Na Tajlandii pewna kobieta została w ostatnich dniach skazana na 43 lata więzienia za publiczne krytykowanie króla. Amerykanom takie restrykcje jeszcze nie grożą, jednak to, co dzieje się w tym kraju, nie napawa optymizmem. Powszechna inwigilacja, cenzura, eliminowanie niewygodnych treści, zastraszanie przeciwników politycznych, szykany z dnia na dzień przybierają na sile. Oto kilka tylko przykładów, w jakim kierunku zmierzamy pod rządami nowej ekipy.
Po wydarzeniach z 6 stycznia w Waszyngtonie, giganci z branży mediów społecznościowych zablokowali konta Donalda Trumpa, a Twitter na swoich łamach dokonał prawdziwej czystki wśród konserwatywnych użytkowników platformy. Nic dziwnego, że poszkodowani takim postępowaniem szukali alternatywy dla publikacji swoich poglądów i uwag. Parler – założony w 2018 r. konkurencyjny dla Twittera portal – osiągnął lawinowy wzrost popularności. Nie na długo jednak. Aplikacja została zablokowana najpierw przez Google Play, a później przez Amazon i Apple. Tym samym praktycznie pozbawiono ją możliwości dalszego rozwoju. Blokadę Parlera technologiczna mafia z Krzemowej Doliny tłumaczyła zagrożeniem przemocą, którą rzekomo stwarzała platforma po tym, jak pojawiało się na niej coraz więcej kont zwolenników Donalda Trumpa.
Dziwnym trafem ani Twitterowi, ani innym portalom nie przeszkadzają konta anarchistycznych lewicowych organizacji typu Black Lives Matter czy przywódców Iranu, którzy codziennie grożą za ich pośrednictwem Ameryce śmiercią.
Jak wskazują szefowie Parlera, wcześniej nic nie wskazywało na to, że platformie grozi blokada. Nie wysyłano żadnych sygnałów świadczących o zagrożeniu odłączenia. Nigdy nie wskazywano, że jest jakiś poważny problem z aplikacją, że treści tam publikowane są niebezpieczne i grożą porządkowi publicznemu czy prawnemu. Stało się tak dopiero konkretnego dnia, kiedy konta Donalda Trumpa i jego zwolenników zostały zablokowane.
To nie jedyne restrykcje, na jakie narażeni są konserwatyści. Uniwersytet Harvarda zagroził, że pozbawi dyplomów tych studentów, którzy głosowali na lub popierali Donalda Trumpa. Za komuny w PRL-u podobne restrykcje przy ubieganiu się o przyjęcie na studia groziły studentom pochodzenia inteligenckiego.
Konkretne postulaty w celu zdławienia niewygodnych poglądów zbierają politycy demokratyczni z Nancy Pelosi na czele. Domagają się oni ostatnio, by dokonać „przeprogramowania” myślenia wśród konserwatywnej części społeczeństwa. Takie przeprogramowanie ma polegać głównie na blokowaniu, stałej cenzurze i szykanowaniu tych, którzy nie popierają liberalnego kursu. Joe Biden dopiero zaczyna swoje rządy. Miejmy nadzieję, że znajdzie sposób na uspokojenie podzielonego społeczeństwa.
Jacek Hilgier
pointpub@sbcglobal.net