piątek, 17 maja, 2024

Wiek temu szliśmy do niepodległej ojczyzny – Polski 

Katarzyna Murawska

11 listopada mija 105. rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości. Wszystkim, a szczególnie tym, dla których jest to historia bardzo odległa, warto przypomnieć, jak wielki udział w tym dziele miała Polonia, której my też jesteśmy cząstką. Jesteśmy przecież biologicznymi i duchowymi wnukami i prawnukami tych, którzy żyli ideą wolnej Polski. Dziś jej niepodległość znowu jest zagrożona i naszym obowiązkiem jest stanąć w jej obronie. 

Mamy prawo do niepodległości… 

Od momentu wymazania Polski z mapy świata, każde pokolenie składało w ofierze daninę z życia najlepszych swoich synów, aby ojczyznę wskrzesić, aby jej byt narodowy przywrócić. Niestety, każde z kolejnych powstań przeciwko zaborcom – kościuszkowskie, listopadowe, styczniowe – kończyło się upadkiem, tułaczką i emigracją, rozpamiętywaniem klęsk i snuciem planów na najbliższą przyszłość. Po tragicznie zakończonym zrywie styczniowym, w którym „poszli nasi w bój bez broni”, nastąpiło systematyczne materialne, biologiczne i duchowe wyniszczanie narodu polskiego, permanentne niszczenie jego bazy materialnej, kultury, szkolnictwa i historii. W takich, beznadziejnych wydawałoby się, chwilach grupa młodych patriotów lwowskich w oparciu o europejskie prądy filozoficzne – romantyzm i pozytywizm, stworzyła podwaliny pod nowy ruch, który w niedalekiej przyszłości stanie się orężem w walce o tożsamość narodową i kulturową, w walce o prawo do duchowego i fizycznego odrodzenia narodu. 7 lutego 1867 roku we Lwowie narodziło się Towarzystwo Gimnastyczne SOKÓŁ. 

Idea sokolstwa wyrosła na glebie uczuć narodowych i polskich dążeń niepodległościowych, a nade wszystko umiłowania wolności i ziemi ojczystej, zespolonej nierozerwalnie z kulturą łacińsko-chrześcijańską. SOKÓŁ miał być tym uniwersalnym spoiwem łączącym w czas niewoli zalety umysłu i wolę rodaków w monolit, zdolny we właściwej chwili sięgnąć po niepodległość, a po zdobyciu jej umieć ją zachować. Tylko w idealnym zespoleniu myśli i czynu można osiągnąć upragniony cel. Orzeł jako symbol narodowy nie miał w tamtym czasie prawa istnienia. Zastąpiono go innym symbolem, równie wymownym. Dalekowzroczny sokół w tradycji słowiańskiej był kojarzony z wolnością, sprawnością, wytrwałością i siłą oraz z niezawodnością ataku. Początkowo oddziały SOKOŁA skupiały się wokół Lwowa i w Galicji. Później były wszędzie tam, gdzie byli Polacy: w Niemczech, Rosji, Rumunii, Francji, Belgii, Holandii, Ameryce Północnej i Południowej a nawet w Tyflisie, na Kaukazie i w Charbinie w prowincji chińskiej. 

Rycerski etos SOKOŁA rodził się wraz z jego symbolami, oznakami, hasłami i wymogami natury etycznej. Myślą przewodnią ruchu sokolskiego było hasło wywodzące się z tradycji helleńskiej, odnoszące się do harmonijnego rozwoju fizycznego i duchowego: „w zdrowym ciele zdrowy duch”, ale obok tego funkcjonowało też patriotyczne zawołanie: „Czołem Ojczyźnie, szponem wrogowi!”. Gniazda – placówki ruchu sokolskiego za swoich patronów obierały sławnych Polaków – żołnierzy. Bez wątpienia pierwszym wśród nich był naczelnik Tadeusz Kościuszko. Do wielu cnót obowiązujących w SOKOLE, takich jak: uczciwość, punktualność, odpowiedzialność, wytrwałość, obowiązkowość i odwaga, należało też braterstwo stawiające w karnym, wojskowym szyku sokolich druhów, niezależnie od ich statusu społecznego i majątkowego. Pod sokolim sztandarem w jednym szeregu zgodnie stawali przedstawiciele inteligencji, rzemieślnicy, arystokraci, robotnicy, oświeceni mieszczanie i włościanie. Z ruchu sokolskiego wywodzi się też polski skauting, czyli harcerstwo. 

