niedziela, 13 kwietnia, 2025

Życie potężniejsze niż śmierć

Anna Tokarska

Oświęcim to symbol piekła na ziemi, miejsce, które oznaczało wyrok śmierci dla każdego, kto przekroczył bramę obozu. A jednak w historii jego istnienia narodziły się obozowe przyjaźnie, miłości będące przejawem najwyższego ludzkiego dobra, a ich owocem były dzieci, które przyszły na świat w tych nieludzkich, barbarzyńskich warunkach, urągających wszelkiej ludzkiej godności. Jednym z ocalałych niemowląt jest Andrzej Pilecki, dziś 80-letni spełniony człowiek, który od kilku dekad wraz ze swoją rodziną wiedzie spokojne życie na skąpanej słońcem Florydzie.

Data urodzenia: 13 grudnia 1944 r. Miejsce urodzenia: Obóz Koncentracyjny Auschwitz-Birkenau. Tylko trzydzieścioro niemowląt wyszło żywych z tego piekła na ziemi, a ich akt urodzenia jest świadectwem zbrodniczej polityki hitlerowskich Niemiec. 

Był to zaledwie mały promil ocalałych spośród kilku tysięcy noworodków, które przyszły na świat już z wyrokiem śmierci. Do maja 1943 r. wszystkie dzieci urodzone w obozie były mordowane. Owiana złą sławą Klara Schwester wraz ze swoją pomocnicą topiły niemowlęta w beczce zaraz po urodzeniu. W połowie 1943 r. sytuacja zmieniła się. Część z nowo narodzonych dzieci – niebieskookie niemowlęta o blond włosach – hitlerowcy wywozili z obozu do Nakła, aby poddać je wynarodowieniu. Kiedy siłą odbierali dzieci ich matkom, działy się tam sceny dantejskie. 

Świadkiem tych nieludzkich wydarzeń była Stanisława Leszczyńska, położna, która w kwietniu 1943 r. wraz z córką została przewieziona do Auschwitz (więźniarka obozu nr 41335). Odtąd to ona przyjmowała większość obozowych porodów (ok. 3 tysięcy). Przeciwstawiła się zbrodniczemu rozkazowi zabijania noworodków i poświęcała się im bez reszty. Miała odwagę cywilną powiedzieć samemu Josefowi Mengele: – Ja własnymi rękami nie mogę łamać pana przysięgi, bo za bardzo cenię pana przysięgę. Jej siła ducha robiła wrażenie nawet na tym hitlerowskim zbrodniarzu. 

Swoją heroiczną postawą ratowała życie młodych matek i ich nowo narodzonych dzieci. Przez współwięźniarki była nazywana „aniołem życia” albo „mateczką”.

Wszystkie dzieci, którym pomogła przyjść na świat, rodziły się żywe w tych nieludzkich warunkach. Nawet Josef Mengele nie mógł w to uwierzyć, że nie było żadnego przypadku śmiertelnego. Ten niemiecki zbrodniarz, który wraz ze swoimi współpracownikami dokonywał bestialskich eksperymentów medycznych na ludziach, żachnął się wobec Stanisławy Leszczyńskiej, że takich wyników nie miały nawet najlepsze kliniki uniwersyteckie w Niemczech, gdzie również zdarzały się zgony niemowląt przy porodzie.

Niestety, mimo ogromnego poświęcenia tej dzielnej położnej, większość niemowląt umierała w niedługim czasie z głodu, zimna, chorób i niewyobrażalnie ciężkich warunków. 

Andrzej Pilecki nie zna nazwiska położnej, która przyjmowała go na świat. Jest bardzo prawdopodobne, że to Stanisława Leszczyńska pomogła w jego narodzinach, gdyż zdecydowaną większość porodów w obozie przyjmowała ona sama. Wspomina natomiast o Zofii Sikorze, która z wielką troską opiekowała się jego mamą w czasie połogu i nim samym.

Kiedy mały Andrzej wydał z siebie pierwszy krzyk, oznajmiając światu swoje narodziny, i zdołał przeżyć do czasu wyzwolenia obozu 27 stycznia 1945 r., było to prawdziwe zwycięstwo życia nad śmiercią. Było to także zwycięstwo wielkiej miłości jego rodziców, którzy poznali się w Auschwitz, oczekując na wyrok śmierci w Bloku nr 11. Tryumf miłości nad nienawiścią i wielką pogardą dla życia ludzkiego.

Niezwykła historia Andrzeja Pileckiego bierze swój początek w patriotycznej działalności i zaangażowaniu w sprawy ojczyzny jego rodziców. Oboje młodzi, utalentowani, pełni zapału do życia, nagle po napaści hitlerowskich Niemiec i sowieckiej Rosji we wrześniu 1939 r. znaleźli się, jak miliony naszych rodaków, w niewyobrażalnie trudnym położeniu.

Jako pierwszy do KL Auschwitz trafił ojciec pana Andrzeja – Jan Pilecki, aresztowany przez Gestapo już późną jesienią 1939 r. Z zawodu inżynier, krótko przed wybuchem wojny rozpoczął pracę w Polskim Radiu. To wspaniale rozpoczęte życie zawodowe młodego inżyniera brutalnie przerwał wybuch wojny. Ponieważ pomagał on przy nagraniu sławetnego wystąpienia prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego: „A więc wojna…”, upublicznionego dla wewnętrznej mobilizacji i pokrzepienia serc mieszkańców Warszawy i całego kraju, Niemcy nie mogli mu tego darować. Poszukiwany przez Gestapo, został aresztowany i trafił do oświęcimskiego piekła (nr obozowy 808). Został umieszczony w kompanii karnej „za słuchanie zagranicznych audycji i przenoszenie wiadomości do obozu”, gdzie spędził 15 miesięcy. Tylko nieliczni wychodzili żywi z kompanii karnej, która była przeznaczona do szczególnego dręczenia i niszczenia ludzi. Odizolowana od reszty obozu, grupowała więźniów przeznaczonych do katorżniczej pracy. Trzymani na upale czy ostrym mrozie, nieustannie bici i dręczeni przez kapo, nie wytrzymywali tych barbarzyńskich warunków. Za byle przewinienie można było trafić do ciemnego bunkra, z którego też prawie nikt nie wychodził żywy. 

Na dziedzińcu hitlerowcy ustawili specjalnego kozła do chłosty, aby „pokazać” więźniom kompanii karnej siłę III Rzeszy. Nieopodal kozła wisiały dwa namoczone bykowce. Nieszczęśnicy dostawali dwadzieścia pięć uderzeń na pośladki, a jeśli krzyczeli – jeszcze dodatkowe dziesięć. Ból był okropny. Więźniowie musieli sami liczyć razy po niemiecku. Z każdym ciosem byli bliscy omdlenia, liczenie stawało się bełkotaniem i jęczeniem. 

A jednak Jan Pilecki zdołał wytrzymać w tym piekle i wykorzystując zmianę na stanowisku komendanta KL Auschwitz, zdołał wydostać się z kompanii karnej. Tę nagłą zmianę przypłacił szokiem nerwowym, w następstwie którego zachorował na żółtaczkę. Pokonał jednak chorobę i próbował przystosować się do nowej sytuacji. Najbardziej uciążliwe były dla niego poranne i wieczorne apele, na których więźniowie musieli stać często wiele godzin. Jan chciał trafić do Kommanda, na którym nie było apeli. Nadarzyła się taka okazja i w połowie grudnia 1942 r. objął funkcję pisarza (Schreibera) w Bloku nr 11.

W bloku tym, zwanym Blokiem Śmierci, obradował sąd doraźny, składający się z esesmanów. Najczęściej wydawano wyroki śmierci. Skazańców albo rozstrzeliwano na miejscu pod ścianą śmierci, albo ciężarowymi samochodami wywożono do krematorium w Birkenau. Osoby, które trafiały na Blok 11, były prowadzone do umywalni (Wascheraum), gdzie kazano im rozebrać się do naga. Następnie wyprowadzano ich pod ścianę śmierci. Bez względu na porę roku, rozstrzeliwani skazańcy zawsze byli całkiem nadzy i bosi. 

Jan, pełniąc funkcję pisarza Bloku 11, sprawdzał zapisane numery skazańców i wypisywał je kopiowym ołówkiem na ich piersiach. Po egzekucji, pod ścianą bloku, leżał okrwawiony stos ich ciał. Na Blok Śmierci ciągle przywożono nowych więźniów (Zugang). Esesmani sprawnie przeprowadzali ich selekcję. Tylko nieliczni trafiali stąd do obozu i dostawali w ten sposób szansę na przeżycie. 

Ten piekielny łańcuch przerwało w końcu pojawienie się niezwykłej osoby, w styczniu 1943 r., w roli blokowego kapo. Był nim Jakub Kozalczyk, potężnej postury Żyd, który cudem uniknął śmierci. Wyglądem przypominał King Konga i tym samym zwrócił na siebie uwagę hitlerowców, którym imponowała jego postura i fizyczna siła. Jakub miał przy sobie zdjęcie z Maksem Schmellingiem, znakomitym niemieckim bokserem, którego ochraniał w czasie pobytu mistrza w Stanach Zjednoczonych. To przesądziło o losie Jakuba. Został wyciągnięty z grupy Żydów przeznaczonych do krematorium i już teraz jako kapo oraz zaufany Gestapo trafił na Blok 11. 

Jan błyskawicznie spostrzegł, że Jakub jest bardzo poczciwy i kompletnie niezorientowany w sytuacji, w jakiej się znalazł, szybko więc nawiązał z nim relacje i zdobył jego zaufanie. Tym samym atmosfera w Bloku Śmierci zaczęła się poprawiać, mimo codziennych tragicznych okoliczności. 

„Bardzo tanie było życie więźnia obozowego, zależnie od widzimisię byle esesmana i od przypadku” – pisze Jan w swoich wspomnieniach w książce Kominy: Oświęcim, wydanej w 1962 r. Ale wraz z osobą Jakuba pojawiła się iskierka nadziei w tym nieludzkim świecie. Potężny, życzliwy Żyd szybko stał się przyjacielem Jana. Jednocześnie Jakub miał też doskonałe stosunki z obozowymi esesmanami, a nawet z szefem Gestapo na cały Okręg Śląski, którym imponowała niebywała wręcz siła tego 130-kilogramowego olbrzyma. Tworzyło to dla Jana jakąś przestrzeń, którą zamierzał wykorzystać dla nich obu. 

Tymczasem zaangażował się w życie konspiracyjne obozu i podjął ogromne ryzyko, robiąc odpisy księgi Bloku 11, które zostały wytransportowane z KL Auschwitz wraz z listą zamordowanych więźniów policyjnych i przewiezione do polskiego podziemia niepodległościowego w Krakowie. Jan ledwo wytrzymał nerwowo całą tę akcję. Na szczęście wszystko się udało.

No i najważniejsze – w obozie pojawiła się Gienia, młodziutka, szczupła dziewczyna, która w Bloku 11 czekała na sąd doraźny i niechybną śmierć. Jaka droga sprowadziła to młode życie na dno samego piekła?

Genowefa Duszczak, bo tak się nazywała, urodziła się na Śląsku w 1923 r. W pierwszych miesiącach okupacji Niemcy wysłali ją na roboty przymusowe do Rzeszy, skąd uciekła i wróciła do rodzinnego domu. Ponownie została wysłana do pracy przymusowej, tym razem na Zaolzie, gdzie w miejscowości Poruba Orlova pracowała w restauracji jako służąca. Ponieważ znała niemiecki, miejscowy burmistrz zaproponował jej pracę w urzędzie gminnym. Jako urzędniczka szybko została wciągnięta do pracy konspiracyjnej ZWZ/AK w siatce wywiadowczej „Augusta”. Przekazywała różne wiadomości organizacyjne, dostarczała blankiety dowodów osobistych, przepustek, kartek żywnościowych. Struktura podziemia wykorzystywała fakt, że jako pracownica urzędu miała stałą przepustkę na teren Protektoratu Czeskiego. 

Niestety w marcu 1943 r. nastąpiła wielka wsypa, aresztowano ponad 70 osób wraz z szefem komórki wywiadowczej, który został później rozstrzelany w Oświęcimiu. Gienia trafiła do więzienia w Cieszynie. Później przewieziono ją do więzienia śledczego w Mysłowicach, gdzie przebywała do listopada 1943 r. W czasie przesłuchań próbowała popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły, w obawie przed załamaniem i wydaniem nazwisk innych konspiratorów. Po odratowaniu została przewieziona jako więzień policyjny do KL Auschwitz, gdzie w Bloku 11 oczekiwała na sąd doraźny katowickiego Gestapo i niechybną śmierć. 

W tak dramatycznych okolicznościach tych dwoje spotkało się. Jan Pilecki zakochał się w młodej dziewczynie i za wszelką cenę chciał ją ocalić. W całym tym, zupełnie nieprawdopodobnym, przedsięwzięciu zasadniczą rolę odegrał poczciwy Jakub. Nie tylko ułatwiał spotkania młodym w Bloku 11, ale był chyba jedynym więźniem we wszystkich obozach koncentracyjnych III Rzeszy, który w tak tragicznej sytuacji miał odwagę prowadzić pertraktacje z wszechwładnym szefem Gestapo Okręgu Śląskiego na temat wykupienia więźnia skazanego na śmierć. Przekupił go kosztownościami, złotymi dolarami i futrem karakułowym, zdobytymi z „kanady” obozowej (gdzie były przechowywane rzeczy po zabitych w komorach gazowych).

W ten sposób Gienia została przeniesiona do obozu kobiecego w Brzezince, gdzie otrzymała nr 79435. Natomiast po tych wszystkich przejściach i napięciach nerwowych zachwiała się równowaga psychiczna Jana; koniecznie chciał wydostać się z Bloku 11 i przejść do jakiejś zwykłej drużyny roboczej. Dzięki swoim wcześniejszym znajomościom w obozie i wstawiennictwu przyjaciół udało mu się przejść na Blok 15 do zespołu instalatorów, gdzie miał bardzo dobre układy z załogą i mógł czasami wybierać się do obozu kobiecego w Brzezince, żeby zobaczyć się z ukochaną. 

Jednakże bał się o swoje bezpieczeństwo. Wiedział bowiem, co hitlerowcy robią z tzw. nosicielami tajemnic, a do takich niewątpliwie zaliczał się jako były pisarz Bloku 11. Ratunku dla siebie szukał w transporcie do innego obozu. Okazja nadarzyła się już wkrótce. Po pierwszym lotniczym bombardowaniu Oświęcimia, w czasie którego zginęło kilku hitlerowców i więźniów, władze obozu zaczęły przygotowywać wielki transport ewakuacyjny Polaków. 

W czasie ostatniego spotkania z Gienią, tuż przed wyjazdem, dowiedział się, że jego ukochana jest w ciąży. Był wściekły na siebie i zarazem na nią. To mogło oznaczać dla niej wyrok śmierci. Kiedy zobaczył ją po raz ostatni za bramą obozu przez otwór towarowego wagonu, poczuł gorzki smak łez. 

Jan Pilecki został wywieziony z Oświęcimia we wrześniu 1944 r. Trafił na krótko do KL Sachsenhausen, a następnie do KL Buchenwald. Nie dostał odpowiedzi na list, który wysłał do Gieni, więc myślał, że już po niej. Z nerwów zaczął uskarżać się na potworny ból głowy. Okazało się, że to zapalenie opon mózgowych. Ledwo z tego wyszedł i to tylko dzięki pomocy zaprzyjaźnionego lekarza i oddanych kolegów, którzy troskliwie się nim opiekowali. 

W tym czasie przyszedł rozkaz ewakuacji obozu. Jan, mimo że wciąż jeszcze nie czuł się dobrze, zdecydował się wyruszyć. Nie chciał zostać z chorymi w obawie, że Niemcy ich wszystkich wykończą. Ten katorżniczy marsz ponad tysiąca więźniów, którzy przypominali ludzkie cienie, trwał trzy dni i trzy noce. Czasami słychać było pojedyncze strzały karabinowe. To pilnujący ich esesmani likwidowali „maruderów” odstających za bardzo od kolumny. Jan poruszał się już tylko z pomocą przyjaciół, był całkowicie wyczerpany. 

Nagle zobaczyli zbliżającą się do nich kolumnę pancerną Amerykanów. Byli wolni! 12 kwietnia 1945 r., godz. 12.00. Wszyscy więźniowie zapamiętali datę swoich powtórnych urodzin. Oszołomieni, całowali amerykańskich żołnierzy i ich samochody. Co przytomniejsi rozbrajali Niemców i kilku od razu zlikwidowali. Pozostałych esesmanów uratowali Amerykanie, którzy odwieźli ich do swojego dowództwa. 

Byli już więźniowie doszli do wsi, w której mogli odpocząć i nabrać sił. Ponieważ były problemy logistyczne z powrotem do kraju, Jan i jego obozowi koledzy zaciągnęli się do kompanii transportowej w wojsku amerykańskim i służyli tam na miejscu. Jan dobrze się czuł w towarzystwie beztroskich Amerykanów. Nowi koledzy działali na niego odprężająco po wszystkich okropnych przejściach. 

Pamiętał oczywiście o Gieni. Tliła się w nim mała iskierka nadziei, że może jednak przeżyła obóz i chciał ją odnaleźć. Napisał do niej wiele listów, które zabierali ze sobą koledzy wyjeżdżający do kraju, ale wszystkie pozostały bez odpowiedzi. Nie wiadomo, jak by się potoczyło dalej jego życie, gdyby nie jedno październikowe popołudnie. Tego dnia dostał gruby list. Trzęsącymi się rękoma otworzył go, zobaczył wiele zapisanych kartek papieru pismem, którego nie znał, i zdjęcie małego brzdąca – jego syna Andrzeja. Z listu dowiedział się, że Gienia wróciła z obozu do rodzinnego domu w Lipinach Śląskich z niemowlęciem. Do domu wrócił także jej tata, Stanisław, więzień KL Auschwitz i KL Mauthausen. 

Jan Pilecki wrócił do Polski, przyjechał do Lipin, gdzie roztrzęsiony spotkał się ze swoją przyszłą żoną i ich malutkim dzieckiem. Przeprowadzili się do Warszawy, gdzie przed wojną mieszkał Jan, i przeżyli wspólnie wiele szczęśliwych lat. Dzisiaj oboje już nie żyją. Są pochowani na cmentarzu społeczności karaimskiej przy ul. Redutowej w Warszawie, ponieważ (ciekawostka!) przodkowie Jana pochodzili z Karaimów mieszkających na Litwie, którzy etnicznie są pochodzenia tureckiego. 

Owoc ich miłości, syn Andrzej, który przyszedł na świat w prawdziwym piekle na ziemi, ukończył architekturę na Politechnice Warszawskiej i w 1971 r. wyjechał do USA. Początkowo mieszkał w Connecticut, a później w 1984 r. przeprowadził się na słoneczną Florydę i wiedzie tam wraz ze swoją rodziną spokojne, dostatnie i szczęśliwe życie.

Heroiczna położna z Auschwitz, Stanisława Leszczyńska, przeżyła do czasu wyzwolenia obozu i zakończyła swoje ziemskie życie 11 marca 1974 r. w rodzinnej Łodzi. Dzisiaj jest kandydatką na ołtarze i nosi tytuł Służebnicy Bożej Kościoła katolickiego. 

W 50. rocznicę śmierci dzielnej położnej, 11 marca br., kardynał Grzegorz Ryś, metropolita archidiecezji łódzkiej, celebrował Mszę św. w intencji jej beatyfikacji w kościele Wniebowzięcia NMP w Łodzi, gdzie przyjęła sakrament chrztu św., pierwszą komunię św. i zawarła związek małżeński. W Eucharystii uczestniczyły m.in. pielęgniarki i położne oraz lekarze.

W homilii kardynał Ryś odniósł się do jednego ze świadectw więźniarki obozu, która określiła położną jako „anioła miłości, który zstąpił do piekła”. – W świecie pogardy wybierała poczucie godności i walczyła o godność, choćby to miała być tylko godność umierania. W świecie zniewolenia była osobą absolutnie wolną, w świecie nienawiści uczyła przebaczenia, była człowiekiem sumienia. Ona była nowym człowiekiem – zaznaczył hierarcha. Tego dnia oficjalnie zamknięto diecezjalny etap procesu beatyfikacyjnego Stanisławy Leszczyńskiej.

Anna Tokarska

Najnowsze