenów i referendum można by było napisać wiele książek. 

Zacznijmy od ad ovo, czyli od jajka.

Australia jako Związek Australijski (Commonwealth of Australia) należy obszarowo do kilku największych państw na świecie (po Rosji, Kanadzie, Chinach, USA i Brazylii). Zajmuje obszar aż 7 682 300 km2, który zamieszkiwany jest przez zaledwie 26,5 mln ludzi (ludność Polski 38 mln), z tego Aborygeni stanowią od 2 do 4 proc. Tę różnicę tłumaczy to, że prawdziwych Aborygenów jest około 200.000, a ponad 200.000 czy więcej to BIALI ludzie udający/podający się Aborygenów dla korzyści materialnych, gdyż na pochodzeniu aborygeńskim można dzisiaj dużo skorzystać i wiele zarobić; poza tym osoby te liczyły na to, że szczególnie po zaakceptowaniu głosu Aborygeni będą otrzymywać duże odszkodowania finansowe ze specjalnych podatków nakładanych na nie-Aborygenów za krzywdy wyrządzone Aborygenom zmarłym 200, 150 czy 100 lat temu. A to dlatego, że DZISIEJSI Aborygeni i przybrani Aborygeni-cwaniacy ponoć przeżywają tragedię i cierpią mentalnie za zabicie ich przodków 200 lat temu. Kretynizm do kwadratu! Niestety, wspierany przez zidiociałych polityków i innych lunatyków i cwaniaków.

Że biali cwaniacy udają Aborygenów, potwierdzają wyniki australijskich spisów ludności. I tak w 2006 roku za Aborygenów podało się 455.028 osób, w 2011 roku 548.368 osób – wzrost aż o 93.340, czyli aż o 20,5 proc., w 2016 roku 649.171 osób – wzrost aż o 100.803 osoby, czyli wzrost aż o 18,4 proc., w 2021 roku 812.728 – wzrost aż o 163.557, czyli wzrost aż o 25,2 proc. Oczywiście tak wielkiego przyrostu naturalnego nie było wśród pozostałej ludności Australii (English Wikipedia: Aboriginal Australians). Ludzie europejskiego wyglądu odmawiają przedstawiania dowodów na swoje aborygeńskie pochodzenie. A rząd toleruje to jedno z największych oszustw w dziejach Australii. 

Jak widać, cwaniactwo to nie tylko polska specjalność. Wystarczy popatrzeć, ilu tych białoskórych „Aborygenów” jest w wielu organizacjach aborygeńskich, w których odgrywają wielką rolę, m.in. w szczuciu Aborygenów na białą ludność. A więc kichają w swoje etniczne gniazdo! Ale co się nie robi dla pieniędzy? Jeśli więc uważają, że biali bezprawnie kolonizują Australię, to dlaczego oni sami, będąc białymi ludźmi, nie zapakują swoich manatków, szczerze przeproszą Aborygenów za ich własne kolonizowanie ich ziemi i nie wyjadą z Australii do państw swoich przodków w Europie?!

Aborygeni australijscy mają ciemnobrązową skórę, faliste włosy (mężczyźni noszą często obfite brody), usta bardzo szerokie, nosy między oczami wklęsłe, poniżej szeroki nos. Ładną rasą na pewno nie są. Ale nie piękno stanowi człowieka. Według badań genetycznych przybyli do Australii z Afryki od 125 do 50 tysięcy lat temu. A więc sami byli kolonizatorami! I byli. Znany historyk australijski, profesor Blainey pisze, że w ostatnich 40.000 latach do Australii przybyły trzy fale kolonistów: Tasmańczycy, Murrayans i Carpentarians. A więc kłamliwe jest nazywanie obecnych Aborygenów „pierwszym narodem Australii”. Co więcej, zachowane na wielu obszarach Australii liczne ślady starej kultury świadczą o tym, że poprzednicy obecnych Aborygenów stali na wyższym szczeblu rozwoju (Wikipedia). Niestety, historię Australii i Aborygenów zna mało ludzi, więc łatwo jest rozpowszechniać różne kłamstwa.  

Prawdopodobnie przez to, że Australia jest taka wielka, dzielili i dzielą się na bardzo wiele małych plemion, które dzisiaj nazywa się w sprzeczności z nauką i ze słownictwem szumnie „narodami” (naród jest ekspresją idei nacjonalizmu, a ucieleśnione elementy kultury narodowej to architektura, zbiory dzieł literackich itp., a tego u Aborygenów w ogóle nie było i nie ma). Pod koniec XVIII wieku, a więc u progu kolonizacji europejskiej, populacja Aborygenów liczyła prawdopodobnie 750-780 tysięcy osób (inne źródła szacują tę liczbę na 300-400 tysięcy). Na samym początku XIX wieku, a więc kiedy przybyli na teren dzisiejszej Australii pierwsi koloniści brytyjscy, istniało około 600 szczepów. Każdy z nich miał własną nazwę, język lub dialekt, zwyczaje i władało oddzielnym terytorium. Aborygeni australijscy byli na bardzo niskim szczeblu rozwoju. Po prostu byli barbarzyńcami i najbardziej prymitywnymi ludźmi na świecie: byli ludożercami (tak jak wszystkie ludy Australii i Oceanii, ale o tym w dzisiejszej Australii głośno nie wolno mówić), szczepy zniewalały inne szczepy, mordowały się nawzajem, dokonując aktów ludobójstwa (genocide) – mordowali szczególnie kobiety i dzieci, aby w ten sposób uniemożliwić odrodzenie się szczepu, traktowanie kobiet i dzieci było w społeczności aborygeńskiej wyjątkowo brutalne (Tony Thomas, „The long history of Aboriginal violence – Part II”, Quadrant 7.5.2023), gwałcenie córek przez ojców było I JEST na porządku dziennym, zazwyczaj chodzili nago, albo okrywali się skórą, żyli w szałasach lub jaskiniach, nie znali koła, użycia metali, nie używali garnków i naczyń, nie znali żadnych mebli, nie uprawiali ziemi (tylko niektórzy coś tam sadzili), byli nomadami, nie hodowali żadnych zwierząt domowych; zajmowali się łowiectwem, rybołówstwem oraz zbieractwem (jedli najczęściej różne robactwo – dosłownie i jagody), byli animistami. Ci ludzie byli tak ciemni, że nie łączyli seksu z zajściem w ciążę. A dzisiaj robi się z nich aniołów, a ich skrajnie prymitywną kulturę stawia na równi np. z kulturą europejską.  

Żaden z aborygeńskich szczepów nie miał nazwy dla tego wielkiego kraju, który poza własnym terytorium w ogóle nie znali. Nazwa „Australia” to nazwa nadana krajowi przez białych ludzi. Ciekawe, jaką dzisiaj nazwę nosiłaby Australia, gdyby nie przybyli tu Brytyjczycy? Na pewno też nie aborygeńską, tylko jakąś azjatycką. A los tych ziem nie byłby lepszy od tego, jaki zgotowali im biali koloniści. Bo nie ma nic gorszego od rasizmu azjatyckiego (we wszystkich krajach Azji, co potwierdzają chociażby najnowsze wydarzenia rasistowskie i pełne nietolerancji napływające z tych ziem).

Do wybrzeży Australii dotarli pierwsi z Europejczyków żeglarze holenderscy: Willem Jonsch (Janszoon) w 1605 roku, Dirk Hartog w 1616 roku, Fryderyk de Houtman i Jakub Edel w 1619 roku i zszedł na wyspę u wybrzeży Australii w dzisiejszej Zatoce Rekina, która obecnie nosi jego imię. W 1619 roku do zachodniego wybrzeża Australii (obecnie Ziemia Edela) dopłynęli kolejni Holendrzy: Fryderyk de Houtman i Jakub Edel, a w 1627 roku na południowo-zachodnim wybrzeżu (obecnie przylądek Nuyts) wylądował holenderski żeglarz Piotr Nuyts, a do Wielkiej Zatoki Australijskiej także w 1627 roku Frans Thyjssenan (Thyssen). Holendrzy to naród kupców. Stwierdziwszy, że z bezludną czy prawie bezludną oraz nienadającą się do kolonizowania Australią nie można handlować, więcej tu się nie wybierali. Docierali tu jednak nie tylko Holendrzy/Europejczycy, ale także Azjaci. Będąc na Tajwanie w 1968 roku – jako pierwszy Polak z paszportem PRL (wpuszczono mnie na wyspę po dłuższych rozmowach ze mną i wyższymi przełożonymi i dlatego, że na stałe mieszkałem w Australii), zwiedziłem przebogate w dzieła sztuki Narodowe Muzeum Pałacowe (zbiory wywiezione z Zakazanego Miasta w Pekinie). Widziałem tam mapę Australii opracowaną w XVII wieku. Na tej mapie jest pokazana jedynie linia brzegowa północnej Australii i wschodniej, jeśli dobrze pamiętam po teren Brisbane czy Sydney. Co ciekawe, linia brzegowa na tej mapie niewiele odbiega od współczesnych map Australii. Jak widać, również dla Chińczyków Australia wydała się mało atrakcyjna tak pod względem handlowym, jak i osadniczym. Dzisiaj na pewno tego żałują. Tak czy siak, aborygeńska Australia skazana była na nieistnienie. Jakby nie zajęli jej Brytyjczycy, to wcześniej czy później zawitaliby tu inni koloniści. Tym bardziej że nie było na jej wielkim obszarze żadnego państwa i rządu aborygeńskiego. Wystarczyło przepędzić jakiś szczep i zająć jego ziemię.   

Podczas swej pierwszej podróży naokoło świata angielski żeglarz i odkrywca James Cook dotarł do wybrzeży Australii 29 kwietnia 1770 roku – do Zatoki Botany, na obszarze dzisiejszego Sydney. Anglicy chcieli być panami świata. Dlatego postanowili dorzucić do swego imperium także nowo odkryty przez kapitana Cooka ląd. Chociażby po to, aby móc tu zsyłać swoich licznych kryminalistów, bo prawo w Anglii było wówczas wyjątkowo surowe – np. za kradzież tylko bochenka chleba można były być zesłanym do Australii. I tak pod koniec XVIII wieku Anglicy utworzyli w Botany Bay kolonię karną. Pierwsi więźniowie przybyli 18 stycznia 1788 roku. Kolonia ta zapoczątkowała europejską kolonizację Australii, powstanie angielskich kolonii terytorialnych: Nowa Południowa Walia, Tasmania, Wiktoria, Południowa Australia, Queensland i Zachodnia Australia (dzisiaj są to stany), a następnie powstanie 1 stycznia 1901 roku nowego państwa pod nazwą Związek Australijski.

Aborygenów spotkał niezwykle smutny los. Niestety, jak to bywa z każdą kolonizacją, osadnicy z Europy zaczęli Aborygenów wypierać z ziem coraz dalej w głąb kontynentu. Bardzo często dochodziło do znęcania się, bicia, prześladowania, a nawet do zabójstw i eksterminacji rdzennej ludności. Często tępiono ich jak dziką zwierzynę. Na Tasmanii płacono za każdego zabitego Aborygena! W latach 1894-97 miał miejsce zbrojny bunt Aborygenów, któremu przewodził Jandamarra. Przez ponad 100 lat ludność aborygeńska ginęła wskutek konfliktów z białymi osadnikami, z powodu braku pożywienia i nieznanych tu przedtem chorób przywleczonych z Europy, co spowodowało, że na początku XX wieku uznano ich za lud wymierający. Ich liczba katastrofalnie spadała aż do lat 30. XX wieku, kiedy oceniano już ją tylko na 67 tysięcy (1933). Według popularnego mitu wykreślono ich wtedy z oficjalnej Księgi Flory i Fauny (uznając ich za ludzi i przyznając im prawa obywatelskie) tego kraju, co jest nieprawdą, ponieważ Aborygeni nigdy nie byli tam zapisani. Faktem jest jednak, że przyjęto od tego momentu zasadę asymilacji dobrowolnej. W 1965 roku wprowadzono Politykę Integracyjną, aby dać Aborygenom większą władzę nad ich społeczeństwem i życiem. Od tej pory Aborygeni uzyskiwali coraz więc różnych praw. Dzisiaj mają pełne prawa obywatelskie, a w Parlamencie Federalnym i w stanowych jest 11 posłów i senatorów pochodzenia aborygeńskiego, są ministrowie i gubernatorzy Aborygeni. Działa aż 400 różnych organizacji i instytucji aborygeńskich, które są całkowicie finansowane przez rząd federalny i stanowe z pieniędzy podatników, a więc nie-Aborygenów (którzy do gospodarki australijskiej wnoszą tyle co kot napłakał). Na potrzeby Aborygenów rząd wydaje każdego roku 5 miliardów dolarów. Aborygeni są dziś często uprzywilejowani w stosunku do innych mieszkańców Australii (np. studia wyższe, finansowanie ich spraw sądowych). 

W latach 30. ubiegłego wieku powstał ruch polityczny Aborygenów. Jego celem było odzyskanie terytoriów plemiennych (marzenia ściętej głowy). W 1992 roku Sąd Najwyższy w stolicy Australii uznał istnienie tubylczego prawa, czyli tytułu własności ziemi. Rok później potwierdzono to prawo ustawą Parlamentu Federalnego. 

