Demokraci wychodzą ze skóry, by pogrążyć Donalda Trumpa i doprowadzić do upadku jego kariery politycznej. Pozostający na ich usługach prokuratorzy i sędziowie usiłują dowieść jego niekonstytucyjnej działalności, prób przygotowania zamachu stanu, mataczenia, składania fałszywych zeznań. Jak dotąd niczego jednak nie wskórano, poza prawniczą retoryką. Brakuje niepodważalnych dowodów nielegalnej działalności byłego prezydenta.
Zupełnie inaczej jest w przypadku Huntera Bidena, niesfornego syna Joe Bidena. Mamy tutaj gotowy przepis na korupcję: duże sumy pieniędzy, podejrzane zagraniczne firmy i ojca mającego wpływ na losy tych firm. Niemal codziennie wychodzi na jaw wiele kompromitujących Huntera i obecnego prezydenta szczegółów.
Wyszło na jaw, że prezydent Biden używał trzech pseudonimów w korespondencji ze swoim synem na temat jego biznesowych powiązań. Według republikanów korespondencja potwierdza, że obecny prezydent USA wiedział szczegółowo o działalności biznesowej swojego syna w latach 2014-2019, m.in. o głośnej sprawie ukraińskiego koncernu energetycznego Burisma, z którego Hunter otrzymywał idące w miliony dolarów wynagrodzenie.
Hunter Biden, powołując się na wpływy w amerykańskej administracji, kiedy jego ojciec był wiceprezydentem, zasiadał w radzie nadzorczej ukraińskiej firmy i był sowicie wynagradzany. Działo się tak, mimo że nie mógł pochwalić się żadnym doświadczeniem ani wiedzą na temat energetyki czy nawet gdzie na mapie świata znajduje się Ukraina.
To nie koniec kłopotów prezydenckiego syna. Postawiono mu właśnie akt oskarżenia w sprawie niewłaściwych interesów, w tym unikania płacenia podatków i nielegalnego posiadania broni.
Żaden z tych zarzutów nie obciąża bezpośrednio prezydenta, jednak jego wizerunek dodatkowo ucierpiał w kontekście i tak coraz bardziej wątpliwej walki o reelekcję.
Jacek Hilgier
pointpub@sbcglobal.net