MICHAŁ GŁOWIŃSKI
Po wojnie zniknęli prywatni wydawcy, a w rolę jedynego mecenasa wcieliła się władza komunistyczna. Poeta miał w Polsce dwie możliwości: pisać pod dyktat komunistów albo do szuflady, czekając na lepsze czasy. Niejeden twórca skusił się na komunistyczną marchewkę, zwłaszcza że korzyści z państwowej protekcji były niebagatelne.
Władza nagradzała lojalnego pisarza przydziałami na mieszkanie lub samochód, stypendiami, wypoczynkiem w ośrodku wczasowym lub pobytem w domu pracy twórczej, wysokimi nakładami dzieł, spotkaniami z czytelnikami, płatnymi odczytami, dostępem do reglamentowanych dóbr, paszportem… W zamian oczekiwała jednak, by poeta lotnym piórem wspierał budowę komunistycznego „raju na ziemi”. Obszerna była paleta tematów: można było opiewać ruch spółdzielczy i kolektywizację, przodowników i kombajnistki, jak również sukcesy socjalizmu: zwodowanie statku „Sołdek”, FSO czy Nową Hutę. Prezydent Bierut, marszałek Polski (a wcześniej ZSRR) Konstanty Rokossowski czy generał Karol Świerczewski, który zabity w starciu z UPA zyskał rangę męczennika, doczekali się istnej hagiografii. Podobnie dawni komuniści, tacy jak Nowotko czy Buczek. Najwspanialszą oprawę liryczną uzyskiwali oczywiście wodzowie rewolucji Lenin i Stalin. Jak wszystko, co wiązało się ze Związkiem Radzieckim, Stalin był wychwalany jako wyzwoliciel świata spod faszystowskiego jarzma, pionier i wzór w każdej dziedzinie. Adam Ważyk w pięknym wierszu pisał:
Mądrość Stalina,
rzeka szeroka,
w ciężkich turbinach
przetacza wody,
płynąc wysiewa
pszenicę w tundrach,
zalesia stepy,
stawia ogrody.
Nową rzeczywistość konfrontowano z obszarniczo-burżuazyjną przeszłością. Ostrza piór kierowano przeciwko wrogom, których należało wykryć i piętnować – imperialistycznym agentom, członkom podziemia poakowskiego, ale też rodzimym kułakom. Etatowym imperium zła były Stany Zjednoczone wygrażające światu bombą atomową, mordujące niewinną ludność Korei i bombardujące Polskę stonką ziemniaczaną. Za to w walce o lepszy świat poeci ciepłym słowem krzepili bohaterski naród koreański zmagający się z imperializmem oraz ludy afrykańskie zrywające kajdany kolonialnej niewoli.
Poecie najlepiej w kolektywie
W komunistycznych realiach nie chodziło o stawianie na piedestał indywidualnego geniuszu. Praca odbywała się kolektywnie. W czasach stalinowskich obowiązywał radziecki model Związku Literatów Polskich (ZLP), tj. podział na sekcje poetów, dramaturgów, powieściopisarzy. Sekcje miały zebrania, zwykle o ósmej rano, a spóźnialscy musieli się usprawiedliwiać przed przewodniczącymi – Janiną Broniewską, Janiną Dziarnowską czy Jerzym Putramentem. Żeby nikt nie napisał czegoś nieodpowiedniego, utwory czytano na głos, a kiedy koledzy zgłaszali wnioski, trzeba było je uwzględniać, tj. przerabiać utwory. Związek był swoistą kolonią karną, zakładem wychowawczym kontrolującym nie tylko twórczość, ale i życie osobiste kolektywu. Zwłaszcza na zebraniach partyjnych lub tzw. egzekutywie często kazano pisarzom tłumaczyć się, dlaczego zdradzają żony, skarżące się na mężów w listach odczytywanych publicznie. Zresztą – mocno upraszczając sprawę – obowiązywała niepisana zasada adoptowana z ZSRR, że aby być pisarzem w związku, trzeba wydać jedną książkę i dwóch kolegów. Wzajemne szpiegowanie i donosicielstwo były na porządku dziennym. Niemniej produkcja poetycka kwitła i kolejne perełki socrealistycznej poezji zasilały szpalty gazet i półki księgarskie.
Geniusz pomieszany
Wśród socrealistycznych grafomanów, których wartość można streścić w zdaniu: „mierny, ale wierny”, znalazło się kilka nazwisk głośnych poetów o autentycznym talencie, którzy zapisali piękną kartę w dziejach polskiej literatury. Władysław Broniewski, najbardziej rewolucyjny spośród poetów, w ciągu 65 lat życia bywał komunistą, niepożądanym kontrrewolucjonistą, żarliwym patriotą, wreszcie dyżurnym poetą i gwiazdą peerelowskiego panteonu literackiego. Życiorys kontrastowy: legionista, odznaczony Virtuti Militari i czterema Krzyżami Walecznych za wojnę z bolszewikami, lewicujący poeta w okresie międzywojennym, który wkroczenie Armii Czerwonej 17 września 1939 roku skwitował gorzkim czterowierszem:
Byłby Grunwald i Płowce
gdyby nie te bombowce
i gdyby nie te czołgi
które przyszły znad Wołgi.
Więzień NKWD od 1940 roku, ocalał dzięki rekrutacji do armii Andersa, z którą trafił na Bliski Wschód. Po powrocie do kraju stał się czołowym poetą stalinowskim, autorem m.in. słów:
Pędzi pociąg historii,
błyska stulecie – semafor.
Rewolucji nie trzeba glorii,
nie trzeba szumnych metafor,
potrzebny jest maszynista,
którym jest ON:
towarzysz, wódz, komunista –
Stalin – słowo jak dzwon.
Niełatwo ocenić postawę Broniewskiego. Po latach Marek Hłasko pisał: „Dziwny to był człowiek; oficer legionów, komunista nienależący do Partii, więzień naszych kapryśnych braci, najbardziej polski poeta, jakiego można sobie wyśnić – a komunizm potrzebny był mu tylko z jednego powodu – bo on, Broniewski, najbardziej lubił pisać o komunizmie.” Komuniści ukrywali przed opinią publiczną alkoholizm Broniewskiego, jego problemy emocjonalne i depresję. Był nieszczęśliwym człowiekiem – wspominała córka poety Maria Broniewska-Pijanowska. „Nie potrafił odnaleźć się w powojennej rzeczywistości. Myślę, że powinien mieć stałą opiekę psychiatryczno-psychologiczną. Zabrano mu część życiorysu. Alkohol i zobojętnienie pozwalały Broniewskiemu na arogancję wobec władzy”. Podobno ilekroć spotykał Józefa Cyrankiewicza, odśpiewywał mu słowa: „My, Pierwsza Brygada…”, od Bieruta zaś uparcie domagał się zrehabilitowania swojego przyjaciela Jana Hempla. Podczas jednej z tzw. herbatek w Belwederze kategorycznie odmówił Bierutowi napisania słów do nowego hymnu Polski. Jak wspominał pisarz i poeta Andrzej Braun: „Broniewski przeważnie bywał zalany i trochę nieodpowiedzialny, ale kiedy podsunięto mu pomysł napisania nowego hymnu narodowego, szlag go trafił – »Orła bez korony jeszcze zniosę, ale nowego hymnu – nigdy!«”. Inna wersja tego zdarzenia głosi, że oddał Bierutowi kartkę ze słowami Jeszcze Polska nie zginęła…
Brzechwa nie tylko dzieciom
Powszechnie znany wybitny autor twórczości dla dzieci, Jan Brzechwa w czasach stalinizmu również aktywnie popierał nową władzę. Trudno nie znać „Akademii Pana Kleksa”, „Kaczki Dziwaczki”, „Pchły Szachrajki” czy „Szelmostw lisa Witalisa”. Poza tym była to postać naprawdę nietuzinkowa. Odznaczony medalem jako ochotnik w wojnie bolszewickiej, przedwojenny adwokat specjalizujący się w prawie autorskim, obdarzony nieprawdopodobnym poczuciem humoru i talentem do zgrabnego układania rymów, już przed wojną był znanym humorystą i kabareciarzem. Po wojnie kontynuował pisanie dla dzieci, ale repertuar rozszerzył… Ostrze jego pióra stało się orężem w walce z wrogami ustroju komunistycznego.
W wierszu „Ballada o dwóch facetach” Brzechwa odniósł się w znamienny sposób do polskiego podziemia niepodległościowego:
Byli sobie dwaj faceci
Zbudowani jak atleci […]
Gdy przyjechał sędzia z Warki
Pokrajali go w talarki.
W mieście bojąc się odwetu,
Na noc szli do NSZ-tu,
I szerzyli terror w lesie,
Jak to pisze się w „Expresie” […]
Ale szedł milicjant pieszy
I wygarnął w nich z pepeszy […]
Byli sobie dwaj faceci,
Dwóch facetów zabił trzeci,
Nad ich grobem słonko świeci.
W wierszu „Głos Ameryki” nawiązywał do emisji audycji nadawanych przez słynną radiostację dla Polaków:
Tu mówi Nowy Jork! Słyszycie głos Ameryki!
Głos tej Ameryki, co świat dolarem mierzy,
Ameryki giełdziarzy, łgarzy i szalbierzy
Ameryki bezprawia, chamstwa i ucisku,
Ameryki gangsterów żądnych krwi i zysku,
Ameryki grożącej pałaszem Goliata,
Ameryki zbrodniczych podpalaczy świata.
Co ciekawe, Brzechwa nigdy nie zapisał się do partii. Po okresie stalinowskim przestał się angażować w działalność polityczno-propagandową i wrócił do pisania wierszy dla dzieci.
Kwiatki Tuwima i Słonimskiego
Do panteonu gwiazd stalinowskiej poezji zaangażowanej zaliczyć należy też Juliana Tuwima. W okresie międzywojennym zasłynął jako niezrównany poeta, twórca tak głośnych zbiorów poezji, jak „Sokrates tańczący”. Szczęśliwie wyjechał z Polski przed wybuchem wojny. Na emigracji napisał głośne „Kwiaty polskie”, publikował w emigracyjnej prasie. W 1946 roku zdecydował się na powrót do kraju i opowiedział się za nową władzą. Trudno dociec motywów tego czynu. Związany przez całe życie z Łodzią, widział i opisywał nędzę klasy robotniczej, strajki i manifestacje brutalnie rozpędzane przez policję. Komunizm obiecywał polepszenie doli zwykłego człowieka, zniesienie nierówności społecznych i rasowych oraz powszechne braterstwo. W teorii miał być spełnioną wizją świata, do którego Tuwim tęsknił w modlitwie zamieszczonej w „Kwiatach polskich”:
Daj rządy mądrych, dobrych ludzi,
Mocnych w mądrości i dobroci.
Pysznych pokora niech uzbroi,
Pokornym gniewnej dumy przydaj,
Poucz nas, że pod słońcem Twoim
Nie masz Greczyna ani Żyda.
Po powrocie do kraju pisał zgoła inaczej:
I zakwitniesz, zakwitniesz na strunach,
Twórco ery, radziecki narodzie!
Wieki dadzą ci rangę bajeczną:
Epos – jakąś wszechludzką Bylinę,
Z rewolucją, krasawicą wieczną,
Z wiecznie żywym herosem Stalinem.
W 1950 roku, gdy Polska tkwiła w okowach stalinowskiego terroru, poeta przekonywał uczniów szkoły podstawowej w Inowłodzu: „W ustroju socjalistycznym nie ma, nie będzie miejsca dla ohydnych zbrodni, gwałtów, niesprawiedliwości, krzywdy i dręczenia słabych przez silnych, ubogich przez bogatych, miłosiernych przez okrutnych.” Po śmierci Stalina opublikował w „Trybunie Ludu” artykuł „Potęga, której nikt nie złamie…”: „Wielka jest nasza ziemia – a nie ma na niej, jak długa i szeroka, takiego kilometra kwadratowego przestrzeni, na którym ludzie nie opłakiwaliby śmierci ukochanego nauczyciela, swego brata, obrońcy, nauczyciela, prawodawcy sumień – Józefa Stalina.” Tuwim zmarł w tym samym roku.
W 1951 roku do kraju wrócił także Antoni Słonimski, kolejny z wielkich skamandrytów – członków genialnej przedwojennej grupy poetyckiej Skamander. Wcześniej z nadania władz komunistycznych pełnił prestiżową funkcję szefa sekcji literatury UNESCO, a potem był szefem Instytutu Kultury Polskiej w Londynie. Uparcie nawoływał kolegów sprzed wojny, by wrócili do kraju i wykuwali nową Polskę sierpem i młotem. Marian Hemar, świetny przedwojenny poeta i satyryk, który wolał emigrację, odpowiedział mu wierszem:
Sierpem i młotem. Cóż za szmata
Pod pozorami literata […]
Przechrzta co tydzień, na wyścigi
Co z wszystkich sobie wziął religii
Jedną religię: Oportunizm
Dziś się obrzezał na komunizm.
Szymborskiej strofy o Stalinie
Noblistka zaczynała karierę literacką w czasach stalinowskich – publikowała wiersze m.in. w „Dzienniku Polskim” i „Pokoleniu”. Pierwszy tomik Szymborskiej z 1949 roku ponoć nie został przyjęty do druku, bo nie spełniał wymagań socjalistycznych. Potem jednak poetka zmieniła wymowę utworów – zadebiutowała wydanym w 1952 roku zbiorem „Dlatego żyjemy” (zawierającym m.in. wiersze „Młodzieży budującej Nową Hutę” czy „Robotnik nasz mówi o imperialistach”). W wierszu „Trzeba” poetka pisała tak o roli poezji:
W planie
w planie
w Sześcioletnim Planie
trzeba
trzeba
szczęśliwych rodzin.
Niech poezja pośród nich stanie
na ozdobę wieczornych godzin.
Po śmierci Stalina Szymborska przyłączyła się do chóru poetów opłakujących generalissimusa. W utworze „Lenin” można przeczytać o radzieckim tyranie:
Że w bój poprowadził krzywdzonych,
że trwałość zwycięstwu nadał,
dla nadchodzących epok
stawiając mocny fundament –
grób, w którym leży ten
nowego człowieczeństwa Adam
wieńczony będzie kwiatami
z nieznanych dziś jeszcze planet.
W utworze „Ten dzień” dodawała:
Oto Partia – ludzkości wzrok.
Oto Partia: siła ludów i sumienie.
Nic nie pójdzie z jego życia w zapomnienie.
Jego Partia rozgarnia mrok.
Szymborska należała do Związku Literatów Polskich, zdarzało się jej uczestniczyć w takich odgórnych inicjatywach, jak rezolucja potępiająca księży w tzw. procesie kurii krakowskiej. Po latach jednak bardzo krytycznie oceniła ten okres: Należałam do pokolenia, które uwierzyło. Ja uwierzyłam. Wypełniałam swoje wierszowane zadania z przekonaniem, że robię dobrze. Jest to najgorsze doświadczenie w moim życiu.
Na bułeczkę i masełko
Opłacało się tworzyć na potrzeby partyjnej propagandy. W gronie najlepszych spośród literatów wspierających reżim swoim znakomitym piórem i autorytetem znalazł się Jarosław Iwaszkiewicz, który jako przewodniczący Polskiego Komitetu Obrońców Pokoju zjeździł za państwowe pieniądze pół świata. Gustaw Herling-Grudziński widział w nim zdrajcę, Czesław Miłosz oportunistę, a Konstanty „Kot” Jeleński – Konrada Wallenroda. Natomiast kompozytor i pisarz Zygmunt Mycielski eksponował w swoich zapiskach kwestię jego łapczywości na wszelkie zaszczyty i funkcje: „Jarosławowi zawsze mało. Chciałby mieć Nagrodę Nobla. Chciałby być ekscelencją, ministrem, ambasadorem, dostać jeszcze dużo orderów. W końcu nie on jeden. Znałem wielu takich. Nie wystarczy mu, że napisał dużo bardzo pięknych wierszy, że JEST poetą.”
Do grona wielkich twórców, którzy stali się trybikiem stalinowskiej propagandy, dołączył Konstanty Ildefons Gałczyński. Gdy wrócił do kraju z niemieckiego oflagu, władza przez jakiś czas pozwala mu na szpaltach „Przekroju” żonglować groteską, nonsensem, cierpkim humorem i ukazywać absurdy rzeczywistości w „Teatrzyku Zielona Gęś”. Ale w okresie stalinowskim i on dołączył do propagandystów sławiących co trzeba i kogo trzeba pod dyktando KC PZPR. Czesław Miłosz w „Zniewolonym umyśle” opisał drogę artystyczną Gałczyńskiego i jego alians z komunizmem, przedstawiając poetę pod postacią nazwaną Delta. Sam „Zielony Konstanty” wyznał z właściwą mu dozą autoironii w „Żywocie Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego”: Wszystko tutaj opisałem / nie na czyjąś próżną chwałę, / lecz by zarobić ździebełko / na bułeczkę i masełko.
Pan Myślący
Dla kontrastu warto wspomnieć, że byli i tacy, którzy woleli trudniej zarabiać na „mniejszą porcję chlebka i masełka”. Leopold Tyrmand tak opisał jednego z tych poetów w „Dzienniku 1954”: Uprawia moralną czystość, bezkompromisowość i wierność samemu sobie trochę na pokaz, ale w tak solidnym gatunku, że nie można przyczepić się do niczego i nie można odpłacić mu niczym poniżej głębokiego szacunku. Oczywiście cierpi nędzę. Zarabia kilkaset złotych miesięcznie jako kalkulator-chronometrażysta w spółdzielni produkującej papierowe torby, zabawki czy pudełka. Pogoda, z jaką znosi tę mordęgę po ukończeniu trzech fakultetów, jest wprost z wczesnochrześcijańskiej hagiografii. Ta pogoda to precyzyjnie skonstruowana maska: kryje się za nią rozpacz człowieka, który boi się, że przegrał życie w niepoważnym pokerze historii, w którym stawką były ideologiczne przywiązania i honory. W konsekwencji tego zgubnego nałogu nie jest w stanie pomóc starym schorowanym rodzicom czy wymknąć się innym zgryzotom. Przypomina człowieka, który pochylił się nad studnią życia i którego doszedł stamtąd przeraźliwy smród, ale który się także wpił spazmatycznie w krawędź, aby się nie cofnąć i za żadną cenę nie przenieść rozmarzonego wzroku w cukierkowe landszafty. Tym człowiekiem był Zbigniew Herbert, rówieśnik Wisławy Szymborskiej, również późniejszy kandydat do literackiego Nobla.
Poety duma i Polaka
Gdy Tuwim, Gałczyński, Słonimski wracali do kraju w służbę nowego porządku, inni wybrali los poetów wygnańców. Skamandryci, którzy zostali na emigracji – Kazimierz Wierzyński, Jan Lechoń i wielu innych – przez wiele lat musieli się liczyć z marginalizacją swojej twórczości zarówno w kraju, jak i za jego granicami. Najciężej zniósł to Lechoń, który wskutek problemów osobistych, ale poniekąd i sytuacji politycznej 8 czerwca 1956 roku popełnił samobójstwo.
Hemar pozostał w Londynie, stworzył tam kabaret „Orzeł Biały”, a później „Teatr Hemara”, który prosperował bez jakichkolwiek subwencji, co było ewenementem. Ale Hemar był tytanem pracy – pisał wszystkie teksty i muzykę, był dyrektorem i reżyserem, a niekiedy nawet aktorem. Nagrodą była wolność wypowiedzi. Ujawniła się ona w ciekawym pojedynku na pióra, który rozegrał się między Hemarem a Brzechwą. Ten ostatni w „Grypsie do Jana Lechonia” kpił z emigrantów, którzy mieli uzasadnione obawy przed powrotem do kraju:
Tu życie nie dla Pana, Bo czyż wiarę Pan da,
Że gorzej tu, niż głosi wasza propaganda […]
U nas, jeśli do baru wejdzie kto na wódę,
Od razu wpada konny oddział N.K.W.D.,
By gościa, jego żonę i ojca i matkę
Całkiem nagich traktorem wywieźć na Kamczatkę […]
Mikołajczyk przemawia, lecz podczas przemowy
Ma lufę pistoletu przytkniętą do głowy
Po czym go się pakuje za kolczaste druty,
Gdzie czeka nań już Kiernik w kajdany zakuty.
Takie to u nas życie, drogi Panie Janie,
Zatem lepiej dla Pana, jeśli Pan Zostanie,
A gryps ten proszę spalić […].
Kąśliwy Brzechwa znalazł swojego pogromcę właśnie w Hemarze:
Niech mi p. Brzechwa za złe nie policzy,
Że ja się włączę do tej konwersacji.
Gryps, acz nie do mnie, wszystkich nas dotyczy
Wszystkich poetów polskiej emigracji,
Którym do kraju tęskno – a nie spieszno,
Chociaż p. Brzechwa z ironią prześmieszną
Wykpiwa, szydzi, w parodię obraca,
Że nasza „Greuel propaganda” – bzdura,
Kiep, kto nie wraca i tchórz, kto nie wraca,
Żeby pracować w narodzie, z narodem,
Kiedy już w kraju pełna wolność pióra,
Sumienia, prasy – najlepszym dowodem
„Szpilki”! Satyra, swoboda, odwaga,
Nieskrępowanie, z jakim tam się smaga
Sanację, faszyzm, warszawskie powstanie,
Armię Krajową i W. Brytanię, […]
Panie poeto, co w kraju Traugutta,
Okrzei, Ziuka i księdza Skorupki,
Stajesz w obronie jakiegoś Bieruta,
Wykpiwasz wrogów jakiegoś Osóbki
I to co starcza za wolność, i taka
Twoja poety duma i Polaka […].
Trudno o lepszą puentę dla aliansu wielu twórców z komunistyczną władzą.
Lenin w świecie bajek
Poeta Bohdan Urbankowski w „Czerwonej mszy” przypomina, że podstawą wśród lektur szkolnych w Polsce doby stalinizmu były przede wszystkim dzieła o radzieckim generalissimusie, takie jak „O Wielkim Stalinie” Lucyny Krzemienieckiej. W dalszej dopiero kolejności uwzględniane były takie dzieła, jak: „Murzynek Bambo” Tuwima, „Lenin wśród dzieci” Krzemienieckiej czy „Kaczka Dziwaczka” Brzechwy. Ta mieszanina wytwarzała w młodych umysłach przeświadczenie, iż Stalin jest kimś najważniejszym na świecie, ale już Lenin jest jakimś bytem pośrednim między Murzynkiem Bambo a Kaczką Dziwaczką.
Aparat represji też doczekał się pełnych afektu strof. Leon Kowalski w wierszu „Towarzyszowi z Bezpieczeństwa”, z antologii „Wiersze i pieśni poświęcone pracownikom bezpieczeństwa” (1954) tak opiewał ubeka:
Nie łatwo jest stykać się z wrogiem codziennie […]
przez długie godziny
wieczorne i nocne
Mieć jasność umysłu i nerwy tak mocne […]. Tobie
Towarzyszowi z Bezpieczeństwa
Poświęcam ten wiersz.
Za Twą miłość ogromną do ludzi
I Twych nocy bezsennych niepokój
Za Twą troskę o dzień nasz powszedni
I walkę codzienną o pokój. […] Za Twe serce – dla Partii bijące
Ściskam Twą dłoń uzbrojoną
I słowa przesyłam gorące.
Michał Głowiński (ur. 1934 w Warszawie) – polski filolog polski, historyk i teoretyk literatury specjalizujący się w najnowszej historii literatury polskiej, profesor nauk humanistycznych, członek Polskiej Akademii Nauk i Polskiej Akademii Umiejętności, pisarz, autor podręczników dla studentów polonistyki, prozy wspomnieniowej i esejów; wydał liczne prace poświęcone językowi w czasach PRL, szczególnie zjawisku nowomowy. Profesor w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk. Członek Collegium Invisibile.
Na początku wojny, wraz z rodziną, został umieszczony w getcie w Pruszkowie, po czym został przeniesiony do getta w okupowanej Warszawie. Jest jednym z żydowskich dzieci uratowanych z warszawskiego getta przez zespół Ireny Sendlerowej. Został umieszczony w zakładzie opiekuńczym Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Marii Panny w Turkowicach. W swoich wspomnieniach Czarne sezony poświęcił cztery rozdziały sierocińcowi w Turkowicach, gdzie okrucieństwo niektórych dzieci w stosunku do niego jest przeciwstawione dobroci innych, np. siostry Róży, która dała mu kawałek chleba pomimo głodu, który tam panował.
Studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie w 1955 uzyskał stopień magistra. Debiutował w 1954 recenzją o Manfredzie Adolfa Rudnickiego opublikowaną w Życiu Literackim. W latach 1955-1958 pracował jako stypendysta w Katedrze Teorii Literatury pod kierunkiem prof. Kazimierza Budzyka. Równocześnie rozwijał działalność krytyczną, recenzując głównie tomy poezji, m.in. w Życiu Literackim i Twórczości. Od 1958 w Instytucie Badań Literackich PAN. Habilitowany w 1967 na podstawie rozprawy pt. „Cykl studiów z historii i teorii polskiej powieści”. W 1976 uzyskał tytuł naukowy profesora. W 1978 został członkiem-założycielem Towarzystwa Kursów Naukowych. 20 sierpnia 1980 roku podpisał apel 64 uczonych, pisarzy i publicystów do władz komunistycznych o podjęcie dialogu ze strajkującymi robotnikami. W 1986 został profesorem zwyczajnym. Od 1990 przewodniczy Radzie Naukowej Instytutu. Jest członkiem Towarzystwa Naukowego Warszawskiego oraz Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.