piątek, 17 maja, 2024

Polonijne remanenty

W zgodzie i do przodu

MAREK BOBER

Jeden z urzędników państwa polskiego zadał mi niedawno odwieczne pytanie, dlaczego Polonia amerykańska, a ta w Chicago w szczególności, „jest tak strasznie skłócona”. Urzędnik ten żyje w stereotypie i wyprowadziłem go z błędu, bowiem Polonia chicagowska jest bardzo zgodna, taka do rany przyłóż.

Polonia, a jakże, zgodnie i z podzięką przyjęła rezygnację z posługi biskupa pomocniczego Archidiecezji Chicago, Andrew Wypycha. Były laurki i fanfary. Ten czcigodny kapłan, udzielając rad kilku osobom polskiego pochodzenia zatrudnionym w archidiecezji oraz polonijnemu duchowieństwu, zadbał o kondycję fizyczną naszej społeczności. Zachowując, z wyczuciem, bierność i stoicki  spokój, przemówił do rozsądku rodaków, aby się nie martwili, że zamykane są krwią i potem budowane polonijne kościoły. Że nie muszą już wydawać dużo pieniędzy na benzynę, aby pomodlić się w starych świątyniach, w dawnych polskich dzielnicach, jak choćby w kościele św. Wojciecha. Krew i pot odłóżmy ad acta. 

Zacny wielebny przyklasnął ponadto nowej trasie dorocznej sierpniowej pielgrzymki do sanktuarium w stanie Indiana. Dał przykład, aby zachować stalowe nerwy wobec decyzji szefostwa archidiecezji i początek pielgrzymki przenieść w inne miejsce, zmienić sobie topografię i w ogóle ruszyć tyłek z nowego miejsca. Kościół Michała Archanioła, piękna świątynia zbudowana polskimi rękoma i miejsce rozpoczęcia przez wiele lat polonijnych pielgrzymek, może się zamknąć, bo przecież co za problem, są inne kościoły. Pielgrzymi w zgodzie to zaakceptowali i maszerują jak nakazano.

Polonia – mamy znowu consensus – na piedestał wynosi niejakiego Daniela Pogorzelskiego. Jest on wszędzie – w radio, TV, na zdjęciach. Czas, aby wyglądał z każdej studzienki kanalizacyjnej, bowiem to jego działka: wygrał swego czasu stanowisko komisarza w departamencie wody. Słusznie go Polonia celebruje, bowiem sukces polityczny to niezmierny, wszak wymianę rur kanalizacyjnych i niższe opłaty za wodę mamy jak w banku. Demokraci, bo z tego środowiska pan Daniel się wywodzi, znani są w Chicago z rzeczowości i konserwatyzmu podatkowego. To nic, jak mówią niektórzy, że jego przełożony, czyli burmistrz Brandon Johnson, to pospolity buc, kretyn i marksista. Zawsze jest nadzieja, że dzięki komisarzowi coś nam w rurach i opłatach ulży. Tort urodzinowy już burmistrzowi kupił, więc lobbing poszedł w ruch.

W dodatku komisarz Daniel działał tak skutecznie, że miasto wywiesiło tabliczki informujące kierowców, iż jadą nie tylko Milwaukee Avenue, ale też „polskim korridorem”. Pan Daniel przyczynił się ponadto do wydania (za pieniądze z kieszeni  podatnika z Polski, tutaj mamy na to polonijną aprobatę) kalendarza z polskimi kościołami w Chicago. Więc Polonia dała glejt, że na tym etapie naszego grupowego jestestwa ktoś od rur i wody jest wystarczający. Że już nie ma potrzeby mieć kogoś na wzór Romana Pucińskiego, dawnego kongresmana, który zajmował się wyjaśnieniem sprawy Katynia i wprowadził do samolotów obowiązkowe czarne skrzynki. Zgodzono się ogólnopolonijnie, że wystarczy pan Daniel, a nie na przykład ktoś taki jak kongresman Dan Rostenkowski, który rządził całym budżetem federalnym, na dodatek w samym Waszyngtonie. Uznano, że rury, tabliczka z „korridorem” i kalendarz wystarczą, i jest dobrze. Zgodzono się też, że nie trzeba nam kogoś na wzór Boba Kustry, bo przecież po co nam taki osobnik, jak wicegubernator stanu Illinois? Pan Daniel dał nam „korridor” i fajnie mamy.

Polonia zgodnie też przyjęła wizytę w Polsce na zjeździe… Polonii Franka Spuli, naszego politycznego lidera i bez bicia przyznała mu rację, kiedy w płomiennym przemówieniu oświecał, iż w jedności siła. Zgodnie toteż przyjęto jesienią wybory w Kongresie Polonii, bowiem Frank Spula ponownie został prezesem. A że głosowało 30 dyrektorów krajowych a nie 130, to znaczy, że owa setka to po prostu lenie i nie chciało im się do Chicago przyjechać.  

Polonia pogodziła się, że nie ma wśród niej artystów, a co najmniej rzemieślników od śpiewu i grania (lub jeszcze się tacy nie urodzili), więc każdej imprezie, spotkaniu, akademii czy wręczaniu medali musi towarzyszyć góralskie rzępolenie na skrzypkach tudzież ludowe przyśpiewki. To też kultura, słusznie zauważono, czego mamy się wstydzić? Mało tego, należy to popierać. Na tych, którzy pokończyli choćby szkoły muzyczne czy nagrali kilka płyt, przyjdzie jeszcze czas. Trzeba działać inaczej. Na przykład jak górale chcą sobie pośpiewać w Domu Podhalan kolędy, to trzeba się zwrócić do konsulatu po pieniądze podatnika znad Wisły. Bez tego, powiadają, pośpiewać kolęd „na Archerze” się nie da.

Albo jak lekarz, góral zresztą z pochodzenia, chce sobie zorganizować mecze tenisowe lub  zawody narciarskie, zwane na poważnie mistrzostwami, i w których on musi wygrać, to też należy sięgnąć do kieszeni podatnika z Polski i poprzeć jego starania. Też mamy tutaj zgodę, bo przecież pan lekarz kardiolog – choć już na emeryturze – nie zarobił w życiu tyle, aby opłacić z własnej kieszeni własne hobby i ego.

Polonia w Chicago, powiedziałem urzędnikowi z Polski, już z początkiem roku wkroczy w potańcówki, podreperuje się duchowo, idąc na jakiś koncert, na przykład Maryli Rodowicz, płacąc – zgodnie rzecz jasna! – 150 dolarów od łba, a jak śniegi stopnieją, to czas pikników nadejdzie. I będzie dobrze, i w zgodzie. Nie jesteśmy skłóceni. 

Marek Bober

Najnowsze