wtorek, 3 grudnia, 2024

Gdy rozum śpi…

ANDRZEJ MONIUSZKO

W świecie przyrody walka nie zawsze popłaca i czasem warto nawiązać współpracę z innym gatunkiem w taki sposób, by zapewniło to obopólne korzyści. Takie oddziaływanie międzygatunkowe nazywane jest protokooperacją a jej przykładem jest zależność między nosorożcami i bąkojadami. Ptak zajada się larwami much ze skóry nosorożca, który w ten sposób nie tylko pozbywa się pasożytów, ale również ostrzegany jest przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Na podobnych zasadach zdaje się funkcjonować układ demokratów ze środkami masowego ogłupiania, chociaż cel tej współpracy, w odróżnieniu od tego obserwowanego w przyrodzie, jest niegodziwy. Nie bardzo wiadomo, kto w układzie demokratów z mediami jest ssakiem a kto ptakiem, a może jedni i drudzy mogą zamieniać się rolami, co może trącić horrorem, zważywszy, że nie wiadomo, kto jest kto i kto komu i w imię czego służy. Pozostaje tylko nadzieja, że z upływem czasu pewnego pięknego dnia maski z ich twarzy pospadają… Ale do rzeczy.

Wiadomo, iż spadkobiercy marksistowsko-leninowskich pomysłów znają tylko (a może aż) trzy metody na poprawę warunków bytowych obywateli. Podstawową z nich, bo najdłużej praktykowaną, chociaż z opłakanymi skutkami, jest zabranie pieniędzy bogatym i rozdzielenie ich pomiędzy potrzebujących i dyskryminowanych za wysoką opłatą manipulacyjną. Druga i trzecia metoda są ze sobą związane, bo obie polegają na pogrubieniu portfeli poprzez drukowanie pieniędzy lub poprzez ich pożyczanie z sobie przyjaznych źródeł. W każdym ze sposobów definicja potrzebującego lub dyskryminowanego jest luźna, zależy od aktualnych potrzeb elit rządzących i prowadzona jest na zasadzie kija i marchewki, gdzie groźby (symbolizowane przez kij) są wymieszane z oferowanymi korzyściami (marchewka). Jest to definicja niespójna, bo to rządzący sami ustalają potrzeby i definiują kryteria dyskryminacji; w ich określaniu jednak uwzględniane są przede wszystkim fundusze zainwestowane w kampanię wyborczą przez różne grupy nacisku, takie jak struktury związkowe, fundacje, organizacje społeczne itp. 

Propagandowe ujadaczki typu CNN, Yahoo i wtórujące im społecznościowe niby-media typu Google, Fakebuk, Twitter, itp. mają za zadanie przekonać społeczeństwo o słuszności obranej przez rządzących metody i o dobrostanie płynącym z zapomóg, zasiłków, ulg, darowania bezzwrotnych pożyczek, finansowania i wspomagania. Zadanie nie jest łatwe, bo każdy obywatel, który bilansuje książeczkę czekową, rozumie, iż pula wydatków musi się w miarę zgadzać z pulą przychodów. I wie, że darowizna dziadka, chociaż humor i bilans chwilowo poprawi, to na dłuższą metę problemu nie rozwiązuje. Rzec by się chciało, iż kwestii dziurawego dzbanka, którego zadaniem jest utrzymaniem stałego poziomu wody, nie da się rozwiązać poprzez ciągłe jej dolewanie.

Oprócz ekonomii to demokratyczne elity potrzebują solidnego, medialnego wsparcia również na innych frontach. Polityka emigracyjna, a szczególnie jej katastrofalne skutki, opisywane są przez środki masowego przekazu w dwojaki sposób. Pierwszym z nich jest udawanie, iż problemu nie ma, dzieci są przetrzymywane w klatkach, ale na własne żądanie, a terroryści, którzy przez granicę przemykają, obiecują poprawę i już więcej grzeszyć nie będą. A Covidem też nikogo nie zarażą, bo są posłuszni i ubierają maski. A jeżeli kryzys jest, to winą za jego powstanie należy obarczać Trumpa, bo gdyby imigranci wjechali, weszli lub wpłynęli do kraju wcześniej, to teraz byłoby ich znacznie mniej. 

Głośno jest za to o sukcesach bieżącej administracji w walce z pandemią. Wcale się nie zdziwię, jeżeli w najbliższych miesiącach któryś z googlowskich popleczników wystąpi o nazwanie maski N-95 maską Bidena, a inni pójdą tym samym tropem jeszcze dalej i zaproponują przyznanie prezydentowi Nagrody Nobla za jego wysiłki w zwalczaniu covidowej zarazy. Tuba medialna już rozpoczęła akcję mającą przekonać obywatela, iż szczepionka anty-covidowa to tylko i wyłącznie zasługa prezydenta Bidena, który dniami i nocami w piwnicznej izbie pracował najpierw nad jej udoskonaleniem, a potem nad jej wysyłką. I to wbrew woli i niecnym zamiarom Trumpa! To obwinianie byłego prezydenta za wszystko i wszystkich już dawno przekroczyło granice zdrowego pomyślunku i zaczynam podejrzewać, iż to być może widmo Trumpa krąży nad Białym Domem. Może rozwiązaniem byłoby przeprowadzenie egzorcyzmów, aby się złego ducha pozbyć, przynajmniej z tych najbardziej uczęszczanych przez dziennikarzy pomieszczeń? 

A swoją drogą to może już najwyższy czas zmienić nazwę osławionej budowli na nową, bo stara potwierdza supremację białej rasy nad innymi rasami? Może zaczniemy ją nazywać Tęczowym Cyrkiem, bo to nie tylko wychodzi naprzeciw żądaniom niektórych wyborców, ale i oddaje ducha sprawowanych z niego rządów.

Oczywiście tzw. media społecznościowe jak Google, Yahoo, Twitter, Facebook itp., które mają tyle wspólnego ze społeczeństwem co pięść z nosem, z tego układu też czerpią korzyści. I to wcale nie małe. Musimy zdawać sobie sprawę, że ich aktywność opiera się na klienteli ze wszystkich zakątków świata i w myśl zasady im więcej, tym lepiej. Nie są one zainteresowane problemami farmera z Michigan czy z Podlasia ani też kłopotami robotnika z fabryki Forda czy Opla, gdziekolwiek one by były. Chyba że wspomniani mają aktywne konta społecznościowe i wystarczającą liczbą tzw. followers gwarantującą sprzedaż reklamowanych bzdetów. Ale akces do medialnej spółki jest uwarunkowany zaakceptowaniem programu opartego na globalizacji, ponadpaństwowości, powszechności, utracie indywidualności, zacieraniu różnic intelektualnych, płciowych, rasowych, czyli googlowce i fakebukowce wszystkich krajów łączcie się. 

Do osiągnięcia swoich celów media potrzebują władzy wykonawczej albo urzędowego sponsora, który swoimi ustawami, dekretami i zarządzeniami nie tylko wprowadzi proponowane zalecenia w życie, ale i w razie potrzeby będzie chronił przed przeciwnikami i buntownikami. I do tego nikt lepiej się nie nadaje aniżeli Bidenowska administracja i zabezpieczający jej tyły ustawodawcy spod znaku Pelosi i spółka. Medialne i technologiczne giganty chyba jednak do końca nie wierzą swoim pobratymcom, bo ukradkiem powołały zalążek swojego „gabinetu cieni”. Taką rolę spełnia googlowski departament zdrowia, który decyduje o tym, które wiadomości o COVID są korzystne, a które wrogie systemowi; jakie doniesienia medyczne służą narodowi, a które demokratycznej władzy, bo się okazuje, że to nie jest jedno i to samo. Łatwo mi wyobrazić sobie Fakebukowe ministerstwo kultury, które opublikuje listę zakazanych książek, potępi krnąbrnych autorów, zredaguje na nowo podręczniki historii, a do lamusa odeśle filmy z flagą amerykańską w tle. A nagrody i dyplomy dostaną nie ci, którzy na nie zasługują, lecz ci, którzy systemowi usługują. Oczywiście po uwzględnieniu koloru skóry i preferencji seksualnych.

I o ile celem współdziałania nosorożców i bąkojadów jest ułatwienie sobie życia i przeżycia, to celem demokratyczno-medialnych fanaberii jest ukształtowanie bezwolnego obywatela, któremu państwo zapewni opiekę zdrowotną, prawidłowe myślenie, bezpłatną naukę, rozrywkę w telewizji, książki w bibliotece, wczasy w Bułgarii, ścieżki w parku, paszporty szczepionkowe, środki antykoncepcyjne, aborcję i eutanazję. Jest to wizja obywatela, który aprobuje tezę, że jest on taki sam jak jego sąsiad i sąsiadka zza płotu i zza Odry; bo kolor skóry, talent i głupota, prawda i kłamstwo, płeć i charakter to pojęcia względne i wymysły przeszłości i wrogów ludu; to wizja obywatela pozbawionego własnego zdania i nieświadomego swojej odrębności i swojego dziedzictwa i tradycji. Rezultaty ostatnich wyborów zdają się tylko potwierdzać tezę, że proces kształtowania takiego obywatela już się rozpoczął. 

Najnowsze