JACEK HILGIER
Zofia Miszczak-Mierzyńska, pisarka i dziennikarka, była chicagowianka, zmarła w sobotę 6 lutego 2021 roku w Polsce. O jej śmierci poinformował syn.
Zofia Mierzyńska o sobie
„Po latach emigracji wróciłam do Polski, osiadłam w okolicach Krakowa, nad Doliną Będkowską w cieniu Ojcowa i Ostańców, gdzie prowadzę również mały pensjonat agroturystyczny „Ostaniec”. Moich Gości razem ze mną witają: Niunio, Julka i Emil – urocze koty, oraz kochający ludzi i cały świat pies Borys.
Przez wiele lat pracowałam w tygodniku Gwiazda Polarna, byłam szefem oddziału tej gazety w Chicago. Miałam szczęście i zaszczyt pracować z takimi wybitnymi publicystami, mistrzami pióra jak: Edward Dusza, ks. Zdzisław Peszkowski, Feliks Konarski – Ref-Ren (autor „Czerwonych maków na Monte Cassino”) i z wieloma innymi, którzy na trwałe zapisali się w historii literatury, szczególnie emigracyjnej.
Następnie prowadziłam audycję radiową „Jackowo Story” oraz stworzyłam, wspólnie z aktorami przebywającymi w Chicago – Basią Choroszy, Bellą Olejnik, Andrzejem Szopą i Andrzejem Kieszem – słuchowisko radiowe pod tym samym tytułem, które było emitowane cyklicznie przez 5 lat i cieszyło się dużą popularnością. Grali w nim m.in.: Alina Janowska, Bogusław Linda, Michał Bajor, Mieczysław Czechowicz, Hanka Bielicka, Stan Borys, Ewa Milde, Iwona Zapasiewicz i Basia Kożuchowska.
Jestem autorką książek: „Wakacjuszka”, „Zawód: hałskiper”, „i odpuść nam nasze winy” oraz „Nadzieja umiera ostatnia”. Jestem także autorką monodramu, który wykonuje znakomita aktorka Emilia Krakowska. Obecnie piszę kolejną książkę, dzieląc czas po połowie na prozę oraz obowiązki dnia codziennego. Cóż, los bywa nieprzewidywalny.
Sukces wydawniczy Zofii Mierzyńskiej zaczął się bardzo przypadkowo. Jej współpraca z Gwiazdą Polarną oraz wcześniejsze doświadczenia emigracyjne pozwoliły jej – jak sama to stwierdziła w jednym z przeprowadzonych przez naszą redakcję wywiadów – na obserwację rodaków w nowym dla niej środowisku. Sama była przecież emigrantką w tym kraju i doznała wiele. Zapisywała zjawiska, które ją szczególnie uderzały czy poruszały. Początkowo robiła to dla siebie, do szuflady. Później zrodził się pomysł ujęcia tego w formie prozy narracyjnej.
W wywiadzie udzielonym dziennikarzowi Gwiazdy Polarnej autorka „Wakacjuszki’’ stwierdziła:
Pomysł wydania książki był mój. Zrealizowałam go po dwóch latach pobytu w Ameryce. Dlaczego „Wakacjuszka” stała się, że tak powiem – bestsellerem? Być może w tym czasie nie było jeszcze tyle pism polonijnych, nie poruszano spraw Polaków przybywających do USA za zarobkiem, a problem „wakacjuszy” był pokrywany milczeniem, stanowiąc pewnego rodzaju tabu. Przede mną pisano o emigrantach, zrobiła to m.in. Danuta Mostwin. Byłam jednak pierwszą, która skoncentrowała się na specyficznej fali nielegalnej emigracji, pisząc o faktach, które widziałam, a których wcześniej wielu, a często i ja, nie chciało dostrzec i zastanawiać się nad nimi.
Reakcja na książkę
„Wakacjuszka” wywołała reakcje krańcowo różne. Jedni uważali, że udało się autorce przedstawić środowisko nielegalnej emigracji, z drugiej podnoszono zarzuty, że książka ta mogła podobać się ówczesnemu reżimowi w Warszawie jako pamflet wymierzony przeciwko Polonii amerykańskiej. Stawiano te zarzut autorce, która szczerze stwierdziła:
Jestem w kontakcie z moimi czytelnikami. Listy były różnorodne, przychylne, pochwalne, także krytyczne, negatywne, a nawet obraźliwe. Jednakże kto uważnie czytał moje książki, wie, że ton ich wypowiedzi nigdy nie był obraźliwy, sarkastyczny czy ironiczny. Przeciwnie, widać było wyraźnie, że moi bohaterowie są mi bardzo bliscy. Zarzut pisania „pod reżim” jest tak absurdalny, że nie można z nim dyskutować.
(…) To, że wielu ludzi utożsamiało bohaterów mojej książki z ludźmi ze swojego otoczenia, nie jest prawdziwe. Mamy tendencję do personifikacji osób, ich problemów, nieszczęść, doznań. Uśmiecham się często, bo wydaje mi się, że czytelnicy wiedzą więcej o bohaterach opowiadań od autora. Tymczasem jest to tylko opis sytuacji, w której umiejscawiam fikcyjną przecież postać, mającą cechy wielu obserwowanych przeze mnie ludzi. Każdy z nas miał podobne doznania na emigracji, stąd pewnie podobieństwa do losów z własnego środowiska.
O książce Mierzyńskiej mówiło się wszędzie. Był to temat sezonu, ba jest to temat, który się utrzymał… „Wakacjuszkę” drukowały pisma emigracyjne i krajowe, między innymi, chyba jako pierwsza, Gwiazda Polarna, w której zamieszczono prawie wszystkie teksty autorki.
Zofia Mierzyńska wspomina o reakcjach na jej książkę:
Po ukazaniu się „Wakacjuszki” bano się publikować jakiejkolwiek recenzji. Jeśli nawet mówiono o moim debiucie, to były to raczej opinie negatywne, z wyjątkiem może wystąpienia Edwarda Duszy, który stwierdził, że stworzyłam nowy, interesujący model noweli czy opowieści. I nagle, gdy ukazała się recenzja pozytywna w Kulturze paryskiej, wszyscy ci, którzy mnie wcześniej krytykowali, zaczęli wychwalać pod niebiosa.
(…) Oczywiście wiem, że „Wakacjuszka”, choćby przez sam fakt demaskowania prawdy, była wielu ludziom nie na rękę i poprzez stwierdzenie, że „król jest nagi” wnosiła w mały ostatecznie świat polonijny duży zamęt, wywołała burzę. Polonia bardzo nie lubi, kiedy ktoś głośno przypomina o sprawach zaniedbanych i o problemach, o których wolimy nie pamiętać. Niektórzy twierdzili złośliwie, że jest to mój pamiętnik. Nieporozumienie. Jak każdy emigrant miałam trudny start w tym kraju i przeszłam wszystko to, czego w pierwszych dniach doznał tutaj nieomal każdy z nas. W związku z tym na pewno moje osobiste przeżycia znalazły swoje odbicie w tej książce. Mój Boże, jak można zabierać głos w sprawach, których by się samemu nie znało? Starałam się mój zapis przekazać językiem mojej bohaterki, problemy oceniałam również jej umysłowością, świat widziałam jej oczami, ale ciągle konsekwentnie nie odstępowałam na krok od zamierzonego celu – sportretowania dołów emigracji, pokazania życia tych najbardziej opuszczonych i w swojej smutnej doli samotnych, pozbawionych troski ludzi.
Nie raz obserwowałam ich w Chicago, tych wszystkich z polskich wsi, wychowanych na otwartych przestrzeniach, na ziemi ograniczonej jedynie linią dalekiego lasu, dziś wstąpili oni w kamienny moloch wielkiej amerykańskiej metropolii. Tam, we własnym pejzażu, wszystko im było doskonale znane i bliskie, uświęcone odwiecznym obyczajem, tu, w Chicago, Detroit i w Nowym Jorku wszystko jest obce. Przecież ci ludzie nie znajdowali pracy na amerykańskich farmach, trafiają natomiast do fabryk. Ich los jest na pewno dużo cięższy niż Polaków-emigrantów pochodzących z miast. Człowiek ze wsi, który wychował się w środowisku jakże odmiennym od ośrodków przemysłowych Ameryki, na pewno ciężej znosi rozłąkę z ojczystym krajem. Chciałam właśnie pokazać mieszkańca wsi, który opuściwszy swoją ojcowiznę, stawia pierwsze kroki w nowym kraju. Wiadomo, że sytuacja, która panowała w PRL-u, zmusiła wielu kompletnie nieprzygotowanych ludzi do emigracji. Posiadali oni dodatkowo błędne przekazy o życiu w Stanach Zjednoczonych, o osiedlaniu się tutaj. Nie wszyscy zdobyli pieniądze, nie wszyscy cieszą się sukcesem. Na przykład obraz nowoczesnych hoteli w modnej miejscowości, których właścicielami są ludzie z polskich wiosek, przysłania los innych ludzi, których tutaj spotkała tylko klęska, którzy nie poradzili sobie z językiem, chorobami, alkoholizmem itd. Tym właśnie, którym się nie udało, chciałam poświęcić swoją uwagę”.
W Polsce „Wakacjuszka” została przyjęta pozytywnie, podobnie jak i druga opowieść „Zawód: hałskiper”. Rynek krajowy stał przed Mierzyńska otworem. W sytuacji, kiedy były trudności na rynku ze względu na wysokie ceny artykułów związanych z przemysłem poligraficznym, wydawcy nie bali się w jej przypadku klapy, miała ciągle propozycje od wielu oficyn wydawniczych. Były też propozycje nagrania filmowego „Wakacjuszki”, których autorka nie przyjęła. Nie chciała, jak twierdziła, aby wykorzystywano jej opowieść jako paszkwil na Polonię i tych, którzy za oceanem szukali chleba. Co wzruszające: honoraria przeznaczyła na cele charytatywne, m.in. domy dziecka. Otworzyła również książeczki mieszkaniowe dla dzieci z Krakowa. Tak więc jej dochody krajowe pomagają polskim sierotom.
W archiwach Edwarda Duszy znalazłem list pisany do Zofii Mierzyńskiej. Przez długie lata pracowali razem i pozostawali w ciągłym kontakcie. W liście z 21 lutego 1990 roku wysłanym do Galiny, gdzie wówczas mieszkała autorka „Wakacjuszki”, pada twierdzenie, że ogrom sukcesu jej książek wynika w dużej mierze z akcji Leszka Gila, który wówczas prowadził biuro Gwiazdy Polarnej w Chicago. Redaktor Dusza uważał, że to akurat szerokie powodzenie książki zawdzięcza Zofia Mierzyńska w wielkiej mierze jego promocjom, także i Informatorowi Polonijnemu, który Leszek Gil stworzył, oraz jego akcjom reklamowym. Również i redakcji Gwiazdy Polarnej, której łamy zawsze były dla Mierzyńskiej otwarte, zresztą z korzyścią dla obu stron. Co ważniejsze, redaktor Gwiazdy Polarnej wielokrotnie powtarzał w wystąpieniach publicznych opinię, że to akurat Leszek Gil pomógł stworzyć autorce silną bazę finansową, dzięki której uzyskała niezależność i możliwość publikowania własnym sumptem swoich książek oraz bezpiecznego powrotu do Polski. Bez tej pomocy sukces „Wakacjuszki” oraz innych książek Mierzyńskiej nie byłby możliwy. Gil odegrał tu podobną rolę co Giedroyc (Kultura paryska) i Bednarczykowie (Oficyna Poetów i Malarzy Londynie) w przypadku Miłosza. Promocja i reklamy książek w środowisku polonijnym są po prostu zbyt kosztowne i mało skuteczne. W swoim liście do Mierzyńskiej Dusza przypomniał, że jedynie dwóch polskich pisarzy odniosło w Stanach Zjednoczonych sukces spontaniczny i niekwestionowany: Henryk Sienkiewicz swoją nagrodzoną Nagrodą Nobla powieścią Quo vadis? i Trylogią w tłumaczeniu Wiesława Kuniczaka oraz Zofia Kossak-Szczucka powieściami o krucjatach: Krzyżowcy, Bez oręża i Król Trędowaty. Te ostatnie trzy tytuły zamówił nawet rząd Stanów Zjednoczonych dla swoich żołnierzy stacjonujących w Europie, zaś tłumaczenia Sienkiewicza znajdziemy praktycznie w każdej bibliotece amerykańskiej.
Zofia Mierzyńska o prasie polonijnej
Wydaje mi się, że zapotrzebowania na prasę polonijną jako takiego nie ma. Sądzę, że Polonia nie czyta gazet w takim stopniu, jakby to pragnęli wydawcy. My podchodziliśmy do gazet bardziej emocjonalnie, praca dla prasy była często posłannictwem, wynikającym z takich a nie innych przekonań. Dzisiaj robi się z tego biznes. Każdy chciałby na produkcji tego rodzaju zarobić. Nie sądzę, że jest to dobry interes. Konkurencja na rynku jest ostra, w samym Chicago jest około piętnaście tytułów [rok 1990 – przyp. red.]. Chcąc kupić co tydzień wszystkie ukazujące się gazety, trzeba wydać około dwudziestu dolarów. Nie wiem, czy ci, którzy przyjeżdżają tu na zarobek, mogą sobie na taki wydatek pozwolić. Często gazety są dodatkiem do innych, bardziej lukratywnych przedsiębiorstw, drukarni, firm wysyłkowych, biur podróży. Praktycznie, za wyjątkiem kilku znanych pism Polonii, nikt nie utrzymuje się z druku magazynów i periodyków. W Chicago chyba tylko dwóch wydawców praktycznie żyje z wydawania swoich gazet. Są one jakby produktem ubocznym najróżniejszych przedsięwzięć i często służą innym, ważniejszym od przedsiębiorcy celom. Kiedy pada pytanie, dlaczego nie założyłam własnego pisma, odpowiadam krótko. Według mnie ludzie, którzy obecnie zakładają gazety, nie mają rozeznania w terenie, nie rozumieją praw rządzących Polonią amerykańską, nie wiedzą w końcu, jak redagować gazetę, która ma zadowolić tak specyficznego odbiorcę, jakim jest Polak amerykański. Poza tym nie jestem zwolenniczką niszczenia tego, co egzystuje od lat, dla nowych prób, dyktowanych najczęściej chęcią zysku i szybkiego wzbogacenia się. Przecież ja zawsze dołączałam do już istniejących inicjatyw.
Praca wydawnicza to niełatwy chleb. Wydawanie gazety coraz mniej opiera się na tradycyjnym polskim patriotyzmie, a coraz bardziej bazuje na biznesie. Jeszcze kilka lat temu organizacje polonijne wspomagały prasę polską z patriotycznego obowiązku. Nie liczył się tylko zysk. Ot, nie wypadało nie dać ogłoszenia do gazet. Dzisiaj może nie brakuje ludzi wspomagających prasę polonijną, ale założenia zaczynają ulegać zmianie. Ja chcę poświęcić się twórczości własnej. Po za tym nie uważam, aby istniała potrzeba nowego pisma. Powinno się raczej walczyć, aby utrzymać na rynku stare gazety, a nie tworzyć nowe, bo to zaczyna być śmieszne, zwłaszcza kiedy wiele starych tytułów jest zagrożonych, kiedy otwierają się nowe. Znając rynek polonijny i kierując się ogólnospołecznym interesem – nie zdecydowałam się na wydawanie nowej gazety.
Zofia Mierzyńska osiągnęła niezaprzeczalnie wielki sukces wydawniczy i potrafiła zapewnić sobie trwałą stabilność finansową. Twierdziła, że pragnie powrócić do ojczyzny, aby umrzeć we własnym kraju, na własnych śmieciach. Zawsze się o to modliła. Bóg wysłuchał jej próśb.
Wpisała się trwałe w historię Polonii. Nikt, kto miał szczęście ją znać, nigdy o niej nie zapomni.
Jacek Hilgier