Jacek K. Matysiak
Kiedy Amerykanie mówią o swych fundamentach judeo-chrześcijańskich, to nie mamy do czynienia z przenośnią. Amerykańscy purytanie tworzący swoje państwo wierzyli, że są nowym narodem wybranym, któremu Bóg pobłogosławił i dał szansę na zbudowanie państwa według najlepszych biblijnych wzorców. Jeśli ktoś chce dzisiaj zrozumieć siłę bezwarunkowej więzi amerykańskich ewangelików z Izraelem, nie może pominąć tegoż biblijnego aspektu.
Każdy naród powstawał na jemu właściwych fundamentach. Poznając je, zdobywamy wiedzę nt. czynników, które przez wieki go kształtowały i odcisnęły swoje piętno na jego charakterze. Walcząca o swoją samodzielność kolonialna Ameryka, izolowana od większych niebezpieczeństw przez Ocean Atlantycki, pojawiła się na mapach świata wtedy, kiedy znikała z nich I Rzeczpospolita, otoczona wzrastającymi w siłę sąsiadami. W porównaniu do rozdzieranej wewnętrznymi i zewnętrznymi intrygami wieloetnicznej i wieloreligijnej Rzeczypospolitej, powstająca Ameryka była skłócona z królestwem Wielkiej Brytanii na tle ekonomicznym i religijnym. Postarajmy się spojrzeć na ogromne znaczenie w historii Ameryki właśnie czynnika religijnego.
Europejscy emigranci, którzy osiedlili się w angielskich koloniach na wschodnim wybrzeżu Ameryki, byli protestantami, purytanami uciekającymi najpierw przed prześladowaniami z Anglii do Holandii i dalej do Ameryki (1620 r. statek Mayflower zacumował w Plymouth Rock). W okresie rewolucji amerykańskiej protestanci stanowili prawie 85 proc. tutejszej europejskiej emigracji. Choć w ciągu następnych dekad ich liczba powoli się zmniejszała, to do dziś stanowią ogromną siłę (WASP). Purytanie stworzyli konieczne mity niezbędne do zbudowania nowego państwa, a tymi mitami i wynikającym z nich swoistym posłannictwem wypełnili kulturową tkankę społeczeństwa.
W rozumieniu purytanów Bóg dał grzesznym ludziom drugą szansę i po mniej udanym eksperymencie z pierwszym narodem wybranym, nową szansę otrzymali właśnie nowi Amerykanie. Tak więc stali się oni nowymi Izraelitami również uciekającymi przed prześladowaniami złego władcy faraona. Oczywiście „złym faraonem” purytanów była królowa Elżbieta I, która ich prześladowała i w ich opinii nie była dość protestancka (zbyt lubiła witraże i figury świętych, a nie lubiła długich, 3-godz. mszy). Jak pamiętamy, purytanie w Anglii niszczyli figury świętych, Matki Boskiej etc., gdyż uważali, że ich twórcy i sponsorzy chcieli bezczelnie tym sposobem zaskarbić sobie łaski Boga. To Bóg decyduje, kto będzie zbawiony, a człowiek nie ma na to większego wpływu, nawet jeśli usilnie się stara.
Jeśli Elżbieta I odgrywała rolę faraona, to dla nowych Izraelitów Morzem Czerwonym, przez które uchodzili przed represjami złego władcy, był Ocean Atlantycki. Jeśli Mojżesz przeprowadził uchodźców przez Morze Czerwone i pustynie był ojcem Izraelitów, to gen. George Washington został ojcem nowego narodu w Ameryce. Oczywiście każda religia w ramach buntu i walki z korupcją rodzi w swoim łonie sekty, które z czasem stają się religiami. Mówi się, do sekty przystępujesz, w religii się rodzisz. Dobrym tu przykładem są mormoni, którzy powtórzyli drogę purytanów – dla nich chrześcijaństwo wschodniego wybrzeża stało się równie skorumpowane jak przedtem elżbietańska Anglia. Dlatego dyskryminowani mormoni, aby móc wyznawać Boga i żyć według jego zasad, zdecydowali się wybrać w głąb amerykańskiego kontynentu (dzisiaj stan Utah).
Pamiętamy, że Bóg Izraela nadał mu we władanie ziemię kananejską (Liban, Syria, Jordania, Izrael, Palestyna), którą Izraelici musieli jednak krwawo zdobyć. Dzisiejsza archeologia nie znajduje dowodów na podbój tych ziem przez Izraelitów, np. słynne mury Jerycha runęły dekady wcześniej, zanim pojawili się tam Izraelici, którzy zasiedlali te ziemie powoli, bez większych wojen.
Przywołałem wyżej biblijny przekaz o Jahwe, który polecił przejęcie ziemi „obiecanej” przez swój naród wybrany poprzez krwawy podbój. Amerykańscy purytanie jako aspirujący do miana nowego narodu wybranego w podobny sposób traktowali zamieszkujących amerykańską ziemię Indian (biblijnych Kananejczyków). Tu pewnie tkwi klucz do zrozumienia powiedzmy bezpardonowo okrutnego traktowania Indian. W tej narracji purytanie odnawiali umowę z Bogiem, w której na wzór starożytnych plemion izraelskich otrzymywali prawo do nowej ziemi „obiecanej” pod warunkiem zorganizowania życia społecznego według biblijnych norm. Uważali, że Ameryka została namaszczona przez Boga i przez to nie może żyć sama dla siebie, ponieważ ma obowiązki wobec świata. Cokolwiek dzieje się w Ameryce, nie jest dziełem przypadku, ale zgodnie z wolą Boga. Jednocześnie wierzyli, że w razie niedotrzymania warunków umowy Bóg może cofnąć im swoje błogosławieństwo i swoją opiekę (tak jak to uczynił wobec Izraela). Taki pogląd o wyjątkowości Ameryki i jej posłannictwa i odpowiedzialności za przestrzeganie porządku i sprawiedliwości na całym świecie jest obecny do dziś.
Z tradycji purytańskich wypływa również amerykański indywidualizm i pragmatyzm, który nie przypomina europejskich tendencji do teoretyzowania. Ten indywidualizm bierze się z purytańskiego modelu kontaktu i obcowania z Bogiem w celu osiągnięcia osobistego zbawienia. Sedno filozofii amerykańskiego pragmatyzmu (Charles Peirce, William James, John Dewey) czasem sprowadzane jest do popularnego stwierdzenia: „jeśli coś nie jest zepsute, nie próbuj tego naprawiać” i oznacza praktyczne podejście do problemów tego świata. Teoria i nauka mają o tyle znaczenie, o ile mogą być skutecznie zastosowane w praktyce i przynieść owoce, inaczej szkoda na nie czasu. Pogląd jest prawdziwy jeśli jest sprawdzalny. Więc w konkluzji takie ultra praktyczne podejście do życia nie sprzyja jednak promowaniu religii i modlitwy.
Odwiedzający szukającej swojego modelu życia Amerykę Europejczycy jak Alexis de Tocqueville czy później socjalista G.B. Shaw byli zaskoczeni rolą religii. Shaw kąśliwie zauważył, że Ameryka jest jedynym krajem, który przeszedł drogę od barbarzyństwa do dekadencji, bez ocierania się o cywilizację (!). De Tocqueville miał lepsze zdanie o młodej amerykańskiej demokracji, ale również był zaskoczony ogromną rolą, jaką religia i protestantyzm odgrywał w każdym przejawie życia w Ameryce.
Dziś w dotąd tak gloryfikowanym amerykańskim tyglu ras, grup etnicznych, religii, orientacji politycznych i genderowych wrze. Wydaje się, że mamy do czynienia z silnie sponsorowaną strategią twórców Nowego Światowego Porządku (NWO), w której nie ma już miejsca na państwa narodowe. Sytuacja ta przypomina tę, której przed swoim upadkiem doświadczyła I Rzeczpospolita. Wprawdzie Rzeczpospolitej nie chroniły dwa oceany, ale w dzisiejszych warunkach szybkości przemieszczania nowoczesnych broni i stopnia korupcji elit nie ma to większego znaczenia. Problemem jest też to, że w Ameryce obserwujemy już daleko posunięty proces niszczenia wartości religijnych, które były fundamentem powstania i rozkwitu Ameryki, jaką znamy. Niestety wzorem innych kultur i mocarstw Ameryka inwestując poza swoimi fundamentami jest na kursie i na ścieżce ku swojej zgubie…
Jacek K. Matysiak