czwartek, 21 listopada, 2024

Mistrzowie działań pozornych

ANDRZEJ MONIUSZKO

Działania pozorne w życiu politycznym i ekonomicznym to nic innego jak parawan lub fikcja, które charakteryzują się kontrastem między ich oficjalnym, na pozór zbożnym, celem i realną nieprzydatnością lub wręcz społeczną szkodliwością. Dodajmy też, że negatywne skutki takiego postępowania odczuwane są głównie przez tych, którym miały one w swoim założeniu pomagać.

Ostatnie wyczyny demokratyczno- liberalnych elit to nic innego jak kontynuowanie wieloletniej tradycji w działaniu na pozór i na pokaz. Jaskrawym tego przykładem jest tzw. pakiet pomocowy, w zamiarze pomysłodawców mający zapewnić potrzebną, tymczasową ulgę dla obywateli. Zawierał on m.in. zapomogi dla najmniej zarabiających i dodatkowe zasiłki dla bezrobotnych. Ponieważ darczyńcy działali w pośpiechu, chcąc w jak najszybszym czasie zadowolić jak największą liczbę wyborców, to zasady i sposób ich rozdziału były nie do końca przemyślane. W rezultacie duża grupa społeczeństwa odkryła, iż praca… nie popłaca i powstrzymała się przed poszukiwaniem zatrudnienia. Mówiąc inaczej – „czy się stoi, czy się leży, kasa się należy”. Skutkiem tych poczynań jest rosnąca inflacja, co oznacza wzrost przeciętnego poziomu cen i spadek siły nabywczej dolara. Koszty inflacji ponosi oczywiście społeczeństwo i dlatego nie bez powodu bywa ona nazywana „ukrytym podatkiem”. 

To zjawisko nie umknęło uwagi bidenowskim szamanom, którzy doszli do wniosku, że inflacyjną biegunkę można zatrzymać tylko poprzez wpompowanie dodatków trylionów w tzw. infrastrukturę. Cel zapewne zbożny i uzasadniony, gdyby nie fakt, iż pojęcie infrastruktury jest tak zdefiniowane, że nikt nie wie, co się za nim kryje. Wykaz organizacji, fundacji, stowarzyszeń itp. korzystających z tego wsparcia wygląda bardziej na listę płacy dla tych, którzy poparli prezydencką kandydaturą aniżeli na inflacyjne antidotum. Cały proces przypomina bieganie z odświeżaczem powietrza w toalecie zaraz po tym, jak prezydent i spółka zrobili… sami Państwo wiedzą, co. 

Kryzys na południowej granicy, a właściwie podejmowane próby jego rozwiązania, to jeszcze jeden przykład kroków prowadzących donikąd. Elity rządzące wychodzą z założenia, że kryzys nie istnieje, ponieważ służalcze media o nim nie informują. A te z kolei wieści nie przekazują, bo według rządu problemu nie ma. Błędne koło. Ku pocieszeniu jedni i drudzy zgodzili się, że należy unikać takich określeń jak „nielegalny” i „asymilacja”, proponując ich zamienniki:  „nie-obywatel” i „integracja”. W jaki sposób ma to pomóc w rozwiązaniu kryzysu imigracyjnego, wie jeden Bóg. Tymczasem mieszkańcy Ameryki Środkowej podróżują tłumnie na północ w celu uzyskania azylu i podjęcia pracy w USA, a straż graniczna opiekuje się tysiącami dzieci, które są przetrzymywane w klatkach popularnych już w czasach Obamy.  W odpowiedzi na przecieki o rosnącym kryzysie Pelosi oświadczyła, iż problem ulega złagodzeniu, ponieważ spada liczba przetrzymywanych małoletnich. Zapomniała dodać, że dzieje się to nie dlatego, iż liczba uciekinierów maleje, lecz dlatego, że nielegalni są ekpresowo transportowani z rejonów przygranicznych do rosnących jak grzyby po deszczu nowych ośrodków i schronisk na terenie całego kraju. 

Wiceprezydent Kamala Harris, która oficjalnie jest odpowiedzialna za politykę imigracyjną, nie wypowiada się w tej sprawie obawiając się, aby nie palnąć kolejnej głupoty. Nie zamierza też oczywiście sprawdzić naocznie, jak się sprawy na południowych obrzeżach mają, bo jest wprawdzie odpowiedzialna za imigrację, ale tylko na „szczeblu międzynarodowym”, cokolwiek ma to oznaczać. Żeby pozory jednak nikogo nie myliły, to zadbała, aby jej mąż w tzw. kręgach był nazywany imieniem Douglas a nie Dougie, bo to ostatnie brzmi niezbyt poważnie i nie pasuje do prezydenckiego otoczenia.

Innym i moim zdaniem najbardziej szkodliwym przykładem działań pozornych podejmowanych przez administrację Bidena są próby rozwiązania problemów związanych z tak zwanym rasizmem systemowym. Rządzący ustalili, że chociaż Ameryka była i jest rasistowska, to już wkrótce jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i z pomocą odpowiednich dekretów dłużej taka nie będzie. Tok rozumowania proroków spod znaku osła wygląda mniej więcej tak: ponieważ rasizm objawia się m.in. biedą, niedostatkami w wykształceniu, przestępczością i kulejącą służba zdrowia, to należy zapewnić dyskryminowanym zasiłki, zapewnić bezpłatne zabiegi aborcyjne i zlikwidować policję, aby ich nie prześladowała. Należy też zaprzestać używania słowa „czarny”; słowo „biały” jest w dalszym ciągu dozwolone, ale gdy w użyciu – powinno być uzupełnione pejoratywnym określeniem takim jak np. „ciemiężca”. Wtedy to, po spełnieniu owych wymogów, rasizm ustanie, bieda i beznadzieja uciekną, gdzie pieprz rośnie, a absolwenci uczelni ze zmodyfikowanymi programami nauczania i ogłupiania będą żyć zgodnie i szczęśliwie. Może wtedy prezydent Obama zażartuje z siebie i nie będzie posądzony o rasizm. Oczywiście takiego żartu nigdy nie usłyszymy, bo prezydenckie ego zdaje się wymagać osobnego kodu pocztowego.

Problem jest jednak o wiele bardziej złożony, a wspomniane bodźce (?) ekonomiczne to nic innego jak tylko działania pozorne, które nie tylko nie rozwiązują problemu, ale maskują jego istotę i uniemożliwiają jego rozwiązanie. Pomoc w postaci food stamps jest klasycznym przykładem podania ryby zamiast wyciągnięcia ręki i podania wędki. Tego rodzaju wsparcie zamiast zachęcać do podejmowania działań aktywizujących i dających możliwości wykorzystania własnych umiejętności i talentu, prowadzi do przysłowiowego „uzależnienia od ryb” i uczy wygodnej bezradności. Co więcej, oferowana pomoc nie tylko nie uwzględnia roli rodziny, lecz wręcz ją deprecjonuje. Jest to istotne szczególnie teraz, gdy z coraz większą siłą ujawnia się różnorodność zachowań, wzorców społecznych, kultury życia, zwyczajów i wartości przekazywanych przez szkołę, rówieśników, telewizję i Internet. Bo jak na razie to nikt nie rozważa przyczyn, dla których 16-latek nocami biega z pistoletem po ulicach. Nikt nie kwestionuje postępowania 16-latki atakującej nożem swoje rówieśniczki czy współbiesiadniczki. A ogłupiałe i zdezorientowane media stają w obronie praw obywatelskich małolatów twierdząc, iż wymachiwanie bronią, która zabija, jest obywatelskim prawem i nawołują do antypolicyjnej krucjaty. 

Wielu polityków i działaczy afroamerykańskich wskazuje już od lat na związek pomiędzy rosnącą liczbą zjawisk patologicznych i wzrastającym, sięgającym ok. 75 proc. odsetkiem niepełnych afroamerykańskich rodzin. Przypominają oni, że to rodzina (nie tylko afroamerykańska – przyp. Mój) jest środowiskiem i instytucją w systemie wychowawczym i spełnia funkcję opiekuńczą, emocjonalną, kształcącą i aktywizacji twórczej. Może więc zamiast przyklaskiwać działaczom spod znaku BLM, Antify itp. i szukać poklasku wśród swoich wielbicieli, politycy, działacze, sportowcy i celebryci powinni używać swoich autorytetów i popularności, aby promować i umacniać indywidualną i społeczną wartość rodziny? Jest to oczywiście mrzonka, bo takie działania nie przynoszą widocznego efektu propagandowego i wymiernego skutku wyborczego. Praca od podstaw wymaga cierpliwości, poświęcenia, wiary, czasu i konsekwencji, czego akurat demokratyczno-liberalnym graczom i ich poplecznikom brakuje, bo zawsze są jakieś wybory i zawsze jest coś do ugrania. 

 Działania pozorne są nie tylko domeną rządzących, ale i środków medialnych, które im kibicują. Jedni i drudzy starają się wmówić społeczeństwu, iż rasizm nie będzie istniał, jeżeli nie będzie książek o rasizmie, bezdomni znajdą schronienie, gdy przestaniemy mówić, że śpią na ulicy, a nielegalni emigranci sami się zalegalizują, jeżeli nie będziemy ich fotografować. W ten sam sposób politycy zapewne zamierzają walczyć ze złodziejstwem, korupcją i przemocą. Wtedy oczywiście Hollywood nie będzie mogło kręcić filmów i pewnie przeniesie akcje swoich gniotów na inne planety albo jeszcze dalej. Byle jak najdalej od rzeczywistości i nurtujących społeczeństwo problemów. 

A póki co prezydent Biden, który jak ognia unika kontaktów z niezależną prasą i od którego nie można wydobyć sensownego stwierdzenia na temat bezrobocia, imigracji, inflacji, cen paliw, podatków w telewizji, bez zająknięcia odczytał, iż ta część społeczeństwa, która poddała się szczepieniom, nie jest zobowiązana do noszenia masek na otwartej przestrzeni i w niektórych pomieszczeniach. Uroczystość odbyła się bez fajerwerków, chociaż media nadały jej rangę święta państwowego. Zniesienie zakazu może oznaczać koniec bidenowskiej krucjaty na rzecz masek i wypada tylko żywić nadzieję, iż doczekamy końca pandemii – nawet tej, której kryteria zdefiniowały CDC, Biały Dom i Google. Z maskowania i działań pozornych oczywiście liberałowie i demokraci nie zrezygnują, bo stanowią one modus operandi ich taktyki sprawowania władzy.

Andrzej Moniuszko

Najnowsze