Aktywiści na rzecz poprawy klimatu od początku swej walki twierdzą, że jednym z największych czynników powodujących kryzys klimatyczny, odpowiadającym za jedną trzecią emisji gazów cieplarnianych na planecie, jest produkcja żywności, z mięsem – zwłaszcza wołowiną – na czele. Najbardziej w walce na steki dostaje się Stanom Zjednoczonym, które są największym konsumentem wołowiny na świecie, ale tak naprawdę na celowniku jest niewielki odsetek społeczeństwa, od dłuższego już czasu obwiniany za antyspołeczną i radykalną postawę.
Kim jest więc te 12 proc., które konsumuje bez umiaru wołowinę, narażając się zdaniem naukowców na ryzyko zapadnięcia na chorobę serca, ci, którzy nie lubią znacznie zdrowszych kurczaków i fasoli? To mężczyźni i osoby w wieku 50 do 65 lat w większości należeli do grupy, którą badacze określili jako „nieproporcjonalnie zjadający wołowinę”. W badaniu przeanalizowano jadłospisy dotyczące diety ponad 10 tys. dorosłych Amerykanów w okresie ostatnich czterech lat. I w ten sposób znowu zawężono grupę niepoprawnych konsumentów. Biali ludzie częściej jedli więcej wołowiny w porównaniu z innymi grupami rasowymi i etnicznymi, takimi jak Amerykanie rasy czarnej i pochodzenia azjatyckiego.
Z badania wynika, że nastoletni chłopcy spożywają średnio więcej mięsa niż zalecają wytyczne, by wychowywać nas na mięczaków, a w przypadku dorosłych mężczyzn dystans od zaleceń jest jeszcze większy. Dociekliwi eksperci twierdzą, że istnieją głębokie historyczne i kulturowe powody, dla których spożycie wołowiny jest wyższe w przypadku mężczyzn i chłopców. „Istnieje związek między spożyciem mięsa a męskością”– grzmią eksperci. Historycznie rzecz biorąc, bycie człowiekiem sukcesu w Ameryce (co też obecnie nie jest mile widziane) oznaczało jedzenie wołowiny. Stąd biorą się pomysły zastąpienia spożycia mięsa substytutami pochodzenia roślinnego. Ale czy to możliwe? Raczej nie, biorąc pod uwagę, jak zakorzenione są nasze nawyki żywieniowe.
Jacek Hilgier
pointpub@sbcglobal.net