Robert Strybel
Dla Putina źle się dzieje nie tylko na polach bitewnych, ale także na samym Kremlu. Niezadowolenie z przebiegu wojny z Ukrainą obecnie pojawia się w gronie jego najbliższych sojuszników i doradców. Powoli, bo powoli, ale także stopniowo przenika do – jak dotąd karnego – lojalnego społeczeństwa Federacji Rosyjskiej. Według niezależnej sondażowni Centrum Lewado, utrzymujące się w okolicy 83 proc. po inwazji na Ukrainę poparcie dla Putina spadło o 6 punktów procentowych do 77 proc. po jego ogłoszeniu mobilizacji rezerwistów we wrześniu br. Porażki towarzyszyły dyktatorowi od samego początku „specjalnej operacji wojskowej”, jak kazał pod groźbą kary mówić na agresję rozpętaną wobec niepodległego i suwerennego sąsiada.
Mimo buńczucznej, bombastycznej wręcz retoryki, „specjalna operacja” wygenerowała mnóstwo porażek. Moskwa miała triumfalnie wyzwolić Ukrainę i – sądząc po kremlowskiej propagandzie – oczekiwała powitania swoich sołdatów kwiatami i wiwatami, może nawet łukami powitalnymi, ustawionymi przez wdzięczny lud ukraiński, ale wyszła z tego klapa. Rosyjskich najeźdźców wdzierających się do ich kraju Ukraińcy powitali artylerią i rakietami.
Pierwszym zadaniem Putina miało być zajęcie Kijowa, usunięcie „bezprawnego”, „samozwańczego” prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, obalenie jego rządów i zastąpienie ich prokremlowskim reżimem marionetkowym. I znów klapa! Kijów się obronił, wykazując bezprecedensowy opór, determinację i bohaterstwo. Celem operacji miała być „denazyfikacja” i „demilitaryzacja” Ukrainy, ale tu kolejna klapa. Nie wytropiono ani jednego nazisty, a zamiast się zdemilitaryzować, dzięki wsparciu sojuszników Ukraina się dozbroiła jak nigdy i nadal się dozbraja.
W sumie te porażki skłoniły Putina do zmiany kursu i przekierunkowania głównej części wojsk na wschód. Oznajmił przy tym, że teraz głównym celem Rosji jest obrona „rosyjskojęzyczników” w Donbasie, którzy podobno cierpią prześladowania. Z rąk Ukraińców grozi im ponoć nawet „ludobójstwo” (?!). Tak najogólniej rzecz biorąc zaczęła się pół-patowa wojna, w której różne miejscowości bywały ostrzeliwane przez tę lub inną stronę, niekiedy przechodząc z rąk do rąk. Zdarzały się spektakularne sukcesy, jak zatopienie przez Ukraińców okrętu rosyjskiego na Morzu Czarnym czy zniszczenie rosyjskiej bazy lotniczej na Krymie. Miały też miejsce przerażające, popełniane przez Rosjan masakry jak mord na ukraińskim porcie Mariupol czy rzeź w podkijowskiej Buczy.
Per saldo wygrywała Rosja. Silny opór zrazu słabo uzbrojonych obrońców Ukrainy jedynie spowalniał pochód putinowskich agresorów, ale w sumie krok po kroku jedna piąta terytorium Ukrainy znalazła się w posiadaniu Rosji. Moskale drogo za to musieli płacić pod względem ludzkich i materiałowych strat wojennych, ale (jak mawiał Stalin) „u nas ludziej mnogo”. Z kolei z powodu ustawicznych bombardowań i ostrzeliwań wiele ukraińskich miejscowości zamieniono w gruzowiska. Rosjanie atakowali i atakują nie tylko obiekty wojskowe, ale przede wszystkim bloki i całe dzielnice mieszkalne, przedszkola, szkoły, szpitale, muzea i całą infrastrukturę cywilną. Na oskarżenia, że Rosja łamie międzynarodowe prawo wojenne, Kreml odpowiadał, że w obiektach cywilnych Ukraińcy magazynują broń i amunicję i tamże ukrywają się ich żołnierze i dywersanci. Kijów twierdzi, że każdy przestępca wojenny zostanie wytropiony, osądzony i surowo ukarany.
Znajdujące się najbliżej Krymu południowoukraińskie miasto Chersoń Rosjanie zajęli wkrótce po rozpoczęciu niesławnej „operacji”. Dali też przedsmak tego, co czeka inne ziemie zajęte przez putinowskie żołdactwo. Przeprowadzono daleko idącą rusyfikację – wprowadzono rosyjskie drogowskazy i napisy uliczne, rosyjskie programy szkolne, rosyjską sieć komórkową, zastąpiono hrywnę rublem i dokonano wielu innych rusyfikacyjnych posunięć. Dla Putina wisienką na torcie było niedawne ogłoszenie aneksji regionu chersońskiego i trzech innych: zaporoskiego, łużańskiego i donieckiego. Jak głosił bilbord na placu Czerwonym: „Na wsiegda Rossyja!” (Na zawsze zaanektowane regiony będą częścią Rosji). Jak będzie naprawdę, dopiero się okaże, ale póki co już nie 20 a 35 procent ziem ukraińskich znalazło się pod moskiewskim panowaniem.
Na uroczystości aneksyjnej, kipiącej kremlowską pompą i wielkorosyjskim triumfalizmem, Putin usiłował swoich rodaków podnieść na duchu, mówiąc: – Pole bitewne, na które nas przywołały los i historia, to pole bitewne o nasz naród. (…) Upadek zachodniej hegemonii jest nieodwracalny. Nigdy już nie będzie tak jak było. Ale gdy wypowiadał te słowa, wojska ukraińskie okrążały oddalone o 780 km (586 mil) od Moskwy strategiczne miasto donieckie Łyman. Przez noc trwały walki, a nad ranem Rosjanie uciekali w popłochu. Chcąc organiczyć straty ludzkie, Ukraińcy zostawili półtorakilometrową „furtkę”, przez którą żołnierze rosyjscy mogli się bezpiecznie wydostać z pierścienia. Panowanie nad niedużym, bo zaledwie 20-tysięcznym Łymanem umożliwia kontrolę ruchu wrogich wojsk, jak i ostrzał celów na znacznym obszarze kluczowego regionu donieckiego.
Ale to bynajmniej nie jedyne zmartwienie z ostatniej serii nieszczęść dyktatora. Już na początku agresji Kijów zaniechał próśb o przyjęcie do NATO (a może je tylko taktycznie zawiesił) i poprzestał na kandydaturze do Unii Europejskiej. Lecz w odpowiedzi na bezprawną aneksję ziem ukraińskich prezydent Zełenski oznajmił, że Ukraina zamierza wstąpić do Sojuszu Atlantyckiego. Sądząc po jego alergicznym, wręcz histerycznym stosunku do NATO, sama myśl o tym musi Putinowi spędzać sen z powiek.
Przewidując pewne problemy, Putin zawczasu podniósł do 10 lat odsiadki za uchylanie się od służby wojskowej, tak jak za dezercję. Nie powstrzymało to ucieczki za granicę wielu tysięcy powołanych rezerwistów. Ponadto armia rosyjska także boryka się z problemem prawdziwej dezercji już służących kremlowskich wojaków oraz dobrowolnego poddawania się Ukraińcom. W strefie wojennej z głośników przejeżdżających ukraińskich ciężarówek zachęca się do tego putinowskich sołdatów: – Poddajcie się. Nic wam nie grozi. Będziecie humanitarnie traktowani. Jeśli nie chcecie wracać do Rosji, zostaniecie wyłączeni z wymiany jeńców. Czy chcecie żyć, czy umierać, zależy tylko od was. Ale w dobie cyfrowej nawet bez takich apeli błyskawicznie rozchodzą się wszelkie oddolne porady i wskazówki. Krążą też pogłoski o tym, że dowódcy rosyjscy nowo zmobilizowanym nie wydają amunicji, obawiając się buntu. Fakt czy celowa dezinformacja nieprzyjaciela?
Ramzan Kadyrow, lider podbitej przez Rosję Czeczenii, jest najwierniejszym wasalem Putina, który jako jastrząb wojenny namawia do ostrzejszej rozprawy z Ukrainą. Nawet przebąkuje o taktycznej broni jądrowej. Ostatnio jednak i tu powstała rysa. Dwa bataliony wojsk czeczeńskich miały przejść na stronę ukraińską. Ponadto wyszło na jaw, że za sposób prowadzenia wojny Putin został otwarcie skrytykowany przez członka jego najbliższego grona sprzymierzeńców. Chodziło o porażki wynikające z boleśnie odczuwanej przez Rosję kontrofensywy sił ukraińskich.
Jak gdyby tego nie było dość, jeszcze większy szok wywołała próba wysadzenia mostu krymskiego, oddanego przed paru laty pod osobistym patronatem Putina jako symbol moskiewskiego panowania na Krymie. Po chwilowym milczeniu do sabotażu przyznała się strona ukraińska. Wybuchła ciężarówka załadowana materiałem wybuchowym, od czego zapalił się szereg wagonów kolejowych, a część mostu wpadła do wody. Na wieść o tym na pewno w Ukrainie i Polsce niejeden zapewne pomyślał: „Dobrze tak kacapom! Dobrze ci tak, Putinie!”.
Reakcją Kremla był krwawy odwet – największy dotąd atak rakietowy obejmujący cały teren Ukrainy. Na celowniku rosyjskich wyrzutni rakietowych znalazło się 20 miast ukraińskich: stołeczny Kijów, raczej oszczędzany dotychczas Lwów, a także m.in.: Charków, Odessa, Dniepr, Krzywy Róg, Krzemieńczuk, Zaporoże, Mikołajów, Żytomierz, Winnica, Iwano-Frankiwsk (Stanisławów), Tarnopol i Równe. Choć w ataku zginęło kilkanaście osób, a setka odniosła rany, w rządach i służbach wywiadowczych Wolnego Świata informację tę odebrano z pewną ulgą. Mimo pasma porażek i upokorzeń, mimo sporadycznego wymachiwania jądrową szabelką, Putin na razie nie sięgnął po niewypowiedzialną broń „A”.