Rządy Australii aż do połowy lat 60. XX wieku stosowały wobec Aborygenów politykę przymusowej asymilacji. Miała ona swoje plusy i minusy. Plusem było to, że przybliżyła ich do białej ludności (język angielski, chrześcijaństwo, edukacja, a przez to mieli lepsze życie i większe możliwości społeczne i zawodowe). Podobnie było z tzw. skradzionym pokoleniem (ang. Stolen Generations). Tak, praktyka ta miała swoje podłoże w polityce przymusowej asymilacji kulturowej, ale nie tylko. Odbierano również dzieci z rodzin znajdujących się w bardzo trudnych warunkach egzystencjonalnych i w których bardzo często dochodziło do przemocy domowej, nadal będącą plagą w rodzinach aborygeńskich obok alkoholizmu. To bez wątpienia była psychiczna tragedia dla rodziców i dzieci. Z drugiej strony dzieci te zazwyczaj wygrały los na loterii – przez edukację i przebywanie w cywilizowanym społeczeństwie włączyły się do życia w społeczeństwie australijskim. To wyłącznie z tego grona Aborygenów wyszły osoby, które odgrywały i odgrywają dużą rolę w życiu społeczeństwa aborygeńskiego i całej Australii. Oby ich było coraz więcej. 

Nie ulega wątpliwości, że wielka krzywda była wyrządzana Aborygenom przez ponad 150 lat. Gdybym był Aborygenem, również nie lubiłbym białych ludzi. Jednak czas leczy rany, a harmonijnie ze sobą żyjące grupy etniczne są dużo, dużo lepsze od tych, które chcą kultywować wrogość i liczyć na zemstę. Język, jakiego używają działacze aborygeńscy odnosząc się do białej ludności Australii, to ZAWSZE język oskarżycielski, graniczący z połajanką, ofiary, pełen skargi. Nigdy nie jest językiem równości, a tylko wyższości, bo my jesteśmy właścicielami i panami tej ziemi, a wy najeźdźcami, kolonizatorami, mordercami i gwałcicielami, żyjącymi w państwie, które nie jest wasze. I bez przerwy domagają się przeprosin od białych Australijczyków. Jednak jak słusznie napisał Douglas Murray: „Przeprosiny mają sens tylko wtedy, kiedy są wypowiadane przez osobę, która dopuściła się do zadania krzywdy”… Tak, historia może być brutalna, zaakceptujmy to i idźmy naprzód ku lepszej przyszłości, ku harmonijnemu współżyciu („Sorry, but can we all please move on from the guilt trips?”, Weekend Australian 19-20.8.2023). Tymczasem premier Albanese wszedł w buty aborygeńskich rasistów i za nimi odnośnie historii Australii ma do powiedzenia tylko to, że „Australian history od 1788 had been a brutal history” (historia Australii od 1788 była brutalną historią). A czy nie była brutalną przed 1788 rokiem, kiedy szczepy nieustannie brutalnie się mordowały i kiedy gwałty kobiet i dziewczynek były na porządku dziennym i kiedy ludożerstwo było także na porządku dziennym? (jw.)

Bez wątpienia z każdym nowym rokiem następowałoby większe zbliżenie białych Australijczyków z Aborygenami, gdyby na drodze ku temu nie stanęli najpierw Żydzi, potem komuniści, Partia Zielonych (lunatycy) i wreszcie biali cwaniacy podszywający się pod Aborygenów, a ostatnio w coraz większym stopniu także socjaliści (Australian Labor Party).

Niektórzy Żydzi zaczęli popierać Aborygenów – ich różne starania, gdyż wyczuli, że mogą na tym nieźle zarobić, a po drugie, włączyli się do tej pomocy, kiedy w czasie pierwszej palestyńskiej Intifady (1987) i po niej na świecie – w tym także w Australii – narastała krytyka okupacji przez Izrael ziem palestyńskich, kiedy dochodziło do ich brutalnego prześladowania włącznie z kolonizacją ziem palestyńskich przez kolonistów żydowskich. Przez włączenie się w niebezinteresowną zresztą pomoc Aborygenom, chcieli pokazać, jak bardzo są humanitarni, jak rozpaczają nad losem biednych Aborygenów i jak bardzo chcą im pomagać. 

Po jakimś czasie z pomocą Aborygenom pospieszyli komuniści (jedną z czołowych działaczy aborygeńskich i za Głosem oraz osobą kipiąca anty-białym rasizmem jest Aborygenka Marcia Langton, była członkini rozwiązanej Australijskiej Partii Komunistycznej) i członkowie Partii Zielonych. Ci pierwsi – zgodnie z komunistycznym hasłem rewolucji światowej, którą budują na skłócaniu narodów. Zieloni, bo będąc lunatykami, myślą, że swoją działalnością uszczęśliwią świat. 

W 1901 roku rząd australijski wprowadził politykę białej Australii (The White Australia policy), ponieważ wielu białych Australijczyków obawiało się, że nie-biali imigranci mogą zagrozić australijskiemu społeczeństwu. Polityka ta była po II wojnie światowej rozcieńczana, aż wreszcie w 1975 roku socjalistyczny rząd Whitlama uchwalił ustawę o dyskryminacji rasowej, która sprawiła, że kryteria selekcji na tle rasowym stały się niezgodne z prawem.

