Robert Strybel
– Jesteśmy tutaj dzisiaj, żeby cała Polska, cała Europa, cały świat, żeby wszyscy zobaczyli, jak jesteśmy silni. Ile jest osób gotowych, podobnie jak wtedy, 40-30 lat temu, walczyć znowu o Polskę, o nasze prawa. Tego głosu, tej fali nic już nie zatrzyma, olbrzym się obudził. Jestem dumny i szczęśliwy, że mogę tu, w Warszawie, w samo południe powiedzieć: zwyciężymy – tak zagaił swój wielki marsz szef liberalno-lewicowej Platformy Obywatelskiej Donald Tusk, który energicznie go od kwietnia reklamował. Pomagały mu w tym antyrządowe media takie jak Gazeta Wyborcza Adama Michnika czy należąca do Amerykanów stacja TVN 24.
Po Tusku zabrał głos stojący obok niego na scenie Lech Wałęsa, który opowiadał o czasach opozycji antykomunistycznej, działalności Solidarności i swoim osobistym dorobku. – Jak dobrze wiecie, jestem człowiekiem sukcesu tysiąclecia, tak mówią niektórzy. Robotnik, elektryk, dużo dzieci, cztery profesury honorowe, ponad sto doktoratów. Opowiadał, jak w dniu rozpoczęcia legendarnego strajku w Stoczni Gdańskiej przechytrzył bezpiekę, która czekała na niego, żeby go zdjąć. Celowo się spóźnił, aby robotnicy mogli dotrzeć do miejsca pracy. Korzystając z zamieszania, przeskoczył przez płot i przejął kierownictwo strajku.
Radził też, że należałoby rządy ograniczyć do dwóch kolejnych kadencji a dopiero po pięcioletniej przerwie to samo ugrupowanie mogłoby ponownie sprawować władzę. Ale tłum na placu na Rozdrożu coraz większy, niektórzy stoją już godzinę lub dwie na słońcu aż nagle rozlega się skandowanie: „I-dzie-my, i-dziei-my!”. Ze skwaszoną miną Wałęsa przerywa przemowę do ludu, choć miał jeszcze tyle do powiedzenia, i wreszcie tłum rusza w drogę.
Platforma wynajęła 500 autokarów, żeby uczestników dowieźć do Warszawy z różnych stron kraju. Według policji w marszu mogło uczestniczyć od 100 do 150 tys. osób. Gazeta Wyborcza zapowiadała 300 tys., a lewacki prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zagalopował się, twierdząc, że maszerujących było pół miliona. Nie wiadomo tylko, czy i na ile te bądź co bądź imponujące liczby przełożą się na wyniki jesiennych wyborów parlamentarnych.
Tak czy inaczej, na początku niczym rzeka głów tłum powoli płynie ulicami Warszawy, tworząc zatory w miejscach przewężeń. W tłumie jest mało młodzieży, ale sporo flag biało-czerwonych oraz granatowych unijnych, a gdzieniegdzie nieliczne tęczowe sztandary LGBT. Są też transparenty. „Bóg z nami, Jarek z Wami” – głosi jedno z haseł nieco przypominające „Gott mit uns” Wehrmachtu. Gdzie indziej „Wolę Tuska niż konuska” – to aluzja do mizernego wzrostu Kaczyńskiego. Inne głoszą: „PiS = drożyzna”, „Nie dla TVP”, „Polska demokratyczna i europejska”, „Mamy dość!”.
Jeden z transparentów głosi: „PiS do pisuaru”. Pojawia się też osiem gwiazdek (***** ***). Cenzorskie gwiazdki tu oznaczają „j*bać PiS”. Kontrolowana przez PiS TVP Info podkreśla agresję i wulgaryzmy opozycji. Na Twitterze znany aktor Andrzej Seweryn nazwał Trumpa, Kaczyńskiego i Orbana „faszystami”, którym należy przyp***dolić. „Zgoda buduje, obalmy te ch*je” – to z kolei słowa b. lidera Solidarności wrocławskiej Władysława Frasyniuka, zagorzałego antypisowca. Na te skandaliczne słowa zareagował rzecznik PiS Rafał Bochenek, który powiedział, że one „najlepiej obrazują, co łączy tych, którzy tworzą środowisko polityczno-medialne totalnej opozycji, tzw. pseudoelity”. Z kolei Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości i prokurator generalny w jednej osobie, ocenił marsz Tuska jako „marsz nienawiści, pogardy, wulgaryzmów i rynsztokowego komunikowania się”. Podczas marszu rozgorączkowani platformersi zaatakowali b. działacza opozycji antykomunistycznej Adama Borowskiego oraz dziennikarzy TVP.
Ale przejdźmy teraz do drugiej Polski. Reporterzy z proplatformerskiej i antypisowskiej stacji TVN 24 indagowali maszerujących o ogólną atmosferę marszu i usłyszeli: „bardzo dobra”, „wspaniała”, „fantastyczna”, „przekroczyła moje oczekiwania”, „ludzie poczuli, że tu jest Polska”, „odzyskaliśmy nadzieję, że coś się zmieni na lepsze” itp., itd. Na pytanie, dlaczego biorą udział w marszu, padają odpowiedzi: „Bo mam dość kłamstwa i złodziejstwa rządzących”. „Chcę żyć w wolnym, demokratycznym kraju”. „To mój obowiązek”. „Nie cierpię PiS-u”. „Kaczyński powinien przeprosić i przejść na emeryturę”.
Dla niektórych takie szczegóły mogą i być ciekawe, ale ważniejsze jest pytanie: co to da? Zamysł Tuska był taki, że cała opozycja zjednoczy się w jednym wielkim pochodzie pod sztandarami Platformy, a jesienią pójdzie do wyborów jako wielka koalicja Zjednoczonej Opozycji. Arytmetyka była logiczna. Według sondaży łączne elektoraty partii sprzeciwiających się Zjednoczonej Prawicy (PiS + Suwerenna {dawniej Solidarna} Polska Zbigniewa Ziobry oraz Republikanie Adama Bielana) przewyższają szacowane głosy dla obozu obecnie rządzącego. Tyle tylko, że tu nie o arytmetykę chodzi, a o świadomy wybór konkretnych działaczy.
Były kleryk i komik Szymon Hołownia, lider centro-prawicowego ugrupowania Polska 2050, uznał, że opozycja powinna „odpuścić sobie z tym marszem. (…) Czy to jest wydarzenie, które zmieni losy świata? – ironizował polityk w mediach społecznościowych. – Czy od tego upadnie PiS? Marszami wyborów się nie wygrywa”.
Polskie Stronnictwo Ludowe Władysława Kosiniaka-Kamysza, choć z Polską 2050 zawiązało tzw. Koalicję Polską, wyraziło mniej kategoryczny stosunek do parady politycznej Tuska i zostawiła każdemu wybór: „Kto chce, niech maszeruje”. Ochoczo zapaliła się do pomysłu tylko Lewica pod wodzą Włodzimierza Czarzastego, b. członka PZPR, i pierwszego homoseksualisty w Sejmie, Roberta Biedronia.
Ostatecznie z Tuskiem także maszerowali Hołownia i Kosyniak-Kamysz. Polityk musi się liczyć z każdą ewentualnością. Do wyborów zostało jeszcze kilka miesięcy, a według sondaży większość Polaków uważa, że PiS zdobędzie trzecią kolejną kadencję. Ale w polityce wszytko jest możliwe. A nuż wygra Platforma? Pamiętliwy Tusk nie zapomni, kto zbojkotował jego imprezę. A tak, w ewentualnej koalicji z Platformą może się znajdzie jakaś teczka ministerialna czy inny prestiżowy urząd?
Oprócz demontażu tego, co osiągnął PiS, głównym programem Platformy Obywatelskiej było i pozostaje odsunięcie prawicy od władzy. Takie też zadanie miał Tusk otrzymać od naczalstwa UE, któremu nie w smak wszelkie rządy konserwatywne czy prawicowe. Kiedy we Włoszech doszli do władzy konserwatyści, Bruksela uznała, że „będziemy mieć problemy”. Żegnając Tuska po dwóch kadencjach na czele Rady Europejskiej, szefowa Komisji Europejskiej, faktycznego rządu UE, powiedziała: „Sądzę, że jak sam powiedziałeś, gdy następnym razem się spotkamy, będziemy cię witać jako premiera Polski”. Tusk zatem wrócił do Polski latem 2021 r. jako przysłowiowy rycerz na białym koniu w aureoli tego, kto ma zjednoczyć naród wokół „światłej”, „postępowej” i prounijnej Platformy.
Data Tuskowego marszu to nieokrągła 34. rocznica pierwszych po wojnie częściowo wolnych wyborów do Sejmu i Senatu. Ale trzy lata później miał miejsce drugi znamienny 4 czerwca. Kiedy rząd Jana Olszewskiego zamierzał upublicznić teczki płatnych konfidentów SB, ówczesny prezydent Wałęsa zaprosił do swego gabinetu grupę polityków takich jak Tusk, Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Aleksander Kwaśniewski i Waldemar Pawlak, aby wspólnie doprowadzić do upadku Olszewskiego.
Podobnie jak Wałęsa, wszyscy kiedyś zostali zarejestrowani jako tajni współpracownicy bezpieki. Na nocnej naradzie obliczyli głosy i doszli do wniosku, że przy poparciu postkomunistycznego Sojuszu Lewicy Demokratycznej uda im się legalnie obalić rząd Olszewskiego, by uniknąć demaskacji. I tak też się stało. Ostatnio historia się w pewnym sensie powtórzyła. Kiedy prezydent Andrzej Duda niedawno podpisał ustawę o powołaniu komisji do badania rosyjskich wpływów Polsce, na wielu działaczy opozycji padł blady strach. Wręcz histerycznie zareagował Tusk, który swego czasu chciał „resetować” stosunki z Moskwą. Media prawicowe chętnie szafują wizerunkiem Tuska podającego rękę, konferującego, żartującego czy obściskującego się z Putinem. Obwinia go też za próbę energetycznego uzależnienia Polski od Rosji oraz wycofanie swojego kraju ze zwalczanego przez Moskwę amerykańskiej tarczy antyrakietowej.
Oprócz próby ujawnienia konfidentów bezpieki, Olszewski jako pierwszy mówił o członkostwie Polski w UE i NATO i sprzeciwiał się projektowi Wałęsy, który chciał przedłużyć pobyt Rosjan na polskiej ziemi. Na terenie opuszczonych przez sołdatów baz wojskowych miały powstać wspólne polsko-rosyjskie przedsiębiorstwa. Zdaniem konserwatystów, upadek rządu Olszewskiego negatywnie wpłynął na dalszy bieg rozwoju nominalnie już niepodległej Polski, ponieważ komunizm nie upadł i dekomunizacja nie nastąpiła. Najlepiej na tym wyszli eks-PZPR-owcy i ich liberalno-lewicowi sprzymierzeńcy. Zakładali partie polityczne i intratne biznesy, piastowali najwyższe urzędy, dorabiali się fortun i żyli długo i szczęśliwie. W dowód wdzięczności wielu z nich pojawiło się na Tuskowym marszu.
Dwa dnu po marszu wybuchła bomba. Firma badawcza Kantar Polska opublikowała wstrząsające dla PiS wyniki: w sondażu opublikowanym przez firmę badawczą Kantar Polska Platforma o jeden punkt przewyższyła PiS 32-31. Czas pokaże, czy przed jesiennymi wyborami to sporadyczny przypadek, czy trwała tendencja.
ROBERT STRYBEL