czwartek, 21 listopada, 2024

Widziane z Chicago

Bystry, twardy, zdolny patriota i urodzony przywódca

MAREK BOBER

Pół roku temu szanse Joe Bidena na reelekcję oceniano na minimalne, nawet w gronie członków i sympatyków Partii Demokratycznej. Wewnętrzne sondaże wskazywały na niezadowolenie z rządów prezydenta a często i dezaprobatę wobec kierunku, w którym podąża kraj. Bardzo poważnie myślano nad tym, kim zastąpić starzejącego się i dającego sygnały demencji prezydenta, aby móc skutecznie walczyć o Biały Dom z kandydatem Partii Republikańskiej. Po relatywnie dobrych dla demokratów listopadowych wyborach środka kadencji nie należy wykluczać, że Biden jednak będzie się o drugą kadencję ubiegał.

Więcej niewiadomych jest po stronie Partii Republikańskiej. Donald Trump, który w listopadzie ub. roku zgłosił swoją kandydaturę, akurat rozpoczął serię wieców i spotkań. Pojawiły się właśnie sondaże z trzech stanów, w których najpierw odbędą się prawybory. Chodzi o New Hampshire, Iowa i Karolinę Południową. Z Trumpem wygrywa tam charyzmatyczny gubernator Florydy Ron DeSantis, który – przypomnijmy – jeszcze nie zgłosił kandydatury, odpowiednio: 42-30 proc. (!), 32-30 proc. i 52-33 proc. (!). Nie zapominajmy, że są też sondaże ogólnokrajowe, które mówią nam, iż Trump wygrywa z DeSantisem kilkoma a nawet kilkunastoma punktami. Co się jednak stanie, jeśli sondaże w kolejnych pierwszych stanach prawyborczych będą niekorzystne dla byłego prezydenta? Czy zdecyduje się dalej kandydować? Czy uwzględni, że może przegrać już na początku, a przegrywać przecież nie lubi… Czy wycofa się po kilku miesiącach kampanii? I czy w końcu DeSantis wystartuje?

Nie wiemy na dzisiaj, czy przy kilku mocnych nazwiskach w gronie republikańskich kandydatów będziemy mieli 10-15 osób chętnych na prawybory. Raczej będzie to zaledwie kilku kandydatów, ale wyrazistych i z realnymi szansami. 

Gubernator Florydy jest najpoważniejszym konkurentem Trumpa. Pod koniec lutego wyjdzie jego książka, co jest praktyką polityczną, jeśli chce się osiągnąć wyższe cele. Autobiografia DeSantisa, który w listopadzie został ponownie wybrany przeważającą większością głosów gubernatorem Florydy, nosi tytuł The Courage to Be Free: Florida’s Blueprint for America’s Revival.

Były wiceprezydent Mike Pence także nie zgłosił kandydatury, ale jest ona oczekiwana – już wydał książkę pod koniec ub. roku; teraz jeździ po kraju i promuję autobiografię So Help Me God. O aspiracjach prezydenckich nadchodzą wieści z otoczenia Nikki Haley – byłej ambasador przy ONZ (If You Want Something Done: Leadership Lessons from Bold Women – to z kolei tytuł książki tej byłej gubernator Karoliny Północnej, wydanej w październiku). Podobnie rzecz się ma z otoczeniem senatora Teda Cruza, który już raz się starał i przegrał z Trumpem.

I jest jeszcze jeden – chyba – kandydat. Właśnie… wyszła jego książka Never Give an Inch: Fighting for the America I Love (w wolnym tłumaczeniu: „Nigdy nie poddawaj się: walka o Amerykę, którą kocham”). Mowa o Mike’u Pompeo, sekretarzu stanu z czasów Donalda Trumpa, człowieku, który wytrwał do końca kadencji b. prezydenta i był mu do końca wierny. Książka jest ciekawa, pełna zakulisowych wspomnień, poszerzająca wiedzę o wielu nieznanych nam aspektach polityki tej wielkiej, jak i przyziemnej. I pełna ocen bardzo ciekawych lat i wydarzeń. Czy książka jest zapowiedzią, że do gry politycznej o najważniejszy urząd na świecie wchodzi nam nowy gracz? Zobaczymy… Pompeo był aktywny w czasie listopadowych wyborów i bada swoje szanse. Decyzję, jak powiedział, podejmie na wiosnę i nie ma dla niego znaczenia, że miałby się zmierzyć ze swoim byłym szefem. 

Powiedział kiedyś: „Jeśli zgłaszasz się jako kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych, lepiej uwierz, że masz kręgosłup ze stali, zdolności intelektualne i odwagę, by być głównodowodzącym najważniejszego kraju w historii cywilizacji”.

Pompeo opisuje m.in. sytuację z lutego 2019 r., kiedy to przebywał wraz z prezydentem w Hanoi. Tam też dotarł przywódca Korei Północnej Kim Dzong Un. Spotkanie obu przywódców miało na celu doprowadzenie Korei Płn. do ograniczenia jej potencjału nuklearnego. Do delegacji amerykańskiej dotarła informacja, że konflikt między Pakistanem i Indiami, historycznie głównie o Kaszmir, może wyrwać się spod kontroli, bo istnieje zagrożenie użycia broni nuklearnej, którą oba państwa przecież posiadają. Pakistan miał bowiem zestrzelić indyjskie odrzutowce, więc w Delhi poważnie myślano o rozpoczęciu operacji wojskowej. Jak powiada Pompeo, oba kraje zbliżyły się poważnie do wojny nuklearnej, z czego świat do tej pory nie za dobrze zdawał sobie sprawę. Z obydwu krajów – oskarżających się nawzajem o chęć użycia broni atomowej – nadchodziły do amerykańskiego sekretarza stanu sygnały, że sytuacja jest naprawdę poważna i grozi kataklizm. Poprosił więc o kilka minut i zaczął działać. Pompeo wraz z doradcą Białego Domu do spraw bezpieczeństwa Johnem Boltonem mieli rozmawiać z obiema stolicami – szybko i zdecydowanie. Konflikt, przynajmniej zdaniem Pompeo, udało się im zażegnać. Pisze on z dumą: „Żaden inny naród na świecie nie byłby w stanie zrobić tego, co zrobiliśmy tej nocy, aby uniknąć tej przerażającej sytuacji”. 

Pompeo nawiązuje też do wspomnianego Kim Dzong Una. „To nie był weekend wielkanocny taki, jaki planowałem – napisał. – Moja tajna misja rozpoczęła się w Wielki Piątek, 30 marca 2018 r., kiedy opuściłem Bazę Sił Powietrznych Andrews. Miejsce docelowe: Pjongjang, Korea Północna. Udałem się do jednego z najmroczniejszych miejsc na ziemi, aby spotkać się z przewodniczącym Kim Dzong Unem, jego najmroczniejszym mieszkańcem”.

„Misja była całkowitą tajemnicą, znaną tylko nielicznym. Mój cel: naprawienie nieudanych wysiłków z przeszłości, które nie wyeliminowały północnokoreańskiej broni nuklearnej masowego rażenia i faktycznie doprowadziły do obecnego wzmożonego zagrożenie” – napisał Pompeo.

Był w czasie tej tajnej misji dyrektorem CIA i nie omieszkał podzielić się refleksjami o spotkaniu z Kim Dzong Unem: „Ten mały, spocony i zły człowiek próbował przełamać lody z całym wdziękiem, jakiego można oczekiwać od masowego mordercy. »Panie dyrektorze – zaczął – nie sądziłem, że się pojawisz. Wiem, że próbowałeś mnie zabić«. Mój zespół i ja przygotowywaliśmy się na ten moment, ale »żart o zabójstwie« nie znalazł się na liście »rzeczy, które może powiedzieć, witając się z tobą«. Ale w końcu byłem dyrektorem CIA, więc może jego bon mot miał sens”.

„Postanowiłem posłużyć się własnym humorem – pisze dalej Pompeo. – »Panie przewodniczący, ja nadal próbuję cię zabić«. Na zdjęciu zrobionym kilka sekund po tej wymianie zdań Kim wciąż się uśmiecha. Wydawał się być pewien, że żartuję”.

Były sekretarz stanu opisuje ponadto historię, jak to prezydent Trump musiał wyjaśnić Kim Dzong Unowi swoje odniesienie do „Little Rocket Man”, kiedy to dyktator Korei Płn. nie zrozumiał terminu nawiązującego do słynnej piosenki Eltona Johna.

Trump wielokrotnie używał tego terminu w 2017 i 2018 roku, rozmawiając z północnokoreańskim dyktatorem i o nim; twierdził, że termin ten miał być „komplementem”, ponieważ „Rocket Man” to „świetna piosenka”. 

Trump wyjaśnił to pojęcie podczas lunchu z Kimem na szczycie w Singapurze w 2018 roku. Kiedy Trump zapytał dyktatora, czy wie, kim jest Elton John, wyjaśnił odniesienie, które podobno wywołało śmiech zebranych.

„Rocket man, OK. Little, not OK” – miał powiedzieć Kim.

Pompeo napisał, że Kim nie docenił „małego” aspektu terminu, gdyż jest niskiego wzrostu.

„Obserwowałem z sali konferencyjnej i od razu zauważyłem, że mój północnokoreański przyjaciel nosił buty na platformie, przez co był tylko o stopę niższy od prezydenta Trumpa – napisał Pompeo. – Mając około pięciu stóp i pięciu cali, przewodniczący Kim nie mógł sobie pozwolić na oddanie jednego cala – dosłownie”.

A Donald Trump tak wspominał sytuację później: „Nazwałem cię Rocket Man – to było świetne – ponieważ mogłem cię zobaczyć, mogłem sobie wyobrazić, jak siedzisz na koniu, na siodle, siedzisz na rakiecie lecącej nad Japonią”.

Mamy w książce ciekawy fragment, w którym autor krytykuje byłego prezydenta za – w sumie – obronę Władimira Putina podczas konferencji prasowej w lipcu 2018 roku. Trump odrzucił sugestie, że Rosja ingerowała w wybory, mimo że amerykański wywiad wskazywał, iż Kreml starał się wzmocnić kandydaturę Trumpa.

„Stanie obok Putina i mówienie, że wierzy w twierdzenia Putina, iż nie wtrącał się w wybory w USA, było bardzo Trumpowe – napisał Pompeo. – To był błąd. Brakowało w nim głębi, aby odpowiedzieć na pytanie, które padło od amerykańskiego reportera: »Czy w ogóle pociągasz Rosję do odpowiedzialności za coś konkretnego?«. Odpowiedź Trumpa odzwierciedlała jego niezdolność lub odmowę oddzielenia rosyjskiej mistyfikacji od faktu, że Rosja próbowała siać chaos w wyborach w 2016 roku”.

„Dla Trumpa każde pytanie dotyczące Rosji i wyborów było zatrute narracją o rosyjskiej mistyfikacji – napisał Pompeo. – Te okropne kłamstwa na jego temat… były powiązane w umyśle Trumpa z kampanią chaosu rosyjskiego rządu”.

„Jak powiedziałem dzisiaj i wiele razy wcześniej: mam WIELKIE zaufanie do MOICH ludzi z wywiadu – powiedział Trump w tweecie krótko po konferencji prasowej. – Jednak zdaję sobie również sprawę, że aby zbudować lepszą przyszłość, nie możemy skupić się wyłącznie na przeszłości – jako dwie największe potęgi nuklearne na świecie musimy się dogadać!”

Mike Pompeo, jako jeden z nielicznych z najbliższego otoczenia Donalda Trumpa, przetrwał cztery lata. Był na początku szefem CIA (styczeń 2017–kwiecień 2018), potem sekretarzem stanu (kwiecień 2018–styczeń 2021). Pisze, że na serio potraktował zasadę „America First” w polityce zagranicznej i w polityce bezpieczeństwa. Chwali się zniszczeniem ISIS, trzymaniem w ryzach Rosji, Korei Płn. i Iranu. Sukcesem było zmuszenie państw członkowskich NATO, aby więcej wydawały na obronność i zbrojenia, aby na poważnie traktowały zobowiązania sojusznicze, gdyż Ameryka za ich bezpieczeństwo (Niemcy) nie będzie ciągle płacić. Wspomina o wycofaniu się z dwóch najpoważniejszych błędów Baracka Obamy: porozumienia klimatycznego z Paryża oraz porozumienia nuklearnego z Iranem.

Znajdujemy w książce wiele wątków osobistych, dotyczących choćby przywiązania autora do tradycyjnych, konserwatywnych wartości i chrześcijaństwa, ale także Chin. Jak na wytrawnego polityka przystało, wyjaśnia nam, jak poprowadził „bardzo potrzebną pokoleniową transformację stosunków Ameryki z Chinami”. I to właśnie ten temat – Chiny – naprawdę napędza Pompeo, ponieważ słusznie uważa komunistycznych Chińczyków za egzystencjalne zagrożenie dla Amerykanów i ich stylu życia. 

Niedawno został zapytany, co jego zdaniem powinna zrobić następna administracja USA, aby stawić czoła zagrożeniu ze strony Chin.

„Zrobię to jednym słowem: wzajemność – powiedział. – Jeśli Chińczycy mogą kupić ziemię w pobliżu naszych obiektów wojskowych, my powinniśmy być w stanie kupić ziemię w pobliżu ich obiektów wojskowych. Jeśli oni mogą używać propagandy w telefonach naszych dzieci, my powinniśmy być w stanie umieścić naszą propagandę w telefonach ich dzieci. Podkurczyliśmy kolana i kłanialiśmy się im, mieliśmy zupełnie inny zestaw zasad, i to nie może trwać”.

Dodał: „Pomyślmy więc o »wzajemności« w gospodarce, wojsku, handlu, edukacji, badaniach, dyplomacji – jeśli wszystkie te rzeczy będą wzajemnie się uzupełniać, będziemy w cholernie dobrym miejscu. To będzie walka psów. Nie będzie to proste. To nie będzie łatwe. Będą realne koszty. Ale w końcu zmiażdżymy Komunistyczną Partię Chin, tak jak zrobiliśmy to z Sowietami”.

Mike Pompeo w tym roku skończy 60 lat. Urodził się w Kalifornii. Ukończył West Point jako pierwszy w swojej klasie w 1986 roku. Nie drugi, nie dziesiąty, nie 76. z 85, jak Joe Biden z Syracuse Law School. Pierwszy z 973 kadetów. Następnie służył jako dowódca plutonu czołgów w Niemczech podczas zimnej wojny (dorobił się stopnia kapitana), potem poszedł do Harvard Law School i redagował Law Review, potem założył firmę lotniczą z trzema kolegami z West Point w Wichita, potem kandydował do Kongresu, był kongresmanem z Kansas w latach 2011-2017, potem służył jako dyrektor CIA, a następnie pełnił funkcję sekretarza stanu (dwukrotnie odwiedził Polskę).

Czy byłby dobrym prezydentem? Są podstawy tak sądzić. Jest bystry i twardy, ma ugruntowane poglądy, potrafi analizować i wyciągać wnioski. Nie ma charyzmy jak Donald Trump, nie ma teraz szansy wykazać się pracą jak DeSantis. Ma jednak inne zalety. Może być przywódcą, jest przywódcą. I może być zaakceptowany przez ruch MAGA, silne i zdeterminowane środowisko Donalda Trumpa, gdyby ten tracił poparcie lub się wycofał. 

Ameryka ma w kim wybierać. Oby tym razem dobrze wybrała.

Zdjęcie:

fot. Były sekretarz stanu Mike Pompeo twierdzi, że ogłoszenie przez byłego prezydenta Donalda Trumpa rozpoczęcia kampanii w 2024 r. nie wpłynie na jego decyzję o tym, czy on również wskoczy do rozpoczętego wyścigu do Białego Domu

Najnowsze