Dzisiaj australijscy socjaliści od czasu premiera Boba Hawke (1983-91) prowadzą jawną politykę mającą na celu uczynienie z Australii azjatyckiego kraju (The Anti-White Australian policy). Hawke sprowadził do Australii 300 tys. Chińczyków, premier Paul Keating (1991-96) ogłosił, że Australia jest państwem azjatyckim, Kevin Rudd (2007-10) i Julia Gillard ją kontynuowały, a teraz Anthony Albanese (od maja 2022), który jest skrajnie i najbardziej lewicowym z nich wszystkich (Peta Credlin, Sunday Herald Sun, 10.9.2023, s. 21) na lata 2023-24 postanowił sprowadzić do Australii aż 715 tys. Azjatów (przypominam, że Australia ma tylko 26 mln ludności, nie troszcząc się wcale, gdzie ci ludzie będą mieszkać, gdyż w Australii już dzisiaj jest wielki brak mieszkań – „Why increasing immigration is creating more and more issues”, Sunday Herald Sun 23.7.2023) i jednocześnie zaborygenizować Australię. Zaraz po wyborze na premiera Albanese ogłosił, że zorganizuje Głos (Voice), który da większe prawa w konstytucji tylko Aborygenom, które następnie umożliwią im współrządzenie Australią. Na każdym kroku – w państwowych stacjach telewizyjnych i radiostacjach nachalnie narzuca się nam każdego dnia różne tematy aborygeńskie, nadaje i publikuje całkowicie zakłamaną – zmyśloną historię Aborygenów, z białych Australijczyków robi się potworów na miarę Hitlera i Stalina, nakazuje się wszystkim instytucjom i organizacjom oraz programom państwowym radiowym i telewizyjnym na samym początku zebrań, imprez, programów itp. wyrażać specjalne skrajnie rasistowskie podziękowanie dla nich, stwierdzające, że nie my – właściciele naszych domów – ale Aborygeni są tradycyjnymi właścicielami australijskiej ziemi, mórz otaczających Australię, nieba nad Australią, które zawsze były ich, są nadal i będą zawsze, oraz okazujemy szacunek im i ich przodkom, jak również popieramy dokument Uluru (skierowany przeciwko nie-aborygeńskim mieszkańcom Australii): „We acknowledge the First Nations peoples of Australia, the traditional custodians of the land, seas, skies and waterways on which we reside, work, travel and meet. We pay our respect to First Nations elders past, present, and emerging, and support the Uluru Statement from the Heart. We acknowledge that the land, seas, skies, and waterways of Australia were, are and always will be, that of the First Nations peoples)”. Ludzie mieli i mają tego wszystkiego dość – powyżej dziurek od nosa. Tym bardziej że w kraju szaleje drożyzna (inflacja) i jest wprost potworny brak mieszkań na kupno i wynajem – ludzie muszą płacić połowę czy 2/3 swoich zarobków za wynajem mieszkania, kiedy Aborygeni wysuwają pretensje do dużej części Melbourne i Gippsland, gdzie mieszka kilkaset tysięcy ludzi, i zaczynają ciągać nas po sądach, aby oddać im te tereny, bo PONOĆ zostały im skradzione 200 lat temu („Tasma in Indigenous land feud”, Sunday Herlad Sun 9.7.2023), kiedy rasistowscy aktywiści aborygeńscy domagają się zniesienia australijskiego święta narodowego, obchodzonego 26 stycznia, bo to rasistowskie święto białych ludzi (James Campbell „January 26 a day to forget”, Sunday Herald Sun 9.7.2023), on zamiast się tymi sprawami zajmować, wciska w ręce rasistowskich działaczy aborygeńskich kija na nie-Aborygenów (Peta Credlin „Be warned: the Voice is more than ‘advisory’”, Sunday Herald Sun 24.9.2023 i w sposób łajdacki chciał, abyśmy za tym zagłosowali. Premier Anthony Albanese traktował nas – wszystkich nie-aborygeńskich Australijczyków (96 proc. ludności kraju), którzy jesteśmy prawdziwymi właścicielami Australii i naszych domów, na których kupno ciężko musieliśmy pracować, jak małe głupie dzieci („You people are too dumb: Michael Kroger blasts Labor’s ‘leave it to us’ approach”, Sky News Australia 14.10.2023), wierząc do ostatniej godziny przed referendum, że kupimy to jego polityczne badziewie i szachrajstwo.

Są dzisiaj w Australii Aborygeni żyjący w ubóstwie. Ale zazwyczaj z własnej winy. To są głównie ci, którzy wybrali życie dzikusów na zadupiach Australii. Trudno aby dla 100, 150 czy 200 Aborygenów żyjących z dala od siedzib ludzkich zapewnić wygodny transport, opiekę lekarską, szkołę, supermarket itp. Oni i wielu z tych, co żyją w miastach, jest alkoholikami. Ogólnie są znani z lenistwa i stąd nikt nie chce ich zatrudnić. Nie jest winą białych ludzi, że z tych 5 miliardów dolarów, które rząd federalny przeznacza na potrzeby Aborygenów – aby polepszyć im życie, większość jest głównie wydawana na biurokrację aborygeńską (królewskie pensje), a także rozkradana przez ich rodaków. Wykorzystując odrzucenie przez naród rządowego referendum, minister ds. rdzennych Australijczyków, Jacinta Nampijinpa Price, domaga się dochodzenia na co i jak były i są wydawane otrzymywane od wielu lat od rządu miliardy dolarów każdego roku przez organizacje aborygeńskie, gdyż nie widać prawie żadnej poprawy warunków bytowych upośledzonych społecznie Aborygenów. Naród/podatnicy mają prawo to wiedzieć, a przede wszystkim to, czy przypadkiem te pieniądze nie są rozkradane („‘Government can’t ignore the calls’: Jacinta Price to pursue Indigenous spending audit”, Sky News Australia 16.10.2023).

M.in. na przykładzie historii istniejącej w latach 1990-2005 rządowej Komisji Aborygenów i Wyspiarzy Cieśniny Torresa (ATSIC) mamy już dowód, jak wierchuszka aborygeńska potrafi prowadzić organizacje aborygeńskie, kto w nich może być dyrektorem czy kierownikiem i jak operowano pieniędzmi przeznaczonymi przez rząd na poprawę warunków bytowych Aborygenów w potrzebie oraz protektuje w sądach oskarżonych Aborygenów. Popatrzmy na życiorys chociażby Geoffa Clarka, australijskiego polityka i działacza na rzecz Aborygenów, biało-aborygeńskiego pochodzenia, w 1983 roku współzałożyciela Aborygeńskiego Rządu Tymczasowego, który w latach 1983-96 działał lokalnie i międzynarodowo na rzecz ludności tubylczej, i na koniec w latach 1999-2004 przewodniczącego wspomnianego wyżej ATSIC. Według jego biografii zamieszczonej w anglojęzycznej Wikipedii, człowiek ten „w 2000 roku został oskarżony o gwałt na swojej kuzynce, Joanne McGuinness, ale sędzia uznał, że nie ma wystarczających dowodów, aby wnieść sprawę do sądu. W 2001 roku doniesienia prasowe w dzienniku The Age twierdziły, że Clark był odpowiedzialny za cztery gwałty, które miały miejsce w latach 70. i 80. McGuiness i Carol Stingel wszczęli oddzielne sprawy cywilne przeciwko Clarkowi w 2002 roku. W 2003 roku wyszło na jaw, że ATSIC – z pieniędzy otrzymanych na zaspakajanie potrzeb skrzywdzonych przez los Aborygenów! – zgodził się przeznaczyć 45 tys. dolarów na sfinansowanie obrony prawnej Clarka w związku z bójką w pubie, w której był obecny. Początkowo postawiono dziewiętnaście zarzutów, przy czym ostatecznie wycofano wszystkie zarzuty z wyjątkiem »zamieszek« i »utrudniania działań policji«. Clark został skazany za oba w swoim pierwszym procesie, a zarzut buntowniczego zachowania został później oddalony w apelacji. W styczniu 2007 roku ława przysięgłych Sądu Okręgowego w Wiktorii uznała, że w 1971 roku doprowadził do dwóch gwałtów grupowych. Ofiara, Carol Anne Stingel, cierpiała na zespół stresu pourazowego, otrzymała 20 tys. dolarów odszkodowania wyrównawczego i około 71 tys. dolarów na pokrycie kosztów prawnych. W lutym 2007 roku Clark odwołał się od ustaleń ławy przysięgłych w sprawie Stingela, jednak w grudniu 2007 r. przegrał apelację od zasądzonego od niego odszkodowania. Clark nigdy nie zapłacił 20 tys. dolarów odszkodowania pani Stingel, a od 2013 roku był winien ponad 300 tys. dolarów swoim prawnikom. Clark ogłosił bankructwo w 2009 roku. W sierpniu 2021 roku Clark został postawiony przed sądem wraz z żoną Trudy i synem Jeremym w związku z domniemanym sprzeniewierzeniem około 2 milionów dolarów należących do Framlingham Aboriginal Trust przez okres około 30 lat”. Władzom ASTIC zarzucano uprawianie nepotyzmu. W 2005 roku liberalny rząd federalny był zmuszony rozwiązać ASTIC. Z kolei prawa ręka Clarka, wiceprzewodniczący ASTIC Ray „Sugar Ray” Robinson był przedmiotem śledztwa w związku z jego postępowaniem jako administratora i członka zarządu wielu organizacji aborygeńskich.

