ANDRZEJ MONIUSZKO
Protesty przeciwko zaostrzeniu przepisów dotyczących aborcji w Polsce rozgorzały na nowo. Przypomnę tylko, iż demonstracje rozpoczęły się po wyroku wydanym 22 października 2020 przez Trybunał Konstytucyjny, który orzekł, że aborcja z powodu ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu jest niezgodna z konstytucją RP. Apogeum protestów zbiegło się z okrągłą rocznicą legalizacji aborcji, bo to 100 lat temu, 18 listopada 1920 Związek Radziecki, jako pierwszy na świecie, podpisem Lenina zalegalizował zabijanie poczętych dzieci. W kilkanaście lat później jego śladami poszedł Adolf Hitler, który w 1933 roku, dążąc do utworzenia czystej, biologicznie mocnej „rasy panów”, doprowadził do legalizacji zabijania niemieckich nienarodzonych dzieci, które posiadały lub mogły posiadać wady wrodzone. Nie wiem, czy o tym organizatorzy manifestacji o rocznicy wiedzieli, ale warto byłoby, aby pamiętali o tym dziedzictwie.
Obserwując przebieg tych wydarzeń trudno było nie dostrzec, że w miarę upływu czasu zakres kwestionowanych rozstrzygnięć przekroczył ustalenia TK, a protestujący byli przeciwko wszystkim i wszystkiemu, kwestionując nie tylko prawo aborcyjne, ale i popęd seksualny prezydenta RP, jakość życia intymnego wicepremiera Kaczyńskiego i nieznajomość sztuczek kochania co poniektórych ministrów. Było to oczywiście czystą hipokryzją, bo manifestanci z jednej stronie głosili, żeby władza trzymała ręce precz od ich narządów rozrodczych, deklarując jednocześnie, iż nie pozostaną obojętni wobec zawartości rozporków wysokich urzędników państwowych. Dostało się też oczywiście i Kościołowi katolickiemu, który w staroświecki sposób interpretuje przykazanie miłości bliźniego, bo chociaż nakazuje kochać wszystkich, to jest przeciwko temu, aby się bzykać bez granic i umiarkowania. Jak to zwykle bywa, w miarę upływu czasu i postępującego znudzenia i frustracji protestujący zażądali, żeby się władza samowolnie poddała, żeby rząd ustąpił, a wicepremier Kaczyński wyjechał za granicę, bo jeżeli nie, to oni go wywiozą. Chyba nie na taczce, bo to chłop wprawdzie nieduży, ale przecież to nie te czasy.
Oczywiście można by się było zastanawiać, co by się stało, gdyby takowym żądaniom stało się zadość. Łatwo sobie wtedy wyobrazić inne grupy protestujących może pod innymi hasłami, ale pewnie z podobnymi żądaniami, bo u nas tak jak i na całym świecie wszystkiemu winna jest władza. Jakby wszyscy nagle zapomnieli, że żyjemy w demokratycznym kraju, że są ludzie, którzy myślą inaczej i mają inne priorytety. A tych, których manifestanci z foteli albo z kraju chcą wyrzucić, dostali się na nie w procesie zwanym wolnymi wyborami, których prawomocności nikt poważny nie kwestionował, bo to nie Ameryka.
Oczywistym jest, iż kwestia aborcji eugenicznej nie powinna być rozważana i dyskutowana w przeplatanej nienawiścią kakofonii ulicznego zgiełku, bo jest ona tematem zbyt poważnym i zbyt bolesnym. Z tych samych powodów nie są moim zamiarem rozważania na temat kiedy i z jakich powodów aborcja powinna być dopuszczalna, w jakich sytuacjach jest ona dobrem nadrzędnym a kiedy tylko złem koniecznym. Cierpienia rodzin, które oczekiwały dziecka, by potem być świadkiem, jak ich plany legły w gruzach; tragedie kobiet, które padły ofiarą przemocy i gwałtu, dramaty dziewczyn, które zaszły w ciążę i pozostawione zostały sobie samym są tak złożone i bolesne, że próba ich opisania byłaby tylko trywialną namiastką przedstawienia czegoś, czego zrozumieć nie potrafimy. I dlatego nie sądzą, aby te kobiety, te dziewczyny i przedstawiciele tych rodzin uczestniczyli w protestach, co nie oznacza, że się z orzeczeniem TK zgadzają, ale z obawy, iż nikt nie jest w stanie zrozumieć ich żalu, cierpień i bólu.
Motywem przewodnim manifestacji wydawały się być hasła głoszące, iż każda kobieta powinna mieć pełną wolność i swobodę w dysponowaniu swoim ciałem, narządami i czym tylko i jak tylko zechcą. Hasła demonstrujących przedstawicielek płci pięknej ochoczo popierali towarzyszący im mężczyźni, których obecność łudząco przypomina mi sytuację strażaków, którzy zamiast gasić, podpalają, bo zapomnieli, jak się mają posługiwać sikawką. Stanowisko obu grup ochoczo poparli przedstawiciele LGBT, chociaż z merytorycznego punktu widzenia zasadność ich obecności w tłumie protestujących wydaje się wątpliwa. W opinii jednych, drugich i trzecich swawole seksualne są wyrazem wolności, wyzwolenia i postępu, a seks to jeszcze jeden rodzaj rozrywki jak disco, marihuana, fast food, podróże zagraniczne i alkohol, że wymienię tylko te, o których jeszcze pamiętam.
Dlaczego tak się stało i od kiedy seks stał się tak łatwy i banalny jak wypicie drinka, lizanie loda czy zjedzenie kebabu? Na to pytanie powinni odpowiedzieć nie tylko moraliści, etycy, teolodzy, pedagodzy, księża, ale przede wszystkim rodzice tych protestujących. Ale nikt takowej dyskusji nie podejmuje z obawy, że się może komuś narazić – polityk lekarzowi, lekarz pacjentce, pacjentka mężowi, mężczyzna kobiecie, ksiądz biskupowi, córka matce, ojciec kochance. Bardzo trafną i głęboką analizę przyczyn tych wydarzeń przedstawiła Lucyna Kondrat w artykule „Zmarnowane pokolenie” w pierwszym numerze GP z 2021 roku i zainteresowanych czytelników zapraszam gorąco do jego przeczytania.
Ale chciałoby się manifestującym przypomnieć, że wolność nie polega na tym, iż możemy robić to, na co ma się ochotę, tylko na zrozumieniu, dlaczego pewnych rzeczy robić nie możemy. A jeżeli już zdecydujemy się na przekroczenie tej granicy, to musimy się liczyć się z konsekwencjami takiego postępowania. Nadużycie alkoholu to nie tylko kac gigant, ale często przyczyna tragicznego wypadku drogowego, którego ofiarami są inne osoby; palenie tytoniu to nie tylko ryzyko porannego kaszlu, ale i ryzyko zachorowania na raka płuc z wszystkimi jego konsekwencjami dla pacjenta, jego rodziny i społeczeństwa. Podobnie też skutkiem nieodpowiedzialnego zachowania i swawolności obyczajów może być ciąża. I jak w przypadku kolizji drogowej rozwiązaniem nie jest zatarcie śladów i spalenie komisariatu policyjnego, który dochodzenie w sprawie wypadku przeprowadza, tak i w przypadku ciąży rozwiązaniem nie jest aborcja, bo jest ona środkiem prymitywnym, nieludzkim i niesprawiedliwym. Oczywiście, że łatwiej jest zapobiegać niż leczyć i dlatego niewsiadanie za kierownicę w stanie wskazującym na spożycie czy też zastosowanie środków i metod zapobiegających niechcianej ciąży wskazywałoby na działania odpowiedzialne. Ale o tym protestujący w amoku swobody już dawno zapomnieli.
A głoszenie tezy, że prawo do aborcji to prawo do godności jest przywilejem kobiet, z którego najczęściej korzystają mężczyźni. Jest też odwracaniem kota ogonem, bo to aborcja jest okrutnym gwałtem na kobiecej godności, wrażliwości i na jej powołaniu do ochrony życia i jest wyrazem pogardy dla kobiety, a nie jej wyzwoleniem. Nikt nie odbiera prawa kobiecie, aby decydowała, czemu i dla kogo jej ciało i narządy mają służyć, ale jeżeli konsekwencją tych wyborów jest nowe życie, to już nie jest tylko i wyłącznie jej sprawa. W tym kontekście prawdziwa wolność oznacza też takie wychowanie mężczyzn, aby potrafili kochać i respektować godność kobiety, a nie pełnili rolę zabójców bez winy czy też strażaków, co nie mogąc poradzić ze swoimi sikawkami maszerują razem z podpalaczami.
Przeciwnicy aborcji rekrutują się w większości ze starszego pokolenia i robią to nie dlatego, że już nie mogą, nie wiedzą czy nie potrafią, nie dlatego, że seks ich nie raduje, że teraz inne czasy i inna moda. Może są przeciwko prawu aborcyjnemu, bo lepiej wiedzą i więcej rozumieją, bo swoje w życiu przeszli, przejechali i przelecieli. A może też zwyczajnie się obawiają, iż od zabicia zarodka to już tylko jeden krok do tego, aby skrócić niedolę osiemdziesięciolatka z demencją, który nie tylko z życia już nic nie ma, ale jest ciężarem dla swoich i pośmiewiskiem dla cudzych. I żeby być adwokatem diabła; może w dziadka przypadku byłaby to decyzja bardziej słuszna, bo on nie ma już żadnych perspektyw, przynajmniej w oczach współczesnej wiedzy medycznej, a ludzki zarodek ma całe życie przed sobą.