LUCYNA KONDRAT
Bez żalu pożegnaliśmy miniony rok, który zapamiętamy jako annus horribilis. Dziesięć miesięcy chińskiego wirusa, histerii mediów, zamknięcia gospodarki i aresztu domowego milionów ludzi, wystraszonych obywateli i straszenia niezależnie myślących, zamaskowanych twarzy, pozamykanych szkół i kościołów oraz otwartych kasyn gry i sklepów z alkoholem i marihuaną, bezkarnego motłochu miesiącami plądrującego cudze mienie, atakującego pomniki i kościoły, napadającego na przechodniów i policjantów, a na przełomie roku – wstrząs okołowyborczy. Wywołał go podejrzany przebieg wyborów, niewiarygodność mainstreamowych mediów, obnażenie stopnia skorumpowania i niewydolności instytucji państwowych USA oraz fatalne zwieńczenie na Kapitolu i zmilitaryzowana oprawa zaprzysiężenia nowego prezydenta. To wszystko za nami.
A przed nami nadzieja na nowe możliwości i ten sam niepokój. Głównie o dalszy sposób walki z Covidem, bo po roku trudno nie pytać, co gorsze – chiński wirus czy wirus strachu. To, co miało być dwutygodniowym zawieszeniem życia gospodarczo-społecznego dla uratowania służby zdrowia przed niewydolnością, przeszło w wielomiesięczny proces powolnego gotowania żaby. Efektem jest utrata swobód obywatelskich i postępujące bankructwo małych i średnich firm. Dojdą niedługo skutki polityczno-gospodarcze przejęcia władzy przez nowy obóz. Ale mimo wszystko nowy rok otwiera nowe możliwości, nowe cele i pragnienia oraz nadzieję na lepsze.
Pamięć doświadczeń minionego roku, świadomość zewnętrznych zagrożeń oraz własnych słabości mogą skłaniać do poddania się poczuciu bezsilności. Pokusie zgody na popularne przekonanie, że od nas – zwykłych ludzi– nic podobno nie zależy. Poddanie się fali niewiary podmywa grunt nadziei, bez której człowiek, zamiast wypełniać dany mu czas twórczym wysiłkiem, czeka bezwolnie i z lękiem co mu czas przyniesie. Jednak sam upływ czasu nic nie zmienia. Zmiany przynoszą ludzie wypełniający go konkretnymi działaniami. Już sama chęć podjęcia noworocznego postanowienia jest świadectwem pragnienia zmiany na lepsze; świadomości, że coś w człowieku „nie gra” i że świat wokół wymaga naszej obrony albo walki o zmianę na lepsze.
Psychologiczne uwarunkowanie człowieka sprawia, że już samo podjęcie noworocznego postanowienia daje mu poczucie satysfakcji i budzi nadzieję na przyszłość. Jest to doświadczenie poczucia mocy sprawczej u ludzi pragnących naprawić popełnione przez siebie zło albo zmienić niedobre nawyki i codzienne zaniedbania. Gorzej, gdy kończy się na dobrych intencjach… co, jak pokazują dostępne dane, jest losem wielu postanowień noworocznych.
Gdy przyjrzeć się im bliżej, można zauważyć, że niespełnienie postanowień może nie być przejawem deficytu silnej woli, ale splotem kilku czynników. Nierzadko sami torpedujemy swe rezolucje przez brak sprecyzowanego celu i konkretnego planu realizacji. Postanowienie zostania świętym – co nie jest marzeniem pięknoducha, ale wezwaniem Boga wobec wszystkich chrześcijan – nie zaczyna się od wizji chórów anielskich, ale od cichego zamykania drzwi. Naprawa świata zaczyna się od decyzji naprawiania samego siebie. Dobrze, jeśli to rozumiemy, ale to jedynie słuszna myśl, a nie gwarancja sukcesu.
Realizowanie noworocznego postanowienia to codzienna walka z pokusą trzymania się znajomej ścieżki i wygodnych kapci. Żeby wyruszyć w nową drogę w niewychodzonych butach, trzeba codziennie przykładać siekierę do pnia starych przywiązań i wyrąbywać nową drogę, bez względu na to jak spaliśmy poprzedniej nocy i jak uwierają nowe buty. W tej żmudnej i nudnej powtarzalności autokarczowania jest tajemnica sukcesu, warunek dotarcia do celu. Jest głęboki sens ludzkiej egzystencji w wymiarze indywidualnym i społecznym. Jest nadzieja, że nowy rok licznych mądrych postanowień może pokonać starą maksymę, że „aby zło mogło się szerzyć, wystarczy, aby dobrzy ludzie nic nie robili”. A do zrobienia jest dramatycznie wiele.
Otaczająca nas rzeczywistość społeczno-polityczna budzi pesymizm i lęk o przyszłość. Jest on skądinąd uzasadniony, ale poddanie się mu niszczy wiarę i wysysa energię potrzebną do działania. Poddawanie się nieustającym zabiegom unikania zagrożeń dla zdrowia i stawiania poczucia bezpieczeństwa ponad wolnością pcha nas na mielizny zinterioryzowanego lęku i podatności na manipulacje oraz życia odartego z inspirującej refleksji i skupienia na wytyczonych celach. Strach niszczy wiarę. Może zamiast wsłuchiwać się w codzienne relacje medialne na temat nowych przypadków zachorowania na Covid i śledzić tajemnicze oznaki wielkiego resetu gospodarczego, wsłuchajmy się na nowo w słowa św. JP II, który wołał do nas: „Nie lękajcie się!” i uczył: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”. Jeśli przyjmiemy jego słowa jako wezwanie do osobistego resetu i pozwolimy, by wznieciły w nas ogień pragnienia osiągnięcia czegoś lepszego, to uczynimy pierwszy krok na nowej drodze.
Zdumiewające, jak podstępnie potrafi nas wciągnąć medialny szum informacyjny, którego przekazem nie jest ani prawda, ani rzetelny opis rzeczywistości, ale kreowanie emocji i zarządzanie nimi. Wciągani w polityczną „bieżączke” zaniedbujemy rzeczy daleko ważniejsze, tracimy wewnętrzne skupienie i wolę wytrwania w noworocznym postanowieniu. Jest to walka z tymi samymi wariantami gry, ciągłe wygrywanie pod presją świata nieprzyjaznego pogłębionej refleksji i samodyscyplinie. Idzie o to, żeby nam się chciało, tak jak nam się nie chce.
Jeśli ktoś nie podjął noworocznego postanowienia na początku stycznia, to nie znaczy, że jest za późno na 2021! Każda pora jest dobra, by wstać i ruszyć w drogę, nająć się do pracy nawet pod koniec dnia. Zniewala nas nawykowa inercja i wypróbowany polski sposób na rozwiązywanie problemów: narzekanie przy stole. Wobec morza dezinformacji, manipulacji i tzw. fake newsów walka o prawdę jest dziś najpilniejszym zadaniem. Już postanowienie, aby nowa fala kłamstw nie mogła przebić się przez wał obronny zdrowego rozsądku i zweryfikowanej wiedzy, jest walką o prawdę. Wymaga to stałego wysiłku sprawdzania źródeł oraz treści przekazu i odmowy udziału w kłamstwie dla jakichkolwiek korzyści. Częściej niż sobie zdajemy sprawę, korzyścią bywa satysfakcja z „przyłożenia wrogowi” nawet za cenę powtarzania kłamstw i manipulacji. W dobie nieograniczonego e-dostępu do wiedzy budowanie szańców obronnych prawdy i rozumu nie jest trudne. Trudno jest budować te fundamenty na ruchomych piaskach „odmowy wiedzy”, postawy wielu wykształconych skądinąd ludzi. Oczytani i sensownie myślący we własnej dziedzinie zdradzają zdumiewający brak zdrowego rozsądku poza swą działką zawodową. Zrodzony z negatywnych emocji i skrywanych urazów nawyk odmowy wiedzy nie jest cechą wyróżniającą jakiś szczególny naród. Jest obecny we wszystkich współczesnych społeczeństwach zachodnich. Ta destrukcyjna postawa utrwalana przez państwowy monopol edukacyjny, mass media i cynicznych polityków służy trzymaniu ludzi w okopach i niedopuszczaniu do zasypywania rowów podziału. Jest też powodem bolesnych konfliktów w rodzinach. Jak do takich ludzi dotrzeć, skoro nie chcą się otworzyć na obiektywną informację, przywiązani do swych opinii silniej niż do rodziny czy narodu? Dramatem wielu domów są dziś dorosłe dzieci ostracyzujące lub donoszące na własnych rodziców opłacających ich studia za brak postępowych poglądów! Dramatem naszych czasów jest też to, że nawet wysokie stopnie naukowe nie dają gwarancji intelektualnej uczciwości i wiarygodnej wiedzy. Ilustruje to kryzys współczesnej nauki wykorzystywanej do politycznych celów i narzucania fałszywych idei jako prawdy całym narodom. Robi się to rzekomo w imię nauki, ale nie o obiektywną naukę chodzi, tylko o powoływanie się na politycznie preferowanych naukowców. Stąd ten wysyp sprzecznych opinii różnych ekspertów na jeden temat, z których wielu jest równie niewiarygodnych co ich komputerowe modele. Rodzi to głęboki kryzys zaufania do nauki i odrzucanie rozumu. Dlatego dla zwykłych ludzi obrona zdrowego rozsądku i prawdy staje się pilnym zadaniem, arcyważnym postanowieniem, aby nie dać sobie narzucić kolejnych absurdów, np. tego, jakoby płot z siatki drucianej był skuteczną obroną przed komarami.
Pospolite kłamstwa mass mediów i sfer rządowych są dość łatwe do wykrycia, ale zamierzone manipulacje już niekoniecznie. Wymagają więcej czasu i wysiłku szperania po źródłach. Aby zweryfikować prawdomówność dziennikarzy, polityków czy ekspertów, wystarczy porównać inne relacje na ten temat lub zapisy oryginalnych wypowiedzi. Pożytek intelektualny wielki, bo „tylko prawda jest ciekawa”. Klientami fabryk fake newsów są ludzie, którzy bezrefleksyjnie przyjmują przekaz jednej lub dwóch stacji TV, a resztę mają za pogardzanego wroga. Ponieważ media i politycy wiedzą, że przeciętny obywatel ma krótką pamięć i nie chce się trudzić weryfikowaniem wypowiedzi, bez skrupułów manipulują wyborcami, całymi grupami społecznymi i narodami. Odbywa się to często za pomocą prostej selekcji informacji. Ukrywa się i pomija niewygodne fragmenty z publicznego przekazu, podkreślając za to inne w celu propagandowym. Kiedy Joe Biden wprowadził się do Białego Domu, media doniosły, że usunął z biurka popiersie Winstona Churchilla i parę innych. W to miejsce wstawił popiersie Cesara Chaveza oraz swoje zdjęcie z papieżem Franciszkiem. Przypomniano przy okazji Amerykanom septycznie zideologizowaną wersję biografii Chaveza, według której był charyzmatycznym liderem latynoskich robotników rolnych stosującym pokojowe metody walki o sprawiedliwość płacową i społeczną z kalifornijskimi plantatorami winogron. Miał być pobożnym katolikiem, ojcem ośmiorga dzieci, symbolem nadziei wykorzystywanych robotników rolnych, wyznawcą pokojowych metod walki na wzór Gandhiego i Kinga, a nawet kandydatem na ołtarze propagowanym przez lewicowe kręgi kościelne. Oficjalne biografie pomijają niewygodne fakty z życia Chaveza, jak choćby liczne romanse pozamałżeńskie, ukrywane przez jego akolitów celem podtrzymania wizerunku działacza jako dobrego „family man” oraz „devout Catholic”. Jego komunistyczne ciągoty skłoniły FBI do monitorowania Cesara przez całe lata. W związkach zawodowych miał opinię autokraty, który dokonywał bezwzględnych czystek wśród działaczy uznanych przez siebie za nielojalnych. Oskarżano go nawet o skłonności do kultu jednostki. Stosował brutalną taktykę walki z nielegalnymi imigrantami, którzy najmując się do pracy w Kalifornii stawali się łamistrajkami. Był zdecydowanym przeciwnikiem nielegalnej imigracji. Wielu Amerykanów meksykańskiego pochodzenia nie popiera go właśnie za to. Według licznych dokumentów historycznych Chavez nakazywał związkowcom donoszenie do INS na nielegalnych imigrantów, żeby ich deportować. Ale o tym media i politycy nie chcą mówić, bo psułoby to wykreowany image Chaveza i kłóciło się z oficjalną linią propagandową obozu nowego prezydenta. Według niej Joe Biden, podobnie jak Chavez, jest obrońcą nielegalnych imigrantów latynoskich (i innych) i pobożnym katolikiem. W dzisiejszej Ameryce to The New York Times rozstrzyga, kto jest katolikiem pobożnym, a kto ekstremą. Kategorią decydującą jest aborcja. Dlatego wiara katolicka sędzi Amy Coney Barrett jako źródło jej konsekwentnej postawy pro-life czyni z niej radykała. Za to wiara Joe Bidena broniącego twardo „prawa” do aborcji na żądanie, pomimo deklarowanej przez niego wiary, czyni go katolikiem pobożnym. Z mass mediów nie usłyszymy też innej prawdy, że to atakowany i wyszydzany przez nie całodobowo przez 4 lata Donald Trump uczynił więcej dla obrony życia nienarodzonych niż jakikolwiek inny polityk na świecie.
Zamach na ludzki rozum i prawdę zaczyna przybierać szydercze formy. Do takich należy niedawne zgłoszenie terrorystycznego w działaniach ruchu BLM do Pokojowej Nagrody Nobla! W Polsce propagator hasła „Róbta co chceta!” Jerzy Owsiak ogłosił, że w tym roku WOŚP gra razem ze „Strajkiem Kobiet”. Utożsamienie tych dwóch akcji nie jest przejawem schizofrenii, ale miarą cynizmu i wykorzystywania niedojrzałych wolontariuszy i darczyńców. Hasłem zbiórki WOŚP jest pomoc chorym dzieciom, a Owsiak sprzymierza się z siłą, która właśnie chore dzieci – choć nie tylko – chce likwidować. Jurek Owsiak wysyła młodych pod kościoły, żeby tam zbierali składki dla ratowania chorych dzieci. Wieczorami aktywiści tzw. Strajku Kobiet, nieraz ci, co za dnia zbierają pieniądze na chore dzieci w ramach akcji Owsiaka, brutalnie atakują kościoły i siedziby kurii biskupich. Ofiarą tego podłego sojuszu padają młode Polki i Polacy, których niedojrzały entuzjazm wykorzystują do złego działania cyniczni gracze. Dramat zdziczenia tysięcy julek i oskarków skutecznie wprzęganych do walki przeciwko poszanowaniu życia nienarodzonych i przeciw Kościołowi w Polsce woła o zaangażowanie się dorosłych w proces odzyskania tych młodych ludzi, uratowania ich dla przyszłości.
Ale nie tylko do nich ogranicza się problem, a wybuch agresji i niespotykanej wcześniej w Polsce wulgarności nie dotyczy jedynie sprawy aborcji. Toczy się jawna wojna wydana prawdzie i rozumowi (nie tylko w naszej ojczyźnie), a sprzyja jej paraliż strachu wywołany przez sposób takiego a nie innego traktowania koronawirusa. Chyba nikt się nie spodziewał, jak skutecznie uda się nim nastraszyć całe narody w niedługim czasie. Pandemia strachu obnażyła zdradliwą płytkość wiary dzisiejszych chrześcijan lub wręcz brak wiary. Także Polaków. Aby znaleźć skuteczne remedium, trzeba znaleźć odpowiedź na pytanie: „co się z nami stało?”. Podszeptom jakiego ducha dali posłuch Polacy (i inne chrześcijańskie narody) masowo odrzucając odwieczny „dogmat” zaufania Opatrzności, że „jak trwoga to do Boga” i przyjęli w zamian dogmaty sanitarne? Płyn antybakteryjny zastąpił wodę święconą w kościołach, a maski i rękawiczki mają chronić wystraszonych katolików przed Bogiem w Komunii św.! Większość bojąc się zarażenia przestała chodzić do kościoła, rezygnując z sakramentów św. Muszą skądś wiedzieć, że tylko w kościołach wirus jest groźny, bo do sklepów chodzą nadal i całkiem często. Na naszych oczach chrześcijańską wiarę zastąpił kult dobrego zdrowia. Może dlatego acedia, niegdyś przypadłość pokoleniowa, dotyka już całe narody.
Równie jawnie i w zastraszającym tempie ginie prawda stając się towarem deficytowym. Od wieków fundament naszej cywilizacji i podstawa nauki, dziś prawda jest podważana i sądownie ścigana. Wystarczy publicznie stanąć w obronie jakiejś prawdy, np. że biologia jest podstawą płci, by się o tym przekonać. Prawda staje się rzadkim luksusem niczym prawdziwa czekolada w Peerelu. Jeśli przystaniemy na produkty czekoladopodobne, to marny nasz los.
Współczesny świat jest znacznie trudniejszym wyzwaniem niż peerelowski z całą jego ideologiczno-militarną nadbudową. Nigdy dotąd nasze fundamentalne wartości nie były tak zagrożone jak teraz. W tym zagrożeniu mieści się jednocześnie szeroki zakres pilnie potrzebnych postanowień „noworocznych”, głos historii wzywający do pobudki. Po wojnie w komunistycznej Polsce ratunkiem dla przejęcia pałeczki przekazania prawdy i naszego kodu kulturowego dalej, pomimo szalejącego terroru, byli przedwojenni nauczyciele i duchowieństwo. Stanęli do narodowej sztafety, odważnie przekazując prawdę nam, którzyśmy po nich. Nawet za cenę prześladowań, utraty życia lub emigracyjnej poniewierki! Wiara była dla nich „zamkiem warownym i skałą schronienia”.
Jeśli chcemy uratować naszą zagrożoną tożsamość narodową i cywilizacyjną, to musimy przypomnieć sobie, jak nasi przodkowie walczyli w najgorszych czasach i chcieć tak jak oni.
Lucyna Kondrat