Robert Strybel
Agitacja przedwyborcza już się zaostrza, choć w tegorocznych wyborach parlamentarnych Polacy oddadzą swe głosy dopiero w październiku czy listopadzie. Mówi się, że kampania będzie brutalniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. To się dopiero okaże, ale osobiście nie pamiętam wolnych wyborów w III RP, które zbytnio wyróżniałyby się dżentelmeńską powściągliwością. Tymczasem Parlament Europejski, rzekoma świątynia demokracji i praworządności, także okazał się dalekim od wszelkiego Wersalu siedliskiem złodziei i grandziarzy. Ale o tym za chwilę.
Polaryzacja sceny politycznej zawsze istniała w wolnych demokracjach, choć obecnie w Polsce, USA i innych krajach jej skala wzrasta. Następuje radykalizacja wielu obszarów życia społecznego. Z drugiej strony, odwrotnością takiej szarpaniny jest spokojna, uładzona scena polityczna, parlament potakiewiczów i wyniki głosowania znane w KC PZPR już w przededniu wyborów.
Wybory 2023 mogą okazać się przełomowe. Zwycięstwo Zjednoczonej Prawicy (ZP) ustanowiłoby precedens, gdyż dotychczas w RP III żaden obóz polityczny nie wygrał trzeciej kolejnej kadencji. Umożliwiłoby to dokończenie konserwatywnego, propolskiego projektu dla Polski, jak choćby uruchomienie Centralnego Portu Komunikacyjnego. Będzie to gigantyczne przedsięwzięcie lotniczo-kolejowo-drogowe, które z Polski uczyni główny ośrodek międzynarodowego transportu wschodniej połowy Europy. Problem w tym, że projekt ten jest dopiero w powijakach. Klęska wyborcza prawicy niewątpliwie spowoduje zaniechanie planu, który totalsi (członkowie totalnej opozycji) od samego początku zwalczają jako ich zdaniem typowy przykład „pisowskiej megalomanii”.
Ten jeden przykład dobrze obrazuje różnicę między dwoma głównymi blokami wyborczymi. Z jednej strony mamy prawicowy obóz rządzący (PiS + drobnica), z drugiej liberalno-lewicową opozycję (Platforma Obywatelska przeobrażona w Koalicję Obywatelską po dodatku garstki feministek i zielonych). Te dwa przeciwstawne obozy różni prawie wszystko, nie tylko filozofia rządzenia i docelowy elektorat, ale przede wszystkim wizja miejsca Polski w Europie i świecie.
Zdaniem opozycji, prawica ma niedzisiejsze, szowinistyczne podejście do własnego kraju. Za dużo w nim hurrapatriotyzmu, rozpamiętywania historii, wymachiwanie szabelką, uroczystych rocznic, przemarszów i innego ceremoniału. Dlatego groziła, że gdy dojdzie do władzy, zlikwiduje Instytut Pamięci Narodowej. Komu to służy grzebanie w życiorysach, wywlekanie ma światło dzienne PRL-owskich grzeszków dzisiejszych prominentów, którzy potrafią sobie radzić we współczesnych realiach? W nowoczesnym świecie liczy się przede wszystkim realistyczna ocena sytuacji, trafna kalkulacja gospodarcza i korzystna współpraca międzynarodowa.
W praktyce pod hasłem „prywatyzacji” oznaczała to zgodnie z filozofią Balcerowicza masową wyprzedaż majątku narodowego zagranicznym firmom za bezcen. Zamiast budować własne sieci handlowe, banki i inne biznesy, zapraszano obce firmy sieciowe i instytucje finansowe, które często wolą podatki płacić nie w Polsce, lecz w rajach podatkowych. Wizją taniej, lecz nieźle wykwalifikowanej polskiej robocizny przyciągano montażownie zagranicznych wyrobów w Polsce. Dla członków rządzącego establishmentu dodatkową atrakcją okazały się nieoficjalne „dowody wdzięczności” od zachodnich kontrahentów.
Partia Prawo i Sprawiedliwość natomiast głosiła, a obecnie Zjednoczona Prawica, głosi, że na pierwszym miejscu powinien być człowiek, normalna, przeciętna rodzina, w tym także mieszkańcy małych miast i obszarów wiejskich. Stąd polityka obozu rządzącego przywracania komisariatów policji i urzędów pocztowych oraz dworców i linii kolejowych zlikwidowanych przez platformersów. Ponadto zdaniem ZP silne państwo powinno kontrolować strategiczne sektory gospodarki, jak lotniska, porty, kolej, sieć energetyczną i inne kluczowe elementy infrastruktury. I powinno mieć znaczące, nowocześnie wyekwipowane siły zbrojne, aby odstraszać potencjalnych agresorów.
Zwycięstwo KO prawdopodobnie doprowadzi do likwidacji nadmiernie zdaniem liberałów rozbudowanych programów społecznych. Czy uchowa się 500+ (obecnie $115 miesięcznie dla każdego dziecka do lat 18) i 300+ (ok. $70 dla każdego ucznia na doroczną wyprawkę szkolną)? Związany z Platformą ekonomista Bogusław Grabowski obecnie szeroko rozpowiada, że Polski nie stać na 13. i 14. emeryturę dla seniorów, a wiek emerytalny należy ponownie podnieść do lat 67 dla obojga płci. Wiedząc, że ten temat to cykająca bomba, Tusk powiedział tylko, że to jest czyjaś prywatna opinia a nie program Platformy. Z perspektywy kampanii była to trafna odpowiedź, gdyż Tusk wie, że większość Polaków popiera utrzymanie wieku emerytalnego na poziomie 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn.
Natomiast na wiecu przedwyborczym w Siedlcach pewien b. esbek skarżył się, że przepracował 54 lata w służbie państwowej, a PiS niesprawiedliwie obniżył mu emeryturę do poziomu przeciętnej. Nie mając czasu do namysłu, Tusk obiecał, że „krzywda zostanie naprawiona, jeśli wygramy wybory”. A to z punktu widzenia kampanii był wielki błąd. Sugerując, że esbeckie emerytury zostaną zwiększone, mógł przyciągnąć głosy ludzi dawnej bezpieki i PZPR, ale jednocześnie odciął się od ludzi skrzywdzonych przez UB, SB, ZOMO i w ogóle PRL, a takich wyborców jest na pewno więcej.
Przykład ten dobrze ilustruje, jaki superszybki refleks i żelazne nerwy musi polityk mieć na wiecu, gdzie trafią się nie tylko jego zwolennicy, ale także zagorzali przeciwnicy i celowo nasłani prowokatorzy. W tym konkretnym przypadku dla Tuska o wiele lepsza, choć niewiążąca odpowiedź brzmiałaby: „Jak wygramy wybory, to dokładnie to sprawdzimy”. Kontrolowana przez PiS Telewizja Polska natychmiast się rzuciła na ten lapsus i z archiwum wyciągnęła sekwencję z b. szefem PO Budką chwalącego tajne służby PRL, „które zapewniały Polakom bezpieczeństwo” i inne inkryminujące fragmenty. Zaś skrajnie antyplatformerska Gazeta Polska Codziennie na pierwszą stronę dała wiecującego Tuska z mikrofonem nad nagłówkiem: „PLATFORMA ZAPOWIADA PROGRAM UBEK 100 TYS.+”. Wewnątrz numeru długi wstępniak o tym, jak „Tusk złożył jedną z pierwszych konkretnych obietnic wyborczych”.
Dwa główne bloki polityczne różnią się też swym stosunkiem do Unii Europejskiej. Dla dzisiejszej opozycja to zawsze była „nasza Unia”, dla prawicy zaś dawca wsparcia finansowego, który jednak bezprawnie rozszerza swoje kompetencje i wtrąca się do dziedzin zarezerwowanych dla krajów członkowskich. Zwycięstwo wyborcze opozycji najprawdopodobniej pociągnie za sobą powrót do pro-brukselskiej i pro-berlińskiej polityki koalicji PO-PSL, która rządziła w latach 2007-2015. Czołobitność wobec b. kanclerz Merkel zapewniła Tuskowi dwie kadencje jako „prezydenta” Europy, jak potocznie mówi się na przewodniczącego Rady Europejskiej. Opozycja popierała wstrzymywanie należnych Polsce funduszy postpandemicznych, dopóki Warszawa nie zgodzi się na faktyczny demontaż pisowskich reform sądownictwa i inne ustępstwa. Szefowa UE, Niemka von der Leyen i inni liderzy unijni nie kryją się z tym, że życzą sobie zmiany władzy nad Wisłą, rządu z premierem Tuskiem na czele. Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości i prokurator generalny w jednej osobie, ostro krytykuje ustępstwa prawicowego rządu wobec brukselskiego szantażu. Jego zdaniem Niemcy chcą mieć w Warszawie rząd, „który będzie realizował ich cele, rząd kolonialny w Polsce. I dlatego blokują fundusze Krajowego Planu (postpandemicznej) Odbudowy”.
KO jest euro-entuzjastą i popiera głębszą integrację UE w tym szybkie zastąpienie złotówki wspólną walutą euro (€). Ponadto Polska jest bodaj jedynym członkiem Unii, której opozycja w Parlamencie Europejskim regularnie głosuje przeciwko własnemu krajowi. Mało tego, wraz z oficjelami UE czy europosłami z innych krajów „totalsi” redagują antypolskie rezolucje oskarżające Polskę m.in. o brak praworządności. Obecnie brzmi to groteskowo wobec wybuchu największego skandalu korupcyjnego w historii tego zgromadzenia.
Media go nazwały „Katargate”, gdyż wyszło na jaw, że wybrano Katar na miejsce niedawno zakończonego mundialu za grube łapówki. Została aresztowana wiceprzewodnicząca PE, grecka socjalistka Eva Kaili, w której mieszkaniu znaleziono worki wypełnione banknotami. Greczynka słynęła z tego, że ochoczo głosowała za antypolskimi rezolucjami. Czy tylko z własnej inicjatywy? Dochodzeniem objęto kilkadziesiąt europosłów podejrzanych o uchwalanie rezolucji za zagraniczne pieniądze. Warszawa proponuje prześwietlenie antypolskich rezolucji PE, by sprawdzić, czy za nimi nie stoją kremlowskie pieniądze.
W kraju zwrócono uwagę na to, że europoseł PO Radosław Sikorski nie był w stanie wyjaśnić, skąd dodatkowo zarabia €40 tys. (ponad $43 tys.) miesięcznie za jakieś nieokreślone „konsultacje”. Przypomniano sobie, że w roku ubiegłym, gdy wybuchy na dnie Bałtyku uszkodziły rosyjskie gazociągi Nord Stream, ten sam Sikorski oznajmił na Twitterze: „Thank you, USA!”, dając do zrozumienia bez żadnych dowodów, że za sabotażem stoi Waszyngton. Ostatnio powiedział, że po inwazji Putina na Ukrainę rząd PiS zastanawiał się nad udziałem w ewentualnym rozbiorze tego państwa. Na razie nie wiadomo, czy to tylko osobista fantazja, czy jakiś kaprys tego udającego arystokratę i lubiącego rozgłos polityka. Faktem jest jednak, że Sikorski ponownie stał się gwiazdą rosyjskich mediów.