piątek, 17 maja, 2024

Rywale już prężą muskuły, choć wybory za rok.

Robert Strybel

Ponad połowa, a czasem i więcej pochodzących z kraju wiadomości pośrednio lub bezpośrednio dotyczy agresji dyktatora Putina przeciwko sąsiedniej Ukrainie oraz wszelkich jej konsekwencji. Dzieje się tak, ponieważ konsekwencje te dotykają nie tylko dwóch wojujących stron, ale w większym czy mniejszym stopniu ogarniają Polskę, Europę i świat. Mało kiedy trwająca zaledwie osiem miesięcy lokalna wojna potrafiła równolegle wygenerować takich rozmiarów światowy kryzys humanitarny, geopolityczny, energetyczny, żywnościowy, inflacyjny i ogólnogospodarczy.

Ale w Polsce już od dłuższego czasu rozwija się drugi front wojenny. Choć najbliższe wybory parlamentarne mają się odbyć dopiero za rok, politycy już coraz częściej są w rozjazdach po kraju, występują na wiecach i obiecują wyborcom raj na ziemi. Także wieszają psy na przeciwnikach. Coraz częściej mają miejsce frontalne ataki, coraz bardziej zaostrzają się wzajemne pomówienia, pretensje i wrogie insynuacje. Polska debata publiczna nierzadko przypomina wzajemne obrzucanie się błotem. Do oficjalnego startu kampanii wyborczej jest jeszcze daleko, ale już trwa ona w najlepsze.

Dla obozu rządzącego jesienne sondaże preferencji politycznych nie wypadły zbyt pomyślnie. Przykładowo, mimo że formacja Prawo i Sprawiedliwość (PiS), a właściwie Zjednoczona Prawica (ZP) Kaczyńskiego zajęła pierwsze miejsce z 34 proc. poparcia, nie miałaby szans na sformowanie rządu. Otrzymałaby jedynie 192 mandatów przy 231 potrzebnych do rządowej większości. Problem w tym, że ZP nie miałaby z kim stworzyć koalicji. Ideologicznie PiS-owi jest najbliżej do ludowców, ale nie wiadomo, czy w ogóle PSL przekroczy pięcioprocentowy próg wyborczy. Nawet gdyby przekroczył, wątpliwe czy jego szef, Władysław Kosiniak-Kamysz, przyjąłby taką ofertę. Po tym, jak PiS odebrał PSL-owi sporą część wiejskiego elektoratu, stał się nieprzejednanym wrogiem partii Jarosława Kaczyńskiego.

Cieszyć się może opozycja, której przewodzi Koalicja Obywatelska (Platforma plus garstka lewicowców, feministek i zielonych), uzyskawszy w sondażu 26 proc. poparcia. Na trzecim miejscu z wynikiem 14 proc. znalazła się Polska 2050 eks-kleryka Szymona Hołowni, przez niektórych zwana Platformą „Lite”. Dawny koalicjant Platformy PSL uzyskał prawie 7 proc. Te trzy partie miałyby w sumie 47 proc. głosów, co uprawniłoby je do rządzenia w koalicji.

Lewica (postkomuniści i LGBT) zdobyła 9 proc. poparcia, ale nie była zwolennikiem koalicji z Platformą i wzajemnie. Konfederacja nie przekroczyłaby progu wyborczego i nie weszłaby do Sejmu, czego mało który Polak żałuje. Jest to bowiem ekscentryczny zlepek nacjonalistów, skrajnych pro-kapitalistów, monarchistów i rusofilów. Czołowy członek grupy Grzegorz Braun niedawno stał się bohaterem państwowej telewizji rosyjskiej, która pokazała prowadzoną przez niego w Warszawie antyukraińską demonstrację pod hasłem „Stop ukrainizacji Polski!”. 

Skomplikowany system przeliczania głosów na mandaty sprawia, że łatwiej jest zwycięzcy samodzielnie rządzić, gdy do Sejmu wchodzi niewiele ugrupowań. Warto przypomnieć, że w 2015 r. PiS zdobył władzę, mając niespełna 38 proc. poparcia. Stało się tak, gdyż progu wyborczego nie przekroczyli postkomuniści i nie weszli do Sejmu. Natomiast już w 2019 r. by rządzić samodzielnie, potrzebował 43,6 proc. 

Ale mniejsza o dalsze liczby, procenty i rozkład mandatów. Stawka przyszłorocznych wyborów do Sejmu jest bardzo wysoka. Lider ZP Kaczyński uważa, że będą na miarę tych przełomowych z 1989 r., które doprowadziły do upadku władzy komunistycznej. Przeciętny wyborca głosować będzie na podstawie swej ogólnej orientacji politycznej oraz tego, czego oczekuje od zwycięskiej partii czy koalicji. Dotyczyć to może m.in. takich dziedzin życia jak: 

POLITYKA PRORODZINNA: Niegdyś je wyszydzał jako bezmyślne „rozdawnictwo”, obecnie zaś lider KO Tusk otwarcie nie atakuje takich PiS-owskich innowacji jak 500+ (500 zł miesięcznie dla każdego dziecka do 18. roku życia), a nawet twierdzi, że Platforma przygotowywała podobne rozwiązanie. Ale w zbiorowej pamięci Polaków raczej utrwaliły się słowa jego ministra finansów, Jacka Rostowskiego, który wszem i wobec oznajmił, że na to „pieniędzy nie ma i nie będzie”. Obecnie pytani na wiecach o kontynuację PiS-owskiej polityki prorodzinnej działacze KO muszą się głowić, jak zgrabnie z tej opresji wybrnąć. Główna obietnica wyborcza Tuska to wprowadzenie aborcji na żądanie do 12. tygodnia ciąży. Niegdyś zapowiadał też likwidację Instytutu Pamięci Narodowej oraz kanału telewizyjnego TVP Info. 

OBRONNOŚĆ: Obóz rządzący dokonał znacznych postępów w dziedzinie modernizacji i rozwoju sił zbrojnych, a inwazja Rosji na Ukrainę jeszcze bardziej spotęgowała ten proces. Docelowo w najbliższych latach liczebność WP ma wzrosnąć do 300 tys., co znacznie przewyższy skład Bundeswehry (184 tys.) i zbliży się do obecnej armii francuskiej (304 tys.). Za rządów PO-PSL w ramach oszczędności zlikwidowano wiele garnizonów, a liczebność WP spadła poniżej 100 tys. 

INFRASTRUKTURA PUBLICZNA: PO-PSL nie tylko oszczędzało na obronności, lecz w wielu miejscowościach także zlikwidowała posterunki policji i urzędy pocztowe oraz połączenia i dworce kolejowe. W dużej mierze ZP usiłowała je przywrócić a nawet rozbudować, czego przykładem jest szybka kolej docierająca do wielu miejscowości, które dawno albo nigdy takich udogodnień nie miały. Czy ewentualnie zwycięska KO nadal będzie utrzymywać podział na faworyzowaną, wielkomiejską Polskę A i marginalizowaną małomiasteczkową i wiejską Polskę B, okaże się po wyborach. 

SUWERENNOŚĆ: Politycy KO są na ogół euroentuzjastami, nawet popierają plany stworzenia z Unii państwa federalnego pod płaszczykiem „integracji”. Działacze i sympatycy ZP uważają, że to Bruksela, która oskarża Polskę o brak „praworządności”, sama bezprawnie łamie traktaty, jakie Warszawa podpisała, sądząc, że wstępuje do wspólnoty suwerennych państw. Dla coraz więcej Polaków staje się jasne, że wstrzymywanie należnych Polsce funduszy wynika ze zmowy platformersko-unijnej mającej na celu ułatwienie obecnej opozycji powrotu do władzy.

OŚWIATA, KULTURA, OBYCZAJOWOŚĆ: Najogólniej można powiedzieć, że obecny obóz rządzący promuje tradycje wartości, patriotyzm i dumę z własnego dziedzictwa. Opozycja zaś często stawia znak równania między patriotyzmem a nacjonalizmem, a własne tradycje narodowe i chrześcijańskie utożsamia z „ciemnogrodem”. Owi „postępowcy” ostro atakują nowy przedmiot „historia i teraźniejszość” ostatnio wprowadzony do szkół ponadpodstawowych, gdyż naświetla rodzimą tradycję i uczy, że patriotyzmu nie trzeba się wstydzić. Bez mecenatu państwa ZP nie powstałyby takie filmy jak Pilecki i Prorok (o kard. Wyszyńskim). Opozycję zaś bardziej fascynują modne, importowane szaleństwa ideologiczne jak gender. Już kilka procent nastolatków polskich interesuje się zmianą płci, a „postępowi” nauczyciele ich popierają.

Zakończmy lżejszą, humorystyczną nutą, do której tu pasują:

WZAJEMNE PIESZCZOTLIWOŚCI: Wiadomo, że politycy obu głównych sił politycznych specjalnie się nie lubią, choć bywało, że po sesji wzajemnych oszczerstw spotykali się w bufecie sejmowym przy kawie czy czymś mocniejszym. Wśród wyborców PiS na zwolenników Platformy nie od dziś mówi się platfusy a na ich ugrupowanie Platforma Obciachu (PO). Do ich lidera Tuska przyległy takie przezwiska jak szwabolub i Donald Chorągiewka, od częstej zmiany zdania pod publiczkę. Na zwolenników tej opcji politycznej mówiło się lemingi (od gryzoni, które popełniają masowe samobójstwo, wskakując do morza). Polityczne lemingi to młodzi, wykształceni, nieźle zarabiający liberałowie pracujący w korporacjach i wyznający konsumpcyjny styl życia. Stąd też luksusowa podwarszawska miejscowość Wilanów ma przezwisko Lemingrad. Obecnie na takich częściej mówi się libek (od wyrazu „liberał”).

Ale Platfusy nie pozostają dłużni i odpłacają pięknym za nadobne. Polityk lub sympatyk PiS to pisior, co ponoć powstało jako skrót od „Prawo i Sprawiedliwość i Ojciec Rydzyk”. Na pisiory mówi się też pisuary lub kaczory. Ich lider Kaczyński to Kaczor, choć także spotyka się niekiedy określenie Kaczafi, przeróbka nazwiska b. libijskiego dyktatora Kaddafiego. Przezywano go też Jarosławem Smoleńskim od katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem w 2010 r., których ofiar zdaniem platformersów pisowcy przesadnie czczą i gloryfikują. 

Czy nadchodząca kampania wyborcza zrodzi jakieś nowe „pieszczotliwości” – dopiero się okaże. 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze