MAREK BOBER
Początek roku na Kapitolu został zdominowany przeciągającym się wyborem spikera Izby Reprezentantów. Kevin McCarthy, po niewielkim zwycięstwie republikanów w listopadowych wyborach, był faworytem wielu, ale nie wszystkim kongresmanom GOP odpowiadał. Około 20 z nich, wchodzących w skład Freedom Caucas (Klubu Wolności), uchodzących za zwolenników Donalda Trumpa i koserwatywnego skrzydła partii, uznało McCarthy’ego za polityka zbyt ustępliwego wobec demokratów, idącego na dalekie ustępstwa i będącego częścią establishmentu partyjnego, któremu jedyne o co chodzi, to władza i pieniądze. Ot, uważali, że to po prostu lawirant.
McCarthy rzeczywiście w przeszłości ślizgał się, na przykład popierał lub wręcz głosował „za” w wielu „kontrowersyjnych” sprawach. Jeszcze jako kongresman w legislaturze Kalifornii (2003 r.) popierał niektóre „prawa” aborcyjne, sprzeciwiając się jednocześnie, o czym trzeba pamiętać, opłacaniu aborcji z pieniędzy podatników. Później dopiero stał się przeciwnikiem aborcji, głosując m.in. za odebraniem pieniędzy federalnych organizacji Planned Parenthood. A jeszcze niedawno obarczał częściową odpowiedzialnością Donalda Trumpa za wydarzenia na Kapitolu z 6 stycznia 2021 r. oraz – sprzeciwiając się Nancy Pelosi, która powołała specjalną komisję w wyżej wymienionej sprawie – chciał utworzyć „niezależną” komisję, która te wydarzenia miałaby wyjaśnić.
To tylko dwa przykłady nieco pokrętnej postawy McCarthy’ego, ale ostatecznie został tym spikerem, do czego przysłużył się sam Trump, nawołując ludzi z Freedom Caucas do zmiany zdania.
W końcu każdy powinien mieć okazję do poprawy i trzeba dać mu szansę. Zresztą, mając jedynie izbę niższą Kongresu, czyli nie kontrolując Senatu i Białego Domu, tak naprawdę republikanie dużo nie zrobią. Ale trochę jednak mogą…
W Izbie Reprezentantów udało się już przegłosować ustawę, przy sprzeciwie prawie wszystkich demokratów, nakładającą na lekarzy, a dokładnie na „lekarzy”-aborcjonistów obowiązek udzielenia pomocy medycznej dzieciom, które przy zabiegu aborcji jednak przeżyły i przyszły na ten świat. Mówiąc wprost, dziecko, którego przy aborcji nie udało się zamordować, ma przeżyć, ma mieć opiekę medyczną i ma trafić do szpitala. Jeśli ktoś się do tego nie zastosuje, grozi ma kara finansowa a nawet więzienie do pięciu lat.
No fakt, aborcja nadal będzie trwać, ale taka ustawa to zawsze coś. Oby stała się prawem. A czy będzie ona wykonalna, to już inne zagadnienie.
Biały Dom zapowiedział już dawno, że chce zatrudnić dodatkowych 87 tys. pracowników Federalnego Urzędu Skarbowego (Internal Revenue Service), co jednoznacznie odebrano jako próbę solidniejszego przypilnowania tych mało i średnio zarabiających. Tak już jest w życiu, że z urzędem podatkowym wygrają milionerzy i potężne korporacje, ale zwykły człowiek i mały przedsiębiorca zawsze dostanie w tyłek. Teraz republikanie proponują zmianę gigantyczną: zlikwidowanie IRS i zlikwidowanie podatku dochodowego. Chodzi o to, aby podatek od zarobków (income tax) znieść całkowicie, a wprowadzić jeden podatek konsumpcyjny. Ciekawy pomysł i pewno na pomyśle się skończy, ale próbować trzeba.
Republikanie dużo mówią i wiele obiecują, zapominając chyba o starym powiedzeniu: mierz siły na zamiary. Udało im się co prawda wprowadzić nowy dress code (panie będą musiały na Kapitolu pomyśleć o takim wdzianku, aby ramiona były zakryte), a także znieść prohibicję na palenie tytoniu wprowadzoną przez Nancy Pelosi (i tak wolno było palić, choć tylko we własnym biurze). Tak, to się udało.
A czy uda się wyjaśnienie genezy wirusa Covid-19? Jak to się zaczęło, czy rzeczywiście w Chinach były początki i czy Chiny go specjalnie wypuściły w świat? Politycy tego nie uczynią, choćby intencje mieli szczere, ale niech próbują. Czy wyjaśnią, jak i dlaczego doszło do blamażu administracji Joe Bidena przy wycofywaniu wojsk amerykańskich z Afganistanu? To są w stanie zrobić, może nawet kogoś ukarać, ale co to już da? Republikanie na pewno będą wyjaśniać sprawę Huntera Bidena i jego ciemnych powiązań międzynarodowych, na pewno będą politycznie grillować samego Joe Bidena, choćby za odnalezione u niego tajne dokumenty z czasów wiceprezydentury.
Możemy mieć jedynie nadzieję, że oprócz politycznego teatru uda się choć częściowo i na chwilę spowolnić w Ameryce fiskalne i ideologiczne szaleństwo. Biały Dom szasta publicznymi pieniędzmy na lewo i prawo, a pakuje te pieniądze przede wszystkim w politycznie poprawne projekty.
A te pieniądze rozchodzą się w oparach ideologicznego absurdu. Sekretarz transportu Pete Buttigieg od dwóch lat cały czas mówi, że autostrady mają fizycznie wbudowany rasizm i tylko czekać aż powie, że są antygejowskie, gdyż sam tego doświadczył. Ale to jeszcze nic. Teraz wymyślono, że trzeba wprowadzić zakaz używania kuchenek gazowych, gdyż dokładnie (jak to obliczyli?) w 12,7 proc. powodują one u dzieci zachorowalność na astmę i w ogóle uszkadzają mózg. A szalona komunistka Alexandra Ocasio-Cortez twierdzi wręcz, że gazowe kuchenki zmniejszają wydajność poznawczą. Jak Ocasio-Cortez, była barmanka, do tego doszła – nie wiem.
W kraju, gdzie tuzin jajek ze względu na cenę staję się towarem bardziej luksusowym niż najnowszy model cadillaca, pojawiają się pomysły tak idiotyczne jak powstałe w Departamencie Zdrowia i Opieki Społecznej stanu Michigan oraz na Uniwersytecie Południowej Kalifornii: zakazać w oficjalnych dokumentach używania słowa „pole” (field), gdyż ma ono swoje konotacje rasistowskie. Dlaczego owi mądrale nie wpadli jeszcze na pomysł, aby zakazać słowa „plantacja”, gdyż plantacje bawełny też bywały a nie tylko pola bawełny – także nie wiem.
I nie dziwmy się, że w skretyniałym świecie, kreowanym przez skretyniałe media i Internet, powstają sondaże mówiące nam, że dorośli Amerykanie z tzw. Generacji Z (czyli urodzeni mniej więcej w latach 1995-2005) jedynie 16 proc. jest dumnych z tego, że żyje w Ameryce (dla generacji baby boomers jest to 73 proc., a dla tzw. milenialsów to już tylko 36 proc.). A z drugiej strony mamy też badania, które mówią nam, że poziom IQ uczniów szkół średnich z lat 60. był wyższy niż obecnych studentów szkół wyższych (dokładnie: udergraduate). I to mnie nie dziwi. Taki mamy świat współczesnej rewolucji komunikacyjnej, cyfrowej, medialnej, komputerowej, internetowej i jakiejkolwiek jeszcze.
W dobie postępującego zidiocenia, politycznej poprawności, woke’izmu i „cancel culture” mniej powinniśmy się zajmować tym, czy Kevin McCarthy został wybrany w pierwszym, dziesiątym czy setnym głosowaniu. Przejmować się powinniśmy tym, jak i kto może zastopować lewackie szaleństwo.
Ameryce potrzebny jest McCarthy, ale Joseph McCarthy. Tak, ten od makkartyzmu. Joseph Raymond „Joe” McCarthy (1908-57) urodził się w stanie Wisconsin w farmerskiej rodzinie o korzeniach irlandzkich i niemieckich. Już w wieku 14 lat założył firmę (kurzą fermę), zbankrutował, ale ciężko nadal pracował, zbierał doświadczenie. Skończył szkołę średnią i przyzwoity Marquette University w Milwaukee. Został prawnikiem, a następnie dwukrotnie wybierano go senatorem. A już w Waszyngtonie, w Senacie, w końcu wybrano go przewodniczącym słynnej senackiej komisji ds. zwalczania wszystkiego co komunistyczne, co komunizmem pachnie i co się rusza jak komunista. Nie było zmiłuj się, nie było tłumaczeń. I wyłapywał takich Joseph McCarthy w biznesie, polityce, wśród prawników, związkowców, aktorów i pisarzy. Były błedy? Były. Ale dzięki temu, dzięki temu bohaterskiemu człowiekowi Ameryka miała swój kręgosłup i nie została na długie lata opanowana przez marksistów. Takiego człowieka nam potrzeba: twardego, z charakterem, nie bojącego się wszystkich i wszystkiego. On by znalazł poparcie jeszcze w miarę normalnej Ameryce, może tej prowincjonalnej.
Wiem, że to marzenie, że to marzenie w innych czasach. Ale z Nowym Rokiem pomarzyć trzeba, nawet można, a czasami porządnego człowieka przypomnieć.
Zdjęcie:
Joseph McCarthy
fot. Wikimedia Commons