Klimatyczni maniacy nie dają o sobie zapomnieć. W imię walki o „lepszy klimat” niszczone są wystawy w popularnych muzeach, gdzie lewicowi aktywiści przyklejają się do ram słynnych obrazów pędzla chociażby Francisco Goi, Picassa czy van Gogha. Wylewają litrami w sklepach mleko jako produkt krów, które ich zdaniem swoim procesem trawiennym rozgrzewają do czerwoności nasz klimat.
Ostatnio aktywiści wtargnęli na płytę lotniska w Amsterdamie, gdzie przykuli się łańcuchami do samolotów. Na płycie pojawiło się około 500 osób, których protest wstrzymał kompletnie pracę pilotów i całego lotniska. Działacze klimatyczni, aby dostać się na lotnisko, musieli sforsować wysoki płot. Wykorzystali do tego drabiny, a część osób dotarła tam rowerami. Lewicowi działacze podkreślali, że protest ma doprowadzić do likwidacji systemu sobotnich prywatnych lotów małymi samolotami odrzutowymi. Zdaniem aktywistów zanieczyszczają one środowisko.
Aktywiści zostali ujęci przez miejscową policję, a port lotniczy szybko wrócił do normalnej pracy. Wobec tych wszystkich akcji można by było przejść do porządku dziennego i uznać je za fanaberie szaleńców, gdyby nie fakt, że teorie o bliskiej klimatycznej zagładzie znajdują poklask u wielu polityków i przywódców państw. Zwoływane są na ten temat kongresy z udziałem wspomnianych polityków, jak chociażby ostatni, który odbył się w Egipcie. Mówcy podkreślali, że bez konkretnych działań koniec świata jest bliski. Jednym z tych działań ma być odejście od używania paliw płynnych i zastąpienie w całości obecnie używanych samochodów przez pojazdy elektryczne.
Wielką zwolenniczką tej tezy jest chociażby wiceprezydent USA Kamala Harris. Nawołuje ona do wyrzucenia na złom obecnie używanych w Ameryce autobusów szkolnych i zastąpienia ich taborem elektrycznym. Nikt jednak nie zadał sobie pytania o koszt tej operacji, nie mówiąc już o względach bezpieczeństwa. Co rusz bowiem słychać o samoczynnych pożarach silników samochodowych napędzanych przez baterie.
Również w Europie pojawiają się podobne pomysły, jak chociażby zakaz sprzedaży aut o napędzie spalinowym, który ma wejść w życie w 2035 roku. Spotyka się on już ze słusznymi oporami. Unijny komisarz odpowiedzialny za rynek wewnętrzny UE ostrzegł, że zakaz ten doprowadzi do gigantycznych zakłóceń w gospodarce Europy.
Komisarz przypomniał, że porozumienie polityczne dotyczące zakazu sprzedaży samochodów spalinowych zawiera klauzulę awaryjną, która ma zostać uruchomiona w 2026 r. w celu dokonania przeglądu sytuacji i ewentualnego przesunięcia daty wycofania. Do takiego przesunięcia raczej na pewno dojdzie. Gra toczy się o 600 tys. miejsc pracy, które zostaną zlikwidowane w procesie przejścia na samochody elektryczne. Nie mówiąc już o ogromnym zużyciu surowców jak kobalt, grafit czy nikiel. Dodatkowo, aby wszystkie samochody były elektryczne, rocznie będzie trzeba 20 do 25 proc energii elektrycznej więcej niż obecnie produkuje cała Europa. Liczby te mówią same za siebie.
Jacek Hilgier
pointpub@sbcglobal.net