wtorek, 3 grudnia, 2024

Złowrogi ciąg wydarzeń czy wojna na całego?

Robert Strybel

Choć zbliżała się Wielkanoc, akurat w tym właśnie czasie zrobiło się groźnie na wschodnich krańcach Europy. Trwała w najlepsze rosyjska agresja przeciw sąsiedniej Ukrainie, a w tle coraz donośniej odzywały się pomruki wojenne. Jedni twierdzą, że iskrę wzniecił kandydujący na ponowną kadencję prezydencką Donald Trump. Zagroził on krajom zbyt mało funduszy przeznaczającym na obronę, że da Putinowi wolną rękę, żeby zrobił z nimi, co tylko uważa.

Ta zawadiacka wypowiedzieć mogła ośmielić Putina, bo z całą pewnością w Europie wywołała konsternację. Oliwy do ognia dolał lubiący gwiazdorzyć francuski prezydent Emmanuel Macron, którego słowa, że nie można wykluczyć udziału wojsk natowskich na terytorium Ukrainy, błyskawicznie obiegły cały świat. Inni członkowie sojuszu, w tym nietypowy polski duet polityczny, prezydent Andrzej Duda i premier Donald Tusk, kategorycznie odrzucili tę koncepcję. Obaj politycy niedawno zgodnie lobbowali w Waszyngtonie za odblokowaniem pomocy militarnej dla Ukrainy w wysokości $60 miliardów. Projekt pomocowy znalazł się impasie w Kongresie USA, a z braku sprzętu wojskowego i amunicji już od pewnego czasu zaczęła się załamywać ukraińska obrona przed niesłabnącą rosyjską agresją.

Mimo że na terenie Polski sympatyzują z przeciwstawnymi obozami politycznymi, na szczęście w kwestii obronności w ogóle a w sprawie wojny rosyjsko-ukraińskiej w szczególności Duda i Tusk mówią jednym głosem. W Waszyngtonie zgodnie umówili się, że Duda poleci do Brukseli, by mobilizować poparcie członków Unii dla Ukrainy, a Tusk uda się do Berlina w celu zwołania szczytu Trójkąta Weimarskiego zrzeszającego Niemcy, Francję i Polskę. Następnie Macron zaprosił przedstawicieli 20 krajów NATO i UE do Paryża na szczyt obrońców Ukrainy. 

Między Paryżem a Berlinem tradycyjnie iskrzy rywalizacja. Francja, której doskwiera pozycja młodszego partnera w duecie Berlin-Paryż, chętnie widziałaby powrót wojsk USA do swojego kraju. Mimo że w Europie Zachodniej tylko ona i Zjednoczone Królestwo posiadają arsenał jądrowy, czuje się młodszym partnerem Niemiec. Berlin zaś uważa, że jako największy i najbogatszy kraj Unii zasługuje na rolę przewodnią.

Szczyt Paryski zakończył długie miesiące uszczypliwości między Paryżem i Berlinem. Przy trwającym impasie w Kongresie USA, już na wcześniejszym wyżej wspomnianym szczycie Trójkąta Weimarskiego osiągnięto konsensus w sprawie zwiększonej pomocy Europy dla Ukrainy. Po rozmowach Macron-Scholz-Tusk dla kamer trzej politycy podali sobie ręce, a znany z upajania się własną elokwencją francuski prezydent wygłosił przemowę. Powiedział m.in.: „Dzisiaj zjednoczyliśmy się i jesteśmy zdeterminowani nie pozwolić Rosji pokonać Ukrainy”.

Także w okresie przedwielkanocnym Putin święcił triumf wyborczy, choć wyniki zapewne zostały z góry uzgodnione z doradcami. Oficjalnie ogłoszono, że ponad 87 proc. wyborców oddało na niego swój głos. Na wielkim mega-wiecu na moskiewskim placu Czerwonym Putin podziękował rodakom za zaufanie i zobowiązał się nadal umacniać jedność „Matki Rosji” i „ruskiego miru”. Aby uwiarygodnić z góry przewidziany „spektakularny” wynik, zorganizowano aż trzydniowe wybory także online, a urzędnicy lokalnych okręgów wyborczych chodzili z urnami po domach pod eskortą uzbrojonych żołnierzy.

Zwycięską euforię zmącił jednak ukraiński atak dronowy na rosyjską rafinerię w Kujbyszewie, w której wybuchł pożar. Było to już dziewiąte w tym roku uderzenie w kluczowy kremlowski przemysł naftowy, który zasila jego machinę wojenną. Dużymi odbiorcami rosyjskiej ropy naftowej są Chiny i Indie, co zmniejsza dotkliwość zachodnich sankcji. Przede wszystkim jednak przenoszenie działań wojennych na grunt rosyjski upokarza Putina i podważa jego imperialne ambicje. Rozwścieczony ukraińskim zuchwalstwem dyktator rozpętał na południowego sąsiada największy w tym konflikcie „huragan” pocisków, rakiet i dronów, niszcząc infrastrukturę cywilną, w tym budynki mieszkalne w Kijowie, Charkowie i innych kluczowych miastach.

A jednak wojna! Choć od ponad dwóch lat karano Rosjan za nazywanie tzw. specjalnej operacji wojskowej agresją, inwazją czy wojną, rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow wreszcie przyznał, że „Rosja znajduje się w stanie wojny”. Według niego powodem tej zmiany jest wspomaganie i dozbrajanie Ukrainy przez „zbiorowy Zachód”. Termin „specjalna operacja” miał słabszy wydźwięk niż wojna i sugerował coś podrzędnego i ograniczonego, choć od początku była to pełnoskalowa iwazja. Czy to tylko zmiana retoryki czy polityki i strategii kremlowskiej ? – dopiero się okaże.

Nieoczekiwaną tragedią był atak na podmoskiewską salę koncertową. Do budynku wtargnęła grupa zamaskowanych mężczyzn i z broni automatycznej otworzyła ogień w stronę widowni. Wybuchła panika, rozległy się krzyki, a zaskoczeni widzowie starali się ukryć lub uciekali w popłochu. Napastnicy zdetonowali też ładunki wybuchowe, które wywołały pożar. Co najmniej 137 osób zginęło a dziesiątki odniosły rany. Moskwa odruchowo obwiniła Ukrainę. Gdy do masakry przyznało się Państwo Islamskie, Putin stwierdził, że tadżyccy terroryści zatrzymani przez władze rosyjskie uciekali w stronę granicy ukraińskiej, co dla niego jest dowodem, iż Kijów ich wspierał i chronił.

Codzienne doniesienia z frontu rosyjsko-ukraińskiego, największe od „zimnej wojny” manewry natowskie, powtarzające się sondaże z procentem ludności danego kraju obawiającym się rosyjskiej inwazji, medialnie nagłaśniane wypowiedzi przedstawicieli różnych zachodnich rządów i sił zbrojnych zapewniających, że „jesteśmy przygotowani na każdy scenariusz”, nie mówiąc o regularnych pogróżkach Moskwy – podsycają napięcia i nerwowość. Trudno przewidzieć, jak to się wszystko dalej potoczy, ale jedno jest pewne: ciąg dalszy niebawem nastąpi.

Robert Strybel

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze