Robert Strybel
Niedawna wizyta Pierwszej Pary Ukrainy w Warszawie otrzymała najwyższą oprawę dyplomatyczną: oficjalne powitanie z wszelkimi honorami na dziedzińcu Pałacu Prezydenckiego. Kilka godzin później przed pobliskim Zamkiem Królewskim głowy obu sąsiednich państw wygłosiły przemówienia pełne wzajemnych komplementów, wyrazów sympatii i głębokich zobowiązań. Prezydent RP Andrzej Duda powiedział zgromadzonym Polakom i Ukraińcom: – Wsparcie dla wolnej, niepodległej Ukrainy było, jest i będzie w naszym kraju poza politycznym sporem. Dodał, że razem z prezydentem Ukrainy wysyła wspólny, jasny przekaz do Moskwy: – Nie uda wam się nas skłócić ani podzielić, nigdy więcej! (…) Polacy i Ukraińcy mają wielką historię, wielką kulturę, ale i wielką, wspaniałą przyszłość przed sobą.
Dziękując za wsparcie Polski dla obrońców Ukrainy, Zełenski powiedział: – Ukraińskie serca biją za jedną wolność, za wzajemną niepodległość, za naszą rodzimą Europę, nasz wspólny dom. Rosja nie wygra z Europą, kiedy Ukrainiec i Polak stoją ramię w ramię. Z wyczuwalnym trudem, ale i z determinacją prezydent Ukrainy wydukał: – Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy. Co nam obca przemoc wzięła szablą odbierzemy! Po południu z rąk Dudy Zełenski otrzymał Order Orła Białego, najwyższe polskie odznaczenie państwowe.
Górnolotne słowa, czerwony dywan, honory wojskowe, odznaczenia itp. to oczywiście część ogólnie przyjętej sztampy dyplomatycznej, a pierwszą faktyczną zasadą stosunków międzynarodowych pozostaje wywalczenie i pielęgnowanie własnego interesu narodowego. Ale zdarza się, że interesy dwóch państw zbiegają się. Bliskość geograficzna i wojna tocząca się tuż za miedzą, wspólny cel, czyli obrona niepodległości Ukrainy, kluczowa także dla własnego bezpieczeństwa, a przede wszystkim wspólny wróg, bywają niezawodnym spoiwem utrwalającym dwustronny sojusz. Zazwyczaj wzmacniają go także wspólne interesy gospodarcze.
Podczas ostatniej wizyty ważnym wydarzeniem było zatem Polsko-Ukraińskie Forum Gospodarcze, zorganizowane mimo toczącej się wojny i skierowane ku powojennej przyszłości po zwycięstwie Ukrainy, jak optymistycznie podkreślano. Kilkuset przedsiębiorców z Polski i Ukrainy spotkało się na Zamku Królewskim, by dyskutować o powojennej współpracy m.in. w przemyśle ogólnospożywczym i farmaceutycznym, a także o udziale Polski w odbudowie sąsiedniego kraju. Za kulisami trwają już rozmowy o kontraktach dla polskich firm budowlanych.
Dotychczasowy udział Polski w humanitarnej, gospodarczej tudzież wojskowej pomocy dla Ukrainy miał i nadal ma wymiar dobrosąsiedzki, ale także ambicjonalny, wzmacniający poczucie własnej godności narodowej. Tym bardziej że szerzące się na Zachodzie lewactwo, choć występujące także pod liberalnym, a nawet chrześcijańsko-demokratycznym szyldem, szargało i nadal szarga dobre imię Polaków. Jednakże RP wyróżnia się in plus także przeznaczeniem aż 4 proc. PNB na obronność. Przetoczyły się przez świat doniesienia o powstającym nad Wisłą „nowym mocarstwie militarnym”.
Ostatnio wpływowy amerykański dziennik The Washington Post uznał, że w ciągu ostatniego roku Polska stała się kluczowym bastionem w konfrontacji Zachodu z Rosją. Według amerykańskiego dziennika, w wyniku trwającej wojny środek ciężkości NATO w Europie przemieścił się na wschód. To nie oznacza jedynie symbolicznych gestów uznania ze strony zachodnich przywódców, ale skutkuje i wciąż będzie skutkowało wzmacnianiem inwestycji w obronę wschodniej flanki Sojuszu, której najważniejszą częścią pozostaje właśnie Polska.
Dobitnym tego dowodem jest otwarty niedawno w Powidzu (woj. wielkopolskie) nowy, permanentny amerykański kompleks do składowania i naprawy sprzętu oraz uzbrojenia. Będzie tam przechowywane kilka tysięcy sztuk sprzętu – czołgów i pojazdów towarzyszących, bojowych wozów piechoty i artylerii. Minister obrony narodowej RP Mariusz Błaszczak podkreślał, że inwestycja wzmocni bezpieczeństwo Polski, ale też „wzmocni bezpieczeństwo całej wschodniej flanki NATO”.
Odkąd w Polsce pojawiły się wojska USA i NATO, trwała szarpanina między Waszyngtonem a Warszawą o tymczasowość baz. Aby zbytnio nie drażnić Kremla, USA forsowały wojska rotacyjne, czyli tymczasowe, zmieniane co sześć miesięcy. Warszawie zależało na bazach stałych, obsadzonych przez bardziej długoterminowe wojska. W razie napaści na Polskę magazynowanie broni na terenie kraju znacznie skróci czas reakcji wojsk sojuszniczych na ewentualną napaść. Wystarczy dowieźć na miejsce dodatkowych żołnierzy, bo czołgi i haubice tam będą na nich już czekały.
Nowa baza USA w Powidzu wraz z dostawami broni dla Ukrainy, kontrowersyjnymi wizytami i innymi niepokojącymi dla Kremla wydarzeniami zapewne spędza sen z powiek Putinowi. Mimo to nie zbacza on z przyjętego kursu i dąży do utrwalenia zdobyczy terytorialnych, czyli ok. 20 proc. przedwojennej Ukrainy. Kijów też ma podobne bezkompromisowe podejście i nie zamierza oddać ani piędzi ukraińskiej ziemi. Mamy zatem klasyczny pat bez większej możliwości manewru, co sugeruje, że wszystko się prawdopodobnie rozstrzygnie na polu bitwy.
Prezydent Francji Emmanuel Macron, który często rozmawiał telefonicznie z Putinem, ubzdurał dla siebie rolę mediatora, ale tym razem wybrał się aż do Pekinu. Do samozwańczej „misji pokojowej” namówił szefową UE, Niemkę Ursulę von der Leyen. Dwójka ta miała odwieść chińskiego władcę Xi Jinpinga od popierania rosyjskiej agresji przeciw Ukrainie i namówić go m.in. do szanowania praw swoich mniejszości etnicznych. Ale panią Ursulę Chińczycy raczej pozostawili samej sobie, nie zapraszając jej na wiele spotkań. Macron zaś zamiast pomóc jedynie namieszał.
Chcąc się przypodobać przywódcy chińskiemu, napomknął o „strategicznej autonomii od Ameryki”. Dając upust swej typowo francuskiej antyamerykańskości, publicznie podważył dotychczasowo solidarny transatlantycki front poparcia dla Ukrainy. Wybierając się z wizytą do Waszyngtonu polski premier Mateusz Morawiecki wyraził zamiar odkręcenia macronowej gafy alternatywnym „strategicznym partnerstwem z Ameryką”.
Jak dotąd Pekin nie potępił agresji Putina, bo sam zamierza włączyć do „jednych, niepodzielnych Chin” wyspę Tajwan, którą traktuje jak Putin Ukrainę. Co prawda nie przyłapano Chińczyków na dostarczaniu broni Moskwie, ale to nie za sprawą francusko-niemieckiej dwójki. Mocne groźby płynące z Waszyngtonu nie od dziś widocznie przekonały wodza wielkiego mocarstwa gospodarczego o tym, że jednym podpisem pod zakazem importu z ChRL prezydent Biden mógłby jego prosperujące imperium rozsypać niczym domek z kart.
W Europie tymczasem w oczekiwaniu na wiosenną kontrofensywę Kijowa trwa pojedynek Putin-Zełenski o Bachmut, a raczej o ruiny po tym niegdyś 70-tysięcznym mieście. Już kilka tygodni temu szef najemników głównie rekrutowanych po więzieniach Pirożyn ogłosił, że Bachmut został wzięty, ale okazuje się, że nadal się broni. Lada chwila sytuacja może się zmienić. Miasto nie ma znaczenia strategicznego, ale każda ze stron potrzebuje zastrzyku wzmacniającego morale wojsk. Zwłaszcza Putin, który nie zdobył ani jednego większego miasta. Wprawdzie już na początku agresji zdobył Chersoń, ale jesienią ub.r. przed ukraińską kontrofensywą Rosjanie się z niego wycofali. Teraz niekończącym się ostrzałem artyleryjskim i rakietowym zamieniają go w kolejne wielkie gruzowisko.
Wiele na to wskazuje, że chyba zanosi się na dłuższy, może kilkuletni konflikt na wyczerpanie i wyniszczenie, dopóki nadal z Zachodu do Kijowa płynąć będzie broń, amunicja i pieniądze. Rosji okresowo brakuje amunicji i wojsk. Putin mógłby ogłosić powszechną mobilizację (wrześniowa miała charakter częściowej), ale prawdopodobnie spowodowałaby ona kolejną masową ucieczkę części zmobilizowanych za granicę. Kreml ponadto ogłosił zamiar zabezpieczenia 1300-kilometrowej granicy z już NATO-wską Finlandią, co odciągnie wojska od frontu ukraińskiego. Mimo to nie słychać żadnych sygnałów czy wzmianek o konieczności podjęcia rozmów pokojowych. Przynajmniej nie od żadnej z wojujących stron.