To tylko czubek góry lodowej. 

Oczywiście Geoff Clark jest ciągle uważany za aborygeńskiego bohatera narodowego. 

W Australii żyje dzisiaj chyba już dwunaste pokolenie białych ludzi, którzy urodzili się w Australii. To jest dzisiaj bez wątpienia także ich ojczyzna, ich ziemia, ich wody i ich niebo. To biali ludzie zbudowali dzisiejszą Australię i jej dobrobyt – jeden z najwyższych na świecie. Z tego dobrobytu korzystają obficie za darmo sami Aborygeni. Nikt w zasadzie się nie spodziewa, że będą za to wdzięczni, bo uważamy, że od nas coś się im należy. Ale mamy prawo spodziewać się od nich uznania nas za współwłaścicieli Australii, a nie ciągle traktowania nas jako kolonistów, którzy nie mają prawa żyć tutaj, najwyżej jako ich woły robocze – pracujący na ich luksusowe życie. A wręcz domagamy się od nich, aby uznawali nasze domy za nasze domy, a nie za ich domy. Wypraszam sobie być nazywany kolonistą i człowiekiem, który okupuje rzekomo ich dom, na którego kupno musiałem wiele lat pracować. 

Mieliśmy do czynienia z szachrajstwem ze strony premiera Albanese odnośnie referendum, bo premier kłamał w żywe oczy, mówiąc, że Głos będzie tylko doradzał w sprawach czysto aborygeńskich, gdyż nie będzie miał żadnego ujemnego efektu na nas i dla Australii. W ogóle nie chciał powiedzieć wyborcom, czym właściwie będzie Głos i kto – jacy ludzie – będą reprezentantami tego Głosu w Parlamencie i jakie da on narzędzia rasistom aborygeńskim do walki z nie-Aborygenami i z samą Australią (prawnicy udowodnili, że sugestie Aborygenów w Parlamencie, o które jak trzeba będzie będą walczyć w Sądzie Najwyższym, mogą szkodzić żywotnym interesom Australii, w tym jej bezpieczeństwu; mogą np. przeciwstawiać się budowie nowej bazy wojskowej, bo będą twierdzić, że teren pod jej budowę jest ich „secret ground” – świętą ziemią)! Bezczelnie kłamał odnośnie tzw. Uluru Statement – Oświadczenie Uluru z Serca. Prawdziwy Statement trzymali pod kluczem, a narodowi wpychano króciutki kłamliwy, według którego nic złego nie groziło Australii i nie-Aborygenom, że ten Statement ma tylko i wyłącznie na celu poprawienie warunków życia Aborygenom. Tymczasem prawdziwy Statement, który otrzymała dopiero po ostrych staraniach na podstawie Freedom of Information Act znana komentatorka polityczna Peta Credlin, mówi, że po uzyskaniu Głosu w Parlamencie rasistowscy (wściekli wrogowie białych Australijczyków) aktywiści aborygeńscy będą brutalnie domagać się zawarcia z nimi traktatu połączonego z odszkodowaniami na sumę miliardów dolarów, a historia Australii od 1788 roku ma być przedstawiana jako „historia wstydu”; nowa historia napisana przez „historyków” aborygeńskich ma przedstawiać WSZYSTKICH białych Australijczyków jako śmieci, bandytów, złodziei i gwałcicieli („Say No to abusive leaders”, Sunday Herald Sun 17.9.2023). Albanese proponował Głos, który był de facto koniem trojańskim i batem na nie-Aborygenów oraz maszynką do robienia pieniędzy dla Aborygenów, szczególnie aborygeńskiej burżuazji, bogacącej się z pomocą rządu z okradania podatników australijskich i swoich braci Aborygenów. A poza tym ten Głos byłby sprzeczny z prawem międzynarodowym (Janet Albrechtsen „Albanese’s amendment in breach of international law”, The Weekend Australian 28-29.1.2023).

Rasiści aborygeńscy chcą od nie-Aborygenów odszkodowań idących w miliardy dolarów, tak, aby KAŻDY Aborygen, w tym każde z osobna aborygeńskie dziecko było milionerem. I teraz łatwo zrozumieć, dlaczego już pół miliona białych Australijczyków podaje się za Aborygenów. A będzie takich cwaniaków dużo więcej, bo po odrzuceniu Głosu premier Albanese popiera, zgodnie z obietnicą daną im już dawno (wiele razy podkreślał, że całkowicie popiera), ten prawdziwy – Uluru Statement, starania rasistów aborygeńskich o zawarcie traktatu. Dlatego prezenterka Sky News Peta Credlin mówi, że całe Oświadczenie Uluru z Serca „musi zostać wyrzucone do kosza. Australia odrzuciła 14 października Głos do Parlamentu: 61 procent głosujących głosowało na »nie« w referendum. Jeśli demokracja ma cokolwiek znaczyć, cały program Uluru musi zostać wyrzucony do kosza, nie tylko Głos” – powiedziała Credlin. „Ponieważ wyborcy słusznie dojdą do wniosku, że premier ma w nosie [napisała ostrzej: „a tinkers cuss”], to co myślą zwykli Australijczycy. Że jest bardziej niż szczęśliwy, słuchając aborygeńskiego establishmentu kierowanego przez Noela Pearsona i Marcię Langton, ale nie wyborców w tradycyjnym sercu Partii Pracy (w wielu okręgach wyborczych Partii Pracy większość ich mieszkańców zagłosowała na »nie«!), którzy masowo odrzucili program Uluru”.  

Australijczycy, tak biali, jak również bardzo wielu pochodzenia azjatyckiego (np. artykuł Azjaty Ramesha Thakura pt. „Reject race-based „poison” privilege voice will deliver”, The Weekend Australian 29-30.7.2023), a nawet wielu samych Aborygenów (np. na „nie” zagłosowała, obok tysięcy innych Aborygenów, Jacinta Price, minister ds. aborygeńskich w gabinecie cieni Koalicji Liberalno-Narodowej) pokazało Albanese gest Kozakiewicza, przez który premier się rozpłakał. 61 proc. wyborców zagłosowało na „nie”. Powinno ich być więcej. Ale lunatyków, naiwnych idealistów lub po prostu nieoświeconych ludzi jest w każdym narodzie całe mrowie, a w Australii dodatkowo także wielu analfabetów z Afryki i Azji. Na ludzkiej głupocie żerują różni cwaniacy i oszuści, w tym politycy. 

Premier Albanese jedynie co osiągnął to to, że mocno skłócił społeczeństwo australijskie („‘He is dividing this country’: Michaelia Cash slams Albanese over divisive referendum”, Sky News Australia 4.10.2023). 

I tak wygląda prawda o Aborygenach i referendum. Ta z Deutsche Welle to zwykła propaganda i tekst obrażający Australijczyków.

Marian Kałuski 

]]>
https://gwiazdapolarna.net/australia-aborygeni-referendum/feed/ 0
Pęknięcie na linii Warszawa-Kijów z Putinem w tle https://gwiazdapolarna.net/pekniecie-na-linii-warszawa-kijow-z-putinem-w-tle/ https://gwiazdapolarna.net/pekniecie-na-linii-warszawa-kijow-z-putinem-w-tle/#respond Sat, 26 Aug 2023 10:09:51 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1402 Robert Strybel

Wokół putinowskiej agresji przeciw Ukrainie „wybuchła” przyjaźń polsko-ukraińska, jakiej jeszcze nie było. „Nadzwyczajne stosunki”, „najmocniejszy sojusz”, „serdeczne więzi”, „szczególna przyjaźń” i podobne figury retoryczne sypały się sowicie zarówno w Warszawie, jak i w Kijowie. Niektórzy publicyści nad Wisłą nawet snuli wizję specjalnego przymierza poniekąd przypominającego Rzeczpospolitą Obojga Narodów czy niedoszłą federację polsko-ukraińską Piłsudskiego. Obecnie nie widać nawet cienia takiego hurra-optymizmu, a przyczyna była dość prozaiczna: dwa sąsiednie państwa popstrykały się o tranzyt ukraińskiego zboża. 

Prasprawcą tej kłótni „rodzinnej” był oczywiście cherlawego wzrostu 70-latek, jedynowładca Kremla, Wołodia Putin. Jest on głównym sprawcą wielu innych zjawisk o zasięgu międzynarodowym, które zbiorowo można by nazwać wojną światową nowego typu. Chodzi o perturbacje na światowym rynku energetycznym i zbożowym oraz, co z tego wynika, pogłębienie głodu i biedy w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Mega-inflacja rozregulowała porządek finansowy wielu krajów i spowolniła walkę ze zmianą klimatu. Nie było gdzie przechowywać zboża, gdyż w wielu przypadków tam składowano zapasy węgla. Niepotrzebnie sprowadzono go w obawie przed ostrą zimą i perspektywą niedogrzanych mieszkań w krajach unijnych. Putinowska agresja doprowadziła do topnienia zapasów amunicji na Zachodzie oraz do nieporozumień między niektórymi krajami UE i nawet NATO.

W polsko-ukraińskich stosunkach pojawiły się w ostatnim czasie napięcia, których powodem jest tzw. kryzys zbożowy. W maju rządząca UE Komisja Europejska uległa usilnym prośbom Polski i kilku innych krajów przyfrontowych i wprowadziła zakaz obrotu na swoim terytorium ukraińską pszenicą, kukurydzą, rzepakiem i słonecznikiem. Te płody rolne zapewniają Kijowowi blisko połowę dochodów z eksportu, a putinowska agresja poważnie podważyła cały proces ich zbierania, zwożenia, składowania i ekspediowania do klientów zagranicznych, głównie drogą morską. Zakaz obejmujący pięć sąsiadujących z Ukrainą państw członkowskich – Polskę, Węgry, Słowację, Bułgarię i Rumunię – miał wygasnąć 15 września, stąd też prośba o jego przedłużenie do końca roku. Szczególnie Warszawie na tym zależy z powodu wyborów parlamentarnych 15 października. 

Kiedy Rosja zablokowała czarnomorskie porty Ukrainy, Polska zaoferowała Kijowowi lądowy tranzyt przez swoje terytorium do najbliższego portu. Niestety solidarny gest odbił się Polakom czkawką, gdyż duża część tego ziarna wcale nie dotarła do żadnego portu a wylądowała na polskim rynku. Ceny poleciały ostro w dół, a polscy rolnicy się wściekli. W roku wyborczym rząd Zjednoczonej Prawicy nie może sobie pozwolić na odtrącenie elektoratu rolniczego, który na tym najbardziej ucierpiał. Tym bardziej że oczekuje się dość wyrównanych wyników głosowania za prawicowym rządem oraz za liberalno-lewicową opozycją. Zaledwie kilkaset, a może nawet kilkadziesiąt głosów może przechylić szalę.

Inne kraje UE, w tym Niemcy i Francja, nie chcą przedłużenia zakazu. Nie chce tego również Ukraina. Podobno prezydent Wołodymyr Zełenski wpadł w panikę na myśl, że zabraknie Ukrainie dochodów zbożowych na prowadzenie wojny obronnej. Napięcie rosło. Głos w sprawie dalszego embarga na ukraińskie zboże zabrał Marcin Przydacz, szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej. Stwierdził, że „Ukraina otrzymała od Polski naprawdę duże wsparcie i powinna zacząć to doceniać”. I zaczęło się. 

„Kategorycznie odrzucamy próby narzucenia polskiemu społeczeństwu przez polityków bezpodstawnej opinii, że Ukraina nie docenia pomocy ze strony Polski. (…) Nie ma nic gorszego niż gdy twój wybawca żąda od ciebie opłaty za ratunek, nawet gdy krwawisz” – odpowiedział Andrij Sybiga, zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy. Ukraińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wezwało polskiego ambasadora Bartosza Cichockiego w związku z wypowiedziami Przydacza. W odpowiedzi strona polska wezwała do siedziby MSZ chargé d’affaires ambasady Ukrainy. 

Ów przedstawiciel Ukrainy pod nieobecność ambasadora otrzymał notę, która jasno prezentowała stanowisko RP: „Między partnerami należy unikać słów i działań, które szkodzą dobrym stosunkom. Polska oczekuje od Ukrainy gotowości do uwzględnienia naszego stanowiska m.in. w kwestii ochrony polskiego rolnictwa”. 

Nierzadko osoby postronne usiłują do własnych celów wykorzystać jakiś przypadkowy spór czy kontrowersję. Widocznie chcąc się przypomnieć, mało dziś pamiętany b. szef dyplomacji w rządach PiS Jacek Czaputowicz niedawno powiedział telewizji Polsat News: – Są państwa silne jak lwy, są państwa przebiegłe jak lisy i są państwa jak hieny czy szakale. I my prowadzimy taką politykę hien i szakali. Przychodzi na myśl szmalcownictwo polityczne, w jakie się wpiszemy być może niedługo. I, powtarzając za politykami ukraińskimi, dodał: – Doraźne interesy na krwawiącym państwie przynoszą tragiczne skutki.

Opinia Czaputowicza nie zmienia faktu, że gościnny, hojny, życzliwy i faktycznie braterski stosunek Polski do walczącej Ukrainy był i pozostaje nadzwyczajny. Warszawa już przywitała ok. 14 milionów ukraińskich uchodźców uciekających przed putinowską agresją. Ponadto Warszawa była i pozostaje głównym międzynarodowym lobbystą Kijowa i należy do czołówki krajów wspomagających Ukrainę militarnie. Jednak nie sądzę, by to głównie wynikało z wyjątkowego altruizmu Polaków. Najbardziej połączył dwa sąsiadujące ze sobą narody odwieczny, wspólny, agresywny i znienawidzony wróg – Wielka Rosja, zarówno carska, jak i bolszewicka i putinowska. Wartością dodaną było to, że rolę międzynarodowego „pariasa”, potępianego przez ONZ, UE, USA i inne kraje i organizacje za rzekome naruszenia „praworządności”, jak i niepromowania lewicowych „antywartości”, Polska zdobyła światowy podziw i szacunek. Powodem była jej niekwestionowana sympatia, gościnność oraz militarne, materialne i humanitarne wsparcie dla rozpaczliwie broniącego się sąsiada.

W normalnych czasach, w których nie byłoby wojny szalejącej za wschodnią miedzą, byłoby to raczej niemożliwe. Bowiem naturalnym odruchem, a nawet pierwszym obowiązkiem każdego państwa jest pilnowanie własnego interesu narodowego. Chyba trafnie oddzielił normalność pokoju od nienormalności wojny doradca Zełenskiego ds. polityki międzynarodowej Mychajło Podolak, który tak to sformułował: „Póki trwa wojna, łączyć nas będzie przyjaźń. Po jej zakończeniu zaś staniemy się rywalami”. 

Należy przypuszczać, że wówczas Polska i Ukraina będą głównie rywalizować o rynki eksportowe i opłacalne kontrakty zagraniczne, ale prawdopodobnie także o nierozliczoną martyrologię na tle sporów narodowościowych. Chodzi głównie o ludobójczą rzeź wołyńsko-wschodniogalicyjską. Ta brutalna czystka etniczna doprowadziła do masakry 100 tys. Polaków, których jedyną winą była ich polska narodowość. Także obecnie poszukujący ich grobów polscy naukowcy nie zawsze i wszędzie mogą swobodnie działać. I to nie tylko z powodu trwającej putinowskiej wojny. Grubo przed rosyjską inwazją na Ukrainę polscy eksperci napotykali ograniczenia i zakazy. Nie można wykluczyć, że dla równoważenia krzywd strona ukraińska podniesie własny, gorbaczowowski „anty-Katyń”, czyli Akcję Wisła, która przeniosła Ukraińców zamieszkujących Lubelszczyznę i Podkarpacie na tzw. ziemie odzyskane. Podobno zginęło w trakcie tej operacji ok. 600 ukraińskich cywili.

Robert Strybel

]]>
https://gwiazdapolarna.net/pekniecie-na-linii-warszawa-kijow-z-putinem-w-tle/feed/ 0
Powrócił do rodzinnego miasta https://gwiazdapolarna.net/powrocil-do-rodzinnego-miasta/ https://gwiazdapolarna.net/powrocil-do-rodzinnego-miasta/#respond Sat, 26 Aug 2023 10:07:42 +0000 https://gwiazdapolarna.net/?p=1394 EDWARD DUSZA

Pożegnaliśmy go kilka miesięcy temu. Jego odejście było wielkim przeżyciem dla nas wszystkich. Wiadomość o jego śmierci pogrążyła nas w głębokim smutku. Odszedł, pozostawiając po sobie ogromny dorobek, który cenili i znali bardziej Amerykanie niż my, jego rodacy emigranci.

Lucjan Baran, bo o nim dzisiaj ze smutkiem piszę, odegrał w naszym życiu ogromną rolę. Szlachetny Człowiek, niezmiernie ceniony przez przyjaciół i znajomych, kochający mąż i ojciec.

Znałem go od ponad pół wieku. Urodził się w Zamościu. Zawsze twierdził, że jest to najpiękniejsze miasto pod słońcem. Opowiadał jego historię: o tym, że założył je Jan Zamoyski, a zaprojektował na jego zlecenie włoski architekt Bernardo Morando. Tam wyrastał w otoczeniu dzieł renesansu, tam też ukończył Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych. Uważał też (i słusznie), że pod względem architektonicznym jest przednim miastem świata. Zafascynowała go sztuka, pragnął zgłębić wiedzę o niej i sam być artystą. Wybrał więc Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych w Łodzi, którą po pięciu latach wytężonej pracy ukończył w 1965 roku ze stopniem magistra sztuki. Na studiach poznał przyszłą żonę, Jadwigę Marcińczyk, która po zdobyciu dyplomu wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Na jej zaproszenie pojawił się w Ameryce w 1967 roku. Po dłuższej przyjaźni pobrali się i powzięli decyzję o pozostaniu w Ameryce.

Po kilku latach pracy w redakcji Nowego Dziennika, wówczas publikowanego w Jersey City, NJ, Lucjan uporał się z egzaminem do International Alliance of The Theatrical Stage Employees, Moving Picture Technicians, Artists and Allied Crafts of The United States, Its Territories and Canada (IATSE). Dożywotnio pozostawał członkiem tej wielkiej i prestiżowej Instytucji.

Pracował również w Woody Allen Fall Project, Inc., Mayor’ Office of Film, Theatre & Broadcasting (10 lat). Brał udział w tworzeniu filmów: Radio Days, Annie Hall, Midsummer Night’ Sex, Comedy, Zelig, Manhattan Murder Mystery, a także Working Girl, Bright Lights, Big City i Mickey Blue Eyes. Z jego prac korzystali: CBS – 2 lata i NBC – 1 rok. Za swoją twórczość otrzymał prestiżowe nagrody. Całokształt swojej pracy prowadził w ramach IATSE. 

Bogate były dokonania Lucjana w jego artystycznym fachu. Oprócz pracy poza związkiem prowadził pracochłonne reperacje dzieł sztuki, przywracał do pierwotnej urody antyczne, zniszczone przez czas ramy obrazów, reperował uszkodzone obrazy olejne, zajmował się grafiką książek, między innymi In the Shadow of the Cross („W cieniu krzyża”) Józefa Mackiewicza (okładka), Przez ciemność do światła Edwarda Duszy (okładka i ilustracje), Lato leśnych ludzi Marii Rodziewiczówny i Lustro Wacława Iwaniuka. Był autorem wielu wspaniałych abstraktów i projektów tkanin. Malował również obrazy – jak to określił – przede wszystkim ważne dla niego: portret żony Jadzi i wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej, ten ostatni „pisany” starą metodą, jak to „piszą” twórcy tych dzieł religijnych. Przez niego „pisana” ikona Pani z Częstochowy trafiła do mnie, podarowana przez wdowę po artyście.

