czwartek, 21 listopada, 2024

Sylwestrowe meandry i wspominki

Robert Strybel

Gdy niedawno obchodzono 80. rocznicę krakowskiego konkursu szopkarskiego, wielu ludzi dziwiło się, że to dopiero 80 lat. Pierwszy konkurs został ogłoszony w 1937 r. Sama tradycja szopek krakowskich jest nieco starsza, ale też nie przedwieczna, bo sięga zaledwie połowy XIX w. Podobno w zimie, kiedy rzeki często bywały skute lodem, flisacy nie mogli utrzymywać rodzin, zaczęli więc w zastępstwie wykonywać szkopki.

Wspominam o tym, bo laicy nieraz uważają coś za pozornie odwiecznego, a faktycznie jest dość świeżej daty. Do tej kategorii można zaliczyć zwyczaj świętowania sylwestra. Jak wiele innych nowinek dotarł na okupowane w XIX w. ziemie polskie z Niemiec. Zresztą także do Niemiec różne nowinki obyczajowe trafiały z Zachodu, głównie z Francji, oraz z południa, z Włoch. Silvesterabend (wieczór sylwestrowy) najpierw zadomowił się w dużych polskich miastach, gdzie w poniektórych salonach dobrze urodzonych obywateli zaczęto urządzać bale, bankiety i kuligi. 

Z czasem imprezy sylwestrowe stały się towarzyskim gwoździem sezonu. Pełna gala, wieczorowe stroje, kosztowna biżuteria, wszystkie pary na parkiecie do poloneza i – dla tych co dotrwali – także do białego mazura o brzasku. To był początek karnawału, kiedy każda dobrze urodzona panienka marzyła o księciu na białym koniu. Z czasem zamożniejsze mieszczaństwo zaczęło naśladować te szlacheckie zabawy, potem średnie i niższe mieszczaństwo. Najpóźniej takie miastowe balowanie dotarło na wieś. 

Jeszcze do połowy XX w. wieśniacy schodzili się w karczmach (za komuny prowadzonych na ogół przez Gminną Spółdzielnię) na poczęstunek i tańce, do których przygrywali wiejscy grajkowie, ale trudno te zabawy nazwać balami. Być może działo się tak, ponieważ wieś nie była skora od razu przyjmować obcych wzorców. Po wtóre, miała co świętować w ramach długiego, dwumiesięcznego cyklu bożonarodzeniowego. Na przełomie starego i nowego roku wyczekiwano jeszcze Trzech Króli oraz Gromnicznej, a przez cały ten czas zabawiali wieśniaków kolędnicy. Przebrani za dziadów, turonie, niedźwiedzie i inne straszliwe bestie odstawiali harce, goniąc panny na wydaniu po izbie i składając domownikom życzenia zdrowia, szczęścia, urodzaju i „w każdym kątku po dzieciątku”. W zamian otrzymywali poczęstunek, a czasem także kilka monet, nawet banknocik. 

Zapyta ktoś, dlaczego na ostatni dzień roku mówi się „sylwester”? To dzięki papieżowi Sylwestrowi I, który urodził się w Roku Pańskim 285, a którego pontyfikat trwał 21 lat do jego śmierci 31 grudnia 335 r. Nie miał nic wspólnego z zabawami sylwestrowymi, których wówczas nie urządzano, a nazwę tej fety zawdzięczamy przypadkowi kalendarzowemu. Jako święto patronackie Kościół wyznacza dzień zgonu swoich świętych. Zresztą nie tylko Polacy, ale większość nacji europejskich nazywa wigilię Nowego Roku jego imieniem. Wyjątek stanowi głównie anglojęzyczny świat, który woli mówić „New Year’s Eve”.

Wzorując się na „bratnim” sowieckim narodzie, PRL hucznie obchodził sylwestra. Organizowano zabawy w zakładach pracy, domach kultury, w klubach i szkołach. Dzienniki telewizyjne, jak i kroniki filmowe pokazywały jak Bierut, Gomułka i Gierek składają najlepsze życzenia obywatelom „socjalistycznej ojczyzny” i jak na balach dla zasłużonych PRL-owców tańczą z żonami. Chyba tylko jeden Jaruzelski nie tańczył ze swoją połowicą w 1981 r., ale „miłosiernie” zawiesił na ten wieczór i następny poranek obowiązującą od wprowadzenia stanu wojennego godzinę milicyjną. Spotkania ograniczono do domowych prywatek w gronie rodziny i przyjaciół. 

