piątek, 17 maja, 2024

„Wielkie sprzątanie” 

Robert Strybel

Już podczas kampanii wyborczej opozycja w ogóle, a jej lider Donald Tusk w szczególności, zapowiadali, że w razie zwycięstwa najpierw trzeba będzie „posprzątać” po PiS-ie i rozliczyć jego ludzi z licznych błędów, nadużyć, przekrętów, przypadków łamania konstytucji i nawet przestępstw kryminalnych. W chwili pisania niniejszej korespondencji proces przechodzenia od jednej ekipy rządzącej do drugiej jeszcze trwa, gdyż prezydent Andrzej Duda skrupulatnie trzymał się maksymalnych terminów konstytucyjnych, wydłużając cały proces na kolejne dwutygodniowe etapy.

W tym czasie desygnowany przez prezydenta na premiera Mateusz Morawiecki desperacko, acz nieskutecznie usiłował zjednać poparcie dla swojego nowego gabinetu. Jednak po obu stronach polsko-polskiej barykady panowało niemal powszechne przekonanie, że rządzić będzie tuskowa trójkoalicja z Platformą Obywatelską na czele. Kampania rozliczeń, czy jak kto woli zemsty, nie mogła się od razu rozwinąć na całego, bo nowa koalicja jeszcze nie miała dostępu do rządowych akt i kas pancernych, ale tam, gdzie to było możliwe, bezzwłocznie ruszyła to, co niektórzy koalicjanci nazywają „dypisyzacją”.

Jednym z pierwszych posunięć neo-koalicji było odwołanie członków komisji ds. badania wpływów rosyjskich w Polsce. Ustawę powołującą komisję opozycja nazwała „lex Tusk”, twierdząc, że jej głównym celem było udowodnienie, iż ocieplając stosunki z Moskwą Tusk narażał, a nawet zdradzał polski interes narodowy. Kontrolowana przez PiS TVP co tydzień nadawała kolejne odcinki serii Reset, do znudzenia powtarzając historyczny spacer Tuska z Putinem po molo na Westerplatte w 2009 r. z okazji 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej. O czym dwaj przywódcy rozmawiali bez tłumaczy i innych świadków, do dziś pozostaje przedmiotem spekulacji.

Zanim koalicja odwołała wszystkich dziewięciu członków komisji, pozwolono jej zabrać głos. Przedstawiła w Sejmie raport, w którym rekomendowała, żeby Tuskowi i kilku jego bliskim współpracownikom, m.in. platformersom Bohdanowi Klichowi i Bartłomiejowi Sienkiewiczowi, nie były powierzane żadne stanowiska publiczne dotyczące bezpieczeństwa państwa. Uzasadniono tę rekomendację m.in. tym, że w 2013 r. rząd Tuska złamał regulamin NATO, podpisując umowę zobowiązującą polski kontrwywiad wojskowy do ścisłej współpracy z rosyjską bezpieką. Oznaczało to, że polski kontrwywiad miałby na rzecz Rosji szpiegować swoich natowskich sojuszników, jeśli szkodziliby interesom Moskwy?

Koalicja nie próbowała uchwalać ustawy likwidującej komisję, gdyż Duda zapewne by ją zawetował, a jedynie odwołała jej członków. Wyraziła przy tym zamiar obsadzenia jej własnymi ludźmi i przekierunkowania jej na badanie rosyjskich wpływów na politykę PiS. I zaczęło się. Morawiecki stwierdził, że koalicja jeszcze nie rządzi, a już ma na swoim koncie pierwszą aferę – tzw. aferę wiatrakową.

Z jednej strony mogłoby to wyglądać na ukłon w stronę znienawidzonego PiS-u. Bowiem elitolubny obóz tuskowy, którego naczelne hasło zawsze brzmiało „na rozdawnictwo pieniędzy nie ma i nie będzie”, nagle pomyślał o zwykłych Polakach i postanowił przedłużyć pisowskie zamrożenie cen energii. Ale w tym szaleństwie była metoda, ponieważ powstała okazja zadania bolesnego ciosu największej w kraju firmie państwowej. Polski gigant energetyczny Orlen jest oczkiem w głowie PiS, posiada cztery rafinerie ropy naftowej, 2900 stacji paliw w czterech krajach i nawet sieć gazet regionalnych, prosperuje i wciąż się rozwija. Dlatego jest cierniem w boku Tuska, który zmusił go do sfinansowania zamrożenia cen energii. Tylko w jednym dniu wartość Orlenu spadła na giełdzie o $1,5 mld. Jednocześnie wzrosła wartość niemieckiego giganta Siemens, który produkuje turbiny wiatrowe. PiS sugeruje, że do ustawy o zamrożeniu cen energii lobbyści na usługach Niemców dopisali część o farmach wiatrowych. 

Jednym z kluczowych frontów w niestety nadal trwającej wojnie polsko-polskiej było zbiurokratyzowane sądownictwo, gdzie procesy ciągnęły się latami. PiS usiłował je zreformować, ale na każdym kroku sabotowała te próby opozycja. Konstytucja zabrania sędziom jakiejkolwiek działalności politycznej, ale w obronie własnych interesów antypisowscy sędziowie urządzali demonstracje uliczne z pierwszą prezeską Sądu Najwyższego na czele. Każda ze stron ma własną organizację sędziowską, choć sędziowskie związki zawodowe są zakazane. Kluczowe pytanie: czy aby tuskowe „posprzątanie” po PiS-ie nie otworzy w wymiarze sprawiedliwości istnej puszki Pandory?