Jadwiga Baranowa przekazała mi również dwa ogromne abstrakty, abym je „powierzył w dobre ręce”. Ktoś może powiedzieć, to nie trudne, chętnie przejmie je Archiwum Polonii w Orchard Lake. Niestety, po moich złych, smutnych doświadczeniach z tą jakże kiedyś czcigodną instytucją, postanowiłem zainteresować dziełami Lucjana Barana Muzeum Emigracji w Toruniu, gdzie skrupulatnie sprawuje pieczę nad powierzonymi mu zbiorami prof. Mirosław Supruniuk. Tam też pomieszczone zostanie archiwum Jadwigi i Lucjana Baranów. To bezpieczne miejsce, gdzie nic nie zaginie.

Lucjan wykonywał też znakomite fotografie. Były one reprodukowane na okładkach poetyckich tomików (Marii Zamory i Edwarda Duszy), a także w Gwieździe Polarnej. Potrafił też reperować biżuterię – na moich oczach osadził w sygnecie wypadły kamień oraz naprawił indiański, srebrny krzyżyk z turkusami, prawie w całości zgnieciony. Siedział, tu i tam uderzył młoteczkiem, coś nagiął, coś przekręcił – i przywrócił im pierwotny wygląd.

Czego to Lucjan nie umiał! Doceniał to zawsze dr Tadeusz Siuta, pierwszy redaktor naczelny Nowego Dziennika a ostatni Nowego Świata. To na nim przede wszystkim polegał, wierzył w jego solidność i szacunek dla pracy. Poza Lucjanem nie liczył na nikogo. To Siuta i Baran byli bohaterami pisma, nie ci, którzy później mienili się jego twórcami. I jeszcze jedno łączyło tych dwóch panów: ogromna miłość do Anitki, córki Lucjana. Dr Siuta każdego ranka zapytywał: – Jak się czuje nasze maleństwo? Z każdej swojej podróży do Ameryki Południowej, głównie do Argentyny (gdzie pierwotnie przebywał na emigracji), przywoził dla dziewczynki jakiś prezencik. I zapewniał, że bardzo tęsknił.

A ja i Lucjan byliśmy bohaterami pewnego wydarzenia, które już przeszło do historii i wzmiankowało je kilka pism i książek. Bolesław Wierzbiański, który początkowo pełnił dziwną rolę w redakcji, przeważnie znosząc do wydrukowania teksty nowojorskiego oddziału Radia Free Europe, zabronił nam, pod nieobecność dr. Siuty i bez wiedzy ważnego udziałowca, Mariana Święcickiego rodem z Wilna, zamieścić w piśmie artykuł Józefa Mackiewicza, bardzo antykomunistyczny i kontrowersyjny. Ponieważ wtedy sprawowałem pieczę nad dodatkiem weekendowym, poprosiłem Lucjana o pomoc. Mruknął coś niecenzuralnego pod adresem cenzora i przełamał numer na nowo, zamieszczając „trefny” tekst Mackiewicza.

Trochę mu to zajęło, drukarze czekali na gotowe strony, pomrukiwali, że opóźnienie, a my robiliśmy swoje. Artykuł się ukazał. Wierzbiański obawiał się zwolnić Lucjana za niesubordynację, bo był niezastąpiony jako redaktor techniczny tej polonijnej gazety, ale zwolnił mnie. Co prawda wróciłem po paru dniach do pracy, nawet zapłacono mi za moją nieobecność, bo zaprotestował pan Święcicki, mający bardzo dużo do powiedzenia w wydawnictwie, a znający przed wojną doskonale Mackiewicza w Wilnie.

Lucjan nie pozostał w redakcji. Poszedł, jak mówił, „w Amerykę”. Ale był bardzo przywiązany do polskiego środowiska twórczego, a przez dom rodziny Baranów przewinęło się mnóstwo artystów najróżniejszych branży, także i z estrady.  Dla mnie byli rodziną, odwiedzaliśmy się bardzo często, gościli również moją matkę. Wspominała Lucjana przez wiele lat, bo był bardzo podobny do mojego ojca. Przyprowadzałem też moich przyjaciół: Adama Bąka, dzisiaj znanego filantropa, biznesmena i działacza społecznego, i śp. Henryka Żmudkę, późniejszego redaktora polskiego akademickiego tygodnika w Toronto. Zaraziliśmy się od naszego Mistrza Lucjana miłością do sztuki. Kupowaliśmy obrazy, grafikę, przedmioty rzemiosła artystycznego. Byliśmy pod dużym urokiem artysty i jego domu. A potem Jadzia i Lucjan przyjeżdżali do Wisconsin, kiedy na dobre opuściłem Nowy Jork. Zorganizowałem też w Stevens Point dwie wielkie wystawy malarstwa polskiego, na których oczywiście prezentował swoje płótna Lucjan, obok Zofii Stryjeńskiej, Juliusza Kossaka, Izabeli Rapf-Sławikowskiej, Stefana Mrożewskiego, Zdzisława Pabisiaka, Wincentego Wodzinowskiego i Wlastimila Hofmana. Później, dzięki staraniom Henryka Żmudki, wystawa trafiła do Sir Nicolas Gallery w Toronto. Zarówno Uniwersytet Wisconsin-Stevens Point, jak i fundacja tego uniwersytetu chciały kupić obrazy Lucjana, podobnie jak dwóch kolekcjonerów w Toronto, i to nie za małe pieniądze. Nie sprzedał. To wszystko jest dla Anity – podkreślał. I tak się stało.

Rodzina Baranów przyjaźniła się przez długie lata ze znanym kolekcjonerem sztuki dr. Józefem Malejką. On to zasięgał rady Jadzi i Lucjana, kiedy kupował dzieła sztuki, znosił im do reperacji najróżniejsze, zawsze wartościowe i kosztowne eksponaty, wysłuchiwał wykładów o sztuce. Wpadał z wizytą o każdej porze dnia i nocy. Tak naprawdę byli oni jedynymi jego wiarygodnymi doradcami w tworzeniu jego kolekcji. Niestety, ten przepiękny zbiór sztuki po śmierci dr. Malejki został sprzedany prawie „na pniu”. Spadkobiercy z Polski nie zrobili nic, aby go zachować. Lucjan często z bólem wspominał o tym zajściu. Nie pomagały perswazje, że „nic własnego nikomu, jak mówią Włosi”, ta cenna kolekcja bezpowrotnie przepadła. Może więc Lucjan dobrze zrobił, że nie sprzedawał swoich dzieł, a przeznaczył je córce Anicie?

 Lucjan powrócił do swojego rodzinnego miasta. Urna z jego prochami została złożona w grobie rodzinnym. Spoczął obok rodziców i krewnych. Niechaj go Dobry Bóg przyjmie do Królestwa swego.

Wierzę, że cały dorobek twórczy Lucjana Barana doczeka się kiedyś solidnego opracowania, bo jak dotąd znany jest on głównie Amerykanom a nie Polakom. Ktoś kiedyś podrepcze jego śladami i podsumuje całą artystyczną działalność Lucjana Barana.

Ja zaś jestem mu wdzięczny za jego opiekuńczą przyjaźń.

Edward Dusza

]]>
https://gwiazdapolarna.net/powrocil-do-rodzinnego-miasta/feed/ 0