MAREK BOBER
Uchodzący za sztandarowe pismo globalistów tygodnik The Economist podaje, że były prezydent Donald Trump „stanowi największe zagrożenie dla świata w 2024 r.”. Ma on być także „największym zagrożeniem” dla Ameryki, bo jak odzyska władzę, będzie ścigał swoich wrogów i prowadził wojnę z każdą instytucją, która stanie mu na drodze, w tym z Departamentem Sprawiedliwości i sądami. Druga kadencja Trumpa byłaby gorsza od pierwszej, bo „zwycięstwo potwierdziłoby jego najbardziej destrukcyjne instynkty dotyczące władzy” a „jego plany napotkałyby mniejszy opór”.
Brytyjskie tygodnik straszy, że nad światem wisi czarna chmura a „perspektywa drugiej kadencji Trumpa napełnia rozpaczą parlamenty i sale konferencyjne na całym świecie”.
Jeśli rzeczywiście pismo jest głosem globalistów, to dziwne, że za największe zagrożenie nie uznają np. możliwości wybuchu wojny nuklearnej, masowych migracji czy też pandemicznych chorób. Dziwne, że inwestor i handlarz nieruchomościami jest dla nich demonem. A może dlatego, że to Trump punktuje ich na każdym kroku i zwalcza jak nikt inny marksistowskich globalistów?
Doradca Obamy wie, co mówi
David Axelrod to nie byle kto w amerykańskiej polityce. Konsultant, analityk, politolog, komentator. Ale przede wszystkim najważniejszy strateg dwóch zakończonych sukcesem kampanii wyborczych Baracka Obamy, a w latach 2009-2011 już w Białym Domu doradca prezydenta.
Ostatnio podzielił się wątlipowściami co do szans Joe Bidena na reelekcję w 2024 r. Oznajmił, że to sam Biden musi rozważyć, czy ponowne kandydowanie leży w „JEGO najlepszym interesie, czy w interesie kraju”.
Axelrod jest zbyt inteligentny, by nie dostrzegać sondaży w stanach wahających się, gdzie Donald Trump wysunął się zdecydowanie na prowadzenie i zdaje się sugerować, aby Biden wycofał się z wyścigu. Nazwał wiek Bidena jego „największym ciężarem”, czego nie może zmienić. „Wśród wszystkich nieprzewidywalnych rzeczy jedna jest pewna: strzałka wieku wskazuje tylko w jednym kierunku” – napisał.
Na rok przed wyborami strzałka do Białego Domu wyraźnie wskazuje na Trumpa.
Perspektywa 2029
Prezydent Joe Biden obchodził 81. urodziny. Główny konkurent w walce o prezydenturę, Donald Trump, jest zaledwie cztery lata młodszy, ale wyraźnie widać, że jest w dużo lepszej kondycji fizycznej. Obecny gospodarz Białego Domu przegrywa w sondażach i nie przejmuje się głosami, że ze względu na podeszły wiek powinien zrezygnować z wyścigu wyborczego. Nie są dla niego łaskawe także sondaże dotyczące sytacji bieżącej, głównie ekonomii.
Kiedy wygrywał prezydenturę, miał 78 lat i perspektywa dwóch kadencji, czyli do wieku 86 lat, nie była przerażająca. Kiedy jednak się spojrzy, że w przypadku kolejnej wygranej oddawałby władzę supermocarstwa nuklearnego dopiero w styczniu 2029 r. – już tak miło nie jest. Obecny prezydent już potykał się na schodach do samolotu, czuł się zagubiony po skończeniu przemówienia czy też nie potrafił wypowiedzieć sensownego zdania. Na to wszystko można miłosiernie przymknąć oko. Nie można jednak tak czynić, jeśli weźmie się pod uwagę, że byłby do 2029 r. zwierzchnikiem największej armii świata.
Pożegnanie Rosalynn Carter
W stanie Georgia odbył się pogrzeb byłej pierwszej damy, Rosalynn Carter. Miała 96 lat. W uroczystości wziął udział już bardzo schorowany, 99-letni były prezydent, jej mąż, Jimmy Carter. Obojgu w warunkach domowych, w obliczu śmierci, stworzono hospicjum.
Jimmy Carter nie był najlepszym prezydentem, ale zaliczał się jeszcze do tych polityków Partii Demokratycznej, którym lewacka ideologia nie namieszała w mózgu. Na przykład pokreślał, jak w życiu ważna jest rodzina i religia, a osobiście był przeciw aborcji.
Minęło zaledwie 15 lat po kadencji Cartera i w Białym Domu pojawił się prezydent z tej samej partii, Bill Clinton. To inne pokolenie, już urodzone po wojnie. I zaczął wprowadzać w życie, pod dużym wpływem żony Hillary, lewicowe pomysły. Minęło tylko 30 lat, a do Białego Domu wprowadził się Barack Obama, marksista z krwi i kości.
Pamiętajmy, że niewiele potrzeba czasu, aby poprzewracać w głowach dużego narodu, a przynajmniej sporej jego części. Tragiczne skutki zostają zaś na wieki.
Słabe zachęty
Jak podał Military Times, w roku budżetowym 2024 armia USA będzie liczyła 1 284 500 żołnierzy. Jest to spadek w ostatnich trzech latach o 64 tys. i najmniejszy stan osobowy od 1940 r., jeszcze przed przystąpieniem USA do II wojny światowej. Od 2020 r. personel wojsk lądowych spadł o 8,4 proc., piechoty morskiej o 4,9 proc., sił powietrznych o 4 proc., a marynarki wojennej o 2,9 proc.
Biały Dom twierdzi, że nic złego się nie dzieje, mało tego – tłumaczy, że odkąd administracja Joe Bidena zaczęła w armii wprowadzać zasady DEI, czyli różnorodności, równości i inkluzywności zgodnie z ideologią woke, sprawy mają się lepiej.
Widać jednak, że walka „z białą supremacją”, możliwość zakładania spódnic przez mężczyzn „czujących się kobietami” oraz finansowanie operacji zmiany płci są małą zachętą do wstępowania do wojska.
Drogie ładowanie
Dwa lata temu administracja prezydenta Joe Bidena otrzymała zgodę Kongresu, aby wydać 7,5 mld dol. na budowę „krajowej sieci ładowarek pojazdów elektrycznych”. 8 grudnia oddano do użytku… pierwszą stację w miasteczku London w stanie Ohio. W dniu otwarcia, przynajmniej do południa, bo tyle obserwowali dziennikarze, nie pojawił się na niej ani jeden samochód. Na klientów nie narzekały natomiast dwie sąsiadujące ze stacją restauracje z fast foodem.
Według niedawnego sondażu zaledwie 19 proc. Amerykanów jest zainteresowanych „bardzo” lub „zdecydowanie” kupnem elektrycznego auta. Ford już ogłosił, że w przyszłym roku zmniejsza o połowę produkcję elektrycznej półciężarówki F-150 Lightning.
Niektórzy żartują, że nawet gdyby Biden wygrał reelekcję, to na koniec jego drugiej kadencji będziemy mieli jeszcze dwie stacje z „krajowej sieci”. I że będą one opustoszałe tak samo jak pierwsza, poza tym, że nie będą puste kieszenie tych, którzy przygarną 7,5 mld dol. za ich budowę.
Marek Bober
Rosalynn Carter
fot. Archiwum