Wojciech Wroceń
W mitologii greckiej Pandora była pierwszą kobietą na Ziemi, którą Zeus zesłał na ziemski padół, jako karę dla ludzi. Podwładni Zeusowi bogowie przygotowali ją dobrze do tej eskapady – Atena nauczyła ją prac domowych, Afrodyta obdarowała urodą, a Hermes podzielił się z nią swoimi cechami charakteru: kłamstwem, fałszem i pochlebstwem. Jej pojawienie się w naszej dolinie łez było zemstą wszechmocnego za występek jednego z tytanów, Prometeusza. On to na potrzeby ludzi skradł boski ogień, a mówiąc dokładniej schwytał jego iskierkę spod kół pędzącego cudownego rydwanu, w którym jeden z bogów hasał po niebie. Gwoli sprawiedliwości dodajmy, iż tytan nie był złodziejem a raczej dobroczyńcą ludzi, bowiem skrę boską umieścił wewnątrz ulepionego przez siebie człowieka, aby ożywić jego duszę. Wprawdzie jako budulca użył gliny wymieszanej ze łzami, ale trudno mu odmówić dobrej woli. Ale to na marginesie.
Prometeusz nie był w ciemię bity i za swój występek spodziewał się srogiego odwetu – wszak zemsta jest rozkoszą bogów. Kiedy tylko ujrzał Pandorę, zwietrzył nieziemski podstęp i chciał reprezentantkę niebios odesłać tam, skąd przybyła, lub też wysłać tam, gdzie pieprz rośnie. Ale jak to w życiu, nawet mitycznym bywa, że sprawa wkrótce znacznie się komplikuje. Nie zważając bowiem na prometeuszowskie ostrzeżenia, jego niezbyt mądry brat Epitemeusz („myślący wstecz”) nie tylko uległ wdziękom pięknej emisariuszki niebios, ale i… poprosił ją o rękę. Z takiego obrotu zdarzeń najbardziej zadowolony był Zeus, który realizując swój plan zemsty podarował ulubieńcom szkatułę – w różnych przekazach zwaną też puszką, kufrem, beczką itp. – z prezentami. Podejrzliwy Prometeusz ostrzegał brata i bratową, aby broń panie Zeus podarunku nie otwierali, co jeszcze bardziej zaintrygowało młodożeńców. Pewnego dnia, gdy Epimeteusza nie było w domu, trawiona ciekawością Pandora podniosła wieko skrzyni… I chociaż według Jana Parandowskiego to nie ona, lecz jej mąż na jej prośbę otworzył kufer, to – jakkolwiek to się wydarzyło – skutek tych działań był katastrofalny. Z otwartej przesyłki niczym kruki i wrony wyleciały na świat wojny, głód, ubóstwo, nienawiść, smutki, bieda, zmartwienia i wszelkie inne nieszczęścia i obsiadły biedną ludzkość. Jakby tego było mało, na lądzie, w powietrzu i w wodzie pojawiły się nieznane dotąd choroby i zarazy, które przynosiły śmierć i groziły zagładą świata.
Współczesna puszka Pandory to symbol nieszczęść, czegoś, co wywołuje mnóstwo nieprzewidzianych trudności, źródło niekończących się smutków i kłopotów, będących skutkiem nieprzemyślanych decyzji, bezradności, idiotycznych zarządzeń, głupich dekretów itp. To one jak wolno rozpędzająca się lawina urastają w siłę, pochłaniają coraz więcej ofiar, a ich dalekosiężne skutki są nieprzewidywalne i często bolesne i tragiczne.
W ten scenariusz pudełkowych niespodzianek wpisuje się jak ulał m.in. puszka Obamy. Niemal dokładnie 6 lat temu, 26 sierpnia 2016 roku amerykański futbolista Colin Kaepernick postanowił wyrazić swój sprzeciw wobec rasizmu, brutalności policji, systemowej opresji i czegoś tam jeszcze. Jak wszyscy wiemy, podczas publicznego odtwarzania hymnu narodowego Stanów Zjednoczonych przed zawodami sportowymi kibice stosują się do obowiązującego od 1998 r. protokołu uroczystości (36 U.S. Code § 301), który nakazuje jej uczestnikom powstanie i położenie ręki na sercu. Nasz ciemnoskóry milioner nie zamierzał jednak naśladować innych i stwierdził m.in.: „Nie będę wstawał, aby oddawać honory fladze kraju, w którym czarnoskórzy i kolorowi są prześladowani. Na ulicach leżą ciała czarnych, a mordercom, którzy ich zabili, daje się płatne urlopy do wyjaśnienia sprawy”. Zachowanie sportowca wzbudziło szeroki odzew. Większość społeczeństwa była oburzona postępowaniem zawodnika i tylko CNN, przeczuwając zapewne pismo nosem, zdało się nie mieć własnego zdania. Powiedzmy sobie od razu, że ci, którzy nie zgadzali się z zachowaniem sportowca, nie kwestionowali jego prawa do protestu, ale krytykowali formę jego wyrażania. Według nich hymn narodowy, sztandar i konstytucja reprezentują państwo, w którym przyszło nam wszystkim żyć; symbolizują one kraj, które nas łączy pomimo różnic rasowych, wyznaniowych, kulturowych, językowych a ostatnio nawet i płciowych. I według ogólnie przyjętych zasad te symbole są znamieniem tożsamości, patriotyzmu, honoru, jedności i odrębności narodowej. W tym kontekście protest CK i jemu podobnych przypominał i przypomina jak żywo np. próbę podpalenia urzędu stanu cywilnego w proteście przeciwko kryzysowi małżeńskiemu lub też pokazywanie Panu Bogu środkowego palca w odpowiedzi na niecne postępowanie księdza.
Ale co ma to wspólnego z puszką Pandory, a mówiąc dokładniej z puszką Obamy? Gdy sprawa wyczynów Kaepernicka stała się odpowiednio głośna, to nawet złotousty prezydent, mistrz ogólników i bałamutnych frazesów, nie mógł się wymigać od odpowiedzi. Szef państwa zapytany, co o tej sprawie sądzi, zamiast walnąć pięścią w stół i oznajmić, iż wara od symboli narodowych, stwierdził, iż sportowiec może nie powinien siadać lub klękać, ale ma do tego prawo. A my, to znaczy obywatele, powinniśmy myśleć o… „bólu, który Kaepernick wyraża, klęcząc”. [Lub siedząc – przyp. mój]. Była to odpowiedź z gatunku „nie, ale tak albo odwrotnie”. Była ona również bliska znaczeniowo takim wyrażeniom jak „moja żona jest niezupełnie w ciąży” lub też „jajo jest tylko częściowo zepsute”.
Na konsekwencje prezydenckiego dictum nie trzeba było długo czekać. Puszka została otwarta, wyjątek zastał zaakceptowany, reguła została złamana, kanon został podważony, oponenci protestu zostali okrzyknięci rasistami a jego zwolennicy obrońcami postępu. CNN i sponsorzy aż zacierali ręce z podziwu dla prezydenckiego rezonu i mądrości.
Z puszki za prezydenckim przyzwoleniem wypełzła nienawiść do amerykańskich symboli narodowych i do wszystkiego, co się z nimi wiąże. Skoro wolno Kaepernickowi, to i innym też nie można zabronić. Przeciwko fladze, hymnowi, pomnikom, tablicom, nazwiskom itp. itd. zbuntowali się: lekkoatletki, koszykarze, tenisistki, artyści i społeczni podżegacze. Jedna ze sportsmenek do tego stopnia obraziła się na sztandar, iż podczas grania hymnu wypięła się do niego tyłem a inny atleta zszedł z podium, bo „Star spangled banner” drażnił jego uszy. A jeszcze inni zapowiedzieli, że nie będą występować pod flagą narodową na igrzyskach olimpijskich, chociaż wcale im nie przeszkadzało, iż korzystali z programów przygotowań i z funduszy pochodzących z pieniędzy podatników. Szczytem absurdu był występ amerykańskich koszykarzy i piłkarek na igrzyskach w Tokio. Te ostatnie zdecydowały się złapać dwie sroki za ogon. Już nie tylko zlekceważyły hymn narodowy, ale idąc za ciosem zamiast strzelać gole, upominały się o prawa LGBT.
I żeby zostać przy tej samej puszce. Oto jeszcze kilka dobrych lat temu toczyła się gorąca debata nad aspektami moralnymi, religijnymi, etycznymi, medycznymi i prawnymi związków partnerskich lub małżeńskich pomiędzy osobami tej samej płci. Idea wydawała się tak absurdalna i daleka od rzeczywistości, że większość obywateli nie przywiązywała uwagi do toczących się sporów i przepychanek. Ale gdy w 2015 roku Sąd Najwyższy postanowił, że poszczególne stany nie mogą zakazywać małżeństw osób tej samej płci, to Biały Dom jako pierwszy z dumy mienił się kolorami tęczy. A flagi LGBT pojawiły się na gmachach urzędów państwowych, by stać się obowiązkowym elementem dekoracyjnym placówek dyplomatycznych Stanów Zjednoczonych w krajach całego świata, w tym również w Watykanie.
Ale tęczowa puszka to nie tylko flagi i parady, lecz również rosnąca liczba rozpoznawanych upodobań, płci i preferencji seksualnych. LGBT, niczym nadmuchiwany balon, spęczniał już do LGBTQIA2S+ i istnieją obawy, czy wystarczy liter alfabetu, aby odpowiednio oznaczyć wszystkie jej/jego odmiany.
Aby się w tym wszystkim połapać, lansowany jest cały system edukacyjno-wychowawczy, mający na celu pomóc młodym ludziom w wyborze odpowiadającej im orientacji seksualnej. System ten jest niczym innym jak tylko indoktrynacją, opiera się bowiem na nauczaniu koncepcji i żąda jej bezwarunkowej akceptacji w sprzeczności z dowodami, faktami i przekonaniami większości społeczeństwa, ale w interesie grup rządzących.
Nauczyciele i wychowawcy zamiast przygotować swoich pupilów do wypełniania obowiązków rodzinnych i obywatelskich, stają się strażnikami dobrego samopoczucia garstki oszołomów i nawiedzonych polityków; zamiast przygotowywać wychowanków do życia w społeczeństwie w oparciu o zasady solidarności, demokracji, tolerancji, sprawiedliwości i wolności, wprowadzają ich w świat, gdzie wszystko jest relatywne, pozbawione norm moralnych i wzorców. System, który już dawno zapomniał, iż zadaniem szkoły jest nauka sumienności, odpowiedzialności, punktualności, dyscypliny i porządku. System, dla którego rozwiązaniem szkolnych patologii są wykrywacze metalu, uzbrojeni strażnicy i regulacje prawne.
Warto też przypomnieć, jak przed dwoma laty zadziałała puszka marki Twitter, której pierwszą ofiarą padł ówczesny prezydent – Trump. Prezydenckie konto w mediach społecznościowych zostało zablokowane, bo jakoby swoimi wpisami podżegał on do niepokojów społecznych, rozrób na ulicach i plądrowania sklepów. Była to oczywista bzdura i chociaż decyzja Twittera wywołała oburzenie i pojawiły się uzasadnione pytania o granice wolności słowa, to nie trzeba było długo czekać, aby cenzorskie łapy pojawiły się w innych środkach masowego przekazu. Z witryn Google’a, Facebooka, Twittera itp. zaczęły znikać krytyczne komentarze o szczepionkach, doniesienia o nieuczciwych politykach, machlojkach WHO, kryzysie na południowej granicy i o gubernatorskich aferach. Ukoronowaniem niecnego przedsięwzięcia miało być powołanie tzw. ministerstwa prawdy lub specjalnego urzędu ds. zwalczania dezinformacji zarządzanego przez urzędnika prezydenckiego. To światły prezydencki pupilek miałby decydować o tym, co jest prawdą a co fałszem. Zapewne w myśl zasady, że prawda na prezydenckim koniu jeździ, bo trudno przypuszczać, aby nawet najbardziej uczony wybraniec mógł być jednocześnie np. specem od szczepionek i giełdowych machlojek.
Pomysł wprawdzie upadł, ale podejrzewam, że nie na długo. Nietrudno zauważyć, iż kolejna puszka Pandory została otwarta, a celem przedsięwzięcia było oswojenie społeczeństwa z jej cuchnącą zawartością. Obawiam się, iż powróci on z nową siłą i zapewne w nieco zmienionej formie. Pierwszy krok został już zrobiony. A ten jest ponoć najtrudniejszy. Względy i poparcie u ludzi mających władzę i pieniądze są zmienne, zależne od ich kaprysów i humoru.
Ostatnia puszka to rosyjska puszka, która nie zawiera tuszonki, a na jej etykietce widnieje napis „Putin i jego mocarstwowe zapędy”. Różni się ona od pozostałych tym, iż skutki jej otwarcia są tak tragiczne i dalekosiężne, iż trudno się dziwić, że do jej inauguracji potrzebny był wspólny wysiłek kilku nacji i ich przywódców. Jej otwarcie zainicjowała mniej lub bardziej jawna aprobata przez państwa zachodnie inwazji Putina na Gruzję, wojny w Czeczenii i aneksji Krymu; aprobata, której konsekwencją było poczucie bezkarności i napaść na Ukrainę; aprobata, której ukoronowaniem mogą być trudne do wyobrażenia konsekwencje nie tylko dla Ukrainy, ale i dla Europy, i świata. Uwolnione majaki Putina o wszechpotężnej Rosji są jednym z przykładów niezgody Rosji na światowy ład zbudowany po II wojnie światowej, dzięki któremu z mniejszymi i większymi potknięciami dotrwaliśmy do dziś. Był to porządek oparty na niestosowaniu przemocy, niezmienianiu granic i rozwiązywaniu konfliktów drogą pokojową. Puszka Putina niezależnie od tego, czy Rosja efektywnie czy nie przeprowadzi działania na Ukrainie – powoduje również, iż inne państwa mogą traktować tę sytuację jako przykład tego, że można metodami siłowymi doprowadzić do realizacji swoich interesów.
W jednej z popularnych wersji cytowanych mitów o Pandorze nasza bohaterka po otwarciu skrzyni z tak zwanymi prezentami wystraszyła się zła, jakie dla ludzkości uczyniła. Z hukiem i pewnie już bez pomocy męża zatrzasnęła wieko, aby zapobiec dalszemu uwalnianiu się kłamstw, przekrętów i nieszczęść z niefortunnego pudła. Pandora nie wiedziała, iż na samym jego dnie spoczywała nadzieja, która z cierpliwością oczekiwała na swoją kolej wydostania się z niewoli. W wersji współczesnej to wieko kufra jest nie tylko zamknięte, ale rzesze polityków, celebrytów i przywódcy światowych mocarstw posiadali na nim okrakiem, aby mieć pewność, iż nadzieja nie ujrzy światła dziennego.
Wojciech Wroceń