Robert Strybel
Przełom? To się dopiero okaże. Mówienie o początku końca wojny wywołanej przez putinowską agresję też byłoby mocno przedwczesne. Tym niemniej jednak ogromny wybuch satysfakcji i optymizmu, jaki dzięki skutecznej ofensywie Ukraińców ogarnął ich oblężony kraj oraz większość ludzi w Wolnym Świecie, jest w pełni zrozumiały. Tak udanej operacji wojskowej strona ukraińska nie miała na swoim koncie od wiosennej obrony Kijowa.
To jeszcze nie zwycięstwo napadniętego kraju, ale przynajmniej chwilowo Rosjanie są w odwrocie. Zaskoczeni i zdezorientowani uciekali w popłochu, porzucając czołgi, transportery i inny sprzęt wojskowy. W kilkunastu, a następnie kilkudziesięciu odbitych miejscowościach ponownie załopotała niebiesko-żółta flaga. Odzyskano 6 tysięcy a następnie „aż” 8 tysięcy km² zagarniętych przez Moskali ziem. Bez wątpienia brzmi to imponująco, zwłaszcza na pierwszy rzut oka czy ucha.
Dopiero po refleksji okazuje się, że Rosjanie nadal okupują mniej więcej jedną piątą, czyli 20 proc. terytorium Ukrainy. Oprócz Rosji, terytorialnie jest Ukraina największym krajem Europy, liczącym 603.700 km² (ponad 233 tys. mil2), z czego ok. 112 tys. km² nadal pozostaje pod kontrolą najeźdźców. Mimo to taki sukces był Ukraińcom potrzebny, dodał im otuchy i wzmógł ich wolę walki do ostatecznego zwycięstwa. Ich determinację i chęć odwetu wzmogła też pozostawiona przez Rosjan w wyzwolonym podcharkowkim mieście Izjum „wizytówka” – ok. 450 ciał, głównie cywilów, zakopanych w płytkich grobach leśnych. Na niektórych widoczne były ślady tortur.
W obozie wroga według wiarygodnych na ogół doniesień zapanowała dezorientacja, zamieszanie, nawet panika, które szybko jednak zamieniły się w plan działania. Dość nieoczekiwanie Kreml ogłosił w ramach wymiany jeńców uwolnienie 215 wziętych do niewoli Ukraińców. Takie wymiany miały już miejsce, ale tym razem byli wśród nich bohaterscy obrońcy Mariupola, patrioci ukraińscy nazywani przez putinowców „nazistami”. Putin nic nowego nie wymyślił, gdyż była to tradycyjna marchewka. Aby nie sprawić wrażenia, że „Wielka Rosja” ugięła się z powodu „przemijających trudności”, musiała się też pojawić druga część tego duetu – kij.
Putin ogłosił częściową mobilizację 300 tys. rezerwistów. Obecnie obie strony mają na terenie Ukrainy po ok. 200 tys. wojsk, a te dodatkowe posiłki dałyby Moskwie półmilionowy garnizon w tym oblężonym od siedmiu miesięcy kraju. Dyktator jednak prawdopodobnie nie przewidywał spontanicznej reakcji na decyzję mobilizacyjną. E-pocztą pantoflową błyskawicznie rozeszły się wskazówki, jak najszybciej wyjechać z Rosji. Szybko wyprzedane zostały wszystkie bilety lotnicze do Turcji, Gruzji i Armenii, do których obywatele rosyjscy wciąż mogą podróżować bez wizy. Ci, którzy uciekali przed mobilizacją samochodami, stworzyli wielokilometrowe kolejki przed przejściami na granicach z Finlandią, Gruzją i azjatyckimi byłymi sowieckimi republikami.
Dotychczas wojna rogrywała się na ekranach telewizji, teraz przyszła do Rosji pod postacią częściowej „mogilizacji”. Tak ulica rosyjska określiła ostatnie posunięcie Putina. Rosja jeszcze bardziej zaostrzyła środki karne za uchylanie się od mobilizacji czy dezercję. Przeciwko mobilizacji protestowali demonstranci zwłaszcza w Moskwie i Sankt Petersburgu, a co najmniej parę tysięcy zostało aresztowanych.
Tymczasem trwały przygotowania do pseudo-referendów w czterech podbitych lub nadal podbijanych przez Moskwę regionach Ukrainy: Ługańsku, Doniecku, Chersoniu i Zaporożu. Ożył znany już w PRL-u dowcip, że niedzielne wybory muszą zostać przełożone na późniejszy termin, bo w sobotę ktoś zgubił wyniki. Celem zapewnienia maksymalnej frekwencji w tej farsie moskiewscy funkcjonariusze chodzili po domach z mini-urnami. Przewidziano kary za uchylanie się od udziału w fikcyjnym plebiscycie. Spisywano, jak kto głosował, a gdzieniegdzie, jak donosi strona ukraińska, głosowano pod lufą broni automatycznej. Kreml nie szczędził sił, żeby podbici Ukraińcy czarno na białym „dobrowolnie prosili”, by Rosja ich region zaanektowała.
Aneksja tych czterech regionów dałaby Moskwie już nie 20 proc., lecz 35 proc. ziem ukraińskich. Jeśli regiony te zgodnie z rosyjskim pseudoprawem staną się częścią Federacji Rosyjskiej, czyż wówczas ukraińskich ataków na te tereny Kreml nie uzna jako „napaść na Rosję przy użyciu natowskiej broni”? Czy to nie doprowadzi do eskalacji a nawet nuklearyzacji konfliktu? Putin ostatnio znów straszył bronią atomową, mówiąc, że Rosja będzie się bronić „każdą bronią, jaka jest w jej posiadaniu”. Dyktator już wielokrotnie groził bronią jądrową i straszył III wojną światową.
Wszystko to zbiegło się w czasie z doroczną sesją Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku, na którym dominowała „sprawa ukraińska”. Tam właśnie taka prokremlowska retoryka padła jedynie z ust Sergieja Ławrowa, szefa dyplomacji rosyjskiej. Był tam atak na Stany Zjednoczone, które jego zdaniem chcą dominować nad światem. Na dowód, że interwencja militarna stała się dla USA normą, wyliczył działania NATO w Jugosławii, Iraku, Libii, Afganistanie i Syrii. Zamachem stanu przeciwko „legalnym” władzom Ukrainy nazwał pomarańczową rewolucję, która wypędziła putinowską marionetkę Janukowycza z kraju. Według kremlowskiej narracji obecnie Ukrainą rządzą „naziści”, co zagraża bezpieczeństwu Rosji itp., itd. Po swym długim perorowaniu, w którym oskarżył świat o rusofobię, Ławrow opuścił forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. – Rosyjscy dyplomaci uciekają równie szybko jak rosyjscy żołnierze [z okolic Charkowa] – skomentował jego odejście ukraiński minister spraw zagranicznych Dmytro Kułeba.
Szefowie dyplomacji państw zachodnich zapowiedzieli na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ, że nie pozwolą Rosji wygrać wojny na Ukrainie i apelowali o pociągnięcie jej do odpowiedzialności. – Nie pozwolimy na to, by pogwałcenie suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy uszło Putinowi na sucho – powiedział sekretarz stanu USA Antony Blinken.
„Stany Zjednoczone nigdy nie uznają terytorium Ukrainy za cokolwiek innego niż część Ukrainy. Referenda w Rosji to fikcja – fałszywy pretekst dla próby zaanektowania siłą części Ukrainy, co stanowi jaskrawe pogwałcenie prawa międzynarodowego. We współpracy z naszymi sojusznikami i wspólnikami będziemy działać w celu nałożenia na Rosję dodatkowych, szybkich i surowych, kosztów gospodarczych” – czytamy na oficjalnej stronie internetowej Białego Domu.
– Wojna na Ukrainie to nie jest regionalny konflikt, to zarzewie światowego pożaru. Ta wojna dotknie i nasze i wasze kraje – mówił prezydent Andrzej Duda podczas debaty generalnej Zgromadzenia Ogólnego ONZ. – Ta wojna musi być przegrana przez agresora, którym jest państwo rosyjskie. Więcej, agresor już ją przegrał, bo nie zdołał ujarzmić wolnego narodu, nie złamał jego ducha ukraińskiego, nie rozproszył ukraińskiej armii. (…) Rosja ma przeciwko sobie znaczną część narodów świata. Ma przeciwko sobie mój kraj, Polskę, na którą – mówię to tu i teraz – Ukraina zawsze może liczyć.
Lewicowy kanclerz Niemiec Olaf Scholz usiłował ostrą retoryką poprawić swój wizerunek, nadszarpnięty agitowanym za wielkim biznesem z Moskwą (m.in. gazociągi Nord Stream) oraz zwlekaniem z wojskową pomocą dla walczącej Ukrainy. – Nie możemy bezczynnie przyglądać się, jak jedno z czołowych mocarstw atomowych usiłuje przemocą zmienić granice. Nie ma najmniejszego usprawiedliwienia dla wojny okupacyjnej, jaką Rosja toczy przeciwko Ukrainie. My stoimy twardo po stronie napadniętych, aby obronić życie i wolność Ukraińców, jak i porządku międzynarodowego. Jednak mimo błagalnych próśb prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, ani jeden znakomity niemiecki czołg typu Leopard jeszcze nie trafił do ukraińskich sił zbrojnych.
Jak zatem odpowiedzieć na postawiony w tytule niniejszej korespondencji dylemat? Czy sukces charkowski to przełom, początek końca wojny czy tylko jej ciąg dalszy? Moim zdaniem wiele na to wskazuje, że Putin zamierza w dalszym ciągu prowadzić wyniszczającą wojnę przeciwko nieokupowanej większości ziem ukraińskich. Jeśli sprawy nie pójdą po jego myśli i porażki wojenne zaczną się mnożyć, prawdopodobnie zgodziłby się ograniczyć swoje żądania terytorialne do Krymu i Donbasu, odkładając podbój reszty tego kraju na bliżej nieokreśloną przyszłość. – Jeśli Rosja przestanie walczyć, wojna się skończy. Jeśli Ukraina przestanie walczyć, Ukraina się skończy – zaznaczył w ONZ szef dyplomacji amerykańskiej Blinken i dodał: – Tylko jeden człowiek wywołał tę wojnę i tylko jeden może ją zakończyć.