wtorek, 3 grudnia, 2024

Widziane z Chicago

To W Waszyngtonie zdecydują się losy Ukrainy

MAREK BOBER

Po Labor Day, czyli tutejszym „święcie pracy”, wejdzie Ameryka w okres intensywnej kampanii wyborczej. To wybory prezydenckie zdominują zainteresowanie społeczeństwa i mediów, ale nie zapominajmy, że szykują się także wybory do Kongresu. A to od Kongresu właśnie zależy wiele decyzji Białego Domu, na przykład: będą czy nie będą pieniądze na pomoc dla walczącej Ukrainy.

Ameryka Bidena

W dziwnej sytuacji jest amerykańska gospodarka w realiach poCovidowych. Nadal jest to największa gospodarka świata i nie można powiedzieć, że ludziom żyje się tutaj źle i ciężko. Inflacja na poziomie 3,5 proc. (rok temu 8,5) nie jest jakimś dramatycznym problemem. Bezrobocia praktycznie nie ma, jednakże wymagania finansowe pracowników stają się wręcz niewyobrażalne jeszcze – powiedzmy – pięć lat temu. Wysokie ceny dają się we znaki szczególnie biedniejszej i średniozamożnej części społeczeństwa. Te ceny nie spadną, a to wynik z kolei wzrostu cen benzyny, która od czasu objęcia prezydentury przez Joe Bidena podniosła się o ponad 60 proc. I ona nie potanieje, jeśli nie uruchomi się źródeł własnych, które Biden przymknął. 

Ameryka obecnego gospodarza Białego Domu to kraj, w którym na niektóre usługi i zamówienia czeka się nie tygodniami, lecz nawet miesiącami, łącznie ze służbą zdrowia; to było nieznane w kraju sprzed wirusa Covid-19.

Ameryka Bidena to praktycznie otwarta granica z Meksykiem. Jak się szacuje, od początku jego urzędowania przedostało się tutaj ok. 6 mln ludzi, legalnie lub nie, ale z jednym wspólnym mianownikiem – to dużo kosztuje. Płaci za to amerykański podatnik, bowiem nawet chwilowe utrzymywanie takiej masy ludzi wymaga milionów dolarów. Nowy Jork, Chicago, Los Angeles czy Filadelfia, czyli miasta-sanktuaria jak lubią określać je władze – zachęcające emigrantów, nawet tych nielegalnych, do przybywania do nich – już sobie z tym problemem nie radzą, nie będąc w stanie zapewnić im zwykłego noclegu. Płacą także sami emigranci, przechodząc gehennę w czasie podróży, stając się ofiarami gangów i handlu żywym towarem. Wraz z emigrantami, którzy szukają w USA azylu politycznego, choć ku temu żadnych podstaw nie mają, przybywają przestępcy, mordercy, gwałciciele i handlarze narkotyków. To ogromny problem. 

Ameryka Bidena, będąc przy dużych miastach, to wzrost przestępczości pod każdym względem: morderstw, napadów i kradzieży. I nie ma widoków, aby pod tym względem się poprawiło. Liberalne podejście do przestępców przynosi tragiczne efekty.

Ameryka Bidena i za jego sprawą, z jego poparciem i jego jakże często inspiracją, to kraj rozlewającej się rewolucji neomarksistowskiej i lewackiej, rewolucji społecznej i mentalnej w umysłach głównie młodych Amerykanów w myśl ideologii woke i cancel culture. Rewolucji już dobrze zakorzenionej na wyższych uczelniach, w mediach i kulturze. O ile w przypadku bezpieczeństwa w dużych miastach nadziei nie ma, konserwatywna część Ameryki daje odpór politpoprawnej rewolucji i nowym ideologicznym szaleńcom się przeciwstawia.

Kłopoty prezydenta

Na dzisiaj wygląda na to, że w głównym starciu o prezydenturę zmierzą się Joe Biden i Donald Trump, choć pojawiają się sondaże, w których Amerykanie opowiadają się za kandydatami znacznie młodszymi. Ten pierwszy ma 80 lat i wyraźnie widać, że fizycznie i umysłowo nie daje sobie po prostu rady. Ten drugi ma 77 lat i energii tyle, że niejeden mężczyzna w średnim wieku może mu pozazdrościć zdrowia i sił witalnych.

W ogólnokrajowych sondażach mają praktycznie jednakowe poparcie. Pamiętajmy jednak, że o wyborach prezydenckich zadecyduje kilka stanów (sześć-osiem), o których się mówi, iż są swing states, stanami wahadłowymi. Kto wygra na przykład Georgię i Michigan, ten ma praktycznie prezydenturę w kieszeni.

Ale to nie sondaże są dzisiaj największym zmartwieniem czy też atutem obu najpoważniejszych pretendentów. 

Przez długie lata media, prokuratura i FBI przymykały oczy na powiązania Joe Bidena i jego syna Huntera z dziwnymi zagranicznymi firmami. W czasie wiceprezydentury i także po jej zakończeniu Hunter Biden, za pośrednictwem kilkunastu firm nawiązywał kontakty biznesowe i powoływał się na wpływy ojca, pobierając za to pokaźne kwoty. Mówi się o kwocie ponad 20 mln dol., co na warunki amerykańskie nie jest sumą oszałamiającą, jednakże gdy w grę wchodzi ważny polityk, sprawa nabiera innego wymiaru. Pieniądze miały pochodzić z Chin, Rosji, Kazachstanu, Rumunii i Ukrainy. 

Śledztwo aktualnie się toczy, z uwagi jednak, iż prezydent nadzoruje Departament Sprawiedliwości, nie wszyscy wierzą w uczciwość postępowania. Republikanie zgłosili już trzy wnioski o impeachment prezydenta. Jeden dotyczy braku nadzoru nad granicą amerykańsko-meksykańską i zezwolenie na wtargnięcie do kraju milionów emigrantów, dwa zaś wnioski obejmują przyjmowanie zagranicznych pieniędzy. Te ostatnie zarzucają prezydentowi zdradę stanu, łapówkarstwo i ogólnie handlowanie interesami Ameryki. 

Kierownictwo Partii Republikańskiej nie bardzo pali się do rozpoczęcia procedury impeachmentu, bowiem nie mają większości w Senacie (mają 49 senatorów, a potrzebna jest większość 67). Nigdy nie należy wykluczać, że polityczny spektakl zwany impeachmentem się rozpocznie. Nawet jeśli Biden nie zostanie usunięty z urzędu, znacznie skomplikuje mu życie.

Kłopoty Trumpa

Problemy z prawem i to dużo większego kalibru ma były prezydent Trump. Do tej pory postawiono mu cztery oskarżenia, w tym dwa stanowe, w Nowym Jorku (przekazanie 150 tys. dol. byłej „aktorce” porno z konta biznesowego w zamian za milczenie, jakoby mieli romans) oraz w Georgii (uczestnictwo w zorganizowanej grupie przestępczej mającej na celu obalenie wyników wyborów prezydenckich w tym stanie w 2020 r.). Te dwa oskarżenia stanowe, choć banalne i słabo udokumentowane, stwarzają Trumpowi spory kłopot. W razie skazania nie jest pewne, czy jako przyszły prezydent miałby narzędzia przynależne władzom federalnym, aby się samemu ułaskawić. Przynajmniej trwa tutaj spór konstytucjonalistów. 

Dwa oskarżenia federalne są już poważniejszej natury. W Miami jest oskarżony o przywłaszczenie materiałów niejawnych i utrudnianie pracy wymiaru sprawiedliwości. W Waszyngtonie natomiast o nawoływanie do zamieszek na Kapitolu 6 stycznia 2021 r., nawoływanie do przemocy, próbę obalenia wyników wyborów, czyli ogólnie zdradę Ameryki. Łącznie za kilkadziesiąt oskarżeń grozi Trumpowi ponad 700 lat więzienia a nawet… kara śmierci. W tym ostatnim przypadku jest to możliwe, gdyby udało się udowodnić winę i powiązać z wydarzeniami 6 stycznia 2021 r. na Kapitolu w taki sposób, aby obarczyć Trumpa odpowiedzialnością za śmierć ludzi (bezpośrednio z rąk policjanta zginęła Ashli Babbitt, zmarły ponadto cztery osoby, lecz zgony te nie były bezpośrednio związane ze „szturmem” na Kapitol). 

Demokraci chcą bardzo zobaczyć Trumpa w więzieniu, gdyż wiedzą, iż jest on w stanie wygrać kolejną kadencję. Ponadto demokraci na pewno wykorzystują Departament Sprawiedliwości i prokuraturę jako narzędzia polityczne do ingerencji w proces wyborczy. Bez wątpienia bardzo to komplikuje sytuację byłego prezydenta, wiąże się z uciążliwością procesów w sądzie i sporymi wydatkami finansowymi. Chętnie też demokraci widzieliby zakończenie procesów jeszcze przed głównym starciem Biden-Trump, ale dzisiaj trudno wyrokować, czy tak się stanie. Tego rodzaju procesy sądowe trwają zazwyczaj ok. 1,5-2 lat. Wydaje się także, że tak duża liczba zarzutów powoduje, iż „za coś” jednak Trump zostanie skazany, gdyż trudno przypuszczać, aby został całkowicie uniewinniony. Gdyby został skazany i trafił do więzienia, może nadal kandydować na urząd prezydenta i… wygrać wybory. Konstytucja Stanów Zjednoczonych w zasadzie stawia minimalne warunki: trzeba mieć ukończone 35 lat i być obywatelem USA urodzonym w USA.

Co z pomocą dla Ukrainy?

W sierpniu prezydent Biden zwrócił się do Kongresu o przyznanie 40 mld dol. środków nadzwyczajnych, z czego aż 24 mld ma być przeznaczone na pomoc dla Ukrainy. Przyznanie tych pieniędzy nie będzie takie proste. Kongres, który zbierze się we wrześniu po wakacyjnej przerwie, stanie się miejscem prawdziwej bitwy o pieniądze – bitwy, którą trzeba traktować jako być lub nie być Ukrainy. Biały Dom, Pentagon i Departament Stanu cały czas deklarują, że Ameryka będzie wspierać Ukrainę aż do wygrania wojny. Republikanie w większości wspierają Ukrainę, lecz zwracają uwagę, iż wydatkom na ten cel trzeba się dokładniej przyjrzeć. USA oficjalnie deklarują, że od początku wojny przekazano Ukrainie w sprzęcie wojskowym i uzbrojeniu, także pomocy gospodarczej i humanitarnej 113 mld dol. To są jednak sumy szacunkowe, gdyż mówi się, że ta pomoc mieści się w granicach 150-200 mld dol. Coraz częściej pojawiają się informacje, że duża część amerykańskiego sprzętu wojskowego trafiła w ręce handlarzy bronią i przemytników. Z drugiej strony, napływają także dobrze uzasadnione informacje, że część amerykańskich pieniędzy stała się łupem ludzi, którym słynne na Ukrainie łapówkarstwo nie jest obce. Do tego dochodzą zmieniające się badania opinii społecznej, w których poparcie dla wysiłków Ukrainy i pomocy USA dla niej słabną.

Nie są więc pozbawione logiki twierdzenia, że to właśnie teraz i właśnie w Waszyngtonie, a nie na froncie w Donbasie, rozstrzygają się losy wojny na Ukrainie. A bez amerykańskiej pomocy Ukrainy w starciu z Rosją najzwyklej nie ma.

Marek Bober

Zdjęcie:

Prezydent Joe Biden i wiceprezydent Kamala Harris

(fot. Joe Biden Facebook)

Najnowsze