Robert Strybel
Do zjawisk przyczyniających się do rozpadu społeczeństwa czy nawet upadku cywilizacji naukowcy zaliczają m.in. inwazje, katastrofy naturalne, pandemie, głód, przeludnienie albo depopulację, upadek rządu lub ustroju, zanik tożsamości narodowej, sabotaż ze strony konkurencyjnych narodów oraz masową migrację. Sama masowość nie musi być negatywem. Może być masowa, lecz obopólnie korzystna, jak masowa imigracja przybyszy z ziem polskich i innych krajów Europy do USA w XIX w. Ta tania siła robocza w połączeniu z naturalnymi bogactwami ziemi Waszyngtona i amerykańską przedsiębiorczością zamieniła kraj farmerów, traperów i pastuchów w najsilniejsze i najbogatsze mocarstwo świata. Imigranci zaś otrzymali przepustkę do nowoczesności a ich dzieci do klasy średniej.
Podobnymi kalkulacjami kierowała się b. kanclerz Niemiec Angela Merkel. Wyludnione, zwłaszcza jeśli chodzi o męską połowę populacji, przez II wojnę światową Niemcy Zachodnie sprowadzały Turków, Kurdów i Jugosłowian w celu zastąpienia brakujących rąk do pracy. Wraz z hojnym amerykańskim Planem Marshalla ta siła robocza sprawiła, że w dość krótkim czasie gospodarka RFN ruszyła. Fabryki znów produkowały auta, lodówki, radioodbiorniki, a później telewizory, sprzęty domowe i odzież. Ale rok 2015 to nie 1955. Merkel postąpiła pochopnie, nie sprawdzając zawczasu panujących wśród nowych przybyszów nastrojów. Poszła na skróty i najpierw do szturmujących granice Europy muzułmańskich hord skierowała gościnne „Herzlich Wilkommen”.
Migrantów na ogół mniej interesowała uczciwa praca niż hojne świadczenia społeczne, z których słynęły zamożne Niemcy. Ponadto od samego początku zaczęła wzrastać przestępczość, pojawiały się polujące na białe dziewczyny gangi gwałcicieli, zdarzały się akty terroru, już istniejące dzielnice muzułmańskie zamieniały się w twierdze islamistów, strefy niedostępne dla „niewiernych”, po których sama policja bała się poruszać. Do dziś aż 60 proc. tej wielkiej, ponadmilionowej fali nie pracuje. Merkel uzmysłowiła sobie, że z takim najazdem sobie nie poradzi i włączyła swój „plan B”. Postanowiła narzucić swoje błędne kalkulacje pozostałym krajom UE, zmuszając je do przyjmowania określonych kwot nielegalnych migrantów.
U jej boku stał b. polski premier Donald Tusk, który dzięki jej protekcji został szefem Rady Europejskiej. Protegowany wdzięcznie i posłusznie wykonywał każde jej polecenie. Groził Polakom i innym nacjom konsekwencjami, jeśli migrantów nie przyjmą. A strumień potencjalnych nowych Europejczyków bez przerwy płynął. Dopiero w 2018 r. pojawiły się głosy, że może Polacy mieli rację, twardo sprzeciwiając się przymusowi przyjmowania migrantów. Chwilowo więc zaniechano presji na dzielenie się przybyszami. Kiedy Warszawa zwróciła się do UE o pomoc dla sfinansowania budowanej przy granicy z Białorusią zapory, szefowa Komisji Europejskiej, Niemka Ursula von der Leyen w poczuciu wyższości moralnej dumnie odparła, że takie mury, zapory czy inne bariery są sprzeczne z unijnym duchem solidarności.
Rosyjska blokada ukraińskich portów czarnomorskich pogłębiła głód w nękanej przez suszę Afryce, co nasiliło pęd migracyjny ku Europie. Znajdująca się o 160 km od wybrzeża afrykańskiego włoska wyspa Lampedusa pęka w szwach od nielegalsów. Lampedusa stała się poniekąd symbolem nieporadności Unii w walce z kryzysem migracyjnym. Najlepiej na tym wychodzą przemytnicy ludzi, którzy za grube pieniądze do $5000 na łebka tłumaczą czarnoskórym Afrykańczykom, że „kiedy twoja stopa stanie na Lampedusie, już jesteś w Unii”. Berlin pogłębia kryzys, finansując siedem śródziemnomorskich statków, przy pomocy których lewicowe organizacje pozarządowe ratują migrantów i pomagają im dotrzeć do Europy. Byle tylko nie do samych Niemiec!
Jedynie Polska i Węgry odważyły się zagłosować przeciwko temu planowi, który wyznacza liczbę migrantów, jakie poszczególne kraje muszą przyjąć lub zapłacić karę ok. $20 tys. od każdej nieprzyjętej osoby. Jedynie Austria, Czechy i Słowacja wstrzymały się od głosu. Większość rządów europejskich prywatnie myśli swoje, lecz ostatecznie ulega presji wpływowych, zamożnych Niemiec, których priorytety nie zawsze są zbieżne z interesem narodowym poszczególnych krajów członkowskich. Obecnie większość opinii publicznej w krajach unijnych sprzeciwia się dzikiej migracji oraz karaniu za nieprzyjmowanie nielegalsów, ale Bruksela zawsze twierdziła, że wie lepiej, co jest dobre dla Europy, więc nie musi się konsultować z „dołami”.
W naszym spolaryzowanym świecie migrantów dotychczas wspierała w imię wartości humanitarnych liberalna lewica, a o zagrożeniach dla własnych społeczeństw czy nawet zachodniej cywilizacji przebąkiwali głównie konserwatyści. Ale wszystko ma swój kres. Może zapory graniczne są sprzeczne z duchem unijnym, jak twierdzi szefowa UE, ale kraje od Finlandii i państw bałtyckich poprzez Polskę, Węgry, Chorwację i Hiszpanię postawiły różne bariery na swoich granicach. Promigracyjna niegdyś Francja zbudowała zaporę na granicy z Włochami, by powstrzymać napływ tych z Lampedusy.
Szturm nielegalsów na granice zamożniejszych krajów nie jest bynajmniej problemem wyłącznie europejskim. W USA demokraci początkowo byli przeciw dokończeniu trumpowej zapory wzdłuż południowej granicy, ale niekończący się najazd nielegalsów zrobił swoje. Szczególnie dotkliwie odczuwają ten napływ stany graniczące z Meksykiem. Według doniesień z El Paso w Teksasie, w samym tylko wrześniu wdarło się stamtąd do USA ok. 40 tys. migrantów. Obecnie prezydent Biden zamierza zaporę graniczną dokończyć.
Najskuteczniejszą opcję obrała jednak Australia. Nielegalsi są deportowani, łodzie i statki są zawracane przez straż przybrzeżną, która opornym grozi ostrzałem. Australijskie rozwiązania kopiuje teraz Wielka Brytania, która zawraca nielegalsów, deportuje tych, którzy się dostali na wyspę, i wystawia im dożywotni zakaz wstępu do Zjednoczonego Królestwa.
Według narracji liberalno-lewicowej, tylko ksenofobowie są wrogami migrantów. Niezależnie od ogromu pomocy udzielonej uchodźcom ukraińskim, Polska od początku kryzysu migracyjnego nawoływała do wspomagania biedniejszych narodów w ich własnych ojczyznach. W udzielaniu takiej pomocy przoduje Caritas Polska, która w krajach afrykańskich prowadzi misje, wysyła tam dary, buduje i prowadzi szkoły i przychodnie, kopie studnie i uczy tubylców niezbędnych fachów. Najważniejsze jest to, że pieniądze wydawane na infrastrukturę migracyjną w Europie mogą na miejscu pomóc trzykrotnie większej liczbie ludzi.
Czyż nie warto pomóc Afrykańczykom zbudować lub rozbudować u siebie własną infrastrukturę oświatową, medyczną, handlową, przemysłową i ogólnoludzką oraz rozwinąć opartą na ich rodzimej tradycji własną cywilizację? Zważywszy, że w samej czarnej Afryce subsaharyjskiej, skąd rekrutuje się większość obecnych nielegalsów, żyje 1,3 miliarda ludzi, chyba nie będzie innej alternatywy. W tej układance brakuje jeszcze wrogów publicznych nr 1 – przemytników ludzi, którzy w pogoni za zyskiem energicznie namawiają swoje ofiary na wyjazd do bogatej Europy. Może warto by rozważyć stworzenie ogólnounijnej misji wojskowej do ich wyłapywania i postawienia przed sądem?
Robert Strybel