Opozycja nigdy nie uznała istniejącej obecnie Krajowej Rady Sądownictwa, ponieważ jej zdaniem 15 jej członków łże (sędziowie nielegalnie zainstalowani przez PiS). Ale ta właśnie KRS w ciągu ostatnich ośmiu lat zdążyła już mianować 3500 sędziów. Co z nimi będzie? Niekiedy z ust radykalnych antypisowców padają absurdalne słowa: „Fałszywych sędziów wywalić, a ich wyroki i orzeczenia unieważnić!” Czy nie oznaczałoby to, że ktoś, kto się w tym czasie rozwiódł, jest nadal poślubiony i proces rozwodowy musi powtórzyć i po raz drugi opłacić? Opozycja także kwestionuje legalność „pisowskiego” Trybunału Konstytucyjnego, ale on zdążył już wydać ok. 80 kluczowych orzeczeń. Anulować czy zostawić?

Zwycięstwo wyborcze koalicji zapewne również dotknie najmłodszych Polaków. Nowy Sejm już zdążył zastąpić rzecznika praw dziecka, Mikołaja Pawlaka, obrońcę tradycyjnych wartości rodzinnych. Na jego miejsce mianował bardziej „nowoczesną” rzeczniczkę, Monikę Horną-Cieślak. Następczyni słynie z poparcia dla społeczności LGBT i jest bezwzględną przeciwniczką nawet najłagodniejszych kar cielesnych. Powstaje pytanie: czy niebawem w przedszkolach i pierwszych klasach pojawią się lekcje masturbacji? Jest to jeden z kluczowych postulatów obozu „postępu” (czytaj: „woke”).

Oprócz PiS, wrogiem nr dwa dla Tuska jest telewizja publiczna TVP, zwłaszcza jej całodobowy kanał informacyjny TVP Info, który podczas kampanii codziennie przypominał mu jego rzekome błędy, grzeszki, niespełnione obietnice i wierutne kłamstwa i robi to nadal. Szef PO wyraźnie dał też do zrozumienia, że zamierza ją jak najszybciej zlikwidować lub przejąć, zapewniając, iż „będzie to zgodne z prawem, tak jak my je rozumiemy”. Zrazu nie zdradzał, jak to będzie wyglądać, ale platformerski radykał poseł Tomasz Głogowski zapewniał, że wystarczy Telewizji Polskiej wyłączyć prąd. 

Na jakąś próbę przejęcia TVP obóz prawicowy się przygotowuje od dawna. Dla PiS byłoby to równoznaczne z zamachem na wolność słowa oraz próbą wprowadzenia cenzury. Tak było za rządów PO-PSL, kiedy TVP przekazywała tę samą narrację co komercyjne sieci TV. Obecnie Polacy mają wybór i konserwatywny punkt widzenia jest słyszalny.

Za pomocą TVP trwa kampania zbierania wyrazów poparcia dla dalszego istnienia Polskiej Telewizji w jej obecnym kształcie, gdyż koalicja ma sprzyjający jej amerykański kanał TVN24 oraz polski Polsat News. Rolnicy najwcześniej zagrozili blokadą dróg publicznych traktorami w obronie Polskiej Telewizji. W Warszawie zaś szykuje się „kryterium uliczne” w tej sprawie. 

Pod ostrzałem koalicji jest także Narodowy Bank Polski i jej prezes Adam Glapiński, którego podczas kampanii Tusk obiecał osobiście wyprowadzić z siedziby NBP. Ponieważ zajmuje on stanowisko konstytucyjne, niezależne od zmieniających się rządów, a jego kadencja trwa do roku 2028, są próby postawienia profesora przed Trybunałem Stanu za „błędne zarządzanie inflacją”. 

 W trwającej nieprzerwanie wojnie polsko-polskiej to tylko mała próbka potencjalnych konfliktów. Wszak podczas kampanii wyborczej Tusk przedstawił wykaz „stu konkretów”, o które jego koalicja ma powalczyć. Jednocześnie wygląda na to, że koalicji sprzyjać może znacząca zmiana nastrojów publicznych. Z najnowszych badań sondażowni IBRIS wynika, że Polacy najbardziej ufają nowemu marszałkowi Sejmu, Szymonowi Hołowni. Tak uważa 49 proc. respondentów. Zbliżył się do rekordzisty wszech czasów, prezydenta Dudy, któremu w 2020 roku najwyższą ocenę wyraziło 52 proc. pytanych. Na drugim miejscu uplasował się lewicowy prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski, a na trzecim – Tusk. Czwarte miejsce zajął szef ludowców, Władysław Kosiniak-Kamysz. Po raz pierwszy od ośmiu lat prezydent Andrzej Duda znalazł się poza podium na piątym miejscu.

Ponieważ wysocy politycy niezbyt często wypowiadają słowa „myliłem się”, chyba pozytywnie należy ocenić wypowiedź typowanego na ministra obrony Kosiniaka-Kamysza. W wywiadzie telewizyjnym dał bowiem do zrozumienia, że nie jest zwolennikiem zakończenia procesu dozbrajania kraju w obliczu napiętej i nieprzewidywalnej sytuacji międzynarodowej. Cały świat rozpisał się o tym, jak Polska staje się nową potęgą militarną, która zamierza stworzyć największą w Europie armię lądową. Kosiniak-Kamysz także nie sądzi, że należy demontować bariery na granicy z Białorusią, powstrzymującej inwazję nielegalsów. Przyznał też, że mylił się przeciwstawiając się tworzeniu 30-tysięcznych wojsk terytorialnych, które umożliwiają ludziom pogodzenie pracy zawodowej i życia rodzinnego ze służbą wojskową. Dotychczas część opozycji szydziła z „terytorialsów” jako „prywatnej armii Kaczyńskiego”, która „bawi się w żołnierzyków”. Byłoby jednak prawdziwą niespodzianką, gdyby Kosiniak-Kamysz wcześniej nie uzgodnił swej wypowiedzi z Tuskiem.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze