czwartek, 16 maja, 2024

Gnijący świat sportu

Wojtek Wroceński

Nie ulega wątpliwości, iż współczesny sport jest najbardziej rozpowszechnioną i najbardziej intratną formą kultury masowej. Wszędzie jednak tam, gdzie w grę wchodzą duże sumy pieniędzy, istnieje zwiększone ryzyko korupcji i oszustw. Podważają one podstawowe wartości sportu, takie jak poszanowanie zasad fair play, uczciwość, sprawiedliwość, przyjaźń i szacunek dla przeciwnika, kulturę słowa, obowiązkowość, dyscyplinę, wytrwałość, opanowanie itp.

Jeszcze kilkanaście lat temu największym zagrożeniem dla świata sportu były doping i wszechobecna polityka. Przypomnijmy sobie chociażby słynną aferę dopingową, której negatywnym bohaterem był kolarski tuz Lance Armstrong czy też zupełnie świeże dyskwalifikacje w światku tenisistów, lekkoatletów i piłkarzy związane z użyciem niedozwolonych środków wspomagających. Problem oczywiście nie jest nowy, bo już w starożytnej Grecji zawodnicy często zagrzewali się do walki nie tylko winem, ale i mocniejszymi trunkami; w Meksyku popularnymi środkami dopingującymi były rośliny „jiculi” i „peyoutl”, zaś w Państwie Inków chętnie sięgano po liście koki, które zmniejszały m.in. uczucie zmęczenia. W czasach prawie współczesnych pamiętam wypowiedź naszego słynnego pięcioboisty Gerarda Peciaka, który przyznał, iż przed zawodami dla kurażu i uspokojenia drżącej ręki zawsze sobie strzelał popularna „lufę”. Oczywiście procentowe wzmacniacze w porównaniu ze sterydami anabolicznymi, hormonami powodującymi wzrost liczby czerwonych krwinek i farmakologicznymi stymulatorami wyglądają trochę jak dziecinna zabawka samochodowa w zestawieniu z najnowszym modelem Ferrari. Powód jednak, dla których atleci sięgali i sięgają po środki wspomagające, jest ciągle taki sam – zwycięstwo i towarzyszące mu mamona i sława. I to za wszelką cenę. 

Nie da się ukryć, iż korzyści finansowe płynące z osiągniętego sukcesu dla wielu sportowców są tak silną pokusą, że są gotowi zaryzykować dopingową wpadkę choćby była ona równoznaczna z zakończeniem kariery sportowej. Z drugiej zaś strony specjaliści od dopingu są i będą zawsze o krok do przodu w stosunku do kontrolujących – to oni pierwsi odkryją substancje i metody dopingujące a dopiero po jakimś czasie opracowane sposoby na ich wykrywanie. Podobnie jak np. szczepionki, które mogą być wyprodukowane dopiero po zidentyfikowaniu wirusa. 

Swój udział w upadku sportu a może dokładniej w degrengoladzie idei rywalizacji sportowej ma oczywiście polityka. Bojkoty igrzysk w Moskwie przez sportowców świata zachodniego i olimpiady w Atlancie, na którą nie przylecieli wyczynowcy z tzw. demoludów, były istotnymi elementami gier politycznych pomiędzy niezbyt zaprzyjaźnionym stronami. Nowy rozdział w tej materii i to raczej niechlubny pisze wojna na Ukrainie i odzew, jaki wywołuje ona w środowiskach sportowych. Jedność i determinacja Zachodu w obliczu rosyjskiej napaści na Ukrainę zdaje się powoli umierać śmiercią naturalną a w miejsce empatii pojawia się obojętność i podświadome jej usprawiedliwianie i pokrętne wytłumaczenia. Działacze i politycy nie próżnują i mieszają sportowcom w głowach na wszelkie znane im tylko sposoby. Ich przykładem są kołomyje związane z dopuszczeniem sportowców rosyjskich do udziału w zawodach na różnych arenach sportowych; kołomyja, bo trudno się połapać, w których dyscyplinach nie mogą oni startować, w których mogą ubiegać się o laury, ale jako bezflagowi bezpaństwowcy, a w których mogą startować pod własnym godłem, ale pod warunkiem, że wyrażą żal, skruchę i potępią najeźdźcę. Typowym przykładem takiego politycznego rozdwojenia jaźni był tenisowy turniej wielkoszlemowy US Open, do którego nie zostali dopuszczeni tenisiści z powodu braku stosownych szczepień. Mniej więcej w tym samym czasie na kortach w Miami i Indian Wells brylowali zaszczepieni rosyjscy tenisiści. Brak narodowych symboli zupełnie nie przeszkadzał, bo łoili oni tyłki swoim konkurentom. Zapewne ku uciesze Putina i jego popleczników. 

A piłkarki i piłkarze nożni jeszcze kilka miesięcy temu klękali w proteście przeciwko rasizmowi w USA i na całym świecie, zapominając o barbarzyńskiej agresji na Ukrainę; tak jakby w tym kraju ginęły kobiety, dzieci i mężczyźni, którzy nie zasługiwali na pomoc i ratunek. Oczywiście od takowej postawy są chlubne wyjątki; trudno nie wspomnieć o pracy naszej wielkiej Igi Świątek i brytyjskiego tenisisty Andy’ego Murraya, którzy robią wiele, aby świat nie zapominał o dramacie, jaki codziennie dewastuje życie Ukraińców. Bo zapomnieć nie można.

Doping i polityka często plątały się lub nawet utożsamiały ze sobą, jak chociażby w słynnych enerdowskich szkołach sportowych, których celem była masowa produkcja sportowców. Stawali się oni nie tylko chlubą narodu, ale i mieli świadczyć o wyższości miłościwie panującego socjalizmu nad zgniłym kapitalizmem. Ujawnione przed kilkoma laty stosowane wobec młodocianych metody chowu przy pomocy treningu i medykamentów różnej maści nie tylko jeżą włosy na głowie, ale i wołają o przysłowiową pomstę do nieba. 

Ale na tym niestety nie kończą się problemy współczesnego sportu – jednym z najpoważniejszych zagrożeń dla zdrowej rywalizacji stadionowej są zakłady bukmacherskie, które polegają na odgadnięciu jej wyniku. Wysokość ewentualnej wygranej zależy od ustalonego przez dealera kursu na dany rezultat, obowiązującego w momencie zawarcia zakładu. Ustawianie zawodów sportowych przybiera współcześnie charakter bardzo dobrze zorganizowanego przestępczego procederu, który jest sposobem na osiągnięcie dochodu czy wypranie brudnych pieniędzy. W odróżnieniu np. od dopingu w bukmacherski proceder zaangażowani są nie tylko sportowcy, lecz również widzowie i nawet sędziowie. W Belgii trwa proces międzynarodowej grupy przestępczej odpowiadającej za ustawianie meczów tenisowych, która w opinii francuskiego L’Equipe odpowiada za największą tego typu aferę w historii. Zupełnie przerażające są wyznania sportowców, którzy stali się celami ataków internetowych hejterów, którzy jak należy się domyślać obstawiali odmienny od rzeczywistego wynik rywalizacji sportowej. 

Zupełnie nowym wyzwaniem dla środowiska sportowego i nie tylko staje się kwestia udziału transgenderowych zawodników w stadionowych zmaganiach. W czasopismach medycznych pojawiają się coraz częściej doniesienia o gwałtownym wzroście liczby urazów… jąder u kobiet. Są to pierwsze obserwacje, z których wynika, iż ważne jest to, co delikwent lub zbałamucona delikwentka ma między nogami a nie w głowie. Wzrost liczby urazów jest spowodowany oczywiście gwałtownym wzrostem liczby transgenderowych sportowców, dla których zupełnie niespodziewanie pojawiła się szansa szybkiego i niejako na skróty osiągnięcia znaczących sportowo i finansowo rezultatów. A to dzięki fizjologii – mężczyzna, który rozpoznaje siebie jako kobietę i który przeszedł przez okres dojrzewania, ma inną budową np. kośćca i układu mięśniowego; warunki fizyczne sprawiają, iż kobiety są fizycznie niezdolne do konkurowania z wyższymi i silniejszymi przedstawicielami płci brzydkiej. Warto zauważyć, iż kobietom, które identyfikują siebie jako mężczyźni, jakoś nie śpieszno do rywalizacji wyczynowej z dżentelmenami, co tylko potwierdza tezę o niegodziwych motywach kierujących autorami trangenderowego sportowego równouprawnienia. 

Oczywiście nikt nie zabrania tęczowym zapaleńcom uprawiania sportu na poziomie wyczynowym i zdobywania laurów olimpijskich. Rozwiązaniem może być na przykład propozycja Martiny Navratilowej. Postuluje ona utworzenie trzech kategorii dla sportowców: biologicznych kobiet, biologicznych mężczyzn i trzeciej dla sportowców transgender. Podejrzewam jednak, iż jak każda rozsądna propozycja, ta też spotka się z hałaśliwą dezaprobatą środowisk LGBT, które zapewne zwrócą się po pomoc do sprzedajnych polityków i artystów telewizyjno-filmowych. A ci zapewne ich nie zawiodą.

Póki co nam kibicom nie pozostaje nic innego jak tylko udawać, że wszystko jest w porządku a rywalizacja sportowa jest piękna, uczciwa i zdrowa. Nie zapominajmy jednak, iż głównymi składnikami serwowanych nam sportowych dań jest doping, zakłady bukmacherskie i transgenderyzm. I to wszystko zaprawione sosem pieniędzy i polityki.

Wojtek Wroceński

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze