piątek, 22 listopada, 2024

Co w Putinie siedzi?

Robert Strybel

Prezydent Federacji Rosyjskiej, zwierzchnik federalnych sił zbrojnych, polityk, mąż stanu, patriota, nacjonalista, dyktator, satrapa, tyran, terrorysta, megaloman o neoimperialnych zapędach, paranoik, hipochondryk, cynik, kłamca, twardziel, mściciel, agresor, szaleniec, potwór, bestia, zbrodniarz wojenny, ludobójca. 

Przeglądając media polskie i światowe, widać, jak te i inne określenia padają pod adresem jedynowładcy Wielkiej Rosji. W ostatnich czasach nazwisko Putin przewijało się przez niewiarygodną liczbę doniesień medialnych. Mnogość często przeciwstawnych określeń może sugerować szczególną złożoność jego psychiki i kontrowersyjność jego poczynań.

Psychologowie na ogół twierdzą, że chcąc poznać czyjąś psychikę, należy przede wszystkim bliżej się przyjrzeć dzieciństwu danego osobnika. W przypadku Putina nie jest to takie proste, gdyż w jego życiorysie znajduje się czarna dziura. Oficjalna kremlowska wersja jego biografii informuje, że Władimir Władimirowicz Putin urodził się 7 października 1952 roku w Leningradzie jako drugi syn Władimira Spirydonowicza Putina oraz Marii Iwanownej (z domu Szełomow). Ciekawscy szybko zauważyli jednak, że biografia pomija jednak pierwsze 9 lat jego życia. 

Dlaczego okres ten owiany jest tajemnicą? Wowa, Wołodia, Władimir to książka autorstwa Krystyny Kurczab-Redlich, wieloletniej korespondentki polskich mediów w Rosji i znawczyni problematyki tego kraju. Możemy przeczytać w niej na przykład, że na charakter Putina szczególny wpływ miało jego trudne dzieciństwo. Sam dyktator niechętnie opowiada o pierwszych latach swego życia.

Bowiem oprócz oficjalnej, kremlowskiej biografii Putina, którą zobowiązane są powielać zniewolone rosyjskie media, krąży też alternatywna, nieoficjalna jej wersja. Wynika z niej, że Putin miał się urodzić w małej wiosce Tierieczino w Permskim Kraju jako nieślubne dziecko Wiery Nikołajewnej Putiny, która puściła się z żonatym mechanikiem Platonem Priwałowem. Początkowo Wiera samotnie wychowywała synka, a następnie wyszła za mąż za gruzińskiego żołnierza. Ojczym podobno niezbyt dobrze traktował młodego Wowę, co musiało wpłynąć na rozwój psychiki chłopca.

Tak czy inaczej, Wowa był ambitny, chciał do czegoś w życiu dojść i został przyjęty do szkoły KGB, czyli sowieckiej bezpieki. W tamtych realiach było to nie lada wyróżnienie, ponieważ KGB-owcy, jak twierdziła kremlowska propaganda, stali na pierwszej linii obrony socjalistycznej ojczyzny. Ale pewien drobny incydent miał wpłynąć na dalszą karierę przyszłego despoty. 

Choć mężczyzna mierzący 170 centymetrów (5 stóp 7 cali) to żaden karzeł, młody Putin miał kompleks na punkcie swojego wzrostu. Gdy rosły kolega raz wyśmiał jego skromną posturę, w Putinie zawrzało. Podobno nerwy mu puściły i miał się rzucić z pięściami na dryblasa. Wołodia wylądował w szpitalu ze złamaną ręką. Co gorsza, zamiast prestiżowego stanowiska przy którejś z sowieckich placówek dyplomatycznych w Niemczech Zachodnich, skierowano Putina do pracy biurowej w Dreźnie w NRD. Agent sowieckiego wywiadu musi lepiej panować nad emocjami.

Wszędzie jednak Putin wyróżniał się mocnym kręgosłupem ideologicznym, lojalnością i obowiązkowością. Poważnie podchodził do każdego zadania i zwrócił na siebie uwagę przełożonych jako pracownik, na którego zawsze można liczyć. Chyba szczerze wierzył, że rozwiązanie Związku Sowieckiego było największą katastrofą geopolityczną XX wieku. Ale w posowieckich latach 90. jeszcze nie był w stanie tego odwrócić. Leciwy już dziś amerykański mąż stanu Henry Kissinger porównał Putina do niektórych postaci Dostojewskiego, które nienawidziły „zgniłego” Zachodu, a kochały ich zdaniem zdrowe, proste, pierwotne wartości starorosyjskie. 

Putin zabrał się zatem do pracy w merostwie Petersburga, następnie przeszedł na służbę do pierwszego prezydenta Rosji, Borysa Jelcyna, stając się tegoż niezbędnym totumfackim. Doszedł aż do stanowiska szefa Federalnej Służby Bezpieczeństwa, sukcesorki KGB. Z powodu pogarszającego się zdrowia wieloletni alkoholik Jelcyn abdykował w ostatnim dniu 1999 r. i namaścił Putina jako pełniącego obowiązki prezydenta do kolejnych wyborów prezydenckich, które ten wygrał. Chłopak z Leningradu lub, jak kto woli, Tierieczino osiągnął pełnię władzy, o której marzył. Już nie musiał się wysługiwać przełożonym. Teraz to podwładni musieli się starać o jego względy i protekcję. 

Jako zwierzchnik rosyjskich sił zbrojnych rozpoczął prezydenturę pośród 10-letniej wojny z czeczeńskim terroryzmem. Ostatecznie rozprawił się z nim, zabijając 20 spośród 22 tys. bojowników czeczeńskich i ok. 25 tys. cywili. Czeczeńską stolicę Grozny zamieniono w jedno wielkie gruzowisko i zainstalowano tam marionetkowy rząd uznający prymat i dyktat Moskwy.

Do większego lub mniejszego stopnia wzory te powtarzał przy kolejnych przygodach zbrojnych. W 2008 r. najechał na Gruzję, siłowo anektując dwa regiony tego kraju. Potem w 2014 r. przyszła kolej na aneksję Krymu i wzniecenie walk separatystycznych w ukraińskim Donbasie. Wreszcie w lutym br. nastąpiła frontalna inwazja Ukrainy pod eufemizmem „specjalnej akcji wojskowej”, której celem miały być demilitaryzacja i „denazyfikacja” tego kraju. Bez przesady można opisać jego niemal 22-letnie rządy jako skąpane we krwi.

Można też dostrzec pogłos Stalina: „Śmierć jednego człowieka to tragedia, śmierć tysięcy to statystyka!”. Także: „u nas ludziej mnogo!” (ludzi mamy dużo). Odzwierciedla to całkowity brak poszanowania dla ludzkiego życia, że nawet własne szeregi traktuje się głównie jako żer armatni – z wyjątkiem oczywiście życia wodza, bo to rzecz święta! Strona ukraińska najwyraźniej podaje zawyżoną liczbę poległych Rosjan jako 19 tys., podczas gdy wywiad USA bardziej umiarkowanie oblicza ją na ok. 10 tys. Jednakże w obu przypadkach na Ukrainie takie śmiertelne żniwo zebrano w ciągu zaledwie jednego miesiąca walk. W 10-letniej kampanii afgańskiej zginęło ok. 9 tys. sowieckich sołdatów, zaś w trwającej również 10 lat putinowskiej II wojnie czeczeńskiej – 6 tys.

Tę dysproporcję najczęściej tłumaczy się cykaniem zegara. Już w tym roku Putinowi wybije 70-ka, a do odtworzenia imperialnej potęgi, sławy i blasku Rosji carskiej czy sowieckiej jest jeszcze daleko. Stąd chyba desperacki pośpiech jedynowładcy, bo trzeba całkowicie zniszczyć infrastrukturę Ukrainy, zdziesiątkować jej ludność, a tych, którzy przetrwają, zrusyfikować, aby żadne „banderowskie” państewko nigdy się już więcej nie podniosło. 

Jednak wobec zaciekłego oporu Ukraińców jak dotąd plan ten się nie udał. Przynajmniej chwilowo Kreml wytyczył sobie bardziej ograniczony cel – głównie zajęcie Donbasu. Jeśli to się Putinowi uda, czy w imię zaprzestania dalszego rozlewu krwi i dewastacji Ukrainy rząd Zełenskiego zgodzi się w rozmowach pokojowych na utratę Krymu i Donbasu? Na razie na to się nie zanosi, ale pożyjemy, zobaczymy.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze