Robert Strybel
Prawdopodobnie agresja Rosji przeciwko Ukrainie przejdzie do historii jako jeden z nielicznych lokalnych konfliktów między dwoma sąsiednimi krajami, który już dotknął i zapewne jeszcze dotknie wiele narodów świata. Z drugiej strony nie jest to konflikt tylko pomiędzy dwoma państwami. W wojnie bowiem oprócz Rosji i Ukrainy częściowo, niejako per procura uczestniczy 30 krajów członkowskich NATO, dozbrajających i na różny sposób wspomagających jedną z wojujących stron. Częściowo po przeciwnej stronie uczestniczy też Białoruś, udzielając Rosjanom bazy napadowej na Ukrainę.
Zachodni blok obronny wkrótce liczyć będzie 32 członków. Przez cały okres zimnej wojny Szwecja i Finlandia zachowały neutralność i dopiero terrorystyczna awantura Putina skłoniła je do wstąpienia do NATO. Jest to kolejny dowód na błędne kalkulacje Moskwy. Kreml od lat dążył do tego, by odsunąć NATO od pobliża swoich granic, a efekt jego agresji był wręcz odwrotny. Liczył na skłócenie członków bloku energetycznym kijem i marchewką, a początkowo taki wariant się częściowo zarysowywał. Najwięksi europejscy sojusznicy, Francja i Niemcy, marzyli głównie o „business as usual” z Rosją (i w skrytości ducha zapewne nadal marzą). Ale wobec postępującego terroru Putina, który w środku zimy coraz więcej Ukraińców pogrąża w chłodzie i ciemności, już im nie wypada z tym się obnosić.
Ale sytuacja obu zachodnioeuropejskich mocarstw może mieć drugie dno. Zdaniem politologa z Uniwersytetu Łódzkiego, Berlin i Paryż widzą w zwycięskiej Rosji potencjalnego sojusznika w dziele powojennego zmniejszania roli USA w Europie. Natomiast jeśli Rosja poniesie klęskę, to będzie się ona wiązała z redukcją politycznego znaczenia Francji i Niemiec, które nie chcą do tego dopuścić. Tak przynajmniej mówił niedawno kanałowi informacyjnemu Telewizji Polskiej prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski. Oznaczałoby to zmianę frontu Niemiec, które dotychczas pielęgnowały specjalny status pierwszego europejskiego sojusznika USA.
Niemcy jednak wreszcie przeznaczyły 2 proc. PKB na obronność, o co b. prezydent Trump kruszył kopie z b. kanclerz Merkel. Podczas niedawnych rozmów prezydentowi Bidenowi udało się namówić kanclerza Scholza do dostarczenia Ukrainie systemu rakietowego Patriot. Kanclerz był gotów go udostępnić Polsce, ale nie zgadzał się, aby Warszawa go przekazała Kijowowi. Jego zdaniem doprowadziłoby to do eskalacji konfliktu. Nadal jednak nie zgadza się na wysłanie Ukraińcom potężnych czołgów Leopard, o które Zełenski konkretnie prosił.
Zaś Francja, której od czasów de Gaulle’a ciąży nadmierna jej zdaniem obecność Amerykanów na starym kontynencie, też obecnie zwiększa pomoc militarną dla Ukrainy. Ale prezydent Macron nadal troszczy się o komfort psychiczny Putina. Kiedyś mówił o zapewnieniu Putinowi możliwości wyjścia z konfliktu „z twarzą”, ostatnio zaś głosi, że Rosji należą się gwarancje bezpieczeństwa. Ze wszystkich zachodnich przywódców francuski prezydent najczęściej łączy się telefonicznie z Putinem i wygląda na to, że marzy mu się jakaś szczególna rola pośrednika przy przyszłym układzie pokojowym.
Nie ulega kwestii, że w trwającej już 10 miesięcy wojnie najbardziej poszkodowana jest Ukraina, gdzie w gruzach leżą niezliczone budynki mieszkalne, szkoły i przychodnie, a miliony Ukraińców w środku zimy nie ma prądu, ogrzewania czy wody. Rosja też ponosi duże straty, choć jak dotąd jej infrastruktura cywilna pozostaje nietknięta. Może to przesadna wstrzemięźliwość to poważny błąd strony ukraińskiej. Żadne prawo międzynarodowe nie nakazuje krajowi napadniętemu bronić się tylko do granicy z agresorem. Gdyby parę rakiet trafiło w infrastrukturę rosyjską, mogłoby to podziałać otrzeźwiająco na potulnych Rosjan, ślepo wierzących Putinowi.
Ukraińskie źródła wojskowe, które rzadko ujawniają własne straty, podają, że strona rosyjska straciła już 111.700 wojsk. Byłaby to katastrofalna liczba zważywszy, że w ciągu 10 lat po napaści na Afganistan, zginęło tam „zaledwie” ok. 15 tys. sowieckich sołdatów. Z kolei przewodniczący Połączonych Szefów Sztabów USA gen. Mark Milley oblicza, że Rosja traciła ok. 100 tys. wojsk i Ukraina mniej więcej tyle samo. Według anglojęzycznej gazety ukraińskiej Kyiv Post straty materialne Moskwy to m.in. 3964 czołgów, 6124 opancerzonych transporterów piechoty, 4797 ciężarówek wojskowych, 285 samolotów bojowych i 272 śmigłowców.
Szef NATO, Duńczyk Jens Stoltenberg uważa, że Rosja jest nastawiona na długotrwałe wojowanie i apeluje do członków sojuszu o maksymalne, dalekosiężne wspieranie Ukrainy militarnie. U Putina i innych przedstawicieli Kremla budzi to oskarżenie o celowe niszczenie Rosji. Może to się wydawać absurdalne w obliczu faktycznej, wciąż postępującej destrukcji sąsiedniej Ukrainy, ale wódz rosyjski oskarża Zachód o instrumentalne wykorzystanie Ukrainy celem demontażu Federacji Rosyjskiej. Tak to sformułował Nikołaj Patruszew, sekretarz Rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa a zarazem jeden z najbliższych sojuszników dyktatora: „Rosja obecnie walczy w Ukrainie z prowadzonym przez USA natowskim sojuszem wojskowym, a Zachód usiłuje wymazać Rosję z politycznej mapy świata”. Na pierwszy rzut oka oskarżenie to może się wdawać absurdalnym, choć tkwi w nim chyba nieco więcej niż tylko jedno ziarno prawdy.
Skłonny do gaf Biden już na wczesnym etapie wojny chlapnął coś, co mogłoby sugerować, że Waszyngton dąży do obalenia Putina i szybko się z tego wycofał. W obiegu dyplomatycznym wyrażenie chęci zmiany reżimu w innym państwie jest rzeczą niezwykle poważną. Choć prezydent USA tego nigdy publicznie nie powie, wiadomo, że w interesie nie tylko Stanów Zjednoczonych, a z całą pewnością w interesie Polski i Ukrainy jest Rosja, która wyjdzie z obecnego konfliktu znacznie osłabiona i przestanie zagrażać sąsiadom. W trakcie 10-miesięcznej wojny think-tanki, eksperci, a zwłaszcza publicyści rozważali najrozmaitsze scenariusze, nie wykluczając nawet rozbioru czy przynajmniej zmniejszenia obszaru terytorialnego Rosji. Czy na przykład etniczna Rosja nie powinna sięgać tylko po Ural, a niegdyś podbite przez cara czy Sowietów ludy azjatyckie między Uralem a Pacyfikiem nie powinny cieszyć się pełną suwerennością?
Już od paru miesięcy coraz częściej napomyka się o zakończeniu wojny i potrzebie negocjacji. Pochodzą także od Kremla, ale Putin twierdzi, że to druga strona nie odpowiada na propozycje rozmów. Może to dlatego, że owe pomruki negocjacyjne bywają przeplatane bardziej jastrzębimi wypowiedziami. Szef rosyjskiej dyplomacji Sergiej Ławrow niedawno buńczucznie oznajmił, że jego kraj będzie nadal poszukiwać militarnych rozwiązań konfliktu, dopóki rząd ukraiński nie przyjmie żądań Moskwy.
Pod koniec 2022 r. Zełenski zaapelował do członków grupy G7, przedstawicieli najbogatszych gospodarek świata, o globalny szczyt pokojowy w celu zakończenia wojny. Po spotkaniu w Białym Domu oznajmił, że Biden popiera jego 10-punktowy plan pokojowy. Kanałami dyplomatycznymi Kijów obecnie usiłuje zorganizować szczyt pokojowy w ONZ. Najchętniej pod koniec lutego, aby zbiegł się z pierwszą rocznicą putinowskiej inwazji. Ale Moskwa podkreśla, że punktem wyjścia jakichkolwiek negocjacji musi być uznanie czterech regionów Ukrainy anektowanych przez Moskwę we wrześniu ub.r. za „po wsze czasy rosyjskie”.
Turcja, która podobnie jak Francja chciałaby pośredniczyć w procesie pokojowym, twierdzi, że popiera plan pokojowy Zełenskiego i dodaje, że Rosja jest gotowa do negocjacji. Choć szczegóły planu zostaną ujawnione dopiero w przyszłym miesiącu, wiadomo, że wstępnym warunkiem Kijowa zawsze było wycofanie wszystkich rosyjskich wojsk z Ukrainy. Nie tylko z czterech wcielonych do Federacji Rosyjskiej przynajmniej na papierze regionów, ale także z reszty Donbasu i z Krymu. W niektórych zachodnich kręgach dyplomatycznych żywiono nadzieję, że Zełenski w ramach kompromisu zgodzi się zrezygnować z Donbasu i Krymu, a Rosja w zamian zwróci Ukrainie cztery zaanektowane regiony.
Na razie żadna ze stron nie przejawia skłonności do ustępstw. A więc — wojna czy pokój? W chwili pisania tych słów wojna trwa w najlepsze, a o rozmowach pokojowych tylko się przebąkuje. Z Kremla wychodzą sygnały, że Rosja nie zamierza zawiesić broni na okres rozmów, a Kijów chyba nie da się po raz drugi w to wrobić, więc już sam początek znajduje się pod znakiem zapytania. Gdyby się udało ten problem rozwiązać trzeba będzie ustalić kto, gdzie i kiedy zasiądzie do wstępnych rozmów, wyznaczyć akceptowalne dla obu stron zespoły negocjacyjne, odsłonić propozycje prowadzące do właściwej konferencji pokojowej itd.
Napisać łatwo, ale na każdym etapie zapewne wystąpią ostre różnice zdań i czasochłonne spory. Proces pokojowego rozwiązania konfliktu prawdopodobnie trwać będzie nie tygodnie a miesiące. Nie można nawet wykluczyć, że zajmie większą część nowego 2023 roku.