Mało znany jest naszym rodakom udział SOKOŁA w walkach o niepodległość kraju. Więcej słów napisano o jego działalności gimnastyczno-sportowej, przyjmując oficjalnie datę rejestracji SOKOŁA za początek rozwoju sportu w Polsce. Ta słuszna decyzja nie zmienia faktu, że dla działaczy tego ruchu rozwój fizyczny był tylko jednym z wielu nieodzownych elementów dla osiągnięcia celu ostatecznego. Tym wielkim celem było zmartwychwstanie Polski!

W tej ogromnej pracy organicznej brało udział wiele tysięcy szlachetnych Polaków, mistrzów słowa i pędzla, muzyków, lekarzy, dziennikarzy i wydawców, przedsiębiorców i bankierów. A byli wśród nich: Maria Konopnicka, Henryk Sienkiewicz, Wacław Gąsiorowski, wielki przywódca Sokoła w Stanach Zjednoczonych dr Teofil Starzyński, wydawca Dziennika Związkowego Jan Smulski, współtwórca Panoramy Racławickiej Jan Styka i najbardziej zasłużony dla sprawy niepodległości Ignacy Jan Paderewski. Niewielu z nas dziś pamięta, a z najmłodszego pokolenia wie, że to właśnie dla braci sokolej na obchody 500-lecia bitwy pod Grunwaldem Maria Konopnicka napisała słowa Roty, a na zamówienie władz sokolego związku Feliks Nowowiejski skomponował do nich muzykę. Pieśni tej uczono we wszystkich sokolich gniazdach, w kraju i na obczyźnie, tam, gdzie w niestrudzonym locie dotarł SOKÓŁ, by zagarnąć pod swe skrzydła nowe rzesze Polaków. Swoją siłę SOKÓŁ pokazał na Zlocie we Lwowie w 1913 roku. Wtedy 8000 młodych chłopców i dziewcząt, na manewrach, które prowadził komendant polowych drużyn sam Józef Haller, zademonstrowało swoje wyszkolenie bojowe. 

W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XIX wieku wśród wychodźstwa polskiego w Stanach Zjednoczonych rodziła się świadomość wartości wspólnego działania. Powstały organizacje i różne towarzystwa, wśród których na szczególną uwagę zasługują: Zjednoczenie Polskie Rzymsko-Katolickie (powstałe w 1873 roku), Związek Narodowy Polski (1880), Związek Sokołów Polskich w Ameryce (1891) i Związek Polek w Ameryce (1895). Wszystkie te organizacje miały w swoich założeniach dążenie do zdobycia niepodległości i wolności Polski drogą pomocy materialnej i drogą walki orężnej. Myśl tę wypowiedział głośno prezes Związku Narodowego Polskiego Marian Stęczyński na Kongresie w Waszyngtonie, w maju 1910 roku. Została ona zapisana w formie wniosku i uchwalona jednomyślnie w takim brzmieniu:

 „MY, POLACY, MAMY PRAWO DO BYTU SAMODZIELNEGO NARODOWEGO I UWAŻAMY ZA SWÓJ ŚWIĘTY OBOWIĄZEK DĄŻYĆ DO OSIĄGNIĘCIA NIEPODLEGŁOŚCI POLITYCZNEJ NASZEJ OJCZYZNY”. 

Podobne nastroje zaprezentował w lipcu Zjazd Grunwaldzki w Krakowie. Wszyscy Polacy byli przekonani, że zbliża się chwila, w której zaborcy staną do walki przeciwko sobie i wtedy trzeba wykorzystać sytuację i wybić się na niepodległość. W kraju, ale również wśród Polonii na całym świecie, a szczególnie amerykańskiej, która miała największą możliwość swobodnego działania, rozpoczęto przygotowania do tego momentu. Gromadzono fundusze i przygotowywano się do działań zbrojnych. Szczególną rolę w tych przygotowaniach odegrał SOKÓŁ, który już wcześniej prowadził tajne szkolenia wojskowe. 

Gdy wybuchła wojna, państwa zaborcze przymusowo wcielały do armii Polaków, a front walki przetaczał się przez ziemie polskie. Groziło to biologicznym i duchowym wyniszczeniem narodu. Wszystkie organizacje polonijne już w pierwszych tygodniach po wybuchu wojny wspólnie powołały Polski Centralny Komitet Ratunkowy, którego celem była pomoc materialna Polakom pod zaborami i przygotowanie się do czynu zbrojnego. Ten drugi szczytny cel zakładał stworzenie armii polskiej. Oczywistym było, że najlepszą do tego bazą realną były sokolnie, ale potrzebna też była kadra instruktorów, sprzęt i obozy, w których można by było prowadzić szkolenia. Wymagało to patriotycznego zaangażowania, materialnej ofiarności i zręcznej pracy dyplomatycznej, gdyż prawo Stanów Zjednoczonych nie pozwalało na tworzenie na jej terenach obcej armii. Na ziemiach polskich Sokoły w większości poszły za swoim wodzem Józefem Hallerem, tworząc II Brygadę Legionów, która chwalebnie zapisała swój szlak bojowy na wschodzie. 

Przywódcy polscy nie zawsze byli zgodni co do kształtu i sposobu tworzenia niepodległej ojczyzny, a i propaganda państw zaborczych doskonale wywoływała zamęt i skłócała Polaków. Sokolstwo Polskie w Ameryce trzeźwo oceniało, że należy być do czynu zbrojnego przygotowanym. Sytuacja stała się bardziej klarowna, gdy 22 stycznia 1917 roku prezydent Stanów Zjednoczonych po spotkaniach z lobby polonijnym oświadczył przed Senatem: „(…) Mam zupełną pewność, że wszyscy mężowie stanu przyznali, iż powinna być zjednoczona, niepodległa i autonomiczna Polska”. 

Tworzenie Błękitnej Armii 

Kierunek polityczny był prosty – Polacy powinni współdziałać z Ententą. Po wielu audiencjach u przedstawicieli rządów szczególne nadzieje pokładano w rządzie kanadyjskim, który zgodził się przyjąć do szkoły oficerskiej w Toronto grupę Sokołów. 1 stycznia 1917 roku w tajemnicy przybyło do Toronto 23 kandydatów na oficerów. 21 maja tegoż roku 17 z nich otrzymało stopnie oficerskie. Pięciu najzdolniejszych zostało instruktorami w Cambridge Springs w Szkole Podchorążych. Był to wyłom w sprawie tworzenia armii polskiej. Już 19 marca 1917 roku Cambridge Springs w Pensylwanii w miejsce prowadzonych od 1914 roku dwumiesięcznych kursów paramilitarnych powołano Szkołę Podchorążych, która przygotowywała kadry podoficerskie i oficerów dla polskiej armii. Szkolenie stało na wysokim poziomie. Uczyli najlepsi fachowcy, wykształceni w szkole oficerskiej w Toronto, w Kanadzie. W dniach 1-4 kwietnia 1917 roku w Pittsburghu odbył się Nadzwyczajny Zjazd Związku Sokołów, na którym przemawiał I.J. Paderewski. W tym czasie Stany Zjednoczone były już zaangażowane w wojnę przeciwko Niemcom. Honorowy Sokół – Mistrz Paderewski podjął w swoim przemówieniu myśl zorganizowania 100-tys. armii polskiej i nadania jej miana Kościuszko Army. Mimo zaciętej krytyki „niefortunnego i śmiesznego pomysłu artysty, nierozumiejącego zupełnie zasady państwowości”, marzenia o polskiej armii stały się rzeczywistością. 4 czerwca 1917 roku prezydent Francji Raymond Poincare wydał dekret o utworzeniu autonomicznej Armii Polskiej we Francji. Początkowo jej szeregi zasilali jeńcy wojenni i ochotnicy Polonii francuskiej. Na naczelnego jej dowódcę mianowano generała Louisa Archinarda. Francja zgodziła się umundurować i wyposażyć polskich żołnierzy. Otrzymali w przydziale jasnoniebieskie umundurowanie i z tego względu nazywano ich „Błękitną Armią”. 

Tworzenie zrębów polskiej państwowości 

Dwa miesięce po podpisaniu dekretu 15 sierpnia 1917 roku, w Lozannie Roman Dmowski założył Komitet Narodowy Polski, którego celem była odbudowa państwa polskiego przy pomocy państw Ententy. KNP był uznany przez rządy Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch i Stanów Zjednoczonych za namiastkę rządu odradzającego się państwa polskiego i przedstawicielstwo interesów Polski. KNP prowadził politykę zagraniczną i organizował Armię Polską we Francji. Przy Komitecie powstała też specjalna Misja Wojskowa, która miała uzgadniać z rządami Ententy warunki prawne, na których miała działać Błękitna Armia. Z Komitetem ściśle współpracowała Polonia amerykańska. Lobbowano na rzecz niepodległości w rządzie Stanów Zjednoczonych, gromadzono fundusze i wzmożono szkolenia. 

Wkrótce ruszyła akcja rekrutacyjna do polskiej armii. Wszędzie tam, gdzie były większe skupiska polonijne, szczególnie w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, pojawiały się płomienne apele: „DO SZEREGÓW! DO BRONI! DO WALKI! CHWYTAJCIE ZA BROŃ! WALCZCIE O WOLNOŚĆ POLSKI!” 

Związek Sokołów w Ameryce zwołał Nadzwyczajny Zlot, na który przybył przedstawiciel Misji Wojskowej z Francji, znany pisarz, porucznik Wacław Gąsiorowski. Po jego płomiennych patriotycznych przemówieniach wyłoniono sokole komisje wojskowe, które miały zająć się organizacją rekrutacji. Komisje te opracowały szczegółowe wskazówki postępowania dla ochotników zgłaszających się do wojska. Wyznaczyły 12 Okręgowych Centr Rekrutacyjnych. Centrum nr 1 było w Milwaukee w Wisconsin, Centrum nr 2 w Chicago, kolejne w Nowym Jorku, Bostonie i innych większych ośrodkach polonijnych. 

Prace organizacyjne, dzięki wielkiemu zaangażowaniu Misji i wolontariuszy, szły bardzo sprawnie. Stany Zjednoczone zgodziły się na rekrutację, a Kanada udzieliła miejsca na obóz zborny w przygranicznej miejscowości Niagara-on-the-Lake. Z Chicago i Milwaukee dwa pierwsze transporty do obozu wysłano już 9 i 15 października – 320 rekrutów, 29 października – 244 i 3 listopada – 436 rekrutów. 

4 listopada po uroczystej mszy świętej poświęcono obóz i zatknięto nad nim sztandar z Białym Orłem. Potem odbyła się defilada, w której przemaszerowały kolumny Armii Polskiej, salutując sztandar. Sprawozdawca Dziennika Związkowego tak opisuje tamte chwile: „Nastrój był uroczysty i poważny, kiedy te kolumny maszerowały przed nami, każdy zdawał sobie sprawę, że to historyczny moment w życiu narodu polskiego”. 21 listopada obóz odwiedził Mistrz Paderewski i wygłosił krótkie przemówienie, które zakończył słowami: „Szczęśliwy jestem, że widzę Was w tym szeregu, bo widzę w tym zapowiedź polskiego zwycięstwa. Ojczyzna żąda od Was wielkich ofiar, ale czeka Was wielka nagroda, bo od Waszego męstwa zależy wolność i niepodległość Zjednoczonej Polski. Idźcie z wiarą w zwycięstwo, a Bóg najwyższy niech wam szczęści i błogosławi”.

Ochotnicy z Ameryki

Przebieg rekrutacji w pierwszych dniach miał charakter bardzo entuzjastyczny, żeby nie powiedzieć gwałtowny. Zaciągali się nawet potomkowie przybyłych do Ameryki Polaków. Niektórym nigdy wcześniej nie dane było poznać kraju ojców. 

Zaledwie po dwóch tygodniach obóz ćwiczebny w Niagara-on-the-Lake był przepełniony do tego stopnia, że komisja chwilowo wstrzymała wyjazdy ochotników. W listopadzie stacjonowało w obozie, przewidzianym na 500-600 żołnierzy, blisko 3000. Zbliżała się zima i warunki klimatyczne raczej nie sprzyjały zamieszkaniu w namiotach. Zorganizowane legiony Polek uruchamiały szwalnie, aby zaopatrywać ochotników w ciepłą odzież, swetry, szaliki, skarpety i rękawice. Patronowała temu przedsięwzięciu żona Mistrza – Helena Paderewska. Po długich staraniach Komisji rząd amerykański udostępnił na potrzeby polskie po drugiej stronie granicy Fort Niagara. Rozwiązało to chwilowo problemy lokalizacji i rekrutacja trwała nadal. 

28 grudnia 1917 pierwsze transporty ochotników ze Stanów Zjednoczonych dotarły do Francji, do Armii Polskiej. Na kolejne w obozach ćwiczebnych czekało tysiące ochotników, a akcja werbunkowa, dzięki zaangażowaniu artystów i prasy polskiej, zataczała coraz szersze kręgi. W akcji propagandowej szczególnie zasłynął grafik Władysław Benda. Jego plakaty znali wszyscy, a dziś on sam jest z nimi utożsamiany. Ostatecznie rekrutacja została zakończona w lutym 1919 roku. 11 marca ostatni polscy ochotnicy opuścili obóz w Niagara-on-the-Lake. Z dokładnego raportu komendanta obozu pułkownika Le Pana dowiadujemy się, że: do Francji wyjechało 20.720 ochotników. Z powodu słabego zdrowia zwolniono 1004, z powodu konieczności utrzymywania rodziny zwolniono 129, z różnych innych powodów odesłano 91, w obozie zmarło 41 (hiszpanka). Było też 212 dezerterów i pięciu „niepożądanych”. 

W skupiskach polonijnych trwała rekrutacja, a w Paryżu Komitet Narodowy dbał, aby formowana armia była naprawdę polska, z polskim orzełkiem, komendą i polskim dowódcą. W rocznicę istnienia Błękitna Armia otrzymała sztandary od miast francuskich: Paryża, Nancy, Belfort i Verdun, a żołnierze wypowiadali słowa przysięgi: „Przysięgam przed Panem Bogiem Wszechmogącym w Trójcy jedynym na wierność Ojczyźnie mojej Polsce jednej i niepodzielnej; przysięgam, iż gotów jestem życie oddać za świętą sprawę jej zjednoczenia i wyzwolenia, bronić sztandaru mego do ostatniej kropli krwi, dochować karności i posłuszeństwa mojej zwierzchności wojskowej, a całem postępowaniem mojem strzec honoru żołnierza polskiego. Tak mi dopomóż Bóg”. 

W uroczystościach brał udział Roman Dmowski i francuscy dowódcy wojskowi. Po uroczystościach żołnierze poszli w transzeje, a potem wzięli udział w walkach, w których padli pierwsi zabici szeregowcy i oficerowie. Pierwsza lista obejmuje 108 nazwisk. Ilu zginęło, zanim takie listy zaczęto sporządzać, nie wiadomo. Radość, entuzjazm i nadzieja po raz pierwszy stanęły naprzeciwko śmierci. W tym samym czasie w kołach przywódców politycznych toczyły się spory o kształt i formy działania na rzecz Niepodległej. 

13 lipca 1918 r. po odmowie przysięgi na wierność Austrii, po dziesięciodniowej odysei przez Karelię i Murmańsk, dotarł do Paryża owiany legendą przywódca sokolstwa polskiego w Polsce, dowódca II Brygady Legionów generał Józef Haller. Od razu włączył się w prace Komitetu Narodowego Polskiego, który najpierw powierzył mu przewodnictwo nad Misją Wojskową, a 4 października 1918 r. po zabiegach dyplomatycznych w dowództwie i rządzie francuskim powierzył mu formalnie dowództwo nad formującą się Armią Polską. Siła bojowa tej armii w tamtym momencie stanowiła dywizję, około 10.000 żołnierzy. Gdy Błękitna Armia wyjeżdżała do Polski, liczyła około 70.000 żołnierzy, w tym byłych jeńców wojennych z armii austro-węgierskiej około 35.000, z Polonii z Ameryki około 22.000 (w tym 1000 z Milwaukee i 3000 z Chicago). 9 października generał Józef Haller, obejmując dowództwo, złożył przysięgę na sztandar na wierność Polsce. Dywizja do walk na froncie zachodnim wejść nie zdążyła, gdyż dla świata wojna skończyła się 11 listopada 1918 roku. Dla Polski trwała nadal. Trzeba było siłą ustalać granice państwowe, zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie. Armia Polska była potrzebna Polsce, pożądana i oczekiwana. Tymczasem Francja przeorganizowywała swoje oddziały i chętnie pozbywała się „sprzymierzeńców” ze swojego terenu. Pomagała wyekspediować polskie wojsko do Polski, choć wiele trudności sprawiał transport i trasa przejazdu przez Niemcy. 

Do Polski

Ostatecznie 4 kwietnia 1919 roku podpisano w SPA porozumienie między rządem Francji i Niemiec, wyznaczono linie tranzytowe, gen. Haller wydał odpowiednie rozkazy i zaczęła się ewakuacja Błękitnej Armii do Polski. Rozkaz powrotu z 15 kwietnia 1919 roku brzmiał: „Nastąpiła upragniona chwila wymarszu Armii Polskiej z ziemi włoskiej, francuskiej i amerykańskiej do Polski. Tak jak lata temu, wracamy dziś do Polski, szczęśliwsi niż tamci… Jadą do kraju Dywizje Polskie, stworzone na obcych ziemiach wysiłkiem całego narodu polskiego, a zwłaszcza dzięki dzielności i tężyźnie jego wychodźtwa w obu Amerykach, Północnej i Południowej; dzięki wytrwałej pracy polskich mężów stanu jak oto: Ignacego Paderewskiego i Romana Dmowskiego, dzięki orężnemu czynowi Naczelnika Rzeczypospolitej Polskiej Józefa Piłsudskiego”. 

Sprzęt z niewielką ilością ochrony jechał w zaplombowanych wagonach, żołnierze, zaopatrzeni w prowiant na 8 dni, w osobnych wagonach. Pierwszy transport wyruszył 16 kwietnia. Ostatni z 383 pociągów przybył na ziemie polskie w połowie czerwca. Oczywiście podczas przejazdu nie obyło się bez szykan i trudności na terytorium Niemiec, ale ludność polska witała błękitnych żołnierzy „czym chata bogata”, kwiatami, wielkanocnym śniadaniem i radością. Było to przecież prawdziwe pierwsze polskie wojsko od czasów powstania listopadowego. 

Generał Haller przybył do Warszawy 21 kwietnia 1919 r. Witany był jak bohater narodowy, a magistrat nadał mu tytuł honorowego obywatela miasta. 

Błękitna Armia była, jak na tamte czasy, bardzo dobrze wyposażona i wyszkolona. Posiadała 120 czołgów, 98 samolotów, wojska inżynieryjne, instruktorów, kawalerię, artylerię, wojska łączności, 7 szpitali polowych i bardzo wysokie morale żołnierzy. Już w maju skierowana została na front wschodni, front walk polsko- ukraińskich, największego zagrożenia ze strony Rosji sowieckiej. Generał Haller walczył o te same polskie miasta, o które walczył jako dowódca II Brygady Legionowej. Przez Galicję Wschodnią i Wołyń dotarł ze swoimi „Błękitnymi” na linię rzeki Zbrucz. Stawiał czoła okrutnym oddziałom konnicy Siemiona Budionnego. 

Błękitna Armia a polityka 

Mimo strategicznych sukcesów, a może właśnie z ich powodu, Generał nie znalazł uznania u Naczelnika państwa. Do końca pozostawał w opozycji do obozu rządzącego. W czerwcu został odwołany z dowodzenia Błękitną Armią i skierowany na pogranicze polsko-niemieckie w celu objęcia dowództwa nad Frontem Południowo-Zachodnim. Pod inną, ciągle zmieniającą się komendą Hallerczycy czuli się porzuceni i zawiedzeni. Wiele żalu można wyczytać w sprawozdaniach frontowych ppłk. Tadeusza Kurcjusza, ochotnika polskiego z Ameryki, szefa sztabu 13. Dywizji. Sprawozdania dotyczą okresu od stycznia do czerwca 1920 roku. Dywizja stopniowo spychana była do roli drugorzędnej. Kończąc wspomnienia, ppłk Kurcjusz z goryczą pisze: „W tym czasie przybył do Kordylewki nowy dowódca Dywizji płk Paulik. Z jego przybyciem nie nastały żadne zmiany w sposobie dowodzenia. W dalszym ciągu pozostawiał sztabowi wolną rękę w wystawianiu rozkazów w jego imieniu. (…) W dalszym ciągu troska o prowadzenie działań spada całkowicie na mnie i nieraz bywało mi nad wyraz ciężko pobierać decyzje samodzielnie, nie wierząc, ani nie znając swego dowódcy i jego myśli manewru. (…) Cel strategiczny wyprawy zniknął, pozostał cel polityczny”. 1 września 1920 roku Błękitna Armia została całkowicie rozformowana. Poszczególne formacje weszły w skład innych jednostek wojskowych. Ochotnicy ze Stanów Zjednoczonych zostali zdemobilizowani, co wywołało irytację Polonii amerykańskiej. Liczbę zdemobilizowanych Hallerczyków oceniano w lutym 1920 roku na 10.000 do 12.000. Sytuacja zdemobilizowanych żołnierzy Błękitnej Armii była bardzo zła. Sprawę dyskutowano na najwyższych szczeblach amerykańskich władz. Zajął się nią Julius Kahn, kongresmen z Kalifornii, i kongresmen Kleczka z Wisconsin. Sprawa powrotu zdemobilizowanych ochotników poruszona została w Izbie Reprezentantów już na początku 1920 roku. Izba upoważniła sekretarza wojny Bakera do przewiezienia na amerykańskich transportowcach zdemobilizowanych Hallerczyków –  również obywateli amerykańskich. Miały to być okręty dowożące zaopatrzenie dla żołnierzy amerykańskich stacjonujących w okupowanej Nadrenii. Zdemobilizowani w różnym czasie ochotnicy amerykańscy, żołnierze byłej już Błękitnej Armii, oczekiwali na transport w przepełnionych obozach w Skierniewicach i Grupie koło Grudziądza. Pierwszy ze statków, na który zdemobilizowani Hallerczycy czekali, wpłynął do portu gdańskiego 19 marca 1921 roku. Był to transportowiec USAT ANTIGONE. Zaokrętowano na niego 28 marca 1168 starannie odwszonych weteranów. Następnym transportem POCAHONTAS zabrano 1705 weteranów. Oba transporty dotarły do Nowego Jorku pod koniec kwietnia 1921 roku. Siódmy transport dotarł 12 sierpnia tegoż roku. Obserwatorzy z Amerykańskiego Czerwonego Krzyża raportowali potem, że Polska swoich obrońców oddawała w bardzo złym stanie fizycznym i psychicznym, wychudzonych, wygłodniałych, zawszonych, bez pieniędzy, bez bielizny. Nim statek dotarł do Antwerpii, wśród żołnierzy zanotowano pierwsze przypadki tyfusu. Przybycie transportu Hallerczyków do USA wprawiło władze amerykańskie w niemałą konsternację, ponieważ karty identyfikacyjne weteranów okazały się bezwartościowe, gdyż nie zawierały ani fotografii, ani odcisków palców. Istniała wielka obawa, że wśród wracających mogą się znaleźć bolszewiccy agenci. Wywiad brytyjski informował swoich sprzymierzeńców o tym, że niektórzy Hallerczycy przed opuszczeniem Gdańska otrzymywali propozycję sprzedaży swoich dokumentów za sumę $1000, ogromną jak na owe czasy. Nie udało się jednak zidentyfikować żadnego szpiega. Łącznie do Stanów wróciło 12.546 Hallerczyków. Powracającym trzeba było zapewnić jakieś miejsce postoju, zanim rozjadą się do domów. Taką kwaterą dla powracających był wojskowy obóz w Camp Dix w stanie New Jersey. Poselstwo polskie sfinansowało koszty pobytu w obozie, bilet kolejowy do miejsca zamieszkania i wypłaciło każdemu szeregowemu po $10 a oficerowi $20 jednorazowego zasiłku. Wydział Narodowy Polski (fundusz Polonii) wypłacił każdemu szeregowemu $15, a oficerowi $30 zasiłku. Roman Dmowski w liście do Jana Smulskiego datowanym na 12 października 1920 roku i opublikowanym w Dzienniku Związkowym dziękował Polonii za wkład w dzieło odzyskiwania niepodległości. Poza wyrazami uznania i odznaczeniem ich Krzyżem Ochotników z Ameryki weterani pozostawieni byli sami sobie. Wielu z nich było inwalidami lub straciło część zdrowia. Sami zaczęli organizować pomoc dla potrzebujących kolegów. W maju 1921 roku powołali do życia SWAP – Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce. Jej pierwszym prezesem został płk dr Teofil Starzyński, prezes Związku Sokoła Polskiego w Ameryce. Niestrudzony organizator akcji rekrutacyjnej, wierny przysiędze sokolej, poszedł ze swoimi druhami na front w charakterze lekarza. Lista takich jak on jest długa. Fundusz SWAP-u sumą $10.000 w 1926 roku wsparł najwspanialszy z Sokołów I.J. Paderewski. 

W październiku 1919 r. generałowi Hallerowi powierzono dowództwo Frontu Pomorskiego, utworzonego w celu pokojowego i planowego zajęcia Pomorza, przyznanego Polsce na mocy ustaleń Traktatu Wersalskiego. Zgodnie z planem przejmowanie ziem pomorskich rozpoczęło się 18 stycznia 1920 r. 10 lutego 1920 r. generał Haller wraz z ministrem spraw wewnętrznych Stanisławem Wojciechowskim oraz nową administracją województwa pomorskiego przybył do Pucka, gdzie dokonał symbolicznych zaślubin Polski z Bałtykiem. Była to piękna, choć tylko symboliczna akcja. Latem 1920 roku nastąpiło nowe zagrożenie ze wschodu. Gen. Haller otrzymał funkcję generalnego inspektora Armii Ochotniczej, przy organizowaniu której położył duże zasługi. Rozwiązanie sprawnej, gotowej do działania Błękitnej Armii i tworzenie nowej Ochotniczej Armii wydaje się rozwiązaniem strategicznym co najmniej niezrozumiałym. Gen. Haller powoli był odsuwany od spraw wojskowych, aż po zamachu majowym zupełnie wycofał się z życia publicznego. 

Błękitna Armia i gra polityczna wokół niej jest w polskiej historiografii zupełnie przemilczana. Faktem jest, że Armia Hallera była najlepiej wyszkoloną i najlepiej uzbrojoną jednostką taktyczną polskich wojsk i reprezentowała bardzo wysokie morale i zdolności bojowe. Jako całość pod komendą gen. Hallera mogła stanowić poważne zagrożenie dla tworzącej się legendy Marszałka Piłsudskiego. W 1919 roku zaczął on systematycznie wymieniać kadrę dowódczą „błękitnych” na swoją, legionową. Zdemobilizowanie ochotników ze Stanów Zjednoczonych, najlepszej części armii, w obliczu zagrożenia ze strony wojsk sowieckich było czymś zdumiewającym. Nie budziło zdumienia to, że gdy w czerwcu 1920 roku w obliczu zagrożenia bolszewickiego, gdy zaczęto organizować ochotniczą armię, masowo napływali do niej zdemobilizowani Hallerczycy. 

W Milwaukee spotkałam „dwóch wspaniałych”, dla których gen. Haller był legendą. Profesor historii Kamil Dziewanowski opowiadał nam o tym, gdy jako dziecko obserwował błękitnych żołnierzy i machał biało-czerwoną chorągiewką, gdy wkraczali do Żytomierza. Major Leonard Jędrzejczak, żołnierz spod Monte Cassino, wspominał swego ojca – instruktora w obozie Niagara-on-the-Lake i swoje spotkanie z gen. Hallerem w Londynie, gdy w 1948 roku z grupą harcerzy poszli pożegnać się z nim przed odjazdem do Ameryki. Dla wszystkich Hallerczycy to byli: „Wolności ptaki i Polski przednia straż. Wierniejszych dzieje nie znały, nie widział Naród nasz”.

 Wiele opracowań historycznych i artykułów, w których jest mowa o Błękitnej Armii, przemilcza ostatni etap losów ochotników z Ameryki. Nie do końca obiektywnie ocenia ich rolę i rolę polskiej emigracji (Polonii) w dziele tworzenia Niepodległej. Nie ma już świadków tej historii, pozostają jednak pokaźne archiwa amerykańskie, które pozwalają wydobyć prawdę o wielkim patriotyzmie ponad 20.000 żołnierzy i całej armii zaangażowanych cywilów, działaczy polonijnych, którzy razem z ochotnikami poświęcili wszystko dla tworzenia wielkiej i silnej, wolnej i niepodległej Polski. 

Katarzyna Murawska

Najnowsze