Jedni pamiętają, że każdy przyniósł jakąś zagrychę, a trunków nie brakowało, bo Polska stała się w tym czasie krajem domowych bimbrowników. Problem w tym, że nie bardzo było za co pić, ale nie było za co pić. Chyba tylko za to, żeby szlag wreszcie tę całą komunę trafił. A że w życiu wszystko się zmienia, tak też się stało. Skończył się stan wojenny, skończył się PRL, a Jaruzelski wraz z innymi winowajcami (jak niedawno Goebbels stanu wojennego, Jerzy Urban) poszedł do piachu nie rozliczony ze swoich zbrodni przeciwko narodowi.

W spokojniejszych czasach zapanowało znane na świecie raczej sztampowe świętowanie. Na 10 sekund przed północą zaczyna się odliczanie. Najbardziej spektakularne ma miejsce w nowojorskim Times Square, gdzie opuszcza się wielka kula, która trafia do celu dokładnie wtedy, gdy wybija północ. Pokazują ten moment telewizje całego świata, które także przynoszą migawki z Paryża, Londynu, Rzymu, Moskwy, Berlina, Rio de Janeiro, Toronto, Sydney i innych kluczowych miast. Niebo rozświetlają sztuczne ognie, które w latach przedekologicznych zatruwały powietrze tonami prochu strzelniczego. Obecnie coraz częściej urządza się równie efektowne a nietoksyczne pokazy laserowe.

Gdy wybija północ, w krajach anglosaskich śpiewa się szkocką śpiewkę „Auld Lang Syne”, strzelają korki od szampana a świętujący rzucają się w ramiona życząc sobie „Happy New Year”. Francuzi i Włosi robią to najzwięźlej, mówiąc „Bonne Anné” i „Buon Anno” (dobrego roku). Hiszpanie życzą sobie „Feliz Año Nuevo”, a Portugalczycy „Feliz Ano Novo” (wesołego Nowego Roku). 

Niemcy winszują sobie „Gutes Neue Jahr” (dobrego Nowego Roku), albo bardziej potocznie: „Guten Rutsch” (dobrego wślizgu) z domysłem „ins Neue Jahr” (w Nowy Rok). Rosjanie zaś życzą sobie „С Новым Годом” (z Nowym Rokiem) i w podobny sposób do niedawna składali sobie życzenia Ukraińcy: „З Новим роком”. Obecnie nie wiadomo, dlaczego wolą wzorować się na polskim sformułowaniu: „Щасливого Нового року” (Szczasliwoho Nowoho Roku).

Ale w całej tej globalnej sztampie trafiają się rodzynki etnicznej odmienności. Duńczycy na przykład włażą na krzesła, by o północy zeskoczyć w Nowy Rok. Hiszpanie na szczęście zjadają 12 winogron, jedno za każdą sekundę dzielącą ich od północy. W Brazylii i sąsiednich krajach latynoskich należy założyć kolorową bieliznę: czerwona ponoć przyciąga miłość a żółta pieniądze. Australijczycy mają w tym czasie pełnię lata, więc świętują na plażach. Wchodzą do wody, by przeskoczyć siódmą falę dobijającą do brzegu, co ma przynosić szczęście.

W Polsce lubelska miejscowość Sławatycze słynie z tradycji „brodaczy”. W trzy ostatnie dni roku młodzi, zamaskowani mężczyźni z brodami na gumce, w misternych kapeluszach zdobnych w bibułkowe kwiaty, w kożuchach i słomianych spodniach kolędują po domach oraz zaczepiają przechodniów, zwłaszcza młode kobiety, składając im życzenia. Zwyczaj ten jest promowany przez miejscowy Gminny Ośrodek Kultury, organizujący konkursy na najciekawsze przebranie. 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze